Effodeildin
Ten manifest użytkownika cammilly przeczytało już 2854 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Torshavn to takie piękne miasto. Wcale nie, ale muszę sobie to bardzo często powtarzać. Inaczej nie dałoby się tutaj długo wytrzymać. Mimo, że to miejscowość stołeczna, tak naprawdę niczego tutaj nie ma. Stolica Wysp Owczych to przecież nie Nowy Jork.
A kim ja u licha jestem i co takiego ważnego tutaj robię, że mam prawo krytykować to malutkie wyspiarskie państewko? Właściwie to już nie pamiętam. Jestem tu od dawna, ale po co w ogóle przybyłem do Torshavn? Chyba byłem kolejnym nieudacznikiem, którego pusta kieszeń i żołądek nakłoniły do podjęcia najważniejszej, tak mi się wtedy wydawało, decyzji z życiu - opuszczenia ojczystego kraju. Byłem piłkarzykiem balansującym na granicy amatorstwa i szeroko pojętego zawodowstwa. W Polsce miotałem się między kilkoma poziomami. W czasach świetności łoiłem w szmacianą nawet w trzeciej lidze. A gdy bywało gorzej to latem jeździło się do Niemiec lub Włoch na truskawki albo szparagi, a po powrocie do domu kopało się po głowie w okręgówce.
Któregoś lata postanowiłem bardzo konkretnie: robię coś ze swoją piłkarską „karierą" albo rzucam to w cholerę i idę na kasę do spożywczaka. I jak powiedziałem tak zrobiłem. W sumie to wyszło jak zawsze, bo opuściłem kraj z nadzieją na lepsze jutro, a wylądowałem na kasie w duńskiej sieciówce w Torhavn, jedynie wieczorami trenując na sztucznej trawie w najniższej lidze Wysp Owczych - 3. deild. Do tego już doszło. Byłem jednak najlepszy wśród całego plebsu, inni prezentowali poziom żenua. Grałem w najsłabszym klubie ze stolicy - Fótbóltsfelagid Giza.
Szczerze mówiąc było mi już wszystko jedno - czy miałbym zostać najlepszym piłkarzem globu po ustrzeleniu hattricka w finale Ligi Mistrzów, czy też skończyć jako sprzedawca na przydrożnej stacji benzynowej. Bez różnicy. Nie liczyło się nic. Żadnych emocji. Najpierw osiem godzin na kasie z przyklejonym za dwie ósma uśmiechem, potem trening z matołami, grubasami czy innymi żelusiami próbującymi, gdy zapadnie zmrok, naśladować Krystynę Ronaldo. Dla mnie życie dobiegło końca. Byłem w środku martwy. Z Polski wyjeżdżałem jeszcze z nadziejami, opowiadałem wszystkim wokół jaka to dla mnie szansa na odniesienie sukcesu. Teraz mam wracać z podkulonym ogonem i płaszczyć się przed wszystkimi? Nie odzywam się nawet do własnych rodziców. Nie ma mnie.
***
Nie wierzyłem w przeznaczenie i nadal nie wierzę, w sumie nic takiego nie wydarzyło się w moim życiu żeby się jakoś bardzo chwalić. Mam teraz dodatkowo więcej obowiązków, a jestem nadal mentalnie martwy, więc nie dostrzegam sensu, ale z nieznanych mi przyczyn zostałem przez kapitułę koleżeńską wybrany nowym trenerem naszego amatorskiego, osiedlowego niemalże, klubiku. Jestem teraz piłkarzem, kapitanem i trenerem. Niedługo będę jeszcze bramkarzem, prezesem, skarbnikiem i panią od cateringu. Przez te wszystkie lata zapoznałem się dosyć dobrze z językiem duńskim, ale mimo wszystko nie zrozumiałem intencji kierujących moimi współtowarzyszami piłkarskiej niedoli. Że niby piłkarz, z Polski, gdzie kopie się piłkę wszędzie, na każdym kawałku trawy i to cały rok. Taa, może kiedyś tak było, ale to raczej za Lubańskiego i Deyny nie dzisiaj. Że ocierałem się o profesjonalizm. Też niby prawda. Tylko co z tego? Nie chce mi się...
Ale jak mus to mus. Przynajmniej z polską mentalnością może coś dla siebie zawinę pod stołem pod pazuchę, do kieszeni i dorobię do spokojnej emerytury.
