Ligue 1 Conforama
Ten manifest użytkownika Gilbert przeczytało już 1983 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
***
W poprzednim odcinku:
Chorwat #10 - Davor Milijevic w Stade Rennes
***
Francja okazała się dla mnie bardzo przyjaznym miejscem. Co prawda początki mojej pracy do najłatwiejszych nie należały, ale dzięki wsparciu klubu przebrnąłem przez najgorszy etap. Dostałem mocny kredyt zaufania od Prezesa, w końcu przekonali się do mnie i kibice. Największy problem miałem z dziennikarzami, którzy nie dawali mi spokoju z powodu mojej całkowitej nieznajomości języka francuskiego. Byłem obiektem drwin, gdy na konferencji prasowej pojawiałem się z tłumaczem. I tu klub wstawił się za mną. Rzecznik prasowy Stade Rennais wydał oświadczenie, że do końca sezonu tak właśnie wyglądać będzie mój kontakt z mediami, ale za to po zakończeniu rozgrywek każdy chętny dziennikarz będzie mógł przeprowadzić ze mną wywiad po francusku. Zapewniono mi profesjonalnego nauczyciela i rzeczywiście – okazało się, że już w maju byłem w stanie bez wielkich przeszkód porozumieć się z przedstawicielami takich mediów jak L’Équipe, Metro, Sports.fr, So Foot, Ouest France, Maxifoot.fr. Ku mojemu zaskoczeniu trochę tych rozmów przeprowadzić musiałem. Wszystkie wyglądały dość podobnie.
***
- Można powiedzieć, że Rennes ma szczęście do managerów z Bałkanów. Vahid Halilhodžić w sezonie 2002/2003 miał za zadanie uratować zespół przed degradacją, co mu się udało. Pan oczywiście miał inne priorytety, ale również wywiązał się z nich bez zarzutów.
- Nie sądzę, żeby uzasadnionym było porównywanie mnie do tego wspaniałego trenera. To naprawdę póki co nie mój poziom, ale…
- Póki co?
- No, oczywiście mam nadzieję, że kiedyś poprowadzę jakiś klub bądź reprezentację do wielkich sukcesów. Może to na przykład być Stade Rennais. Bardzo bym tego chciał.
- Niektórzy już ten sezon obwieścili Pana wielkim sukcesem.
- Użyłbym słowa… duży.
- No to zacznijmy od początku. Przychodzi Pan do klubu, który dopiero co zapewnił sobie awans z grupy Ligi Europejskiej, a jednocześnie okupuje bardzo niskie rejony tabeli. Jakie były pierwsze wnioski i spostrzeżenia?
- Szczerze mówiąc byłem zaskoczony, że Hein Vanhaezebrouck został zwolniony. Rzeczywiście Rennes było dopiero na szesnastym miejscu, ale względem innych zespołów miało aż trzy rozegrane spotkania mniej. Nawet gdyby doliczyć tylko sześć punktów to i tak przesunęłoby zespół na ósmą lokatę. Także ja osobiście powodów do zwolnienia nie widziałem. Ale to już nie są moje decyzje.
***
No właśnie. Propozycja objęcia tego klubu była niespodziewana. Byłem pewny, że chce odejść z Metalurha, wysyłałem swoje dokumenty do wielu klubów, ale akurat nie do Francji. Szybko okazało się, że ta ekipa ma pewien potencjał. Piękna baza treningowa i wspaniałe obiekty młodzieżowe, z których słynie Stade Rennais pozwoliły mi na o wiele sprawniejszą pracę niż na Ukrainie. Trudno się było dziwić, że w pierwszym zespole są tak młodzi zawodnicy jak 16-letni Rigoberto Joachim. Zresztą, gdy podpisywałem umowę to jednym z moich warunków pracy było wprowadzanie do kadry jak najmłodszych piłkarzy. Dlatego też w zimowym okienku pojawili się w zespole Koné, Markovic czy Vasev. Jednak największą gwiazdą stał się 22-letni obrońca – Tunezyjczyk Hassen Ben Salem. Ma już na koncie trzydzieści jeden występów w swojej seniorskiej reprezentacji i podejrzewam, że prędzej czy później będą się o niego bić wielkie europejskie kluby. Wracając jednak do początku mojego pobytu w Rennes – w pierwszych ośmiu meczach odnieśliśmy tylko trzy zwycięstwa. Ale i tak mogłem być zadowolony z postawy moich piłkarzy, mieliśmy wtedy ciężki terminarz.
