Tisze jediesz dalsze budiesz. Nie, to zdanie kompletnie nie obrazuje drużyny Warrenpoint, która z przytupem awansowała do Premier League, o mały włos nie zagrała w europejskich pucharach, wygrała puchar Myszki Miki. Całkiem nieźle jak na sytuację wyjściową w pierwszym sezonie. Teraz już tak łatwo nie będzie. Owszem, zeszłoroczne mecze pokazały, że nie mają oni podstaw by się kogokolwiek tutaj obawiać, ale na pewno ciężko stawiać ich w roli faworyta.
Przygotowania do sezonu składały się z 3 meczów wchodzących w skład tournée po Irlandii, a także dwóch meczów u siebie z dosyć uznanymi rywalami. Wycieczka do zachodniej części wyspy udała się wyśmienicie. Rywale raczej nie powalali na glebę, ale komplet zwycięstw jest przyjemnym plusem tej eskapady. Największe laury dla Glenna Dougherty’ego – strzelca 4 bramek w meczu z St. Joseph’s Boys. Po powrocie do Warrenpoint zebraliśmy oklep 0-5 z Burnley. Zbyt hurraoptymistycznie podeszliśmy do tego spotkania. Za swobodnie w defensywie, nieskutecznie w ataku. I nawet zwycięstwo 2-0 z rezerwami HSV nie pozwoliło zapomnieć o tej demolce.
Co do transferów, przyszło 17 zawodników, jednak większość z nich wylądowała od razu w rezerwach. Nie zawsze to, co wydaje się dobre takim jest rzeczywiście. Realnych wzmocnień składu upatruję w 7 zawodnikach z tej grupy. Niewątpliwym sukcesem było sprowadzenie Sammy’ego Stewarta – środkowego pomocnika mistrza Irlandii Północnej – Portadown i co ważniejsze podstawowego zawodnika tej drużyny, ale i Jamie Cleary czy Scott McCullough z pewnością mogą być transferowym strzałem w 10. Odeszła znacznie większa ilość piłkarzy, jednakże nie ubył nikt kto decydował o obliczu składu, a sami juniorzy czy niepotrzebni zawodnicy okupujący otchłań rezerw.
Zaczynamy meczem z Crusaders. Najbardziej w tej drużynie podoba mi się herb. Natomiast sam team dosyć cienki. Gdyby chociaż rwali się do walki jak ich patroni… Pierwsza połowa w naszym wykonaniu, ale pada tylko jedna bramka. Masa niewykorzystanych sytuacji. Oj one lubią się mścić. I w ten sposób grający totalny piach rywale doprowadzają do wyrównania w końcówce meczu. Niczym muzułmanie podczas I wyprawy krzyżowej zarządziłem frontalny atak i udało się w 90+4 minucie meczu przechylić szalę na naszą korzyść. Można było oszczędzić sobie nerwów.
Jak na złość w następnym meczu z Coleraine znaleźliśmy się w zupełnie odwrotnym położeniu. W 87 minucie wyrównaliśmy stan meczu na 1-1 pomimo gry na dosyć miernym poziomie. Już klikałem strategię „Powstrzymywanie”. Zanim się załączyła było już 2-1 dla gospodarzy. Los szybko zabrał, co raczył wcześniej dać.
Balli…Balle… O już mam! Ballinamallard Utd. – półfinaliści zeszłorocznego Pucharu Irlandii, odprawiani przez nas „na raty” z wiadomym skutkiem. Problem z nimi? A gdzie tam. Skuteczna gra, po pierwszej połowie było już po meczu. Prowadziliśmy 3 bramkami, jeszcze w końcówce dopuściliśmy ich do strzelenia tej honorowej. Nie zmienia to faktu, że wygrywamy i znajdujemy się na czele tabeli za Coleraine. A co by było gdybyśmy utrzymali ten remis? Nie ma się co zastanawiać, kawał meczów przed nami.
Zemsta jest słodka? Nie wiem, nie jadłem. Czytając te ostatnie dwa zdania Tomasz Kulawik wespół z Karolem Strasburgerem byliby ze mnie naprawdę dumni. Co nie zmienia faktu, że mecz z Glenavonem to ten gatunku tych ciężkich. Mając w pamięci zeszłoroczny finał Pucharu Środkowego Ulsteru nie liczy się nic innego jak tylko zwycięstwo. Przypomnę, 9 bramek, 4 kontuzje w mojej drużynie, bramkarz w polu i gra w dziesiątkę, utrata bramki w 120 minucie. To zdecydowanie za dużo by mogło tak po prostu przejść płazem. Taktyka 4-1-3-2 miała sprawić, że gospodarzom szybko zwiędną miny, a my przywieziemy cenniejsze niż zwykle 3 punkty. Świetna gra obronna, ale i nie wiele gorsza w ataku sprawiła, że udało nam się osiągnąć założony cel. 1-0 to z pewnością bardzo dobry wynik. Powetowano.
