Campionato Sammarinese di Calcio
Ten manifest użytkownika Rafał9595 przeczytało już 2157 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
- Hmm... Kiepsko to wygląda-stwierdził
- Ciekawe, czy w tej mieścinie jest jakiś warsztat?- spytał Mikołaj
- Możemy się rozejrzeć. I tak na razie dalej nie pojedziemy-powiedziałem
Grzesiek chciał jednak porobić coś przy silniku. Ja jakoś nie miałem ochoty. Poszedłem kilkadziesiąt metrów do przodu. Po lewej stronie zobaczyłem napis: "Societa Calcio Faetano" i równie wymowny, podobny do miastowego herb. Klubowy znak wydawał mi się trochę śmieszny, jednak zaraz zacząłem myśleć.
- Hmm.. Mają tu drużynę piłkarską. I tak nie mamy nic lepszego do roboty. Idę po chłopaków.
Później już całą trójką staliśmy przed obiektem SC Faetano. Ot, zwykły stadion, pojemność 750 miejsc. (W FM-ie Faetano ma stadion o tej samej nazwie, choć w rzeczywistości swoje mecze rozgrywa na Olimpico w Serravalle. Postanowiłem się trzymać jednak wersji FM-a, potem dowiecie się o rozbudowach i takich tam) Weszliśmy do budynku klubowego poprosić o zgodę na wejście na stadion. Za biurkiem siedział pewien młody brunet a na ścianie za nim wisiał kalendarz ze zdjęciem zespołu. Na szczęście ów mężczyzna w miarę sprawnie władał angielskim i po uiszczeniu skromnej opłaty w wysokości 2 euro, weszliśmy na trybuny. Mieliśmy niesamowite szczęście, gdyż drużyna miała jeszcze trening. Wyjęliśmy aparaty i skorzystaliśmy z okazji na zdjęcia. Dostrzegłem, że zawodnicy ukradkiem na nas spoglądają. Widać, że niecodzienną sytuacją jest aby ktoś przyszedł na ich trening. Gdy schodzili z murawy na koniec treningu, czyli jakieś 15 minut od naszego przybycia, pomachaliśmy im i byliśmy ciekawi jak zareagują. Grzecznie odmachali a my zbieraliśmy się do wyjścia. Na tablicy ogłoszeń naprzeciw siedziby zobaczyłem, że pojutrze grają sparing z La Fioritą.
- Chłopaki może przyjedziemy tu za 2 dni?- spytałem
- A po co?- odpowiedział pytaniem na pytanie Paweł
- Jest mecz.- wyjaśniłem
Jak przewidziałem zgodzili się.
Wróciliśmy do samochodu. Grzesiek nadal męczył się z silnikiem. Miał czarne ręce. Po 5 minutach stwierdził:
- Powinien odpalić.
I o dziwo odpalił. Tylko, że zdążył przejechać 100 metrów. Akurat do stacji benzynowej. Dysponowała nawet myjnią. Kupiliśmy sobie kawy i poszliśmy poprosić o pomoc. Niestety facet od myjni nie rozumiał ni w ząb ani angielskiego ani niemieckiego. Próbowałem coś po hiszpańsku ale było to jak bicie głową w mur. Paweł poszedł po pracownika stacji, który na nasze szczęście umiał angielski. Wyjaśnił nam, że pan od myjni jest znajomym gościa, który ma w pobliżu warsztat i zaraz po niego zadzwoni. 10 minut potem ukazała się nam ciężarówka z napisem: Simoni, bottega. Wysiadł z niej właściciel warsztatu i podał rękę facetowi od myjni, a następnie nam. Umiał po angielsku, więc nie było kłopotów z dogadaniem się. Podziękowaliśmy pracownikowi stacji a w podzięce dla mężczyzny od myjni, umyliśmy tam nasze, oprócz mojego samochody. Naprawa mojego pojazdu potrwała kilka godzin i zdążyło się już ściemnić. Spytani dokąd jedziemy przez właściciela warsztatu odpowiedzieliśmy, że do San Marino aby zobaczyć Monte Titano. Powiedział, że noc to nie jest dobra pora i że zaklepie nam tam nocleg. Pięknie podziękowaliśmy, zostawiliśmy spory napiwek i ruszyliśmy w drogę. Tym razem mój samochód nie miał już żadnych problemów. Do San Marino dotarliśmy około 23. Mogliśmy nacieszyć oczy pięknym widokiem stolicy w nocy.
