Premier League
Ten manifest użytkownika Bolson przeczytało już 2879 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
- Tak tak, Lukaku, super i w ogóle. Tak tak, zwycięstwo w Carling Cup – cieszy mnie to bardzo. Tak, będzie poczwórna korona, tak, już możecie zacząć mi gratulować. Tak, znaczy nie, nie jestem pijany, ale szampana z chęcią bym się napił. Niestety, dopóki nie odpowiem na wszystkie wasze pytania, nie mogę wyjść i sobie polać, tak więc słucham kolejnych, bo nie wątpię, że jeszcze jakieś macie.
- Jakieś zakupy w letnim okienku transferowym już się szykują?
- Tak, cieszę się, że pan pyta. Planujemy zakupić nowy zraszacz i wymienić trzy żarówki w jednym ze słupów.
- Chodziło mi raczej o zakupy piłkarzy.
- A tak, racja. No nie mogę wszystkich wymienić, bo za dużo by było – dreszcz podniecenia przeszedł po sali konferencyjnej. – Powiem tylko, że Cleverley kupuje nowe auto, a Jagielka wraz z rodziną planuje przeprowadzić się do jakiegoś fajnego domku i rozgląda się za dobrym miejscem.
- Proszę sobie nie żartować. Pytam, czy pan zamierza kupić jakichś piłkarzy?
- A po co mi? Mam już służącą i wykonuje ona dobrą robotę. Czy jest na sali ktoś, kto nie ma potrzeby zapytania o zakupy? Nie? Znakomicie, uważam zatem konferencję za zakończoną. Ach, jeszcze pan. No pan tutaj, tam po mojej lewej, pan trzyma rękę w górze. No słucham.
- Roberto Mancini powiedział, że to nie koniec walki o mistrzostwo Anglii. Dodał jeszcze, że Manchester City wcale nie stoi na przegranej pozycji, zgadza się pan?
- Nie. Wielokrotnie powtarzałem, że pan Mancini to nie jest ktoś, z kogo zdaniem bym się w ogóle liczył. Niech popatrzy na tabelę, potem na układ gier i znowu na tabelę. Tyle ode mnie. Dziękuję, dobranoc.
***
Meczem ze Stoke oficjalnie zakończyliśmy luty. Za cztery zwycięstwa w tym miesiącu FA postanowiło przyznać mi nagrodę menedżera miesiąca czy coś. Ktoś tam powiedział, że to już piąta z rzędu. I fajnie. Niestety, według władz Premiership najlepszymi graczami lutego zostali Milner, Toure i Tevez – cała reprezentacja Szitów. Szejku szejki szejk sypnął garścią petrodolarów gdzie trzeba i bum, tak wygrali ci trzej. Na szczęście najprawdopodobniej nie dofinansował związku odpowiednią ilością pieniędzy, bo jakimś cudem nie zgarną żadnego trofeum w Anglii – my to zrobimy. Wgnieciemy ich w ziemię, a stając na podium za triumf w Premiership po meczu z Chelsea lub, o czym kibice (choć w sumie ja też) marzą od lat – po spotkaniu z Liverpoolem na Goodison, będziemy śmiać się i tańczyć, podczas gdy smutnemu Tevezowi i reszcie tych błaznów zostanie tylko śmieszny puchar pocieszenia za jakieś drugie miejsce. W końcu zwycięzcy piszą historię, a jestem wręcz przekonany, że ten rozdział zostanie zapisany przez nas. Mistrzostwo możemy przypieczętować ostatniego dnia marca lub siódmego kwietnia – wszystko zależy od nas.
