1. Bundesliga
Ten manifest użytkownika Gilbert przeczytało już 1887 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Czy można było podjąć inną decyzję? Oczywiście. A bo to raz nadwyrężaliśmy własne zdrowie dla ważniejszych spraw? Problem w tym... czy rzeczywiście może być coś ważniejszego? Doszedłem do wniosku, że jednak nie. Miała być Liga Mistrzów, miał być blask jupiterów, miały być potyczki z najlepszymi w Europie. Będą, ale jeszcze nie teraz. Bo wierzę, że prędzej czy później VfL Wolfsburg pod moją wodzą będzie odnosić sukcesy. Tak jak Gwardia, tak jak Aberdeen. Butność, pycha? Nie, wiara we własne możliwości. Kiedy wierzysz sam w siebie prędzej czy później zaczną wierzyć inni. Zaufają ci, pójdą za tobą choćby się paliło. Tak powstaje zespół. Potem to już z górki.
30 maja 2009 - 1 czerwca 2017. Gwardia Warszawa. Zaczynałem od zera. Dlatego było to najłatwiejsze z dotychczasowych zadań. Był czas, nie było presji. I kibice, którzy wyczekiwali jakiegokolwiek sukcesu jak kania dżdżu. Ale nie przejęliby się bardzo kolejnym niepowodzeniem, bo do nich się już przyzwyczaili. Inaczej patrzy się na swój ukochany klub jeśli jest już na dnie. Gdy odchodziłem byłem noszony na rękach, błagano mnie bym został i kontynuował swój podbój Polski i całego kontynentu. Tak wtedy widzieli to fani Harpagonów. Nie ma kibica Gwardii, który powiedziałby na mnie złe słowo. Ciężko było ich zostawiać, ale takie jest życie. Nie jest przecież powiedziane, że już nigdy tam nie wrócę.
1 czerwca 2017 - 26 czerwca 2018. FC Aberdeen. Wyzwanie dużo cięższe, bo miałem postawione fundamenty i część parteru, ale musiałem go przebudować i dobudować piętro. Kibice to rozumieli, więc przynajmniej nie traktowali mnie jak intruza, który robi im remont wg własnego widzimisie. A ten remont był potrzebny i był całkiem udany. Gdy zdobywaliśmy mistrzostwo zostałem okrzyknięty cudotwórcą i noszono mnie na rękach, podobnie jak w Warszawie. Niedługo potem sytuacja diametralnie się zmieniła. „Red Army" podzieliła się na dwa obozy. Jedni byli szczęśliwi, że dałem ich klubowi sukces i dziękowali mi za wspaniały rok. Drudzy wyzywali mnie od zdrajcy, który opuszcza drużynę, gdy tylko dostał lepszą ofertę i nieważny był dla nich tytuł, nieważna była perspektywa Champions League. Nie miałem do nich pretensji. Żałowałem tylko, że nie miałem czasu z nimi o tym porozmawiać, w klubie praktycznie nikt nie wiedział o moich problemach zdrowotnych. W ciągu zaledwie jednego dnia, bez żadnego uprzedzenia los sprawił mi psikusa. Uratowało mi to jednak zdrowie i w sumie właśnie to było dla mnie najważniejsze. Nigdy nie wolno lekceważyć tej kwestii.
