To był poranek jak wiele innych. Ból głowy na samą myśl, że trzeba otworzyć oczy i zwlec się z łóżka. Następnie nieprzyjemność dotarcia do "wymarzonej" pracy przy udziale nieziemsko zatłoczonego, porannego londyńskiego metra. Taaak, ten poranek nie zapowiadał się niezwykle. No tak, poza tym, że po raz pierwszy od wielu tygodni zdążyłem dopić poranną angielską herbatkę (oczywiście zakupioną w "polskim" sklepie). Powinienem był przewidzieć, że coś się wydarzy....
To było drugie siedzenie od lewej, na przeciwko. Facet siedział pochylony nad swoim laptopem i sprawiał wrażenie, jakby rozwiązywał jakieś zawiłe matematyczne zadanie... co najmniej od paru godzin. Nie zwracał uwagi na trzęsący się wagon metra, na rozpychajacego się przydużego jegomościa w obszernym płaszczu obok... no i na nią. Jak można nie zauważyć takich nóg siedzących na przeciwko??? Pomyślałem sobie: musi być jakiś FManiak, rozgryzający taktykę przeciwnika. Muszę się mieć na baczności, nie mogę skończyć tak jak on. To bardzo niezdrowe dla niego... no i właścicielka wspomnianych nóg nie odsłania ich przecież przez przypadek...
Tak rozmyślając o dziwnych kolejach losu (nie mylić z londyńskimi kolejami, te są jeszcze bardziej dziwne) o mały włos, a przeoczyłbym mój przystanek. Znajomy zgrzyt na ostatnim zakręcie przed moją stacją (tak, potrafię już nawet rozpoznać, ile iskier leci z szyn na tym zakręcie, zależnie od pory roku) oznajmił mi, że czas przygotować się na bieg do następnego pociągu. I wtedy stało się.... facet zamknął swojego laptopa, wstał i ruszył do drzwi. Sprawił, że inni pasażerowie zerwali się na równe nogi, jak liście na wietrze. Nawet długonoga piękność, trwająca całą drogę w świetnie wyuczonym, dystyngowanym bezruchu, zerwała sie na równe... tak, nogi i dołączyła do liderującej grupy. Nie byłoby w tym wszystkim nic szczególnego, gdyby nie moja spostrzegawczość. Nieskromnie powiem, że byłem w stanie nie spuszczać wzroku z "długonogiej" (oczywiście dla jej dobra, by być gotowym lecieć na ratunek w razie nieszczęśliwego wypadku) oraz drugim okiem spostrzec ulatującą z dłoni "faceta" jakąś kartkę. Wrodzony brak podzielności uwagi nie pozwolił mi w pierwszej chwili dostrzec podejrzanych aspektów frunącej karteluszki (ciągle te nogi), ale już w drugiej pomyślałem sobie: co za burak, z pewnością wyrzucił ją specjalnie.
Tu muszę nadmienić, że nauczono mnie w domu rodzinnym, że śmietniki są po to, by z nich korzystać, a gdy nie ma żadnego w pobliżu, to należy papierek schować do kieszeni, aby mieć co wyrzucić przy pierwszym napotkanym koszu. Wiem, to pradawna wiedza, niektórym kompletnie nie znana, ale tak bywało dawno dawno temu. Cóż więc miałem zrobić? Mój wrodzony szacunek do nabytych wartości popchnął mnie do heroicznego czynu. Podszedłem do siedzenia, które właśnie opuścił były właściciel kartki i podniosłem ją z zamiarem zwrócenia jej cwaniaczkowi. Dalsza akcja potoczyła sie zbyt szybko jak dla mnie. Drzwi wagonu otworzyły się, facet został wyssany na zewnatrz przez tłum umykajacy z wagonu, ja zostałem wprasowany w ścianę przez jakiegoś nadmiernie umięśnionego gościa, który najwyrazniej robił wszystko, by znależć się w kręgu zainteresowań "długonogiej" (naiwny, przecież od razu widać, że ona woli chudych, ale z grubym portfelem). Wszystko to wydarzyło sie w mgnieniu oka, a ja straciłem szansę na bohaterskie wręczenie nieszczęsnej karteluszki.
Nudziłem się juz w pracy gdy przypomniałem sobie o tym skrawku papieru. Jak łatwo się domyśleć dotarłem z karteluszką do pracy, bo wyrzucić na ulicę mi nie wypadało, a o kosze w Londynie nie łatwo. O mały włos a zrozumiałbym postepowanie "faceta". Skoro już ją mam, to mogę się jej przyjżec, pomyślałem. Ot, zwykła ulotka, na pierwszy rzut oka reklama taniego połączenia telefonicznego do Polski. Ale zaraz.... co tam jest napisane.... tego w życiu bym się nię spodziewał. Na ulotce znalazłem następujące słowa:
"Szukasz wyzwania? Czy chciałbyś coś zmienić w swoim życiu? Nasza oferta może Tobie w tym pomóc.
Przedmiotem oferty jest praca na stanowisku FOOTBALL MANAGER.