Jednak zanim otworzymy zamrożone szampany czeka nas walka. Przed nami pięć spotkań w Premiership, w tym starcia z Manchesterem United i być może decydujące z Chelsea, co najmniej jedno w FA Cup (Tottenham) i Lidze Mistrzów (rewanż z HSV). Jednak marzec zaczynamy od spotkania na Molineux – jedziemy do Wolverhampton. Wilki nigdy nam nie leżały, mimo że wygraliśmy dwa z trzech pojedynków podczas mojej kadencji. Drużyna Micka McCarthy’ego wychodziła na boisko zmotywowana, jakby to były derby Black Country z WBA. Jedynym pocieszeniem jest to, że za każdym razem co najmniej dwukrotnie udało się nam wpakować piłkę do siatki.
Większość zawodników była dość zmęczona pojedynkiem ze Stoke, mimo że między tymi spotkaniami mieliśmy aż 5 dni oddechu. Na szczęście mając tak wyrównany i szeroki skład można sobie pozwolić na trochę rotacji. Z gabinetu lekarskiego nareszcie wyszedł Tim Cahill i od razu musiał wskoczyć do pierwszej jedenastki, gdzie w środku pola kroku dotrzymywał mu Gylfi Sigurdsson. Z racji tego, że brakowało nam wypoczętych pomocników, a „świeżych” napastników było od groma, Vaclav Kadlec przeniósł się na lewe skrzydło, a w ataku wyszli Gignac z Vaughanem. Zresztą, zobaczcie jedenastki zarówno Evertonu, jak i Wolves.
Wolves – Everton -> składy wyjściowe.
Szansę debiutu z ławki dostał Ross Barkley, zaś powrócił na nią Alex Chamberlain, który ostatnio szalał w drużynie rezerw. Statystycy wyliczyli, że kolejny gracz wkracza do Hall of Fame Evertonu – Leighton Baines miał wyjść po raz 150 na boisko w meczu ligowym. Za kluczowego gracza powszechnie uważano Alexisa Sancheza – jedynego w tym momencie gotowego skrzydłowego, a my byliśmy zdecydowanymi faworytami tego pojedynku. Nie wiadomo dlaczego na trybunach pojawił się Arsene Wenger – ktoś powiedział, że obserwuje kilku naszych graczy, myśląc że mu ich sprzedam. Haha, dobre…
Chcieliśmy zacząć od „Fast Impact” czyli szybkiego uderzenia, z którego słynęliśmy w zeszłym sezonie, większość spotkań zaczynając od błyskawicznych bramek (przeważnie do 10 minuty było 1-0 dla nas). Niestety, w tym roku nie udaje nam się już tak zaskakiwać przeciwników, podobnie było w tym meczu. Wolverhampton uwzięło się na wybijanie nas z rytmu zdecydowanymi wślizgami, przez co po pierwszych dwudziestu minutach więcej było autów i kornerów niż jakichkolwiek składnych akcji i niestety nie mogliśmy rozwinąć skrzydeł. W dodatku Javier Pinola, frajer z Meksyku, połamał nam Sancheza i musiał go zastąpić Chamberlain. W tej sytuacji, gdyby uraz Alexisa okazał się poważny, zostałoby nam ZERO skrzydłowych. Do przerwy 0-0, 13 autów i 7 rzutów rożnych, tylko 5 strzałów (łącznie!). Na szczęście Fast Impact, który nie wyszedł na początku, znakomicie sprawdził się już w 47 minucie, gdy zawodzący w pierwszej połowie James Vaughan wyszedł sam na sam z Hennessey’em, po znakomitym prostopadłym podaniu Gignaca i spokojnie posłał piłkę w długi róg. Po 60 minutach marzenie młodego Barkley’a stało się faktem – Anglik zmienił Cahilla, dla którego godzina od razu po kontuzji to i tak za dużo. 18-letni Ross był chyba najbardziej zdenerwowanym człowiekiem na stadionie, widać było jak wielka presja na nim ciążyła – każdy kontakt z piłką kończył się natychmiastowym jej oddaniem. Na szczęście tytaniczną robotę wykonywał Sigurdsson, zarówno w ataku, jak i w obronie. W 89 minucie, gdy mecz już powoli dobiegał końca, Cesar Azpilicueta otrzymał prostopadłą piłkę, wpadł w pole karne i… urwał, bo inaczej nie mogę tego nazwać. Wygraliśmy 2-0, podtrzymując naszą passę przeciw Wolves.