26 czerwca 2018 - ??? VfL Wolfsburg. Zdecydowanie najtrudniejsze zadanie jakie do tej pory mnie czekało. Przyjeżdżam i zastaję potężny dwupiętrowy dom... który muszę zburzyć aż do samych fundamentów i budować go od nowa mając niewiele czasu. Po raz pierwszy dodatkowo kibice byli przeciwko mnie. Nie mieli oczywiście pretensji, że to akurat ja zostałem managerem ich klubu. Po prostu poprzednik odszedł na emeryturę, więc ktoś musiał przejąć drużynę. Wojna zaczęła się, gdy zacząłem robić porządki. Tak, wojna. Fani klubu nie byli jakoś specjalnie wymagający. VfL to przecież nie był jakiś potentat Bundesligi. Był czołową ekipą i to im w zupełności wystarczało. W ciągu ostatnich jedenastu lat najgorszym ich wynikiem było ósme miejsce w sezonie 2015/16. Dorzućmy do tego dwa mistrzostwa kraju, trzy trzecie miejsca oraz czwartą i piątą lokatę w dwóch ostatnich latach by zrozumieć, że wszystkim to odpowiadało. Na tyle był właśnie oceniany potencjał drużyny. Problem w tym, że przychodząc do Wolfsburga nie widziałem drużyny... widziałem zlepek ludzi, którzy nie umieją ze sobą współpracować.
Gdy zacząłem wyprzedawać podstawową jedenastkę natychmiast pojawiły się żądania by mnie zwolnić. W pewnym sensie ich rozumiałem. Zespół dobrze radzi sobie w Bundeslidze, awansuje do Ligi Europejskiej, przychodzi jakiś człowiek i rozwala to, co kochasz, coś z czymś się utożsamiasz. Kto by tego nie bronił? Kibice nie widzieli jednak rozkładu „Wilków" jaki się dokonywał, może nie chcieli widzieć. Ale utrzymanie takiej sytuacji skończyłoby się obroną przed degradacją. Nie wygrasz nic, jeśli nie będziesz miał zespołu, monolitu. Na szczęście Prezesa kibice kochali. Dał im nowy stadion, łożył wielkie pieniądze na klub. Nigdy mi tego nie powiedział, ale przez pierwsze tygodnie widać było, że żałuje decyzji o zatrudnieniu mojej osoby. Dużo nerwów kosztowało go przekonanie fanów, by dali mi szanse, bo już chcieli bojkotować mecze „Wilków". Szanse dostałem, ale fani postawili warunek. Nigdy nie byłem w takiej sytuacji i nie chciałem się z tym pogodzić. O mało co sam nie odszedłem. Biedny Mário Silva. W dość szybkim tempie przybyło mu w tamtym okresie mnóstwo siwych włosów. Prezes jednak liczył się ze zdaniem kibiców, więc musiałem ustąpić. Dostałem czas do końca września. VfL miało do tego czasu zajmować miejsce w czołowej trójce Bundesligi oraz awansować do fazy grupowej Ligi Europejskiej. „Skoro chcesz nam demolować klub, to zasłuż sobie na ten przywilej", mniej więcej tak brzmiało ich stanowisko. To był ICH klub, w żadnym przypadku mój.
Jak tylko sezon się rozpoczął poczułem, że nie zamierzają mi ułatwiać sprawy. Gdy w pierwszym spotkaniu, w Pucharze Niemiec, już na początku straciliśmy bramkę, pod moim adresem rozległy się tak przeraźliwe gwizdy i okrzyki, że umarłego by obudziły. Piłkarze myśleli, że chodzi o nich... no cóż, mylili się. Ostatecznie wygraliśmy, ale jakiegoś wielkiego entuzjazmu po zakończeniu spotkania na trybunach nie było. Tak jakby woleli, żebyśmy przegrali - szybciej by się mnie pozbyli. Przełom przyszedł wraz z pogromem 7:0 nad Dinamem Zagrzeb w eliminacjach Ligi Europejskiej. Nie mogliśmy zagrać lepiej, końcowy gwizdek przyniósł gromkie brawa i podziękowania. O mało nie zostało to zaprzepaszczone kilka dni później, gdy doznaliśmy porażki z Norymbergą. Na szczęście graliśmy na wyjeździe, więc nie dostało mi się aż tak bardzo. Dobicie Chorwatów na ich terenie zapewniło mi 50% sukcesu. Liga Europejska stanęła przed nami otworem. Został mi miesiąc, aby Wolfsburg wskoczył do czołowej trójki tabeli Bundesligi.