***
- Dla każdego managera obejmującego klub najważniejszy jest udany debiut. Wygraliście z Sochaux 2:1, ale potem nie było już tak różowo. Nie czuł Pan presji kibiców, zarządu?
- Jeśli chodzi o Prezesa czy zarząd to absolutnie nie. Miałem ich pełne poparcie. Co do kibiców… ich presje czuje się zawsze, to już normalne, przed tym nigdy się nie ucieknie. Rzeczywiście chwilę potem przegraliśmy 1:2 z Monaco w Pucharze Ligi, ale akurat te rozgrywki były dla nas najmniej ważne. Mogliśmy skupić się w spokoju na pozostałych celach. To było 25 listopada, kolejna porażka dotknęła nas dopiero 13 stycznia. Także nie było tak źle.
- Seria remisów była dla Pana w tamtym okresie powodem do niepokoju, dumy, niedosytu?
- Miałem tylko pozytywne przemyślenia w tamtym czasie. Marsylia, Lyon, Montpellier to ekipy ze ścisłej czołówki, więc brak jakiejkolwiek porażki w potyczkach z tą wielką trójką był dla mnie niesamowitym wyczynem. Gdybyśmy zachowali więcej spokoju to z Marsylią mogliśmy nawet wygrać. A mecz z Dynamem Kijów w Lidze Europejskiej to już zupełnie inna historia. Mieliśmy zapewniony awans, więc zagraliśmy otwartą piłkę. Kibice byli zachwyceni.
- Jak się Pan czuł wracając tak szybko na Ukrainę po odejściu z Metalurha?
- Chyba był jakiś dreszczyk emocji. Ale nie większy niż przed meczem na przykład z PSG.
- Po drodze były jeszcze zwycięstwa nad Nice, Tuluzą i Arles-Avignon w Pucharze Francji. No i przyszedł mecz z Auxerre. Jeden z zawodników Rennes wyjawił, że w przerwie tego spotkania obejrzeli Pańskie drugie oblicze, jakby został Pan opętany przed diabła. W trakcie spotkań raczej spokojnie ogląda Pan mecze swoich piłkarzy. Tymczasem tutaj…
- Musiałem zareagować. Zespół grał najgorszą piłkę jaką w życiu widziałem. Juniorzy potrafią grać lepiej. Przegrywaliśmy 0:4 i można powiedzieć, że tylko 0:4, bo gdyby Auxerre było skuteczniejsze to mogło dojść do większego dramatu. Myślę, że w pewnym sensie było nam to potrzebne, taka chwila słabości. Dobrze, że przyszła ona właśnie wtedy. Później graliśmy już bez takich problemów.
- Do przerwy przegrywaliście czterema bramkami. Dwie minuty po rozpoczęciu gry było już 2:4. Piłkarze mówią, że jest Pan świetnym motywatorem, że odkąd Pan przyszedł zupełnie inna jest atmosfera w szatni. Jaki jest klucz do tego sukcesu?
- Zawsze staram się traktować piłkarzy jak partnerów we wspólnym interesie. To nie są moi podwładni. Każdy z nich może do mnie przyjść gdy ma jakiś problem, porozmawiać.
- Rozmowy chyba pomogły, bo od razu po Auxerre czekał was mecz z PSG. To z kolei był jeden z najlepszych meczów Rennes. Jak to możliwe, że w ciągu zaledwie kliku dni zobaczyliśmy dwie zupełne inne drużyny?