Wolves - Everton –> screen z meczu.
***
- Ile jeszcze będziecie niepokonani? To już całkiem długa seria…
- Będziemy niepokonani dopóki ktoś nas nie pokona. Niestety, ale nie mogę podać panu dokładnej daty.
- A co pan może powiedzieć o świętującym 150 występ w barwach Evertonu Leightonem Bainesem.
- Nie grał dzisiaj za dobrze. Wygląda na to, że trochę wczoraj zabalował. Muszę z nim pogadać, w końcu nie byłem zaproszony!
- Andre-Pierre Gignac to znakomity zakup, prawda? Zakładam, że jest pan zachwycony jego błyskawiczną aklimatyzacją w zespole.
- On się dopiero rozkręca. Będzie szalał, gdy już w pełni zrozumie, o co mi chodzi i może wreszcie nauczy się angielskiego.
- Czyli możemy spokojnie stwierdzić, że Cesar Azpilicueta wszystko już pojął? Fenomenalny, a zarazem jego pierwszy gol dla Evertonu musiał zrobić wrażenie.
- A na panu zrobił?
- No chyba nie tylko na mnie.
- Jak zrobił, to ja Cesarowi gratuluję i czekam na więcej. Dziękuję bardzo, oddaję głos przegranym.
***
Po meczu z Wolverhampton mieliśmy aż tydzień przerwy! To doprawdy niespotykane, żeby w marcu, który słusznie jest nazywany szalonym miesiącem, odpoczywać przez siedem dni. Mogliśmy tylko przyklasnąć i patrzeć, jak inni się męczą, podczas gdy my wypoczywaliśmy. Nie, inaczej. Ja wypoczywałem, piłkarze pracowali – całkiem rozsądny układ. Naszym następnym przeciwnikiem był Tottenham, z którym już spotkaliśmy się w jednym pucharze – mianowicie w półfinale Carling Cup. Teraz stawka pojedynku była troszkę mniejsza – w końcu piąta runda FA Cup nie jest tak ważna jak mecze o finał Pucharu Ligi. Moje oczy oczywiście były zwrócone ku Garethowi Bale’owi, który to według mediów ma podobno niedługo wzmocnić The Toffees, oczywiście po tym, jak odejdzie Baines. Każdy w klubie chciałby Walijczyka, ale Leighton jest przeze mnie zdecydowanie wyżej ceniony. Jednak jeszcze lepszą rewelacją mediów była plota, że sam Wayne Rooney jest zainteresowany powrotem na Goodison. Dlatego kupuję codziennie sportowe gazety – zawsze można się pośmiać.
Jeśli chodzi o skład, to do gry wrócił Marouane Fellaini, którego brakowało w środku pola. OK, Sigurdsson wykonywał świetną robotę, ale dla niego są zadania ofensywne, zaś Fella ma się wywiązywać z pracy w obronie. I to by była jedyna dobra wiadomość, bowiem szpital o nazwie Everton wciąż ma się dobrze. Za leżenie przed telewizorem obecnie płacimy Yobo, Beeversowi, Cleverley’owi, Artecie czy Baxterowi. Poza tym wszystko po staremu.
Everton – Spurs -> składy wyjściowe.