***
Zaczęło się od tego, że na wstępie kazano mi utrzymać klub w lidze. Nie wspomniałem jeszcze, że wygrzebaliśmy się z tego bagna poprzedniego i awansowaliśmy do 2. deild czyli aż trzeciego poziomy w farerskim futbolu - kolejna cuchnąca kałuża. Teraz zamiast rywalizować z trzecimi lub czwartymi zespołami najlepszych drużyn będziemy grać już z najlepszymi rezerwowymi! Wow, cóż za nobilitacja! Tylko co ja mam z tym zaszczytem zrobić?
Wiedziałem, że z tymi bucami z drużyny raczej szans na dobry wynik nie ma. Trzeba było szybko rozejrzeć się za piłkarzami, którzy są tak zdesperowani, że przyjdą grać prawie za darmo i w dodatku będą prezentować jakiś poziom. Tak się dziwnie złożyło (powtarzam, nie wierzę w przeznaczenie), że znałem jednego Brazylijczyka, z którym wcześniej pracowałem - na budowie albo też w hurtowni ryb, nie pamiętam już. Wołali na niego Victor. A że każdy Kanarek smykałkę do grania ma znalazłem do niego kontakt i wypytywałem czy nie zna jakichś dobrych i tanich rodaków, którzy przypadkiem znaleźli się tak jak my w Torshavn lub okolicach i nie potrzebowaliby kilku euro jałmużny. Nieoczekiwanie podał mi kilka nazwisk. Był przy tym całkiem konkretny.
Okazało się, że podejsłał mi aż sześciu gości z piłkarską przeszłością. Wszyscy mieszkali w brazylijskim gettcie na przedmieściach Torshavn. Większość kumplowała się nawet z gwiazdą Vodafonedeidlin - Claytonem Soaresem. Tylko nie wiedziałem czy ta przyjaźń miała jakieś wymierne korzyści. Wyjścia jednak nie było, musiałem podjąć ryzyko. Zaprosiłem całą siódemkę (rosły Victor powiedział, że chętnie spróbuje jako bramkarz, wszak kiedyś grywał tu i ówdzie) na kilkutygodniowe testy - i tak nie miałem kogo trenować więc nawet jeśli okazaliby się łamagami żadna różnica. Ci nasi Canarinhos jak się później okazało tylko udawali takich niekumatych na początku - okazało się, że jeden z nich, Nelio, to grał nawet kilka lat temu w juniorach Cruzeiro, ale gdy na jednym z treningów rozwalił sobie na amen (tak się wtedy wydawało) kolano klub przestał się nim interesować i Brazylijczyk musiał radzić sobie sam rezygnując z grania w piłkę.
Nasz pan prezes, zasrany mały przedsiębiorca, właściciel fabryki wytworów rybnych (w Torshavn to raczej standard), ten wspaniałomyślny pan prezes postanowił ustawić nam kilka sparingów. Z racji, że na Wyspach nie ma dużego wyboru porwał się od razu na duży kaliber jak na naszym rynku. Pięć gier kontrolne z czego trzy z zespołami z pierwszej ligi. Słodkie wpierdeńki już na początek. Miłem do dyspozycji jedynie matołów z poprzedniego sezonu oraz tych kilku całkiem przyzwoitych latynosów.
Wymyśliłem sobie, że przeprowadzę swoisty nabór, ale nie taki zwyczajny, nie dla wszystkich chętnych. Poszperam trochę głębiej. Wpadł mi do głowy także pomysł aby pojechać do Sandoy, gdzie znajduje się siedziba B71 - klubu w którym trenerem jest Polak Piotr Krakowski i wybłagać go na kolanach o namiary na kilku Farerów obecnie bez klubów, którzy za namową kołcza Krakowskiego zgodzą się podpisać umowy choćby na jeden sezon.
Wszystko jakby się udało. Zaczęło mnie to bardzo zastanawiać. Do mojego składu bez większych problemów dołączyli (co prawda na razie na okres jednego roku) do nas piłkarze z całkiem konkretną piłkarską przeszłością. Choćby taki Erling Fles, 30 letni napastnik, który półtora roku pozostawał bez klubu, ale poprzednio przez prawie dziesięć lat śmigał po boiskach Meistaradeildin (dawna nazwa Vodafonedeildin) w barwach KI Klaksvik. Lub też taki Ólavur Poulsen, też już pewnie zapomniał jak gra się w piłkę, ale przed laty śmigający na prawej flance obrony EB/Streymur.
