Regionalliga Nord/Süd
Ten manifest użytkownika Flame333 przeczytało już 1497 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Śmieci walające się po Ragrestrasse podniosły się na wysokość głowy kierowcy, prowadzącego przejeżdżającą szosą zieloną furgonetką. Zgaszone światła i czarna maska na twarzy prowadzącego pojazd człowieka wskazywały na ciekawe wydarzenia z jego udziałem. Na dodatek obok niego siedział nieznacznie wyższy, również zakamuflowany mężczyzna ze zręcznym kozikiem w ręku.
Furgonetka zatrzymała się tuż przy budynku lokalnego żłobka, mignęła dwa razy kierunkowskazami, po czym odjechała w głąb ulicy. Po chwili z budynku wyszła kolejna męska para w kominiarkach na twarzy i rozejrzała się wokół. Pociągnęła za sobą czarny worek, wyraźnie ciężki, bowiem mężczyźni taszczyli go z dużym trudem. Ciało – powiedziałby każdy z was. A tu guzik z makiem, figa z pętelką. Worek był nie tylko za mały na przechowywanie w nim zwłok, ale również nie przypominał sylwetki człowieka. No chyba, że został on pocięty na części i zapakowany w metalowe pudło o nieregularnych kształtach. Zdegustowanych uprzedzę jednak, że tak drastycznych rozwiązań nie przewidziałem.
Przeprowadzenie metalowej konstrukcji przez wymytą przez ulewne deszcze Ragrestrasse było dla taszczących ją mężczyzn niełatwym zadaniem. Ponadto, poza wykonaniem pierwotnego celu, nie mogli oni pozwolić aby ktokolwiek widział tę sytuację. Jedno spojrzenie, jeden krzyk i po całej sprawie. Dwaj zakamuflowani osobnicy nie mogliby przecież wziąć przedmiotu na plecy i uciec przed gapiami. Pozostawienie zaś na pastwę losu metalowej struktury groziłoby najczarniejszym koszmarem dla wykonującej zadanie pary, w ich wystających z przykrytej czarnym materiałem twarzy oczach widać było wszystkie odmiany strachu, począwszy od przerażenia na desperacji kończąc.
Stało się jednak coś, czego ani oni, ani ich przełożony/przełożeni się nie spodziewali. Podczas gdy mężczyźni z uporem, starając się jednak zachować jak największy wewnętrzny spokój, który miał ich ochronić przed popełnieniem błędu przeprowadzali „artefakt” przez ulicę, jeden z wybojów, jakie często znajdujemy na osiedlowych drogach podbił delikatnie worek, w którego wnętrzu coś niepokojąco zaklekotało. Mężczyźni nie zważając na zagrożenie zauważenia ich operacji odwrócili się, ostrożnie otworzyli worek i osłupieli z zażenowania. Po kilku dłuższych chwilach spoglądania we wnętrze torby z rozwartą niczym u rekina paszczą jeden z nieszczęśników zdecydował się przemówić:
- Ej, Greg... rozjebało się.
***
Przyciemniane szyby w srebrnym Lexusie GS430 zdawały się być zaparowane. Istotnie, w pojeździe było niezwykle parno i duszno. Młody mężczyzna o kędzierzawej blond czuprynie włączył klimatyzację i delikatny szum ogarnął samochód. Na tylnych siedzeniach trwała dyskusja na tematy ogólne między przysadzistym brunetem, a urodziwą, słomianowłosą kobietą. Jej obcisła, szykowna suknia podkreślała niebanalną figurę, a torebka z wygrawerowanymi inicjałami jej niemały stan majątkowy. Na dźwięk klimatyzacji tylko westchnęła i powróciła do rozmowy z partnerem. Blondyn zaś zatrzymał się na widok rozległego budynku dworca centralnego i rozejrzał się wokół. W jego oczach widać było zachwyt tym miejscem, zachwyt całym miastem, Saarbrücken zauroczyłoby zresztą każdego swoją nowoczesną architekturą połączoną chociażby z barokowym kościołem Ludwigskirche w centrum miasta. Para z tyłu widząc szeroko rozpostarte usta mężczyzny szybko wysiadła z samochodu, machając do niego. On zaś uśmiechnął się i odjechał z miejsca postoju.