Dzięki tej długiej przerwie, wszyscy zawodnicy pierwszego składu zdążyli wypocząć, wyleczyć się i przygotować do tego meczu. Na Goodison z uśmiechami na ustach przyszło prawie 50 tysięcy kibiców i wszyscy czekali, aż Howard Webb wyprowadzi zawodników na boisko. Tym razem nie mogliśmy sobie pozwolić na taką grę, jak przeciwko Wolverhampton. Od początku przycisnęliśmy, chcąc jak najszybciej objąć prowadzenie, co powiodło się już w 5 minucie, kiedy to wspaniała akcja dwójkowa Lukaku-Kadlec została zakończona potężnym strzałem Czecha, pozostawiając Gomesa bez żadnych szans. Próba natychmiastowej odpowiedzi Tottenhamu została szybko zakończona przez Tima Howarda. Po dynamicznym początku tempo meczu opadło i do przerwy mało było niebezpiecznych sytuacji, dzięki czemu zeszliśmy do szatni prowadząc 1-0. Nikt jednak nie przewidział tego, co się miało stać na początku drugiej połowy. Niespodziewana i z początku niegroźna kontra z naszej strony przerodziła się w pierwszą bramkę sezonu dla Grahama Dorransa i w 48 minucie wygrywaliśmy 2-0. Tottenham postanowił znowu przycisnąć, w końcu awans do następnej rundy FA Cup wymykał im się z rąk. Na ich nieszczęście, mają Tomasa Necida, a nie Vaclava Kadleca. Ten drugi w 51 minucie wykorzystał świetną kontrę Alexisa Sancheza i bez problemu ustalił wynik spotkania na 3-0 dla Evertonu. Spurs załamali się całkowicie i do końca meczu nie wydarzyło się już nic specjalnego. Spokojnie awansowaliśmy do szóstej już rundy i poczwórna korona zbliżała się wielkimi krokami.
Everton – Spurs -> screen z meczu.
***
- Czy ma pan przewagę psychologiczną nad Alanem Shearerem?
- Pewnie. Lubię go czasem obrażać, a po tym meczu wszystko nagle stało się jakby łatwiejsze.
- Wiemy już, że w szóstej rundzie Everton zmierzy się z Newcastle. Czy mogliście trafić lepiej?
- Nie ma nic lepszego od obijania drużyn z Championship, proszę mi wierzyć na słowo. Chociaż… po namyśle wolałbym trafić na Chelsea, ale na to przyjdzie pora później.
- Dlaczego akurat Chelsea?
- Bo ze słabeuszami chciałbym się mierzyć w finale, żebym nie musiał się denerwować.
- Teraz przed wami ciężki mecz z HSV, a potem niezwykle ważne, może nawet ważniejsze starcie z Manchesterem United, w dodatku będzie po wszystkim już za tydzień. Czy uważa pan, że pana piłkarze są w stanie zagrać dobrze w obu tych spotkaniach?
- Nie widzę najmniejszego problemu. Jesteśmy dobrze przygotowani do sezonu, wciąż ciężko nas pokonać, moi gracze trzymają znakomitą kondycję i są w świetnej formie. Nie mówię, że mecze te będą tostem z masłem czy jakoś tak, ale uważam, że damy radę.
***
Mieliśmy szczęście, zarówno HSV jak i MU podejmowaliśmy na Goodison Park, co dawało nam… 70 procent szans na zwycięstwa. Do tego z Niemcami prowadziliśmy 3-2 w dwumeczu, więc musieliby nam strzelić dwie bramki, a praktycznie niemożliwym jest, żebyśmy my nie zapisali sobie jakiegoś gola na koncie, w związku z tym stali przed cholernie ciężkim zadaniem. Tylko… Everton dałby sobie z nim radę, a że pech chciał, że HSV grało właśnie z Evertonem… dawałem im 1 procent szans. Szaleńcy stawiali na nich u bukmacherów, licząc na krociowe zyski. Ale to tylko szaleńcy. Reszta wiedziała, że lepiej wygrać mniej, ale być w miarę pewnym wygranej. W międzyczasie dotarł sms od Steve’a Rounda, który został oddelegowany na losowanie FA Cup.
TWOJE MARZENIA SIĘ SPEŁNIŁY GRAMY Z CHELSEA W PÓŁFINALE!