1.09.2018r. - godz. 15:30 - Klimowicz Park
Bundesliga - 4 kolejka
VfL Wolfsburg - Borussia Dortmund
O ile ja stałem się dla kibiców „Wilków" wrogiem nr 1, o tyle piłkarze mieli święty spokój. W końcu to nie była ich wina, że jakiś intruz sprowadził całkiem nową armię na Klimowicz Park. Już od pierwszego spotkania ulubieńcem kibiców został Ilko Matev i ten transfer został w Niemczech okrzyknięty najbardziej spektakularnym. Ilko od samego początku udowadniał, że nie bez przyczyny zdobył w zeszłym sezonie Złoty But. Przekonało się o tym również BVB. Pojedynek ten wypełnił stadion po brzegi. Ci, którzy na niego przyszli na długo go zapamiętali. Był to koncert jednego aktora. Młody Bułgar był na ustach wszystkich. Siedemdziesiąta dziewiąta rocznica wybuchu II wojny światowej przyniosła niesamowity skwar i duchotę. Ciężko było zawodnikom grać w takich warunkach. Zwyciężyć mieli ci, którzy lepiej zniosą kondycyjnie trudy meczu. Ponieważ moje drużyny nigdy nie miały z tym problemów byłem pewny wygranej. Zaczęło się po naszej myśli. Wspaniałe podanie Galasso nad obrońcami BVB doprowadziło do sytuacji sam na sam. Przed bramkarzem stanął nie kto inny jak Matev. W 8 minucie wyszliśmy na prowadzenie i przejęliśmy inicjatywę. Byłem zadowolony, że w tak krótkim czasie udało się nam osiągnąć taki poziom gry. Byłem przecież z zespołem zaledwie trochę ponad dwa miesiące. Zdarzały się jednak jeszcze momenty, gdy coś się zacinało. Tak jak w 38 minucie, gdy rywale po błędzie obrony wyrównali. Umieliśmy już w takich sytuacjach pokazać charakter, więc nie zdziwiło mnie, gdy zaledwie trzy minuty później Ilko strzelał swoją drugą bramkę w spotkaniu po zagraniu Simovica. Na przerwę schodziliśmy z wynikiem 2:1. Druga połowa wykazała wyraźnie jak dobrze byliśmy przygotowani do tego pojedynku. Zmiany tempa gry powodowały zamęt w szeregach rywali, co wykorzystaliśmy wkrótce po wznowieniu gry. Tym razem podawał Sadakov, a drogę do bramki Borussii znalazł nie kto inny jak Matev. 3:1 i drugi hattrick Bułgara w Wolfsburgu. To on zresztą dopełnił dzieło zniszczenia w 69 minucie przepięknym strzałem z 25 metrów. Wygrywamy 4:1, a „Kicker" nie szczędził pochwał naszemu piłkarzowi. Po zakończeniu meczu kibice przez dobre 20 minut skandowali jego nazwisko. Ja już od dawna wiedziałem, że jest on gwiazdą światowego formatu. Teraz dowiedziała się o tym Bundesliga.
VfL Wolfsburg - Borussia Dortmund 4:1 (2:1)
15.09.2018r. - godz. 18:30 - Stadion Oberwerth
Bundesliga - 5 kolejka
TuS Koblenz - VfL Wolfsburg
Po dwutygodniowej przerwie na mecze reprezentacji mogliśmy wrócić na ligowe boiska, a dokładniej na boisko typowego średniaka, jakim była drużyna Koblencji. Ponieważ za kilka dni mieliśmy rozegrać pierwszy pojedynek w Lidze Europejskiej na ten mecz nie wystawiłem najsilniejszego składu, ale też nie grały całkowite rezerwy. Cały czas wisiało nade mną widmo pożegnania się z drużyną, gdy nie spełnię warunku postawionego przez kibiców. I tym razem mogliśmy sobie dopisać trzy punkty, a samo spotkanie nie należało do najciekawszych. Przez całe 90 minut gospodarze nie potrafili nam zagrozić, a ponieważ to my mieliśmy wszystkie atuty nikogo nie zdziwił końcowy wynik. Dwie bramki Renato Augusto oraz kolejna w Bundeslidze Ilko Mateva pozwoliły nam już do przerwy prowadzić 3:0. Potem już tylko oszczędzaliśmy siły na pierwszą potyczkę w europejskich pucharach. W tym miesiącu na ligowe boiska mieliśmy wybiec jeszcze trzy razy, w tym dwukrotnie naszymi przeciwnikami miały być zespoły z końca stawki. Moja posada wyglądała na coraz bardziej bezpieczną.