Nie wierzę w przeznaczenie. Jednak jeśli na twoje testy do trzecioligowca przybywa śmietanka farerskiej piłkarskiej młodzieży to znaczy, że coś się dzieje. Na zorganizowanym przeze mnie i paprykarza (prezesa) Arniego Dalbø dzień otwarty przybyło kilku graczy o nieprzeciętnych, jak na farerskie warunki, umiejętnościach. Młodzi kopacze w wieku 21-23 lata, którzy na moje oko spokojnie mogliby konkurować z "gwiazdami" farerskiej Ekstraklasy zjawiają się i chcą grać dla Ciebie. Ja mówię spoko i biorę co dają. W ten sposób do FF Giza przyszło aż czterech nowych graczy. Bramkarz Mads Nesa (21 lat), środkowi pomocnicy - potężny (192/80, 21 l.) Vagur Johansson oraz malutki (172/70, 23 l.) Magni Hentze i skrzydłowy Andre Falfoss (23 l.).
Miałem już skompletowaną jedenastkę - dołożyłem jeszcze dwóch rzemieślników: napastnika Bardura Jacobsena i pomocnika Aki Mørka i dziury zostały zaklejone. Razem ze mną było nas szestanstu. Liczebność dobra jak na poziom rozgrywek.
Wszystko jednak nie mogło być jak w bajce. Wspominałem już kilka razy o nieudacznikach z Gizy AD 2010. Tych panach Piłkarzach co niby fajni byli. Zbuntowali się rebelianci przeciwko mnie. Chcieli grać nadal w drużynie. Dosyć słusznie argumentowali, że to oni wywalczyli awans, że to ich ukochana drużyna, że to oni ją zbudowali. Wszystko ok, zgadzam się, ale na kiego grzyba wybieraliście mnie na trenera? Chyba jasne było, że o słoik dżemu malinowego bić się nie będę. Zrobię wszystko żeby jakiś sukcesik odnieść choćby i na tym czterdziestoośmio tysięcznym archipelagu. Nie kryłem się z tym wcale. Życiowe nieudaczniki tak mają, że biją głową w mur byle tylko ktoś o nich usłyszał.
Właśnie w tej chwili uświadomiłem sobie, że zaczęło mi zależeć. Uśmiechnąłem się do czerwonych ze złości kolegów-kopaczy. Powiedziałem Przekonaliście mnie. Mam pomysł. Wiemy wszyscy, że znakomistościami piłkarskimi nie jesteście. Ja zresztą też nie. Jako, że jedna z ekip wycofała się z naszej ligi, podejdziemy delegata terenowego z którym muszę się i tak spotkać w sprawach formalnych, żeby upchnął naszą drużynę B w tej samej lidze co pierwszy zespół. Co wy na to? Buraczaność twarzowa powoli opadała i starzy Gizowcy wyglądali na zamyślonych. Większość z nich kiedy myślała miała otwarte i oślinione usta, więc nie trudno było się domyślić, że próbują poukłądać sobie w głowach to co przed chwilą powiedziałem. Zwróciłem się też do stojącego w kącie, przestraszonego paprykarza: Jest jedno ale. Musimy przekształcić klub w pół-zawodowy, bo żaden amatorski w myśl przepisów związku nie może posiadać drużyny rezerw. Co ty Arni na to? Jesteś gotowy wyłożyć trochę więcej sałaty? Nadal trzęsąc się odpowiedział jedynie Ttaak co uznałem za bardzo wyraźną zgodę.
Dość szybko dogadałem się z delegatem sprawdzającym nasze przygotowanie do rozgrywek, jak to Polak z krwi i kości - zawsze znajdzie wspólny język jeśli chce coś załatwić.
***
Wszystko było formalnie potwierdzone. W sezonie 2011 w 2. deild wystartuje w sumie dziesięc zespołów z czego dwa nasze - FF Giza, którego będę szkoleniowcem będzie walczył o awans, a FF Giza B, którego natomiast będę piłkarzem będzie nadal cieszył się grą i próbował nie spaść z ligi...
KADRA FF GIZA 2011
Nie wierzę w przeznaczenie, ale już mi zależy. Kim ja w ogóle jestem? Nazywam się bardzo zwyczajnie - Kowalski. Radek Kowalski. I od dziś spełniam swoje marzenie.
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Odbiór piłki |
---|
Można zdefiniować sposób, w jaki nasi zawodnicy będą odbierać piłkę przeciwnikowi. Odbiór delikatny ogranicza liczbę fauli i dzięki temu liczbę kartek. Odbiór agresywny sprzyja zastraszeniu rywali, zmuszeniu ich do błędu i szybkiemu przerwaniu akcji. |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