No i bardzo dobrze. Oby tylko MU przegrało swój półfinał i zagramy sobie o trzecią koronę z Blackburn albo Stoke. Żeby w ogóle jednak zagrać w ½, trzeba było przejść N’Castle, a zanim doszło do tego meczu, musieliśmy odprawić z kwitkiem HSV i United. Na szczęście w rodzinie wszyscy zdrowi i poza Azpilicuetą uprawnieni do gdy (Hiszpan zagra dopiero w ćwierćfinale – zawieszenie), więc skład nie mógł nikogo dziwić.
Everton – HamBurgerking szportferain -> składy meczowe.
Przywitała nas… cholernie potężna ulewa. Takiej nie widziałem od dawna. Wszystko poszło do pieca, dzięki czemu trzeba było działać natychmiast… co było widać po trenerze przeciwnika. Ja zdecydowałem się usiąść wygodnie na suchej ławce rezerwowych i nie drgnąłem palcem. Kadlec chciał zrealizować „Fast impact”, ale w 3 minucie po świetnej szarży Sancheza strzał Czecha wyłapał jego rodak – Jaroslav Drobny. Na szczęście nie wszyscy mieli tak zwichrowany celownik jak Vaclav. O dziwo, popisał się ktoś, kogo nigdy w życiu bym o to nie podejrzewał. 10 minuta - wrzutka Bainesa po ziemi, piłkę po rykoszecie, dzięki Bogu, przejął Seamus Coleman i plasowanym strzałem oddalił marzenia HSV o ćwierćfinale LM… gdzieś o rok. Warto dodać że to najpierwsiejsza bramka Irlandczyka w jego caluśkiej karierze. Hamburger po tej bramce przesunął się do… obrony! Muszę przyznać, że po raz pierwszy w swoim życiu widziałem przegrywającą drużynę, w której 10 zawodników jest zaangażowanych w grę obronną. Przez to… nic się nie działo. Nawet deszcz się znudził i przestał padać. Gdy już mieliśmy iść do szatni, 100-letni Ze Roberto dośrodkował z rzutu wolnego, Tim Howard postanowił skoczyć na główkę w trawę i niestety mu się to udało, zaś Joris Mathijsen zdecydował się na wślizg rozpaczy, piłka… ku naszej rozpaczy wpadła do siatki i było 1-1. HSV wciąż jednak potrzebowało dwóch bramek. Po przerwie Romelu Lukaku nie wiedział, że po wbiegnięciu w pole karne i dojściu do końcowej linii boiska wciąż można podać do niekrytego partnera, przez co mieliśmy 2 rożne zamiast dwóch bramek. Na swoje szczęście wiedział, jak się wykonuje rzuty karne i w 62 minucie, po faulu Alexa Silvy na Kadlecu, wygrywaliśmy 2-1, a HSV potrzebowało 3 bramek, żeby nie było dogrywki. Potem było straaaaaaaaaaaaaasznie nudno. No, może tylko kontuzja Sigurdssona pozwoliła się nam jakoś oderwać od tego żenującego pojedynku. Strata sił i czasu. Wygraliśmy, więc nic by się nie stało, gdybyśmy nie rozegrali tego rewanżu. A Manchester odpadł, a Manchester odpadł, a Manchester odpadł, hahahahahaha!
Everton – HamBurgerking szportferain -> screen z meczu.
***
Gylfi Sigurdsson złamał kość przedramienia. Wróci gdzieś w kwietniu. To nie nastrajało mnie optymistycznie przed meczem z Manchesterem United, w którym to Islandczyk miał wziąć udział. Na szczęście w pełni gotowy do gry był Tim Cahill, dzięki czemu luka po Gylfim została natychmiastowo wypełniona bez obawy o utratę jakości. Powoli wracali do zdrowia Yobo i Cleverley, jednak zanim zagrają, minie z tydzień lub dwa. My zaś musieliśmy wyjść na Goodison już 17 marca – 3 dni po meczu z HSV. Na szczęście kondycja czołowych zawodników była na dobrym poziomie, więc na spotkanie z United mogłem wystawić najlepszą zdrową jedenastkę.
