Już widząc samą sylwetkę wiedziałem kto przyszedł do studia. Odważna postawa, uniesiona głowa, spięte łopatki, wypięta klatka piersiowa i pewny krok. Ręce ułożone wzdłuż tułowia poruszały się zgodnie z ruchem nóg. Wyglądał jak wielki dyrektor podczas inspekcji w jednej ze swoich fabryk. Kojarzycie ten motyw z filmów gdy główny bohater wchodzi do jakiegoś miejsca w trybie slow-mow i sprawia niesamowite wrażenie? Właśnie tak się prezentował. Luca Comando. Fidżyjski menadżer reprezentacji Wysp Cooka i pierwszoligowego Takuvaine. Zawsze pewny siebie ze wzrokiem badającym wszystko dookoła. A właśnie, jestem Andy Stevenson. Pracuję dla cookijskiej telewizji.
Jako dziennikarz rozmawiałem już z wieloma politykami, sportowcami, muzykami, nawet z szamanem lokalnego plemienia. Jednak noworoczny wywiad z Lucą Comando stanowił nie lada wyzwanie. Znany z ciętego języka i umiejętności wybrnięcia z każdej sytuacji. Dowody? Podchwytliwe pytania o reprezentację potrafił zbywać jednym zdaniem. Gdy ktoś był ciekaw o atmosferę wewnątrz Takuvaine za nic na świecie nie dostawał oczekiwanej odpowiedzi. Nigdy nie dawał się podejść. Showman. Skurwiel. Jednakże to dobry człowiek, przywiązany do tradycyjnych wartości, kochający bardzo swoich rodziców. Ponad godzinę rozmawiał z szefem telewizji aby transmisja z wywiadu poszła także na Fidżi gdyż bardzo zależało mu na tym aby mogli go obejrzeć jego rodziciele. Nie podzieliła ich odległość ani wiara – jak większość mieszkańców tego wyspiarskiego państwa państwo Comando są protestantami, ich syn wybrał katolicyzm. Z drugiej strony gdyby na Fidżi do dziś praktykowany był kanibalizm to jestem pewien, że Luca nie miałby żadnych oporów przed zjedzeniem człowieka, w szczególności mam tu na myśli menadżera drugoligowej Puaikury – obydwaj panowie nie przypadli sobie do gustu i często się sprzeczają.
Podszedł do mnie i podał mi rękę. Był ubrany w elegancki garnitur choć gdyby przyszedł w hawajskiej koszuli i luźnych portkach to nawet nie byłbym szczególnie zdziwiony. Może jednak fakt, że będą go oglądać tysiące ludzi a w tym jego rodzice spowodował, że wiedział, iż musi trzymać fason. I tak w ogóle spory sukces, że udało się namówić go na ten wywiad. Bowiem dla Luci Comando media są uosobieniem złych wyników i całego zła wyrządzanego futbolowi na świecie. Z reguły pojawia się na konferencjach, bawi się tą całą sytuacją i pytaniami, jednak za większością dziennikarzy w kraju nie przepada. A tych nie ma zbyt dużo, ot tyle co z kilku lokalnych gazet i od nas z TV. Wyzbierałem o nim jak najwięcej informacji.
Noworoczny wywiad z Lucą Comando ma stanowić podsumowanie jego półrocznej pracy na Wyspach Cooka. Wiedziałem, że nie będzie to łatwe zadanie aby go złamać, nawet operator kamery popatrzył na mnie tak jakoś ze współczuciem. Zamierzałem wplątać się jednak z nim w pewną grę. Grę podchwytliwych zagadnień…
Pogadaliśmy chwilę o neutralnych tematach po czym otrzymaliśmy znak, że wchodzimy. Odetchnąłem głęboko, zająłem swoje miejsce i z uśmiechem oznajmiłem kto jest moim gościem. Wywiad czas zacząć.
- Panie Comando, na początek zapytam jak ocenia pan swoje pierwsze pół roku pracy z reprezentacją Wysp Cooka?
Zdaję sobie sprawę, że jestem głównie oceniany przez pryzmat Igrzysk Pacyfiku. Wypadliśmy tam nieźle, urwaliśmy punkty gospodarzom co uważam za dobry wynik w grupie gdzie byliśmy zdecydowanie najsłabszym zespołem. Mecze towarzyskie na zadowalającym poziomie, jednak w niektórych spotkaniach mogliśmy zaprezentować się lepiej.
- Wyspy Cooka za pana kadencji jeszcze nie odniosły zwycięstwa choć były ku temu okazje. Co zawiodło, gdzie popełnił pan błędy?