- To był okres budowania ekipy na nowo. Do klubu przyszło kilku piłkarzy, kilku odeszło. Trzeba to było poustawiać. Akurat w tym jednym wypadku to się nie udało.
***
Szczerze mówiąc to byłem przerażony przed spotkaniem z PSG. Było pewne, że dokonane zmiany w składzie w mniejszym bądź większym stopniu wpłyną na naszą dyspozycję. Ale nie spodziewałem się, że spotka nas coś takiego. Gdybyśmy tak zagrali z paryską ekipą mogłoby to się skończyć dwucyfrówką. Akurat wtedy jednak coś zaskoczyło. Co prawda nie stworzyliśmy realnego zagrożenia pod ich bramką, ale byliśmy nastawieni na defensywę i właśnie nasza obrona rozegrała perfekcyjne spotkanie. PSG miało wielkie problemy by zbliżyć się do naszego pola karnego. Ibrahimovic nie istniał. Wtedy stało się jasne, że stać nas na zrealizowanie celów tego sezonu. Były nimi 1/8 finału Ligi Europejskiej, półfinał Pucharu Francji oraz miejsce w lidze premiowane grą w europejskich pucharach.
***
- Mecz z PSG oznaczał dla was półmetek rozgrywek. Można było dokonać pierwszego realnego porównania postępów drużyny od momentu objęcia przez Pana Rennes. Było lepiej, ale chyba nikt nie spodziewał się wtedy jak to się skończy.
- Rzeczywiście zanotowaliśmy znaczny awans w tabeli. Chciałem mieć cały czas kontakt z czołową szóstką i to właśnie na dystans do tego miejsca zawsze zwracałem uwagę. Na początku mieliśmy stratę ośmiu punktów, którą właśnie wtedy zmniejszyliśmy do zaledwie czterech oczek. To pokazywało, że dobrze wywiązujemy się ze swoich zadań.
- Z kolei przewaga PSG nad wami wzrosła z czternastu do osiemnastu punktów. Wspominam o tym, bo naprawdę ciężko uwierzyć jak to wszystko wyglądało w końcówce sezonu, którą mieliście rewelacyjną.
- To prawda, ale też trzeba przyznać, że nasi rywale na potęgę gubili potem punkty, co też w pewnym sensie ułatwiało nam zadanie.
- Mecz z PSG zapoczątkował serię jedenastu spotkań bez porażki biorąc pod uwagę Ligue 1, Puchar Francji oraz Ligę Europejską. Zaledwie trzy razy zremisowaliście. O Stade Rennais zaczęło się robić coraz głośniej. Między innymi odprawiliście 3:0 Auxerre oraz wygraliście 2:0 na wyjeździe z Anderlechtem. Zaczął Pan czuć zainteresowanie, presję wywieraną na zespół?
- Ja tak, zespół raczej nie. Cały czas im powtarzałem, że po prostu mają grać swoje. Starałem się za wszelką cenę by woda sodowa nie uderzyła im do głów, bo rzeczywiście zainteresowanie Rennes znacznie wzrosło.
- Po drodze tej serii rozegraliście mecz dwudziestej piątej kolejki z Valenciennes wygrany 2:1. Kolejny moment do porównania waszego marszu w górę tabeli. Wyglądało to już naprawdę świetnie. Zaledwie sześć kolejnych spotkań wystarczyło by wdrapać się na piąte miejsce z dużymi szansami nawet na podium.
- O podium wtedy nikt nie myślał. Cały czas najważniejsze było dla nas by mieć kontakt z czołówką. Po prostu patrzyliśmy na rozwój sytuacji.
- Strata do PSG była dalej ogromna – szesnaście punktów. I wtedy przydarzyła się mała wpadka. Porażka z Anderlechtem 1:2 u siebie w rewanżu 1/16 finału Ligi Europejskiej. Co prawda awansowaliście, ale mogło być różnie. Była męska rozmowa z zawodnikami?