Everton – United -> składy meczowe.
Nie przegrałem z Manchesterem United ani razu. Wszystkie pięć spotkań udało mi się wygrać, ba, nie straciłem nawet bramki! I o ile ta druga passa mało mnie obchodzi, to serię zwycięstw pragnąłem podtrzymać. Jedno przed meczem było pewne – pokonujemy Manchester, Sir Alex Ferguson traci… możliwość na zgarnięcie mistrzostwa, bowiem luka byłaby już nie do odrobienia. Nic więc dziwnego, że United nie trzeba było specjalnie motywować. Nie mogłem tego niestety powiedzieć o swojej drużynie, która przekonana o swojej wyższości nad MU i musiałem wydobyć z nich motywację w inny sposób. Przywitała nas piękna pogoda, no, piękna jak na warunki angielskie, bo 18 stopni Celsjusza i lekki deszcz to czasami niedoścignione marzenie. 50 tysięcy kibiców uzbrojonych w parasole przyszło, żeby dopingować Everton i kląć na United, a kolejne tysiące robiły to samo przed telewizorami.
Mecz zaczął się… katastrofalnie. Już w 5 minucie Vaclav Kadlec musiał opuścić boisko po bezpardonowym ataku Serbskiej Siekiery (skrót SS nieprzypadkowy) – Nemanji Vidicia. Na szczęście na ławce gotowy do gry był Romelu Lukaku, który w dwie minuty po swoim wejściu mógł wyprowadzić nas na prowadzenie, jednak jego strzał minął lewy słupek bramki McGregora. Kolejna akcja i znowu Lukaku, który wyraźnie chciał udowodnić, że nie powinienem go sadzać na ławce, przestrzelił nieznacznie. Napieraliśmy na United od początku spotkania i zanosiło się na to, że znowu zgarniemy 3 punkty. Jednak w miarę upływu minut, tempo meczu powoli opadało, a między 10 a 30 minutą dwoma ważnymi wydarzeniami były: strzał Gignaca w słupek i faul Vidicia na Francuzie, za co Serb otrzymał żółtą kartkę i praktycznie biegł drogą prowadzącą do kartki koloru czerwonego. W 43 minucie, gdy już byłem myślami w szatni, stało się coś niespodziewanego. Cesar Azpilicueta minął się w powietrzu z piłką, więc jego błąd musiał naprawić Jagielka. Następnie został podyktowany rzut karny za to, że, jak Boga kocham, Phil biegł koło Wayne’a Rooney’a. Kamery telewizyjne nie pokazały, żeby Jags w jakikolwiek sposób dotknął Wazzę, ale niestety Andre Marriner chyba sam faulował Rooney’a i przez to Owen Hargreaves wykorzystał jedenastkę. Tak zwany nóż w plecy, a raczej karny w bramkę. 1-0 United i na przerwę mieliśmy schodzić ze spuszczonymi głowami. Ale tak się nie stało, bowiem Nemanja Vidic uznał, że sprawiedliwości musi stać się zadość i po dośrodkowaniu Sancheza próbował główką podać do McGregora, ale go tam nie było i po 45 minutach mieliśmy na Goodison remis. Tylko wciąż nie wiem, dlaczego najbardziej cieszył się Lukaku. Jakby to on strzelił. Murzyn.
