Oh
How dare you!
Now it's time to address you
I'm the reason you claim
Shame, stalk my name
See my fist chopping off your reign
It's getting hotter
Now I'm spitting out lava
Well I'm just putting it into words
Just genuine stock
Hear that bomb going tick tick tock
Piłkarska Ameryka mówi wyłącznie o nowym królu wszechświata i okolic - Fredym Montero. Tak szczerze, to nie mam już ochoty go zachwalać, strasznie to nudne. Dzień po dniu, niemalże w kółko, powtarzać tę samą formułkę. Najlepszy napastnik ligi, nie na sprzedaż, nie osiągnął jeszcze maksimum potencjału, dziękuję, do następnego meczu. Najwyższa pora na zostawienie kółka wzajemnej adoracji za sobą, nie interesuje mnie już klepanie się po pleckach oraz rzucanie na prawo i lewo ochów i achów. Wolałbym być jak Detroit Pistons za czasów ich walki z Michaelem Jordanem. Bad Boys. Znienawidzeni przez wszystkich dookoła, ale piekielnie skuteczni. Zazwyczaj docenia się zespoły grające pięknie, ludzi miłych i uśmiechniętych, włażących w dupy innym, daj Boże żeby mnie lubili bo inaczej nie dam sobie rady w życiu. Tworzą się potem społeczności, w których nikt nie powie złego słowa z obawy o utratę sympatii na dzielni. Wszystko perfekcyjne, wspaniałe, ciekawe, zachwycające. Nawet jeśli coś jest już tak oklepane i nudne, że bije po oczach, to i tak mało kto napisze, że jest chujowe. Będzie świetne, niesamowite, nieprawdopodobne! Tymczasem znacznie lepiej jest być skończonym dupkiem, przynajmniej ludzie omijają cię z daleka. Nie trzeba niczego obiecywać, o niczym zapewniać. Wchodzisz do sklepu i wszyscy wiedzą, że pogawędki mogą sobie zostawić na wizytę księdza. To jednak nie jest styl życia dla lalusiów i atencjuszy, prawda? Musisz mieć coś, co Fredy Montero nazwałby cojones. I najlepiej, żeby te cojones były ze stali. Zero zapowiedzi, zapewnień, terminów - robić wszystko po swojemu, zgodnie z przyjętymi zasadami. Reprezentować siebie, a nie to, czego się od nas oczekuje. Nie przejmować się ocenami i komentarzami innych.
Problem w tym, że nie mogę sobie na takie podejście pozwolić, bo natychmiast znalazłbym się na bruku. Nawet kluby uważane za "szalone" czy po prostu grające twardo i niekonwencjonalnie, muszą trzymać się w odpowiednich ramach. Jeden wielki konkurs popularności, inaczej przecież kibice przestaną przychodzić na trybuny, bez kibiców nie ma pieniędzy, a bez pieniędzy to chuj nie robota przecież. Dlatego codziennie układam włosy na żel, dlatego przez trzy lata nosiłem aparat ortodontyczny - nienaganna fryzura i hollywoodzki uśmiech numer siedem to podstawy. Świecenie białymi zębami przed kamerami i kibicami należy do moich obowiązków, choć w głębi duszy chciałbym to wszystko rzucić w kąt i wyjść z trzaskiem. Trzeba jednak dobrać odpowiednią minę do gry, a po jej zakończeniu szukać ucieczki w lepszych zajęciach.
Run for your life, Down for the night...
I’m lost in the world, been down my whole life
I’m new in the city, and I’m down for the night
Tym lepszym zajęciem jest bycie na boisku, krzyczenie na zawodników, prowadzenie drużyny. Wtedy mogę zapomnieć o tym, co jest nie tak ze wszystkim dookoła. Skupiam się wyłącznie na latającej piłce i biegających za nią facetach. Chyba tylko dlatego jeszcze nie zamknęli mnie w Hanwell. Dlatego też często wybieram się na inne spotkania, śledzę rozgrywki NCAA i NASL, wspieram drużynę juniorów. Wszystko jako normalny człowiek, nie trener lidera i głównego faworyta do zwycięstwa w MLS. Nie robię ze swoich wizyt widowiska, a także nie piszę w każdym możliwym miejscu o tym, gdzie będę i kiedy można się mnie spodziewać. Na szczęście celebrytą nie jestem.