- Było spokojnie. Awansowaliśmy i skupiłem się na tym, chociaż oczywiście trzeba było wytłumaczyć piłkarzom to i owo. Pierwszy mecz spokojnie wygraliśmy 2:0. W drugim prowadziliśmy, więc nic takiego nie powinno się zdarzyć. Tymczasem w dziesięć minut o mało nie podarowaliśmy awansu Belgom. To nie miało prawa znów się powtórzyć. I na szczęście się nie powtórzyło.
- Kolejne mecze to kolejne punkty oraz Panathinaikos za burtą Ligi Europejskiej. Pierwsze spotkanie rozegrane na Stade de la Route de Lorient było fenomenalne w waszym wykonaniu. Rewanż to tylko formalność. Awans do ćwierćfinału rozbudził nadzieje?
- To była wspaniała przygoda i tak to traktowaliśmy. Chcieliśmy po prostu zobaczyć jak daleko uda nam się dojść, ale nikt nie myślał o finale. Z pewnością jednak po losowaniu ćwierćfinałów wiedzieliśmy, że nie jesteśmy bez szans.
***
Moja francuska przygoda zaczęła przybierać nieoczekiwany dla mnie obrót. Miałem nadzieję, że przejdziemy pierwszą rundę pucharową Ligi Europejskiej, że będziemy gdzieś czaić się w pobliżu pierwszej szóstki ligowej tabeli. Tymczasem Rennes zaskakiwało wszystkich, w tym i mnie. PSG pozostało jedyną francuską ekipą w fazie ćwierćfinałowej Ligi Mistrzów, już tylko my reprezentowaliśmy Francję w Lidze Europejskiej na tym samym etapie rozgrywek, bo rundę wcześniej odpadły Lyon i Marsylia. Nagle zyskaliśmy wielu kibiców. Tym bardziej, że Borussia Mönchengladbach była jak najbardziej w naszym zasięgu. Dodatkowo co prawda męczyliśmy się z Metz w krajowym pucharze, ale wygrana po karnych dała nam awans do półfinału. Wszyscy zaczęli się zastanawiać jak bardzo jeszcze możemy namieszać we wszystkich rozgrywkach.
***
- W bardzo krótkim czasie graliście dwa ważne pojedynki ligowe z FC Nantes. Rywalizacja z największym rywalem w końcu przyniosła kibicom Rennes satysfakcję, bo wcześniej czerwono-czarni w tych pojedynkach wypadali słabo. Najpierw zwycięstwo, a potem remis 0:0 w trzydziestej kolejce umocniło Pańską drużynę w stawce ekip walczących o Ligę Europejską. Były rozmyślania o awansie do Ligi Mistrzów?
- Nie, absolutnie. Co prawda do trzeciego miejsca, które dawało możliwość startu w eliminacjach do Champions League traciliśmy tylko cztery punkty, ale byliśmy skupieni na swoich przedsezonowych założeniach. Tym bardziej, ze nadal walczyliśmy na trzech frontach, więc mieliśmy świadomość, że nie będzie łatwo. Do końca sezonu jako jedna z nielicznych ekip graliśmy co trzy dni, co wymuszało znaczną rotację składu.
- No właśnie, trzeba przyznać, że udawało się to Panu wyśmienicie. To właśnie końcówka sezonu pokazała jak ważna jest szeroka ławka. Zawodnicy są z każdym meczem bardziej zmęczeni, są kontuzje, tymczasem Rennes radziło sobie z tą sytuacją bez zarzutu.
- Francuska liga sama w sobie jest bardzo wymagająca, co sprawia, że jest jedną z lepszych lig świata. Trzydzieści osiem ciężkich pojedynków, do tego Puchar Francji i Puchar Ligi. No i walka na europejskich arenach. To kosztuje wiele sił, więc trzeba mieć odpowiednią kadrę by móc skutecznie rywalizować na tych wszystkich frontach.
- Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden fakt, bo to właśnie już ostatnia prosta sezonu. Po trzydziestu kolejkach strata Rennes do PSG wynosiła szesnaście punktów. Odnosicie pięć kolejnych zwycięstw: w Ligue 1 pokonujecie Lens, Sochaux i Marsylię oraz dwukrotnie odprawiacie Gladbach w Lidze Europejskiej. Awansując do półfinału zostaliście ostatnią francuską ekipą na placu boju po odpadnięciu Paryżan z Ligi Mistrzów.
- Co tu dużo mówić, byliśmy na fali. Wyglądało to rewelacyjnie. Najpiękniejsze było to, że graliśmy na luzie. Mieliśmy świadomość, że wykonaliśmy już swój plan, po prostu chcieliśmy sprawdzić co jeszcze może się nam uda osiągnąć. W przeciwieństwie do pozostałych ekip nie złapała nas zadyszka, byliśmy rozpędzonym pociągiem, który wydawał się nie do powstrzymania.
- To był ten okres, gdy PSG właśnie taka zadyszka dopadła. Zaczęli na potęgę gubić punkty. Ale okazało się też, że ten pociąg o nazwie Stade Rennais da się zatrzymać. Półfinał Pucharu Francji z Saint-Etienne zaczął się dobrze, ale skończył katastrofą. Z kolei w Lidze Europejskiej z dwumeczu półfinałowym z Porto zarzucano Panu, że nie podjął ryzyka nastawiając zespół bardzo defensywnie. Tym samym w jednej chwili została wam już tylko Ligue 1. Czuł Pan niedosyt?
- Jeśli chodzi o Porto to rzeczywiście we Francji byłem krytykowany za takie ustawienie zespołu. Oczywiście można zapewne było zagrać futbol bardziej otwarty i przegrać na przykład 0:3 po ładnym meczu…
- Nie wierzył Pan w zwycięstwo?
- Trzeba znać swoje mocne jak i słabe strony. Granie z Porto otwartej piłki, szczególnie na wyjeździe, byłoby samobójstwem. Mieliśmy nadzieję na wywiezienie z terenu rywali bezbramkowego remisu i pokuszenie się o sprawienie sensacji w meczu u siebie. W dwumeczu przegraliśmy ostatecznie zaledwie 0:1 i w Europie byliśmy, co ciekawe, chwaleni za bardzo mądrą i spokojną grę. W każdym bądź razie Porto łatwej przeprawy z nami nie miało. Jeśli chodzi z kolei o półfinał Pucharu Francji… pierwsza połowa była w naszym wykonaniu rewelacyjna. Powinniśmy prowadzić więcej niż 1:0. Wtedy byłoby już po meczu. Niestety w przerwie Saint-Etienne przeszło metamorfozę, a my z każdą minutą graliśmy co raz gorzej. O dogrywce w ogóle lepiej nie wspominać. Szybko straciliśmy bramkę, co zmusiło nas do otworzenia się, no i dostaliśmy kolejny cios. Tu z pewnością czuliśmy niedosyt, z występów w europejskim pucharze byliśmy dumni.
***
Byliśmy wielkimi optymistami przed pojedynkiem z Saint-Etienne. Dwa lata temu Rennes zdobyło Puchar Francji, rok temu przegrało finał z PSG. Chciałem by czerwono-czarni trzeci raz z rzędu zagrali o to trofeum. Byliśmy już o krok, o mały kroczek. Niestety zostaliśmy rozjechani. Kibice oczywiście byli bardzo rozczarowani, tym bardziej, że wkrótce potem pożegnaliśmy się z Ligą Europejską. Nie można mieć jednak wszystkiego. I tak zrobiliśmy o wiele więcej niż się spodziewaliśmy. Rewanżowa potyczka z Porto zapełniła stadion po brzegi, co wcale nie jest takie proste w Rennes. Ja byłem zadowolony z zaangażowania moich piłkarzy, fani czuli niedosyt, ale zawodnicy otrzymali owacje na stojąco. Był to najlepszy w historii występ Stade Rennais w europejskich pucharach. Bo zwycięstwa w Pucharze Intertoto z 2008 roku wraz z dziesięcioma innymi drużynami nikt nie bierze tu na poważnie.