TuS Koblenz - VfL Wolfsburg 0:3 (0:3)
19.09.2018r. - godz. 19:45 - Klimowicz Park
Liga Europejska - Grupa J, 1 kolejka
VfL Wolfsburg - FC Twente
Moja druga przygoda z Ligą Europejską. Tym razem udało się awansować do fazy grupowej bez jakichkolwiek problemów. Pamiętne 1:7 w dwumeczu z Manchesterem United, gdy jeszcze prowadziłem Gwardię to przeszłość. Wolfsburgowi trafiła się wyrównana grupa. Najbardziej cieszyło mnie jednak, że tylko raz będziemy musieli udawać się w dalszą podróż, do Grecji. Do Czech i Holandii mamy po prostu rzut beretem. Zadziwiające było, że mecz z FC Twente, który graliśmy niecałe trzy tygodnie po spotkaniu z Dortmundem miał być rozegrany w tak diametralnie odmiennych warunkach. Zaledwie 9 stopni Celsjusza i porywisty wiatr. Prasa niemiecka stawiała nas w roli faworytów, bukmacherzy z kolei przewidywali remis. Początek gry pokazał jak bardzo rywale boją się Mateva, który otrzymał podwójne krycie i niewiele mógł zdziałać. Dzięki temu trochę więcej miejsca miał Sadakov. To przez niego przechodziła większość naszych akcji, bowiem często się cofał. Korzyść z takiego sposobu rozgrywania piłki odnieśliśmy już w 10 minucie. Eduardo zagrał z boku do środka właśnie do Sadakova, który z pierwszej piłki odegrał prostopadle do Renato Augusto. Brazylijczyk znalazł się tuż przed bramkarzem gości Dusanem Kuciakiem i bez najmniejszych problemów umieścił piłkę w bramce. 1:0. I praktycznie w tym momencie skończyły się wszelkie emocje. Aż do przerwy żadna ze stron nie wypracowała sobie przewagi, a gra była głównie prowadzona w środku pola. Twente bało się groźniej zaatakować, aby nie stracić drugiej bramki licząc, że przypadkiem coś jednak uda się strzelić. A skoro prowadziliśmy to też nam nie było spieszno do atakowania ich bramki. Tak skończyła się pierwsza połowa. Początek drugiej nie przyniósł na boisku żadnych zmian w stylu gry obu ekip, z boiska po prostu wiało nudą. W 57 minucie miałem tego dość. Ściągnąłem Simovica i dałem szansę kolejnemu Brazylijczykowi - na murawie pojawił się Alex Teixeira. To on dwie minuty później był adresatem podania od Mahoto w pole karne. Pomimo asysty dwóch obrońców przeciwnika potrafił sobie poradzić w takiej sytuacji i podwyższył wynik na 2:0. Twente ruszyło do ataku. Nie mieli innego wyjścia, jeśli liczyli choćby na jeden punkt. My przeszliśmy na grę z kontry. W 66 minucie dokonałem kolejnej zmiany. Niestety Matev nie był w stanie w tym meczu pokazać swoich możliwości, więc zastąpił go Claudiu Panait. Jemu też wystarczyły tylko dwie minuty. Był na dwudziestym metrze, gdy otrzymał piłkę od Eduardo. Zamiast jednak podać lepiej ustawionym kolegom wdał się w drybling. Pierwszy obrońca... jest już w polu karnym... drugi... strzela... nie, tylko markuje, a Kuciak już leży. W tym momencie Panait spokojnie przerzuca nad nim piłkę - 3:0. Widać było, że Holendrzy pogodzili się już z porażką. Ledwo zaczęli grę ze środka boiska, a już stracili futbolówkę. Przejął ją Sadakov, który widząc, że nikt go nie