***
TOP OF THE MORNING FELLAS
Kłopoty w Nowym Jorku
DRWALE Z PORTLAND OFIARĄ REWOLUCJI: Najlepszym spotkaniem tego tygodnia rozgrywek MLS bez wątpienia był mecz New England Revolution z Portland Timbers. Siódmy zespół konferencji wschodniej rozgromił dziewiątą drużynę zachodu aż 5-1 i awansował na piątą lokatę. Podopieczni Erwina Koemana zamienili na bramki aż 50% swoich uderzeń, do tego samobójcze trafienie dołożył zawodnik Timbers.
FAWORYTÓW MECZ NA DNIE: New York Red Bulls i Houston Dynamo to zespoły typowane przez wielu do zmierzenia się w finale konferencji wschodniej, tymczasem obie drużyny od początku rozgrywek prezentują fatalny futbol. Nic zatem dziwnego, że ich bezpośrednia konfrontacja zakończyła się bezbramkowym remisem. Na Red Bull Arena w New Jersey przyszło ponad 20 tysięcy widzów, ale jeżeli zawodnicy Hansa Backe dalej będą prezentowali taką formę, niedługo ta liczba na pewno ulegnie drastycznemu zmniejszeniu.
NA INNYCH BOISKACH: LA Galaxy pokonało Philadelphię Union 2-0, a Columbus Crew w tym samym stosunku odprawiło FC Dallas. Zwycięską passę kontynuuje też ekipa Colorado Rapids - bez problemów wygrali 1-0 z z DC United. Remis padł w pojedynku Toronto - Chivas USA. Goście zaś wygrali w Vancouver, gdzie Whitecaps ulegli Sportingowi Kansas City 0-1.
USMNT UPDATE: Reprezentacja Stanów Zjednoczonych prowadzona przez Jurgena Klinsmanna w meczu rozegranym na Gillette Stadium w Foxboro, Massachusetts przegrala 0-2 z Hiszpanią. Gole dla mistrzów świata strzelili Iraola oraz Negredo. Na następny mecz kadry będziemy musieli zaczekać aż do sierpnia, wtedy to na Lincoln Financial Field zmierzymy się z Meksykiem.
PIŁKARZ TYGODNIA: Piłkarzem kolejki został tym razem Clyde Simms z New England Revolution. Simms był liderem swojego klubu podczas pogromu Portland, do zdobytej bramki dokładając asystę. Na drugim stopniu podium uplasował się przyszły król strzelców MLS - Fredy Montero, zaś trzecią lokatę otrzymał Agustin Pena, prawy obrońca New England.
AT&T GOAL OF THE WEEK: nagrodzeni zostali Omar Cummings z Colorado Rapids, Augusto Fraga ze Sportingu Kansas City oraz Jorge Villafana z Chivas USA, o którym więcej poniżej
RUMOUR MILL: Alvaro Fernandez (Seattle) miałby przejść do szwajcarskiego FC Zurych, Osvaldo Alonso (Columbus) znalazł się na celowniku America (MEX), Sebastian LeToux (Philadelphia) czeka na ofertę z Brondby. Na domowym froncie Chicago Fire planują podwójny rajd na mistrzów MLS 2010 - Colorado Rapids. Zespół z Illinois miałby sprowadzić Omara Cummingsa i Marvella Wynne'a
TRADE ALERT: Real Salt Lake City zamierza w tym sezonie walczyć o Playoffy i chcą wygrywać teraz, a nie w przyszłości. Dlatego też menedżer zespołu, Jason Kreis, zdecydował się na pozyskanie utalentowanego Jorge Villafany z Chivas USA. W zamian za kontrakt pięciokrotnego reprezentanta USA, Real wysłał do Chivas wybór w 2 rundzie draftu uzupełniającego 2013 należącego pierwotnie do Colorado oraz swój wybór w 3 rundzie SuperDraftu 2014
TABELE KONFERENCJI: zobaczmy, jak wygląda układ sił w dwóch konferencjach MLS przed kolejną serią spotkań
konferencja wschodnia
konferencja zachodnia
***
Początek sezonu, mimo dość sporych przerw między spotkaniami, mieliśmy najbardziej intensywny ze wszystkich klubów w MLS. Niektóre zespoły rozegrały zaledwie dwa spotkania, a nas czekał już pojedynek numer pięć! Szybkie rozpoczęcie rozgrywek dało nam okazję do błyskawicznej ucieczki od reszty rywali. Może i mają mecze zaległe, ale my już swoje wygraliśmy, a oni przecież wcale nie muszą. Przewaga psychologiczna oczywiście leży po naszej stronie, innego wariantu podręcznik nie przewiduje. Demolowanie kolejnych przeciwników idzie nam znakomicie, tym razem pod zielono-niebieski walec Seattle Sounders miało wpaść Chicago Fire.