***
- Trzydziesta czwarta kolejka to arcyważny mecz z Montpellier walczącym o wicemistrzostwo kraju. Wy jednak też mieliście pewne szanse, widać było w tym spotkaniu wielką determinację u zawodników Rennes. Wygrywacie 2:1, choć wynik mógł być wyższy, potem jeszcze zwycięstwo na wyjeździe 1:0 z Nice i w tabeli zrobiło się bardzo ciekawie. Wtedy już chyba skorygowaliście swój cel?
- Tak, wtedy tak. Nagle, praktycznie z dnia na dzień, staliśmy się jednym z faworytów do walki o podium, nawet o drugie miejsce dające bezpośredni awans do Ligi Mistrzów. W klubie dało się wyczuć ekscytację. Byliśmy o krok od największego sukcesu w całej historii klubu. Rennes nigdy nie ukończyło rozgrywek wyżej niż na czwartym miejscu.
- Wracając do układu w rozgrywkach. Zrównaliście się punktami z Montpellier, już tylko samym tym faktem sprawiając sensację. Porównując Rennes do innych klubów można doznać szoku. Jeszcze niedawno na przykład do Lorient traciliście cztery punkty, by teraz wyprzedzać ich aż o siedem. Strata do PSG zmalała też do zaledwie siedmiu oczek, a mieliście względem nich jeden mecz mniej. Nagle okazało się, że jesteście jedyną drużyną, która może im odebrać mistrzostwo.
- O tytule absolutnie nikt w klubie nie marzył, nie mówił. To było absolutnie poza naszym zasięgiem. Rzeczywiście matematyczne szanse mieliśmy. Ale tylko dlatego, że PSG całkowicie odpuściło sobie końcówkę sezonu. Mieli tak wielką przewagę, że nic nie mogło im zagrozić. Powinni wcześniej zapewnić sobie triumf, bo przez ich nonszalancję my w ostatnich meczach nie mieliśmy spokoju. Nagle uwaga całej Francji skupiła się na nas.
- Tym bardziej, że gdy wygraliście zaległy mecz z Troyes 3:1 zmniejszyliście stratę do czterech punktów. Każdy zaczął się zastanawiać czy PSG jest w stanie zaliczyć wpadki w ostatnich spotkaniach. Dodatkowo właśnie wtedy pewne stało się, że w najgorszym wypadku zajmiecie trzecie miejsce. Eliminacje do Ligi Mistrzów mieliście już zapewnione.
- To bardzo wzmocniło zespół mentalnie. Dało dodatkowy zastrzyk sił na ostatnie dwa mecze. Chcieliśmy za wszelką cenę utrzymać miejsce w tabeli i osiągnąć historyczny dla klubu sukces. Dodatkową motywacją był fakt, że łącznie ostatnie trzy spotkania ligi graliśmy u siebie. Kibice bardzo nas wspierali w tych finałowych momentach. Oczywiście marzyło się im mistrzostwo, ale już kolejna seria spotkań wyjaśniła wszystko.
- Wygrywacie pewnie z Toulouse 2:0, Paryżanie pokonują Montpellier i… emocje się skończyły.
- Powiedziałbym, że opadły, ale się nie skończyły. W klubie zapanowała euforia. Te wyniki oznaczały, że wywalczyliśmy tytuł wicemistrza Francji. Piłkarze dostali dodatkowy dzień wolny, mieli pełne prawo się wyszaleć, osiągnęli przecież życiowy sukces.
- Ostatni mecz był oczywiście kompletnie bez znaczenia, ale i tak zagraliście wspaniale demolując Lille 3:0. W ostatnich sześciu ligowych potyczkach straciliście zaledwie dwie bramki. To był okres, w którym zmienił Pan ustawienie czyniąc je bardziej skoncentrowanym właśnie na obronie.
- Tak, trochę zmodyfikowaliśmy naszą grę. Wszystkie nasze formacje są silne, ale to właśnie defensywa wyróżnia się na tle pozostałych. Chciałem więc to wykorzystać i udało się.