Mniej więcej 10 minut później, po przejechaniu kilometrów w poszukiwaniu odpoczynku i chwili dla siebie zatrzymał się w przydrożnym barze, z chęcią uzupełnienia zawartości wody oraz składników pokarmowych w organizmie. Jego postać wzbudziła szerokie zainteresowanie w knajpie, nie wspominając już o Lexusie pozostawionym przed wejściem. Naturalnie na widoku, mężczyzna widać nauczony doświadczeniem usadowił się tak, by nic nie umknęło jego uwadze. Ponieważ jednak żadna ze skąpo ubranych kelnerek nie raczyła zareagować na jego wołania, sam przeszedł się do kasy.
- Herbatę i kiełbaskę z rusztu poproszę – rzucił łamaną niemiecczyzną do barmanki.
- Nie mamy ani herbaty, ani też kiełbaski – odparła kobieta
- Przecież widzę menu i jest tam to, co zamówiłem.
- To atrapa, by zwabić tutaj takich ludzi jak Pan.
Blondyn zrobił nieznośną minę.
- Doskonale. W takim razie co macie?
- Piwo.
- Jestem samochodem, jak zresztą zapewne ponad połowa ze zgromadzonych tu ludzi.
- W takim razie woda.
- A coś do jedzenia?
Barmanka uśmiechnęła się szeroko. W jej twarzy było coś fałszywego, sztucznego – pomyślał mężczyzna.
- Szklaneczka i łyżeczka.
- W takim razie dziękuję. I żegnam.
Mężczyzna wyszedł z baru i rozejrzał się wokół. Odetchnął głęboko. - Zatłoczony bar, nieprzyjemna obsługa, dziwki poutykane w pobliskich lasach... nie, to nie dla mnie – pomyślał. Wyjął z kieszeni portfel i spojrzał w jego zawartość, uśmiechnął się szeroko. Bo tylko to zdążył zrobić. Nieziemska siła cisnęła go w tył głowy, osunął się na ramiona napastnika, powoli tracąc przytomność. Pokierował go jednak instynkt – wbił łokieć w żebra rywala i podniósł się na nogi. Ten zaś po chwilowej niewydolności spowodowanej niezwykle precyzyjnym ciosem ofiary rzucił się w pościg.
Nie była to scena iście z filmu akcji, brakowało jej dramaturgii. Do przewidzenia było, że ubrany w elegancki, szykowny garnitur mężczyzna o blond włosach zacznie tracić na szybkości i padnie ofiarą zwinnego, krępego napastnika. Ja jednak lubię nieco pomieszać w głowach czytelników.
***
Andrew Huffle wyszedł na werandę swojej chaty i zaciągnął się świeżym, wiejskim powietrzem. Niebo podziurawione gwiazdami, ciche otoczenie i laptop Toshiba w salonie... nic więcej literatowi nie potrzeba – pomyślał. Wybrał drogę wielu powieściopisarzy – z dala od miejskiego szumu i zgiełku, w zaciszu lasu. Co jakiś czas wprawdzie wypadało pojechać do miasta, by zakupić produkty do przeżycia niezbędne, ale to w żadnym stopniu nie zakłócało mu weny twórczej. A ta w jego przypadku była niebanalna, Huffle potrafił siedzieć przy Toshibie bez przerwy, nawet całą dobę z filiżanką kawy bądź Green – Up u boku i pisać, pisać, pisać, aż do utraty czucia w palcach. Zdarzały się naturalnie dni, w których kursor myszki nie był kierowany na ikonę Worda, ale najczęściej wtedy właśnie Andrew odsypiał wcześniej zarwaną noc... pasji i zaangażowania odmówić mu więc nie sposób.
Rozmyślania przerwały mu wołania o pomoc dochodzące ze wspomnianego już pobliskiego lasu. To ciekawe – pomyślał. – Albo to omamy, albo rzeczywiście w gaju rozegra się zaraz rzeź. Przypomniał sobie ostanie zdania powieści. [...]stojąc pośród drzew rozglądał się niepewnie, czy aby nikt go nie widzi. Otrzymując jednak potwierdzenie bezpiecznego stanu ze strony własnego mózgu wyjął niewielki chlebak zza pazuchy i rozpoczął poszukiwania wspomnianego przedmiotu. Szybko jednak przerwał je, usłyszał szelest. Przerażony, bojąc się odnalezienia jego osoby i przede wszystkim jego cennego worka rzucił się do ucieczki, nie zważając na czyhające zagrożenie. Nie pomyślał, że napastnik nie musi być wcale pojedynczym osobnikiem...[...]. Wtedy przerwał, winą obarczając chwilowy brak inspiracji. Teraz przybyła ona mu pod nos, chyba już nigdy więcej taka okazja mu się powtórzy. Po ponownym usłyszeniu wrzasku niesiony niezdrowym podnieceniem, wywołanym możliwością dalszego pisania powieści rozpoczął bieg do źródła krzyków.