O największym mieście stanu Illinois można powiedzieć wszystko, ale nie to że jest miastem piłki nożnej. Wiadomo, Windy City to jedna z mekk koszykówki, arena zmagań jednego z najlepszych graczy w historii tego sportu - Michaela Jordana. W latach 90 wszyscy chcieli być jak Mike. Był tak dobry, że w 1993 roku odszedł od basketu na dwa lata, po czym wrócił i wygrał trzy mistrzostwa z rzędu. Poza tym oczywiście oddał słynny rzut w ostatnich sekundach Kosmicznego Meczu, kiedy to jego ręka wydłużyła się na długość połowy boiska i dzięki temu Jego Powietrzna Wysokość trafił do kosza.
Nawet jeśli nie interesujecie się koszykówką, to i tak drugim sportem w Chicago nie jest piłka nożna. Mamy przecież jeszcze hokeja, futbol amerykański i baseball. Także powiedzmy sobie szczerze, w piłkę kopie tam tylko niewielki odsetek ludzi. Mimo to, jeden z zespołów z rozszerzenia 1998, Chicago Fire, nie jest takim złym klubem. Już w pierwszym sezonie zaczęli od ogromnej sensacji - klub mający w składzie m. in. Romana Koseckiego, Piotra Nowaka, Jerzego Podbrożnego i Jorge Camposa zgarnął dublet - puchar MLS i US Open Cup. Oczywiście mógłbym się na ich temat rozpisać, ale lepiej zachować trochę informacji na drugie starcie, które czeka nas w czerwcu.
Alvaro Fernandez wrócił do pierwszego składu po chorobie, której nabawił się na zgrupowaniu reprezentacji Urugwaju, ale jego powrót nie był największym wydarzeniem spotkania. Znacznie bardziej istotnym momentem okazał się debiut amerykańsko-polskiej maszyny do mordowania bramkarzy przeciwnika. Pięciokrotny reprezentant USA, zdobywca 18 bramek w 28 meczach sezonu 2010. Koleś, za którego usługi zapłaciliśmy 250 tysięcy baksów i miejsce w 1 rundzie SuperDraftu 2013.
Chris. Wondolowski.
Uwielbiam tego gościa. Gdyby nie nabawił się przepukliny przy wyciskaniu miliarda kilo na klatę, już teraz mielibyśmy bilans bramkowy 30-2 zamiast 18-2. Po jego współpracy z Montero spodziewam się cudów, pięknych goli i płaczu rywali. Podczas każdego spotkania liczę na wpisy na Twitterze i Facebooku, że niesprawiedliwością dziejową jest, gdy najlepszy zespół ligi ma do dyspozycji dwóch kilerów najwyższej klasy. Monte i Wondo mają wjeżdżać w obrońców przeciwnika jak Alianci w Niemców w 1945. Po ich strzałach piłka ma zostawiać za sobą płomienie jakby to była FIFA World Cup 2002. To ma być bezlitosne morderstwo, którego nie rozwiązaliby Detektyw Monk, Horatio Caine, Sherlock Holmes i Doktor House razem wzięci.
Gaudette - Johansson, Moor, Hurtado, Pearce - Tchani, Medina, Fernandez - Johnson, MONTERO, WONDOLOWSKI
Gasimy Chicago Fire.
FIRE, FIRE, FIRE, FIRE, FIREEEEEEEEEEEEE
Siedliśmy na nich jak Andre the Giant na swoich rywali w jego prime. Od początku rywale nie mieli nic do powiedzenia, a my byliśmy niesieni fantastycznym dopingiem naszych kibiców. Jedyne miejsca puste to te, które otrzymali kibice z Chicago. Oni już przed meczem wiedzieli, że nie ma po co jechać do Seattle. Zaczęło się zgodnie z planem i praktycznie tradycyjnie. Rzut rożny, wrzutka Fernandeza, główka Montero, bramkarz rozpaczliwie broni, nie daje rady, gol, 1-0, już nawet nie ma się po co cieszyć.
Drugi gol to już to, czego oczekiwałem. Wondolowski zasiał ziarno rozpierdolu w głowach obrońców Chicago Fire i ci rozeszli się, jakby Wondo był Mojżeszem. Debiutujący w barwach Seattle Sounders napastnik z pięciu metrów o mało co nie urwał siatki i natychmiast stadion wybuchnął radością. Pierwszy i na pewno nie ostatni gol Wondo w naszej koszulce. WONDOOOOOOOOOOOOOOOOO!