atakuje pognał z nią na bramkę rywali. Ci jakby stracili głowy. Bułgar biegł przez dobre trzydzieści metrów zanim jeden z obrońców dopadł do niego i... dał się ograć jak dziecko. Radoslav wbiegł w szesnastkę, mógł spokojnie przymierzyć... ale podał płasko wzdłuż bramki... na miejscu był Eduardo, który w zaledwie minutę po trafieniu Rumuna podwyższył na 4:0. To już kompletnie podłamało Holendrów. Skupili się głównie na wybijaniu piłek obawiając się straty kolejnych bramek. Nie udało im się. Po kolejnych czterech minutach Renato Augusto wykorzystał dośrodkowanie Bartha i zrobiło się 5:0. A to jeszcze nie było wszystko. Prawdziwy popis dał Sadakov. To po jego podaniach padły kolejne gole. Jego przegląd pola pomógł mu skończyć rywalizację z bilansem czterech asyst. Na 6:0 strzelił Panait w 80 minucie, a wynik spotkania ustalił Renato Augusto na cztery minuty przed końcem pojedynku. Drugi mecz na Klimowicz Park w europejskich pucharach i druga wygrana 7:0. Niektórzy okrzyknęli nas jednym z pretendentów do wygrania całych rozgrywek. Co prawda nasza gra robiła wrażenie, ale na takie opinie wg mnie było za wcześnie. Póki co najważniejsze były po prostu trzy punkty. W drugim meczu naszej grupy Sparta Praga pokonała AEK 2:0.
VfL Wolfsburg - FC Twente 7:0 (1:0)
22.09.2018r. - godz. 18:30 - Klimowicz Park
Bundesliga - 6 kolejka
VfL Wolfsburg - FC Augsburg
Gdy pokonaliśmy w rundzie eliminacyjnej Ligi Europejskiej 7:0 Dinamo Zagrzeb, następny mecz ligowy przegraliśmy. Co prawda Norymberga jest o klasę lepszym zespołem niż zamykający tabelę Augsburg, ale miałem złe przeczucia przed tym spotkaniem. Dodatkowo wystawiłem do gry rezerwowy skład, ponieważ za kilka dni czekała nas potyczka w Pucharze Niemiec z obrońcą tego trofeum - VfB Stuttgart. Augsburg przyjechał na nasz stadion z prostym zadaniem - obrona za wszelką cenę. Niestety nie jesteśmy przyzwyczajeni do takiej gry naszych oponentów, więc zamurowanie swojej bramki szło im bardzo dobrze. Byliśmy bezradni. Nie mogliśmy wejść w ich pole karne, a strzały z dalszej odległości nie stanowiły większego zagrożenia. Schodziliśmy na przerwę przy gwizdach kibiców, bo wynik 0:0 z outsiderem chluby nie przynosił. I żadnego znaczenia nie miał tu fakt, że ten remis na 99% zapewniał mi pozostanie w klubie - graliśmy źle, bez pomysłu. Druga połowa nie przyniosła zmian. Rywale umiejętnie się bronili, nasza bezsilność przeradzała się w frustrację, czas mijał. Wszystko zmieniło się w 74 minucie, gdy Antolic nie wiedząc co zrobić z piłką w narożniku pola karnego po prostu kropnął na bramkę... chyba cały stadion był w szoku widząc jak futbolówka wpada w samo okienko przy dłuższym słupku. W końcu. Objęliśmy prowadzenie. Postanowiłem od razu wprowadzić do gry świeżego obrońcę i bronić wyniku wiedząc jak ciężko było o to zwycięstwo. Problem w tym, że do końca pozostał kwadrans, a my w ciągu zaledwie trzech minut straciliśmy bramkę, bo Augsburg nie mając nic do stracenia zaatakował. Teraz to my rzuciliśmy się na nich. Remis byłby po prostu wstydem dla klubu. Ostatni kwadrans graliśmy przy ogłuszających gwizdach. 