Przede wszystkim za każdy wynik odpowiadamy jako zespół, nie ma zwalania winy na jednostki. Brakowało koncentracji i wykończenia w kluczowych momentach. Mamy nad czym pracować na treningach.
- Gdy przybył pan na Wyspy Cooka wspominał pan o planie, który ma pchnąć cookijski futbol do przodu z zaznaczeniem, że jest to projekt długoterminowy. Czy jest on już wdrążany w życie?
Jasne, że tak. Głównie dotyczy on piłki klubowej, na reprezentacji tych efektów jeszcze nie widać. Zwróćcie uwagę na transfery, spodziewalibyście się kiedyś takich zawodników jak np. Darkwa w tej lidze? Poza tym Juniorem Puroku czy Paulem Luizem van Eijkiem interesują się pierwszoligowe kluby z Nowej Zelandii. Wydaje mi się, że to śmiało można określić mianem postępu.
- Skoro jesteśmy przy temacie piłki klubowej – jakie ma pan plany odnośnie drugiej połowy sezonu? Na co stać Takuvaine?
Na pewno nie chcemy stracić kontaktu z czołówką. Będziemy starać się grać o mistrza jednak doskonale wiem, że to nie my jesteśmy faworytami a sam fakt zajęcia przez nas 2 miejsca przed przerwą jest niespodzianką. Dużo zależy od transferów które będą dokonywane w najbliższym czasie – zarówno do jak i z klubu.
- Jakich zawodników ma pan na oku?
Nie mogę tego zdradzić tutaj. To byłoby nierozsądne. Sami zobaczycie gdy będą paradować w trykotach Takuvaine.
- No dobrze. Jakby podsumował pan swój półroczny okres pracy z tym klubem?
Cieszę się, że udało mi się sprowadzić krajowych zawodników z dobrą reputacją jak i również zagraniczne talenty. Cała runda jest zdecydowanie na plus. Chodzą różne pogłoski o naszych finansach ale mogę zapewnić, że zarząd regularnie zasila konto klubu nie dopuszczając do popadania w większe długi.
- A co z atmosferą w zespole?
Jest dobra, wszyscy nawzajem się szanujemy. Co z nią ma być? To próba skłócenia mnie z zespołem?
- Nie, bardziej chodzi tu o odebranie opaski kapitańskiej, którą miał Raea-Rongo.
Każda moja decyzja jest podejmowana dla dobra zespołu. Po prostu uznałem, że są piłkarze, którzy lepiej nadają się do tej funkcji a Ngatumine stwierdził po tej całej sytuacji, że nie jest dalej zainteresowany pełnieniem roli kapitana. To wszystko, nie ma żadnych konfliktów.
- Innym zarzutem stawianym Panu jest to, że zabiera pan miejsce w składzie krajowym piłkarzom wpuszczając obcokrajowców. Jak pan to skomentuje?
Najlepszym komentarzem do tej całej sytuacji jest nasze miejsce w tabeli. W mojej drużynie zawsze będzie miejsce dla Cookijczyków a kilku jak to mówi się w kraju moich przodków „stanierich” nie powinno nikomu zaszkodzić, wręcz przeciwnie.
- Jak godzi pan, Panie Comando, pracę z reprezentacją i klubem?
Nie jest łatwo, ale żadna ze stron nie jest zaniedbywana. Kiedy muszę wyjechać gdzieś z reprezentacją w Takuvaine o wszystko dba mój asystent. Mam świadomość jednak, że zespół narodowy zawsze ma pierwszeństwo. Jeżeli będę musiał poświęcić jakieś sprawy w klubie na rzecz kadry to bez wahania zostawię sprawy Takuvaine na później.
- Przejdźmy teraz bardziej do tematu Pana osoby. Co skłoniło Lucę Comando do podjęcia pracy na Wyspach Cooka?
Zaczęło się bardzo banalnie. Na piłkarskiej emeryturze miałem dużo czasu. Któregoś razu siedząc w domu przeglądałem maila i zobaczyłem wiadomość od Cookijskiego Związku Piłkarskiego. Aktualnie nie mieliście wtedy managera a z racji tego, że nie posiadałem żadnego doświadczenia w trenerce uznałem, że to atrakcyjna propozycja i postanowiłem spróbować. Zaważyło też to, że Wyspy Cooka nie miały żadnego wygórowanego celu przed Igrzyskami Pacyfiku w przeciwieństwie do takich państw jak moje Fidżi czy choćby Polinezja Francuska, gdzie panowało napięcie na dobre wyniki. Z kolei praca w Takuvaine to moja prywatna inicjatywa spowodowana chęcią poprawy poziomu futbolu na Wyspach, która jak już wspominałem jest wdrążana w życie.