Po przerwie szybko zmieniłem Montero, żeby nasz kolumbijski byczek trochę odpoczął. Zresztą wszyscy chcieliśmy trochę odpocząć, więc w drugiej połowie dołożyliśmy tylko jednego gola. Alvaro Fernandez wygrał pojedynek główkowy z jakimś lapsem z Chicago, zgasił piłkę i puścił ją w kierunku Eddiego Johnsona z taką rotacją, że tylko John Travolta z Gorączki Sobotniej Nocy by się nie pogubił. No, on i Eddie Johnson. Nasz snajper miał prostą drogę do bramki, więc przyjął sobie futbolówkę, pobiegł przez trzy metry i jebnąłuderzył technicznie, ustalając wynik spotkania na 3-0. Goście nie oddali celnego strzału.
Strażacy z Seattle meldują się do akcji.
***
Po meczu byłem w tak dobrym humorze, że nawet wybrałem się na konferencję prasową, zamiast wysyłać na nią Briana Schmetzera.
- Witam serdecznie, dawno się nie widzieliśmy, ale po szybkim przeglądzie pola znalazłem głównie znajome twarze, także słucham państwa.
- Drew Moor, pański środkowy obrońca, idealnie wpasował się w blok defensywny Seattle. Czy jest pan zadowolony z poczynionych przez niego postępów?
- Drew swoją pracą na boisku robi dokładnie to, czego się od niego oczekuje. Środkowy obrońca nie ma dostarczać wrażeń, raczej po cichu wykonywać swoją pracę. Precyzyjne wślizgi, znakomite przechwyty, bezbłędne wyprowadzanie piłki ze strefy obronnej. Jeżeli mój stoper potrafi spełnić te trzy warunki bez momentów zaćmienia umysłu, oznacza to, że zasługuje na bycie w pierwszym składzie. Moor nie tyle robi postępy, co coraz lepiej rozumie system, w jakim przychodzi mu grać. Kwestią czasu jest kolejny jego występ w kadrze USA.
- Sprowadzony z Columbus Crew Tony Tchani w pięciu pierwszych spotkaniach aż czterokrotnie asystował swoim kolegom. Musi być pan zachwycony, zwłaszcza że nie jest to jego główne zadanie.
- Jak to nie jest to jego główne zadanie? Ma pan w ogóle jakieś pytanie w moim kierunku?
- Tchani gra na pozycji defensywnego pomocnika, więc raczej nie powinniśmy się spodziewać po nim wielu asyst.
- Czemu wygaduje pan takie bzdury? Pomocnik ma podawać piłkę do napastników, więc oczywistym jest, że od czasu do czasu zanotuje asystę. Zwłaszcza jeżeli jest jednym z trzech graczy środka pola. Nie powinienem tłumaczyć takich podstawowych rzeczy dziennikarzowi. Po raz kolejny pytam - czy chce się pan czegoś ode mnie dowiedzieć?
- Cieszy się pan, że Tchani tak szybko odnalazł się w nowym otoczeniu?
- Nie, jestem cholernie rozczarowany. Liczyłem na to, że zajmie mu to co najmniej pół roku. W tym czasie miałem w planach dokarmianie go i głaskanie go po główce, żeby nic mu się nie stało. Miał odpalić dopiero w przyszłym sezonie i chciałbym z tego miejsca wyrazić swoje rozczarowanie, że dostosował się do naszej gry tak szybko. Przepraszam najmocniej. Kurwa cymbale.
- Przepraszam?
- Powiedziałem, że jest pan kurwa cymbałem. Nie mam nic więcej do dodania w tej kwestii. Z jakiej jest pan redakcji?
- Goal.com, proszę pana.
- Wszystko jasne, dziękuję bardzo. Następne pytanie.
- Jak na razie macie stuprocentową skuteczność w tych rozgrywkach. Czy będziecie w stanie dłużej utrzymać ten wynik?
- David, Joe - czemu wy nie zadajecie pytań? Na pewno macie coś ciekawszego, niż ci marni stażyści. Nie zamierzam rozmawiać z kimś, kto pyta mnie o to, czy w kolejnej kolejce też będziemy niepokonani. To jest jakaś tania prowokacja? Proszę się więcej nie pojawiać na moich konferencjach. Jeżeli panowie wrócą, będziemy odwoływać spotkania z dziennikarzami. Dzisiaj nie będę już odpowiadał na pytania, żegnam, pozdrawiam niektórych.
Nie przepraszaj za swoją osobowość. Nie przepraszaj za bycie pewnym siebie. Nie przepraszaj za bycie bezpośrednim i brutalnie szczerym. Nie przepraszaj za bycie sobą. Muhammad Ali
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