Dzień po meczu z Atletico wylądowałem „na dywaniku” u prezesa Macui. Chciał mi podziękować za dobrą postawe w lidze? Nic podobnego! Na jego twarzy można było zobaczyć niezadowolenie.
- Witaj Damian. – prezes już od początku zwracał się do mnie po imieniu, może dlatego, że chciał stworzyć lepszą atmosferę w zespole.
- Dzień dobry panie prezesie – ja, nauczony szacunku do szefostwa, nie mogłem się przełamać.
- Przez ostatnie trzy miesiące Twojego pobytu w klubie bacznie Cię obserwowałem. Codziennie dostawałem od moich „szpiegów” raporty o Twojej pracy i musze przyznać, że mam do Ciebie kilka uwag. Ale może wolisz, abyśmy zaczęli od przyjemniejszych rzeczy?
- Zostawię tę decyzje panu – powiedziałem bezbarwnie. Chciałem jak najszybciej przejść do konkretów, ale wolałem zachować resztki kultury.
- No cóż… Jestem zadowolony z postawy w lidze. Po sparingach chciałem Cię zwolnić, jednak w trakcie sezonu nie dałeś mi ku temu podstaw. Drugie miejsce to bardzo dobry wynik. Oby tak dalej. – te słowa zabrzmiały bardzo sztucznie, Widać było, że prezes woli przejść do konkretów.
- Dziękuję i postaram się pana nie zawieść. Ale teraz może przejdziemy do tych pańskich uwag?
- Skoro tak wolisz… Otóż nie widzę, właściwie nie widzą tego moi asystenci, więzi między Tobą a zespołem. Wiem, że traktujesz swoją pracę bardzo poważnie, jednak futbol to nie tylko sucha taktyka i analizy meczów. Postaraj się bardziej emocjonalnie związać z zespołem, wtedy pójdą za Tobą w ogień! – teraz prezes brzmiał, jakby wygłaszał expose. – Poza tym więcej kontaktu z mediami! Wiem, że nie miło wspominasz konferencje prasowe, ale musimy jakoś przyciągnąć nowych kibiców. Kuleją u nas finanse, dlatego musimy szukać nowych źródeł zarobku. Postaraj się, abyśmy nie tylko wygrywali, ale również grali ładną dla oka piłkę. Zrozumiałeś?
- Oczywiście panie prezesie. Jednak, jeżeli mogę… - chciałem się zacząć usprawiedliwiać, bo sądziłem, że uwagi prezesa są po części nie słuszne.
- Bez dyskusji! Rób to, co ja mówię. A teraz żegnam, mam inne sprawy na głowie!
- Do widzenia. – powiedziałem sucho i wyszedłem. W ogóle nie wiedziałem, co ja robię źle. No, ale skoro szef karze mi się poprawić, to postaram się. Nie chce wylądować na ulicy…
Tylko nie do końca rozumiałem czego on ode mnie chce. Przed sezonem pierwsze miejsce w lidze, mniejsza na jakim etapie rozgrywek, pewnie brałby w ciemno. Widać, że jemu, w przeciwieństwie do moich piłkarzy, woda sodowa uderzyła do głowy. Wywiady, artykuły w gazetach, pochwały… Mnie to nie ruszało, jednak prezes miał na tym punkcie bzika. Mocno wkurzony wszedłem do baru. Postanowiłem odreagować, a znałem tylko jeden sensowny sposób. Poczułem się zupełnie, jak w czasach młodości, kiedy to co weekend chodziło się na melanże. Tak, tylko tym razem nie miałem przy sobie swoich kumpli… No i miejsca picia zupełnie inne. Bar był bardzo elegancki. Skórzane obicia kanap, sensowna muzyka, gościa ubrani w garnitury. To nie to samo, co polskie puby, przesiąknięte dymem tytoniowym. Mówiło się, że w takich miejscach jest więcej wódki niż powietrza. Tylko jedno pozostało niezmienne:
- Wódkę proszę – powiedziałem do barmana, młodego, ale znającego się na swoim fachu.
- Dla mnie to samo – siedzący obok mnie mężczyzna zdawał się być bardzo miły. I taki się okazał, tego samego wieczoru wracaliśmy razem do domu. A raczej prowadziliśmy się w stronę taksówki. Tylko następnego ranka zastał mnie nieznośny ból głowy, okropne pragnienie i obietnica „Więcej nie pije!”. Ale zawsze tak mówiłem, a słowa nigdy nie dotrzymałem… I całe szczęście.
***
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