Od kandydatów oczekujemy:
-ukierunkowania na wielogodzinne, uparte dążenie do celu, jakim bedzie zwyciestwo w każdym meczu naszej drużyny
-emocjonalnego zaangażowania w życie klubu, wliczając w to poranne śpiewanie klubowego hymnu wraz z najwierniejszymi kibicami
-wieloletnie doświadczenie na stanowisku Football Manager (mile widziane udokumentowane osiagnięcia w pracy przy pomocy takich narzędzi, jak Championship Manager'93 i wersji kolejnych)
W zamian oferujemy pracę, która może stać się całym Twoim życiem.
Jeśli uwazasz, że jesteś właściwym kandydatem na to stanowisko nie zwlekaj, skontaktuj sie znami!!!
Oto numer telefonu: 0208 *******
Podpisano: Władze Amatorskiego Klubu Piłkarskiego AFC Wimbledon."
Tak, po przeczytaniu tej ulotki rozgladałem się za ukrytą kamerą. Przecież to kompletnie nierealne!!! No i to doświadczenie... po co im ktoś ze znajomością CMa/FMa ??? Jednak byłem zbyt podekscytowany, by zbyt długo się nad tym zastanawiać. Pokusa była zbyt silna, musiałem zadzwonić i zorientować się co jest grane. Poza tym "facet" z metra mógł mnie ubiec, więc trzeba było się śpieszyć.
Pani była bardzo miła, lecz nie chciała za wiele powiedzieć. Zapachniało starą, sprawdzoną, polską akwizycją, pomyślałem. Nie omieszkałem jednak umówić się z szefostwem na wstępną rozmowę w sprawie "ulotki".
To było czerwcowe popołudnie, dwa dni później. Czekałem w sekretariacie klubu AFC Wimbledon na rozmowę w sprawie tajemniczej oferty i zastanawiałem się, czy to jawa czy sen. Okazało się, że to jawa, bo sekretarka, otwierając drzwi nabiła mi bolesnego siniaka na nodze. Mialem tylko krótka chwilę na zarejestrowanie bólu w mojej głowie i zastanowienie się, czy to aby przypadkiem nie końskie zaloty sekretarki ( wolę nie myśleć, jak mogłaby zakończyć się randka z ta sekretarką) i zaraz zostałem poproszony do gabinetu.
Gabinet to zbyt szumne określenie. Jak przystało na amatorski klub, znalazłem się w skromnym, małym pokoiku. Za to nie mogło umknąć mojej uwadze skąd inąd znajome, płaskie pudełeczko... tak, to był FOOTBALL MANAGER 2009!!!! No kolego, pomyślałem, za dużo tych zbiegów okoliczności. To mi pachnie starym, niezbyt dobrym, ale znajomym, dobrodziejem mojej Pogoni Szczecin. Tak, mowa o Antonim Ptaku, który uszczęsliwił moje rodzinne miasto swoją obecnością i posadził na stołku managerskim swojego synka. Wśród kibicowskiej społeczności Szczecina krążyły legendy o olbrzymiej wiedzy piłkarskiej, jaką ten młody adept zarządzania czerpał z Football Managera, kompendium wiedzy szanującego sie managera. Dla kibiców nie było tajemnicą, że kierunek brazylijski w klubie ze Szczecina został obrany przez pana Antoniego za namową syna, który studiując bazę danych tego programu dostrzegł nieoszlifowane diamenty na plaży Copacabany. Widać sława tych panów dotarła aż do Anglii, bo wszystko wskazuje na to, że ktoś tutaj próbuje czerpać garściami z ich doswiadczeń (swoja drogą, czyżby zakończenie "brazylijskiej" historii Pogoni Szczecin nie dotarło nad Tamize???).
Szef tej całej imprezy przywitał mnie serdecznie i po odfajkowaniu wszelkich angielskich zagrywek grzecznościowych (jak się masz, czego sie napijesz i dlaczego herbaty....) przeszliśmy do meritum. Potwierdziły sie moje najgorsze przypuszczenia. Człowiek jest zupełnie pokręcony i ma zamiar prowadzić klub do sukcesów symulując najpierw wszystko w FMie. Krótko, zwięźle i na temat. Gdyby nie moje doświadczenie tak w ślęczeniu nad FMem, jak i w obcowaniu z nawiedzonymi właścicielami klubów piłkarskich, pewnie zadzwoniłbym po pogotowie. Ale w tym przypadku zwietrzyłem swoją szansę. Przecież ja się nadaję do tej roboty jak ulał, a oni chcą jeszcze mi za to płacić....
Negocjacje nie były zbyt długie. Nie miałem zamiaru wybrzydzać w kwestii wynagrodzenia. I tak moje obecne wynagrodzenie nawet nie zbliżało sie do oferowanego. Poza tym udało mi się wynegocjować warunek, że pracuję po południu i w dni wolne, a rano siedzę na dotychczasowym etacie. Treningi poranne bedą prowadzili fachowcy, zawsze to szansa, że wina za złe przygotowanie piłkarzy spadnie na kogoś innego. Śpiewanie hymnu również udało mi się przenieść na popołudnie. Nie ma to jak stare, komunistyczne zwyczaje w kapitalistycznym kraju. I tak w 3 dni moje życie obróciło się do góry nogami.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