- Nie sposób się nie zgodzić. Teraz może nieco o pana bezkompromisowym charakterze. Zdążył się już o nim przekonać menadżer Puaikury, prawda?
Ten pan dobrze wie, że jestem na niego cięty i nie zamierzam tego ukrywać. Ja naprawdę rozumiem, że ktoś może nie zgadzać się z moimi decyzjami w reprezentacji czy też w klubie. Ale jeżeli stale są podważane, w dodatku przez gościa, który prowadzi klub nie grający nawet w najwyższej lidze w kraju zajmującym miejsce pod koniec drugiej setki rankingu FIFA to można śmiało uznać takie coś za marną prowokację. Potem po prostu powiedziałem co myślę o takich ludziach i w ten sposób powstał pewnego rodzaju konflikt.
- Czy nie wpływa to źle na pana reputację?
Nie przejmuję się tym co mówią o mnie ludzie, których nie znam. Robię po prostu swoje, związek jest zadowolony to ja też jestem zadowolony.
- Co najbardziej podoba się Panu na Wyspach Cooka?
Wasze banknoty. Są naprawdę piękne. No i trzydolarówki. Niezwykłe.
- A jakieś rzeczy niematerialne?
Luzackie podejście mieszkańców do wszystkiego. Kiedy tu przyjechałem odniosłem wrażenie, że ci ludzie nie mają tu żadnych zmartwień. Bardzo mi się to podoba i odpowiada.
- To ja panu życzę aby nie miał pan tu zbyt wielu zmartwień, szczególnie z naszą reprezentacją. Ostatnie pytanie: Jakie ma pan cele i postanowienia noworoczne związane z zespołem narodowym?
Ostro bierzemy się do pracy. Będzie mała rewolucja w personaliach ale póki co nie zamierzam niczego ujawniać. W nowy rok wchodzimy z następującym postanowieniem: wygrać jakiś mecz. Dotychczas mieliśmy ze 2-3 okazje aby tak się stało ale spotkania kończyły się wtedy remisami. Teraz się to zmieni, taki mam cel i ambicję. Najbliższy turniej czeka nas dopiero w 2015 roku (Igrzyska Pacyfiku – przyp.) więc mamy dużo czasu aby szlifować formę. Chyba, że zostanę do tego czasu zwolniony (śmiech).
- Czas wszystko zweryfikuje panie Comando. Życzę jednak jak najlepiej panu oraz naszej reprezentacji, także wielu sukcesów w klubie jak i w życiu osobistym. Na tym kończymy nasz noworoczny wywiad ze szkoleniowcem Wysp Cooka. Życzę państwu oraz naszym widzom z Fidżi wszelkiej pomyślności w nadchodzącym nowym roku 2012.
W sumie wywiad nie poszedł tak źle. W kilku sprawach wybronił się wiarą i pewnością w słuszność swojego postępowania ale nie próbował uciekać od konfliktu z innym managerem czy od informacji o zainteresowaniu krajowymi piłkarzami ze strony klubów z Nowej Zelandii. To bez wątpienia zaintrygowało widzów. Jestem ciekaw czy jego rodzice byli dumni widząc go siedzącego w studiu cookijskiej telewizji, na fotelu w taki sposób, żeby zajmować jak najwięcej miejsca. Czy nie woleliby aby prowadził jakiś klub na Fidżi zamiast pracować tu? Facet bez wątpienia miał odpowiednie umiejętności do prowadzenia drużyn piłkarskich i z czasem Wyspy Cooka staną się dla niego za ciasne. I tak ma już niezłą reputację po swojej bogatej karierze piłkarskiej.
Gdy wyszliśmy z niewielkiego studia Luca Comando zagadnął mnie:
- Widziałem, że chce pan wycisnąć ze mnie jak najwięcej. Także tych niewygodnych rzeczy. Nieźle. Bywały ze 2 momenty kiedy o mało nie zachłysnąłem się wodą do popijania. Muszę przyznać, że jest coś co odróżnia pana od innych dziennikarzy, którzy trują mi tyłek na konferencjach. Zadaje pan pytania w inny sposób. Nie tym samym oklepanym systemem. Po każdym meczu mógłbym w ciemno odpowiadać zanim te dziennikarzyny zdążą w ogóle zapytać. Dobra robota, niech pan działa tak dalej. A teraz przepraszam, musimy się już pożegnać. Jestem umówiony na picie.
Co za gość. Cieszyłem się z komplementu od Luci Comando, bo usłyszenie takich słów od niego jest jak fanka Dawida Kwiatkowskiego bez skarpetek w staniku – zdarza się niezwykle rzadko. Byłem przekonany, że w roku 2012 menadżer Wysp Cooka nas zaskoczy. I to z całą pewnością nie raz.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