83 minuta... Simovic po dośrodkowaniu w pole karne uderza głową... piłka przelatuje kilka centymetrów nad poprzeczką. 85 minuta... 88... 90... nadal 1:1. Nie słyszę własnych myśli, tak głośno swoją dezaprobatę dla naszej gry okazuje publiczność. Tymczasem napastnik rywali wychodzi sam na sam z Wojtkiem Szczęsnym. Na szczęście wychodzimy z tej sytuacji obronną ręką. 90+1... godzimy się z porażką. Piłkarze podają na 30 metrze piłkę między sobą. Nie mamy jak zbliżyć się do ich bramki. Wtedy jakimś cudem spod opieki obrońców uwalnia się Panait. Dostrzega to Hartmann, który zagrywa do niego... Panait przyjmuje... wystawia sobie piłkę na prawą nogę... dwóch obrońców próbuje zdążyć do niego i powstrzymać go wślizgiem... Claudiu uderza... piłka między nogami bramkarza wpada do bramki... 2:1. Goście protestują twierdząc, że był spalony. Sędzia pokazuje na środek boiska. Cieszymy się tak jakbyśmy zdobyli mistrzostwo. Dowiadujemy się wreszcie ile zostanie doliczone... 5 minut. To była „obrona Częstochowy" z naszej strony. Skuteczna. Wygraliśmy. Co prawda w fatalnym stylu, ale teraz nie było już to ważne. Kolejne punkty lądują na naszym koncie i okazuje się, że niezależnie od wyniku ostatniego ligowego meczu we wrześniu, nie spadniemy już poza trzecie miejsce. Co więcej - obejmujemy fotel lidera. Co najmniej do końca sezonu zostanę na stanowisku managera „Wilków". Kibice żegnają nas skromnymi, ale jednak brawami.
VfL Wolfsburg - FC Augsburg 2:1 (0:0)
26.09.2018r. - godz. 19:00 - Klimowicz Park
Puchar Niemiec - 2 runda
VfL Wolfsburg - VfB Stuttgart
Wrzesień był naprawdę ciekawym miesiącem. Mieliśmy łącznie rozegrać sześć spotkań, w tym aż pięć na własnym stadionie. Jednym z nich była właśnie potyczka z rewelacyjnie spisującym się w lidze VfB Stuttgart. Nic dziwnego - nie dość, że w zeszłym sezonie zdobyli Puchar, to są również aktualnymi mistrzami kraju. Musieliśmy więc zagrać o niebo lepiej niż z Augsburgiem. I na szczęście udało się to nam. Oczywiście miało to związek z faktem, że tym razem nie było konieczności przebijania się przez mur postawiony przez obronę rywali, tylko spokojnie mogliśmy rozgrywać piłkę po swojemu. Odniosło to skutek już w 12 minucie, gdy Sadakov pięknym strzałem głową wyprowadził nas na prowadzenie. Stuttgart nie miał zamiaru czekać i od razu zaczął atakować, chcąc odrobić straty. Całkowicie przejęli inicjatywę. Mieliśmy nadzieję, że przetrwamy ten okres, a oni dodatkowo się zmęczą ułatwiając nam strzelenie kolejnej bramki. Jednak to VfB było górą. W 37 minucie atomowym strzałem z 25 metrów popisał się Oscar. Benaglio niestety zrobił co tylko mógł najgorszego - odbił piłkę wprost przed siebie. Dopadł do niej Mario Gomez i nie miał najmniejszych problemów z doprowadzeniem do remisu. Taki wynik utrzymał się do końca pierwszej połowy. Drugie czterdzieści pięć minut zaczęło się dla nas rewelacyjnie. Już pierwszy groźny atak w naszym