***
Blondyn zaczynał tracić siły, czuł to. Choć nie miał przed sobą lusterka wiedział, że napastnik jest coraz bliżej, czuł to. Nie miał czasu by zastanawiać się, co zrobiłby, gdy dopadnie go wróg. Czy byłby w stanie choćby próbować się bronić przed rywalem? Może chociaż zapytałby go, z czystej, przedśmiertnej ciekawości, czy to tylko napad, czy może napastnik chciał czegoś więcej.
Brak dramaturgii ponownie daje się we znaki. Mężczyzna choć tracił siły nie uzyskał pomocy w ostatniej chwili, na styku życia, wyczerpania, a śmierci. Tak naprawdę, z perspektywy czasu, gdy przypomina sobie zaistniałe wydarzenia nabiera pewności, że mógłby biec jeszcze dalej, a nuż natknąłby się na innego człowieka, skorego do ratunku? A nuż leśna droga skończyłaby się i wybiegliby w samo serce Saarańskiej cywilizacji? – Chuj z gdybaniem – pomyślał jednak blondyn i poświęcił się odpoczynkowi po operacji ręki. Huffle, ratując swoje źródło inspiracji zrobił to na tyle nieudolnie, że złamał mu prawą kończynę górną. To jednak nic w porównaniu z tym, co mogłoby się stać z mężczyzną, gdyby pomocy od pisarza nie otrzymał...
Andrew Huffle, jako szanowany człowiek o nienagannych manierach zdecydował się zaopiekować Michelem Goebbelsem, bo tak, jak się okazało nazywa się jego dozgonny dłużnik. Ponieważ jednak poczuł przy nim nagły przypływ inspiracji, pewnie dzięki wielu zajmującym historiom z jego życia, zdecydował się zatrzymać go na dłużej. Postanowił nawet umieścić na początku książki, która została wydana na 6 tygodni przed wyznaczonym terminem oddania do edytora wzmiankę o tym, kto najbardziej pomógł mu w jej napisaniu. Choć oczywiście pełne wynagrodzenie przyjął do własnej kieszeni.
Goebbels zaś starał się jak najmniej wadzić swojemu „ratownikowi”. Nie jeździł do miasta po świeże jedzenie, wełniane skarpety i proszki do prania ze wszelkimi dodatkowymi funkcjami. Wolał samemu powałęsać się, naturalnie w biały dzień po centrum Saarbrücken niż rozprawiać z Huffle’m o tematach, o których zazwyczaj nie miał zielonego pojęcia. Tak na dobrą sprawę, to zupełnie nie rozumiał radosnej twarzy pisarza za każdym razem kiedy go widział. - Obcy człowiek ładuje mu się na głowę, choć stara się z nim przebywać jak najmniej, wie, że może przeszkadzać, je z nim śniadanie, obiad, kolację... a on mnoży swój entuzjazm z każdym dniem, nie zdradzając żadnych oznak zażenowania zaistniałą sytuacją, a na samą myśl o moim odejściu obrusza się niebywale – pomyślał Goebbels. – To niepojęte. Po pewnym czasie, blondyn jakiego poznaliśmy na samym początku opowiadania zaczął mieć podejrzenia co do Huffle’a. W takiej sytuacji, w jakiej Goebbles był od momentu „wypadku” w gajowych czeluściach znajduje się niewielu. Najczęściej są oni mordowani po paru dniach albo brani na zakładników i... mordowani, tyle że po dłuższym czasie. Pisarzowi chodziło jednak chyba o coś innego, w końcu blondyn często pozostawał w mieszkaniu sam, mogąc zwiać w każdym momencie. Te i inne wątpliwości wydzielały w Goebbelsie dodatkowe impulsy, kierujące go do rozwiązywania zagadek. Miał coś z ojca, oj miał.