Dopiero co wyjazd na mecz z Glenavonem, a tu przed nami kolejna wizyta na stadionie uznanej firmy. Cliftonville to nie ostatnie leszcze, mimo tego że lubią się potknąć. Graliśmy z nimi jak równy z równym. To był typowy mecz do jednej bramki. No i strzelili ją gospodarze. Porażka ta, można powiedzieć była wkalkulowana do rozrachunku. Wiadomo, mógł nam się trafić dzień konia, ale tym razem schodzimy z boiska pokonani. Drugi raz w tym sezonie.
Kolejna vendetta? No cóż, w meczu wieńczącym sezon Glentoran z zimną krwią nas wypunktował wyrzucając na bruk marzenia o podboju Europy. Ta porażka bolała jednak mniej niż wspominana batalia z Glenavonem, toteż rządza zemsty była jakby mniejsza. Aczkolwiek przyszedł czas, żeby wreszcie ich pokonać. Wyeliminowali nas z dwóch pucharów w zeszłym sezonie. Powód dobry jak każdy. 19 minut i pozamiatane. 3-0! Kapitalny początek w naszym wykonaniu. Mark McClelland i Conor Walsh szokują Glentoran. Jeszcze swoje dokłada McCullough i pomimo ponownego niezachowania czystego konta wygrywamy przekonująco, bez cienia wątpliwości, w gwarantującym poklask stylu. Koncertowa gra Warrenpoint.
To jest mecz, który wolałbym wymazać z pamięci. Z gatunku tych przegranych w sposób ohydny. Przy większej ilości strzałów, większym posiadaniu piłki przegrywać 0-4! U siebie! Ze skrajności w skrajność. Było świetnie jest fatalnie. Dopiero po czerwonej kartce gracza Linfield zdobyliśmy honorową bramkę. Zaraz zdobyliśmy? Oni ją sobie sami strzelili. 1-4 to wynik, który nam nie przystoi. Z obowiązku dodam, że była to druga runda Pucharu Ligi Irlandzkiej. Drugi rok koszmarne losowanie i drugi rok bye, bye już w drugiej rundzie.
Katastrofa w Warrenpoint zmusiła graczy do poprawienia gry, wyczyszczenia głów i zrehabilitowania się za porażkę. Ballymena Utd to drużyna, która w zeszłym sezonie zajęła 11 miejsce. Jak mawiał klasyk: do schrupania. To nasze jedzenie jednak charakteryzowało się wzięciem jednego kęsa a potem przeżuwania go przez cały mecz. Tłumacząc tę zawiłą metaforę, wygraliśmy 1-0, przeważaliśmy przez całe spotkanie lecz nie byliśmy w pełni usatysfakcjonowani (najedzeni). Dopiero pomeczowa tabela dała nam poczucie sytości. Warrenpoint po 7 kolejkach liderem ligi północnoirlandzkiej!
Wynik znowu ponad oczekiwania, jednak gra w meczach z teoretycznie słabszymi rywalami daje wiele do myślenia. Męki z Crusaders i z Ballymeną są najlepszym tego przykładem. Z drugiej strony koncert w meczu z Glentoraniem i w 100% idealny taktycznie mecz z Glenavonem pokazują, że idziemy w naprawdę dobrym kierunku i jeśli nie przydarzy nam się jakaś czarna seria to miejsce w górnej połówce przed podziałem ligi na grupę mistrzowską i spadkową będzie może nie tyle formalnością, co po prostu celem jak najbardziej możliwym do osiągnięcia. Co do zawodników – kontuzję złapał McGrinder, ale zmienników ma niczego sobie, więc w sumie tego nie odczuwamy. Mc Clelland i Thompson znakomicie wywiązują się z powierzonej im roli. Na lidera wyrasta Sammy Stewart a wciąż bardzo wysoki poziom trzymają Lee Feeney czy Dougherty. Walka rzeczywiście trwa na całego. Szaleńcy z Warrenpoint pędzą niczym pendolino, pytanie czy przypadkiem się nie wykoleją.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