wykonaniu przyniósł nam bramkę, gdy koronkową akcję wykończył strzałem z siedmiu metrów Renato Augusto. Do końca spotkania pozostawało jednak jeszcze wiele czasu. Napór VfB narastał. Obrońcy trofeum starali się robić wszystko by doprowadzić przynajmniej do remisu. Nie chcieli odpaść już w drugiej rundzie. Ale my też nie, więc uprzykrzaliśmy im życie jak tylko można było. Momentami graliśmy jak Augsburg przeciwko nam w poprzednim meczu. Jakimś cudem udało się dowieźć rezultat 2:1 końca. Wygraliśmy. Stuttgart nie zdobędzie drugi raz z rzędu Pucharu Niemiec. Kibice byli wniebowzięci. Prasa jeszcze długo rozpisywała się o tym wyniku. To było nasze szóste zwycięstwo z rzędu. I nie zamierzaliśmy na tym poprzestać. Tymczasem nazajutrz w losowaniu par trzeciej rundy los przydzielił nam drugoligowe Kaiserslautern, z którym mieliśmy się spotkać na ich terenie 30 października.
VfL Wolfsburg - VfB Stuttgart 2:1 (1:1)
29.09.2018r. - godz. 18:30 - Klimowicz Park
Bundesliga - 7 kolejka
VfL Wolfsburg - Rot-Weiß Oberhausen
Kalendarz rozgrywek ligowych mieliśmy dość łatwy. Na samym początku mierzyliśmy się co najwyżej ze średniakami. Oberhausen z kolei było słabeuszem okupującym dolne rejony tabeli. Tego meczu nie można było przegrać. Pamiętaliśmy męki z Augsburgiem, ale nie zamierzaliśmy popełnić tych samych błędów. Biorąc jednak pod uwagę, że 3 października mieliśmy grać na wyjeździe z AEK w Lidze Europejskiej, szanse ponownie dostali zmiennicy. Nie mieliśmy żadnego problemu by pokazać kto jest lepszy. Potwierdzeniem tego jest fakt, że nasi przeciwnicy nie oddali żadnego celnego strzału przez 90 minut. Już do przerwy było pozamiatane. 2:0 jak najbardziej wystarczało. Dośrodkowania swoich kolegów wykorzystali Maăzou oraz Panait. Potem już tylko oszczędzaliśmy siły. Po co się bowiem forsować w spotkaniu, gdzie gra praktycznie jedna drużyna. Kropkę nad i postawił w 64 minucie Maăzou. 3:0, kolejne trzy punkty i nowy rekord zwycięstw z rzędu określony obecnie liczbą 7. Oczywiście liczyliśmy, że w październiku serię będziemy kontynuować.
VfL Wolfsburg - Rot-Weiß Oberhausen 3:0 (2:0)
Po tym meczu kibice oficjalnie zakończyli swoją walkę przeciw mojej osobie. Oba warunki zostały spełnione - graliśmy w Lidze Europejskiej oraz otwieraliśmy tabelę Bundesligi, co szczególnie ciepło zostało przyjęte przez fanów, którzy docenili w końcu moją pracę. Mogłem wreszcie skupić się jedynie na prowadzeniu zespołu. Odzyskałem wewnętrzny spokój, ciężar presji został ze mnie zdjęty. Kolejne spotkania miały pokazać na co stać VfL Wolfsburg...
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Rozbuduj obiekty młodzieżowe |
---|
Korzystając z rady Pucka, warto od razu po rozpoczęciu gry przejść się do zarządu i poprosić o zwiększenie nakładów na szkolenie młodzieży lub rozbudowę obiektów. Sprawdziłem to - włodarze prawie zawsze zgadzają się na takie warunki już w pierwszych tygodniach naszego urzędowania. |
Dowiedz się więcej |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