Była 23.30 kiedy dotarliśmy do kwatery, którą załatwił nam mechanik. Zasnęliśmy jak zabici kończąc pełen wrażeń piąty dzień. Rano obudziliśmy się dość późno bo o 10. Właściciel uraczył nas smacznym śniadaniem, potem zapłaciliśmy i postanowiliśmy wejść na Monte Titano. Po długiej wspinaczce znaleźliśmy się w końcu na szczycie, 739 m.n.p.m.
Cieszyliśmy oczy widokiem, jednocześnie sapiąc ze zmęczenia. W końcu trzeba było jeszcze zejść na dół! Pokręciliśmy się jeszcze po zamku i zeszliśmy. W oddali jeszcze raz spojrzeliśmy na Monte Titano.
Oczywiście nie opuściliśmy San Marino z pustymi rękami. Z chłopakami kupiliśmy sobie szaliki reprezentacji narodowej a jeden z naszych kolegów, zapalony filatelista kupił sobie znaczki, bardzo często emitowane w San Marino. Po powrocie do Rimini, w hotelu przypomniałem sobie o meczu. Mikołaj zrobił nam nie lada niespodziankę, gdyż jak tylko o tym powiedziałem wyjął szaliki w barwach klubowych Faetano i sporych rozmiarów flagę polską.
- Pokażemy im, że my nie tacy byle jacy.- powiedział
- Fajnie. Już nie mogę się doczekać wyjazdu na mecz!- stwierdził Paweł
W końcu minął kolejny dzień i wraz z chłopakami wstaliśmy bardzo wcześnie. Odpowiednio wcześniej zeszliśmy na śniadanie i od razu po nim ruszyliśmy w drogę. Mecz zaczynał się o 12 a była 8. Po 45 minutach zaparkowaliśmy na pamiętnej zatoczce i weszliśmy do siedziby klubu kupić bilety. Na szczęście jeszcze były. Do meczu pozostawały jeszcze 3 godziny, więc poszliśmy na równie pamiętną stację kupić coś do jedzenia i picia. Ponownie spotkaliśmy się z pracownikami stacji i myjni. Pogadaliśmy z dobrą godzinę o wszystkim: o celu naszej wizyty, o samochodzie, o życiu, o Polsce, o San Marino, o Faetano... Zrobiliśmy sobie jeszcze spacer po Faetano i tak do meczu została już tylko godzina. Poszliśmy na stadion, pokazaliśmy do kontroli nasze bilety, które nas kosztowały całe 5 euro od osoby. Nie przyczepili się do flagi, i dobrze bo jakoś nie miałem ochoty znów prosić pracownika stacji o pomoc przy tłumaczeniu w razie gdyby ochrona nie znała angielskiego, a nawet jeśli i tak nie mieliśmy ochotę na dyskusje. Na stadion weszliśmy jako pierwsi, rozwiesiliśmy naszą flagę i usiedliśmy.
- Wiecie co? Mam wrażenie, że już tu kiedyś byłem. W niedalekiej przeszłości. Jakby... rok temu!- powiedziałem
- Nie wygłupiaj się, Rafał. Jesteśmy tu pierwszy raz- odparł Grzesiek
Zaraz potem zaczęło schodzić się coraz więcej osób, a także grupka lokalnych ultrasów, która wywiesiła kilka flag, i majstrowała coś przy trybunach. Czyżby oprawa? Na meczu towarzyskim? Zapytałem po angielsku jakiegoś gościa obok o co chodzi. Ten wyjaśnił, że Faetano i La Fiorita są największymi rywalami, niczym u nas Wisła z Cracovią czy Arka z Lechią. Spytałem się go czy słyszał coś o polskim futbolu. Odpowiedział, że kojarzy Zbigniewa Bońka z czasów gdy w Juventusie grał z nim reprezentant San Marino, Massimo Bonini. Znał także największe drużyny z naszego kraju czyli min. Lecha czy Legię, a także Polonię Warszawa ze starć z Juvenesem Dogana. Tradycyjnie wchodzących na przedmeczową rozgrzewkę piłkarzy Faetano powitano oklaskami a La Fioritę gwizdami. Osób było mało może ze 250. Potem doszło jeszcze z 50 co dawało ok. 300 ludzi.
