Po fantastycznym okresie przygotowawczym, w którym nie ponieśliśmy ani jednej porażki i ograliśmy takie tuzy jak FH, czy Stjarnan, oczekiwania wobec nas były ogromne. Nikt tego nie mówił oficjalnie, jednak po spektakularnym triumfie w finale IPWL trzeba było mierzyć wysoko. Co prawda miałem spore wątpliwości co do składu i gdzieniegdzie dostrzegałem potrzebę zmian, ale nie dysponując budżetem transferowym o zakupie wybitnych zawodników mogłem tylko pomarzyć, a ściąganie szrotu dostępnego za darmo byłoby czystym masochizmem.
Tak czy owak, z pewnymi wątpliwościami wewnętrznymi, ale mocnym przekonaniem o nieuchronności sukcesu, przystąpiliśmy do batalii o jak najwyższe miejsce w Islandzkiej Ekstraklasie (według rankingu Lig Europejskich 49 miejsce, tuż za Ekstraklasą Bośni i Hercegowiny).
* * *
Na pierwszy ogień poszła ekipa Valuru, z którym mierzyliśmy się w IPWL. Wtedy spotkanie zakończyło się remisem, pomimo naszej przytłaczającej przewagi. Tym razem mieliśmy zamiar nie powtórzyć tamtego błędu i skoncentrowani wyszliśmy na boisko. Nasza koncentracja widoczna była przede wszystkim w obronie (21 fauli), w ataku obie drużyny kompromitowały się raz za razem. Licznik strzałów zatrzymał się na 10, lecz to co dla nas jest najważniejsze, to fakt, że w 74 minucie Guessan potężnym strzałem z dystansu trafił słupek, piłka odbiła się jeszcze od facjaty bramkarza i wylądowała w bramce. Jak łatwo się domyślić, więcej bramek nie padło. Trzy punkty inaugurację po walce godnej bokserów.
W drugiej kolejce wybraliśmy się do Rejkjawiku na mecz z tamtejszym Vikingurem. Spodziewałem się łatwego zwycięstwa, zatem gol Edina Besliji (którego osobiście przezwałem "Bestiją") w szóstej minucie był dla mnie solidnym zaskoczeniem. Wyrównał Elfar i wiele wskazywało, że dalej pójdzie z płatka, lecz niestety agresywny styl, jaki wpajałem moim zawodnikom odkąd zostałem menedżerem, objawił swoje negatywne skutki - z boiska wyleciał jedyny Szkot reprezentujący barwy naszego klubu - Jordan. Na domiar złego na przerwę schodziliśmy przegrywając, bo rywale wykorzystali karnego. Uratował nas Guessan, pięknym centrostrzałem przelobowując bramkarza. W końcówce nawet atakowaliśmy, ale bez większej wiary. Skończyło się podziałem punktów.
W następnym pojedynku oczekiwałem zwycięstwa. Naszym rywalem było IBV, które z pewnością będzie się liczyło w walce o awans do europejskich pucharów. Zwycięstwo w bezpośrednim meczu mogło nas wywindować w górę tabeli i pozwoliłoby nam nabrać rozpędu. Mecz układał się pod nasze dyktando. Wszystkie argumenty decydujące o zwycięstwie były po naszej stronie. Oprócz skuteczności. Strzały: 19-4. Wynik: 0-2. Dwie niewyszukane kontry i upust wściekłości w szatni po meczu. Tak głupie porażki nam nie przystoją.
Aby odbudować morale mogliśmy w trzeciej rundzie Pucharu Islandii stłuc niejakiego Prottura Vogum, ale nie wykorzystaliśmy tej szansy i rezerwowi wygrali skromnie. 2:0 to nie był szczyt marzeń, ale liczy się awans.