- Sezon 2015/16 zakończony. Czy fakt, że ostatecznie Saint-Etienne zdobyło Puchar Francji, a Porto zwyciężyło w rozgrywkach Ligi Europejskiej usprawiedliwia porażki Stade Rennais?
- Usprawiedliwia to według mnie złe słowo. Raczej pociesza. Przegraliśmy z najlepszymi ekipami, więc nie mamy się czego wstydzić.
- To był wspaniały rok dla Rennes. Co teraz? Jakie plany na kolejny sezon? Zagracie przecież w Champions League.
- To z pewnością będzie wspaniała przygoda. Mam nadzieje, że zakończona sukcesem, a tym będzie dla mnie trzecie miejsce i dalsza gra w Lidze Europejskiej. Tegoroczny występ na boiskach Europy z pewnością pozwoli nam na poprawę współczynnika, a tym samym losowanie Champions League powinno być dla nas pomyślne. W Ligue 1 z kolei będziemy chcieli znów się włączyć w walkę o europejskie puchary. Oczywiście trzeba będzie wzmocnić drużynę by stało się to możliwe.
- Ma już Pan konkretne nazwiska zanotowane w notesie?
- Oczywiście. Niektóre negocjacje już trwają, niektóre dopiero się zaczną.
- Zdradzi Pan jakieś szczegóły?
- Praktycznie przesądzone jest, że trafi do nas obrońca Franck Béria z Lille. Jesteśmy bliscy podpisania kontraktu z Ryanem Gouldem z Dundee Utd. Jesteśmy też na ostatniej prostej jeśli chodzi o przeprowadzenie jednego naprawdę głośnego transferu, ale tu jeszcze za wcześnie na potwierdzenie umowy.
- Chodzi o Golyuka?
- Nie, chociaż jak zapewne wszyscy wiedzą piłkarzem Metalurha Donieck też się interesujemy. Ale tu z kolei napotykamy na poważne problemy w negocjacjach, więc jego przejście jest raczej mało prawdopodobne.
- Czego w takim razie można życzyć Panu i drużynie w kolejnym roku zmagań?
- Na razie udanego wypoczynku. Lada dzień rozjeżdżamy się na zasłużone urlopy. A potem? Co najmniej powtórki z rozrywki.
***
To był rzeczywiście niesamowity sezon. Nic nie wskazywało na taki rozwój sytuacji. Trzeba przyznać, że w dużej mierze swoją pozycję zawdzięczamy momentami fatalnej postawie naszych największych rywali. Lorient, Montpellier, Marsylia czy Lyon w najmniej spodziewanych momentach gubiły punkty. My z mozołem je gromadziliśmy i w końcu za swoją ciężką pracę zostaliśmy wynagrodzeni. We Francji, póki co, nie zakochałem się, ale z pewnością bardzo ją polubiłem. Myślę, że na dłuższy czas znalazłem miejsce dla siebie. Wspaniała atmosfera panująca w klubie jeszcze się poprawiła, gdy stan klubowej kasy powoli zapełniał się w trakcie rozgrywek. Prognozowano na początku, że zakończymy z dwoma milionami euro na koncie. Jednak fantastyczny finisz sprawił, że nasz budżet już wynosi ponad trzynaście milionów a prognozy urosły do dwudziestu milionów euro. Czego chcieć więcej. Teraz pora na mały odpoczynek i już wkrótce zacznie się gorączka transferowa. Pakuję się i wyjeżdżam do Chorwacji. Czas odwiedzić swoje rodzinne strony.
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Powołania dla ogranych! |
---|
Jeżeli jesteś selekcjonerem reprezentacji, zwracaj uwagę na procentową wartość ogrania zawodnika. Znajdziesz ją w ekranie taktyki przy wyborze składu. Wystawiając do gry piłkarza o niskiej wartości tego współczynnika, sporo ryzykujesz - może nie znajdować się w odpowiednim rytmie meczowym. |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