- Panowie trafiliśmy na derby...- powiedział Paweł
- Ta.. Sanmarińskie derby.- dodał Mikołaj
Zabrzmiał pierwszy gwizdek sędziego a zaraz po nim okrzyk: Faetano, Faetano, Faetano, Faetano!...
Miałem wrażenie, że gospodarze rozpoczęli mecz nieco chaotycznie. Wprawdzie to oni oddali pierwszy strzał jednak był strasznie niecelny. Ogólnie to La Fiorita podporządkowała sobie grę i była częściej przy piłce. Zauważyłem straszną nieporadność skrzydłowych. Zagadałem ponownie do tego faceta:
- Coś słabo te skrzydła wyglądają. Przecież ten grajek po prawej stronie jest lewonożny i kompletnie sobie nie radzi, ciągle próbuje przekładać piłkę na lepszą nogę. Przez to ciągle tracą piłkę.
- Diego Rossi? Zupełnie nie wiem czemu on tam gra. Przecież to lewy pomocnik. Trener ostatnio na siłę próbuje eksperymentować ze składem, przez co w tym roku ominą nas europejskie puchary. Wszystko przegrywamy.
Kibice byli aktywni już od pierwszych minut. Najpierw przyśpiewki, potem po 10 minutach wyjęli kilka flag a w ruch poszły race. Jako, że siedzieliśmy blisko "młyna" świetnie wszystko widzieliśmy. Dość nietęgie miny miała ochrona. W 21 minucie bramkę dla gości zdobył Damiano Vannucci. W 32. minucie drugiego gola dla La Fioriy zdobył Cristian Zito a gra Faetano z minuty na minutę wyglądała coraz gorzej. Ja co i rusz przekazywałem swoje spostrzeżenia nowemu koledze i kątem oka dostrzegłem, że gapi się na mnie jakiś gość w garniturze siedzący po prawej stronie mojego znajomego. Postanowiłem nie zwracać na to uwagi.
Po przerwie Faetano straciło jeszcze jedną bramkę za sprawą obrońcy Gian Luci Bolliniego, który w 73. minucie perfekcyjnie strzelił głową po dośrodkowaniu z rzutu rożnego. Nieliczni kibice gości szaleli z radości a choć ultrasi Faetano starali się jak mogli odpalając więcej rac i rozkładając sektorówkę, to piłkarzom wcale to nie pomogło. Na koniec meczu kibice krzyczeli: "Uraldi, abbastanza!" Nie wiem co to znaczyło ale na pewno nic miłego. Spytałem się faceta obok, tego co wcześniej. Ten wyjaśnił, że Uraldi to nazwisko ich obecnego managera a "abbastanza" znaczy dość. Po meczu wspólnie z kolegami komentowaliśmy mecz. Już mieliśmy iść do samochodu, kiedy ten sam gość spytał się czy pójdziemy może na pomeczową konferencję prasową. Zgodziliśmy się. Na wspomnianej konferencji prezes oświadczył, że ta kompromitująca porażka przyniosła klubowi wstyd a Uraldi nie jest już trenerem. Ja w tym czasie tłumaczyłem naszemu sanmarińskiemu koledze jakbym poustawiał zespół.
- Co?! Niesamowite.- powiedział nagle i zerknął w stronę mównicy
- Co się stało?
- Prezes trenera zwolnił.
- Uuu, nieźle.
Nagle uświadomiłem sobie, że gość z mównicy wygląda znajomo. Ten garniak, tak.. nie ma wątpliwości! Ten gość co siedział obok nas na stadionie i się na mnie gapił to był prezes. Przekazałem swoje spostrzeżenia kolegom. Na to mój nowy kolega (jak się dowiedziałem, nazywa się Guido) rzekł:
- Całkiem ciekawe były te pańskie koncepcje. Pójdzie pan po konferencji ze mną.
- Dobrze
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Twoja Kariera |
---|
Kariera jest sercem Football Managera, a moduł Kariery jest centralnym miejscem Twojej aktywności na stronie. Stwórz karierę, opisz ją w kilka chwil i połącz z nią screeny, filmy, blogi - pokaż się eFeMowej społeczności z dobrej strony. |
Dowiedz się więcej |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