Tuż po przerwie Leighton Baines mógł pozamiatać pięknym strzałem z rzutu wolnego, ale Allan McGregor sobie tylko znanym sposobem odbił piłkę na rzut rożny, z którego nic nie wyniknęło. Potem szczęścia próbowali: Nani, Gignac, Lukaku, Rooney, Fletcher, Valencia i Fellaini, aż wreszcie nadeszła 61 minuta spotkania. Azpilicueta zaskakującym wszystkich, dalekim rzutem z autu praktycznie podał piłkę Valencii, który oddał ją do Rooney’a. Ten wygrał pojedynek z Bainesem i po szaleńczym rajdzie pokonał Howarda, a piłka odbiła się jeszcze od poprzeczki. Gol tygodnia, a może i miesiąca. W następnej akcji powinno być już 3-2 dla Evertonu, ale najpierw Dorrans pięknie uderzył w słupek, a następnie Fellaini pokonał nie bramkarza, a jakiegoś kibica, który o mało co nie został śmiertelnie trafiony piłką w głowę. Skończyło się na tym, że głośno sobie zaklął i kontynuował przyśpiewki. W 75 minucie Patrice Evra uznał, że Sanchez lepiej wygląda, gdy leży na ziemi i postanowił go popchnąć. Niestety w przypływie debilizmu zrobił to w polu karnym, a Lukaku wreszcie mógł się cieszyć z własnej bramki. 2-2. Nic dziwnego, że Francuz 2 minuty później opuścił boisko. A my… przegraliśmy. Kopia sytuacji z 61 minuty, tyle że tym razem gola zdobył Valencia. Obraz smutku, rozpaczy i Azpilicuety na szubienicy. Ja chcę już Yobo albo Beeversa, Heitinga na środku obrony to jakaś prowokacja.
Everton – United -> screen z meczu.
***
- Manchester United pokonał was dopiero po zaciętej walce, a przecież wielu przed meczem przewidywało, że zbierzecie tęgie lanie. Czy jest pan zadowolony z postawy swoich zawodników?
- A czy pan jest zadowolony ze swojego pytania?
- Gdybym nie był, przecież bym go nie zadał.
- No właśnie, gdybym nie był, przecież w ogóle przemilczałbym pańskie głupie pytanie!
- Znowu ktoś wbija wam bramkę w końcówce spotkania. Jakaś recepta?
- Bilobil. Albo coś innego na koncentrację. Popytam.
- Jaką szkodę wyrządziła bramka stracona przed przerwą?
- Głównie taką, że remisowaliśmy zamiast wygrywać. Karny z niczego.
- Pańscy zawodnicy do teraz nie mogą przejść do porządku dziennego nad tym karnym. Czy pan również?
- Ten karny NIE POWINIEN MIEĆ MIEJSCA! Andre Marriner chyba przed gwizdnięciem nie spytał lekarza lub farmaceuty o stosowanie swoich psychotropów przed meczem. Najgorsza decyzja, jaką kiedykolwiek widziałem.
- A co pan powie na temat skuteczności swoich piłkarzy? Dawno nie zeszliście z boiska bez zdobyczy bramkowej!
- No i oby tak dalej.
- Wayne Rooney zawodnikiem meczu. Słusznie?
- Pewnie, świetny mecz Wayne’a. Niestety dla nas, ma na sobie czerwoną, a nie niebieską koszulkę.
***
Marriner podjął słuszną decyzję, Rygiel szaleje.
Media – siedlisko pieprzonych lizusów i przydupów. FA kazała mi zapłacić 5 tysięcy euro. Zabrałem je z pensji Heitingi, jeszcze o tym nie wie. Każda passa się kiedyś kończy. Polegliśmy pierwszy raz od miliarda spotkań, z czego cieszyła się cała liga. Pokażemy frajerom. Na szczęście kontuzja Kadleca to nic wielkiego, nie zagra tylko z Newcastle. I tak miał nie zagrać.
W następnym odcinku druga połowa marca.
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Scout = dobry taktyk? |
---|
Wyznaczając scouta do obserwacji następnego rywala, zwracaj uwagę na wartość atrybutu Wiedza taktyczna. Dzięki temu będzie on w stanie trafnie zasugerować rodzaj treningu przedmeczowego oraz proponowane ustawienie. |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