Mecz ze skazywanym na spadek Fjolnirem zaczął się fantastycznie. Poszukujący formy Lydsson już w drugiej minucie dał nam prowadzenie. Potem rozpoczął się jednak przedziwny spektakl, w centrum którego znaleźli się sędziowie. W 9 minucie z boiska wylatuje Stefan, gra nam się sypie, rywale zostają obdarowani dwoma wątpliwymi karnymi. Do przerwy jest 1:3. Po przerwie było jeszcze gorzej i ostatecznie z nosami opuszczanymi na kwintę i bagażem pięciu bramek wracamy do Kopavogur.
Podrażnieni wyjazdową porażką i nauczeni doświadczeniem meczu z IBV, z Fylkirem zaczęliśmy ostrożnie. Czekaliśmy na kontrataki i z dziecinną łatwością wykorzystywaliśmy nieudolność rywali w ataku. Harald, Elfar i Yeoman wpisali się na listę strzelców a naszej przewadze nic nie zagrażało ani przez moment. Dominacja absolutna.
Początek sezonu mieliśmy dość łatwy. Naszą prawdziwą wartość miały zweryfikować trzy ligowe pojedynki z potentatami: FH, KR i Stjarnan. Dwie pierwsze ekipy podejmowaliśmy u siebie, odwiecznego rywala na wyjeździe. Niestety, stało się to, czego się obawiałem. Szrot nie wzniósł się na wyżyny swoich możliwości i poza spotkaniem z FH, gdzie nawet dominowaliśmy, ale owej dominacji nie potrafiliśmy wykorzystać, nasza gra wyglądała fatalnie.
W międzyczasie przegraliśmy w czwartej rundzie Pucharu Islandii z pierwszoligowym Grindavikiem. Sytuacja wyglądała beznadziejnie. W tabeli zajmowaliśmy 10 - ostatnie bezpieczne miejsce - a strata do czołówki wciąż rosła. Niespecjalnie zdziwiłem się kiedy Gudrun Olafsdottir zaprosiła mnie na rozmowę w cztery oczy. Innym razem może bym starał się użyć swojego uroku osobistego i zrobić na niej wrażenie, ale beznadziejna sytuacja w tabeli skutecznie mnie od tego powstrzymała. Jasno zadeklarowałem, że za miesiąc będzie lepiej, a ona łaskawie zgodziła się i przyznała, że wolałaby abyśmy tej rozmowy nie musieli powtarzać.
Musieliśmy się wziąć w garść, a pierwszą okazją do tego okazał się mecz z Thorem. Do 53 minuty krew mnie zalewała i na milion wyrafinowanych sposobów wyklinałem moich zawodników po polsku. Chyba uznali to za czynnik mobilizujący i ruszyli do odrabiania strat. Skończyło się remisem 2:2, ale wziąwszy pod uwagę fakt, że byliśmy blisko klęski i tak byłem zadowolony.
Tak oto dotarliśmy do punktu zwrotnego w całym sezonie. Marna sytuacja w tabeli, odpadnięcie z Pucharu Islandii, morale bliskie dna - potrzebowaliśmy szybkiego i spektakularnego sukcesu. Dzięki Bogu mój poprzednik zakwalifikował się do Ligi Europy, a los szczęśliwie obdarzył nas rywalem z Luksemburga. Takiej okazji nie mogliśmy zmarnować:
Dodam, że w rewanżu padł bezbramkowy remis, dzięki czemu awansowaliśmy do drugiej rundy.
To był punkt przełomowy. W dalszej kolejności zdemolowaliśmy u siebie Keflavik. Wreszcie rozegrał nam się Aziz Kemba, Harald dokładał sporo od siebie rajdami po skrzydle, Margeir królował w środku pola, a Freyr dzielił i rządził w obronie. Reszta starała się niczego nie paprać i dawało to jakąś nadzieję, że wreszcie zaczniemy spisywać się na miarę możliwości.
Wreszcie coś drgnęło. W tabeli wskoczyliśmy na ósme miejsce i choć pierwsza czwórka odjechała już nam za daleko, to jednak mieliśmy walczyć o honor i o przyzwoite miejsce (6-7). Ponadto nader interesująco zapowiadał się pojedynek w Lidze Europy, bo czekał nas wyjazd do Polski i starcie z poznańskim Lechem....
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