***
- Nie, nie wygląda to dobrze – pokręcił głową dr Funyral, spoglądając na osobnika płci męskiej siedzącego na fotelu stomatologicznym. - Otwarta rana w górnej części płata czołowego, całkowicie rozerwana małżowina uszna i na dodatek jeszcze to złamanie kości policzkowej przy oczodołach. Ale nic, to zrośnie się samo, gorzej z tym uchem i przede wszystkim mózgiem. Parę milimetrów różnicy i dziś pytałbyś się mnie, kim jestem. A Henkego, skąd u niego taka parchata morda.
- Zamknij się – odegrał się Henke. – Lepiej powiedz, co z tym zrobić, bo ja i Huggins nie mamy zbyt wiele czasu – po chwili zastanowienia z nieznośną miną dodał – Ty zresztą też nie.
- Więc posadź dupsko obok Hugginsa i słuchaj. Najpierw trzeba będzie zrobić biopsję mózgu, by sprawdzić, czy nie ma żadnych uszkodzeń we wspomnianym płacie czołowym. To ważna część umysłu, nie powinniśmy ryzykować. Jeśli coś byłoby nie tak wystąpi zespół czołowy. Przez niego Huggins stałby się po prostu jednym, wielkim, 90 kilowym flakiem, któremu nie zależy na niczym, oprócz załatwiania potrzeb fizjologicznych. Na pewno nie mógłby się zajmować tym, co robi teraz. Ja bym za to proponował stanowisko osoby testującej potrawy, degustatora. Na temat wszystkich dań wypowiadałby się: „dobre” i doprowadziłby do głodu w całym regionie. A tego po części pragniecie, nie?
- Daruj sobie te wywody. I po tej biopsji, czy czymś co robić?
- W przypadku istotnego uszkodzenia, chorego czeka albo długa rekonwalescencja, by nie pogłębić urazu, albo życie z apatią.
- Czyli biopsja konieczna?
- Tak, a z tego, co widzę, odpoczynek również.
- Długi?
- Pół roku na pewno.
- Nie da się go jakoś skrócić? – odezwał się zdumiony Huggins.
- Nie.
- Na pewno? – twarz Franka Henkego znów nabrała nieprzyjemnego wyrazu.
-Mówię prawdę. Nie ma co ryzykować, jeśli Huggins ma Ci się jeszcze do czegoś przydać.
- Gdzie zrobić tę cholerną biopsję?
- Masz kluczyki – rzucił metalowy brelok Funyral – Ty prowadzisz.
...
- Łał, jaka prędkość! Są wyniki? – dopytywał się Henke, po wyjściu Funyrala z gabinetu ordynatora.
- Szybko dzięki zaskórniakom z waszej ostatniej akcji. Wyniki są... – westchnął doktor. – Zacząć od dobrej, czy złej wiadomości?
- Naturalnie, że złej.
- Huggins ma ten pieprzony zespół czołowy.
- Kur*a. I co teraz?
- Teraz czas na drugą złą wiadomość
- Jak miło.
- Hugginsowi będzie również potrzebna rehabilitacja.
- Coś jeszcze?
- Tak, ta dobra wiadomość. Uszkodzenie nie jest na tyle poważne, by nie mógł on funkcjonować przez najbliższe dwa tygodnie. Prawdopodobnie tyle, po zaszyciu rany będzie starym, dobrym Hugginsem. Potem pozostanie tylko biały pokój bez drzwi i urocza lekarka.
- W takim razie szyjcie, odbiorę go jutro od Ciebie. Aha, zapytaj jeszcze tych kretynów spod żłobka, jak poszła akcja. Mam dziwne przeczucie, że spier*olili robotę...
- Frank.
- Co?
- Uważaj na niego. Wiesz, że on...
- Tak, wiem. O wszystkim wiem. Obiecuję, te dwa tygodnie będą dla niego lepsze niż lata pod cycem matki.
---
Bardzo proszę was o opinię na temat manifestu. Wszelkie nieścisłości, niedociągnięcia, błędy proszę zgłaszać w komentarzach, bez poprawiania wszelkich przeoczeń nie uda się wysmażyć kolejnych części.
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Rozbuduj obiekty młodzieżowe |
---|
Korzystając z rady Pucka, warto od razu po rozpoczęciu gry przejść się do zarządu i poprosić o zwiększenie nakładów na szkolenie młodzieży lub rozbudowę obiektów. Sprawdziłem to - włodarze prawie zawsze zgadzają się na takie warunki już w pierwszych tygodniach naszego urzędowania. |
Dowiedz się więcej |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