27 października gościliśmy
Sutton Utd. Ten mecz miał być tylko formalnością. Wprawdzie przed sezonem eksperci sytuowali naszych gości w środku tabeli, ale w żaden sposób nasi rywale nie nawiązywali do tych założeń. Ostatnie wyniki wskazywać mogły wręcz na katastrofalną formę, gdyż
Sutton doznało
4 porażek z rzędu, w tym
2 ostatnie po 3:0. Nie można jednak lekceważyć tej drużyny, gdyż potrafiła ona w takim samym stosunku wygrywać mecze w tym sezonie.
Mecz właściwie od początku nam się nie układał. Moi zawodnicy przegrywali pojedynki 1 na 1, podejmowali złe decyzje w ataku, jednym słowem beznadzieja. Skutkiem tego był gol dla
Sutton w 14 minucie meczu zdobyty wślizgiem. Cała pierwsza połowa polegała na tym, że próbowaliśmy, ale się gubiliśmy i ostatecznie prokurowaliśmy groźne kontry gości. Jednak w pierwszej części spotkania padła tylko jedna bramka.
W przerwie próbowałem pobudzić moich chłopaków, aby byli bardziej skoncentrowani, choć miałem nieodparte wrażenie, że
Sutton Utd ma dziś dzień konia. Mimo naszych starań w
61 minucie znowu straciliśmy bramkę. Piłka została dośrodkowana wzdłuż pola karnego za plecy naszych obrońców, gdzie czekał
Winn, który soczystym uderzeniem do niemal pustej bramki wyprowadził gości na dwubramkowe prowadzenie.
Nie miałem wyjścia, więc postawiłem wszystko na jedną kartę. Zmieniliśmy ustawienie na ultra ofensywne i próbowaliśmy rozjechać przeciwnika. Niestety
Sutton było tego dnia zbyt mocne. Nasza ofensywa skutkowała jedynie większą ilością groźnych sytuacji dla gości. Musiało się to zemścić i zemściło sie w
75 minucie. Po dośrodkowaniu
Gwillima z rzutu wolnego
Rents wpakował futbolówkę do bramki
Sundercombe'a. To jednak nie był koniec tej klęski. W
90 minucie nieporadna obrona sprokurowała strzał
Riviere, który wpadł między słupkiem, a
Sundercombem. Ostateczny wynik brzmiał
0:4 - kompletny pogrom.
Gdyby ktoś przed meczem powiedział, że przegramy w takim stosunku, to bym go z miejsca wyśmiał. Wynik ten jest tym bardziej zaskakujący, że poprzedni mecz wygraliśmy w całkiem dobrym stylu. Jak widać jednak, w piłce jest wszystko możliwe. Analizując ten pojedynek na spokojnie można też powiedzieć, że powstrzymanie mojej ułańskiej fantazji w drugiej połowie meczu mogłoby uchronić nas przed aż tak wysoką porażką, gdyż czuło się, że tego meczu wygrać nie możemy. Oczywiście piłkarze usłyszeli po meczu, co o nich myślę, gdyż żadne błędy taktyczne trenera nie zwalniają piłkarzy z bezbłędnej gry indywidualnej. A tu było bardzo kiepsko.
********************
Jak widać sytuacja w tabeli Truro jest wyśmienita i zaskakująca zarazem, mimo ostatniej dotkliwej porażki. W najśmielszych snach nie marzyłem przed sezonem o takiej sytuacji po 12 rozegranych meczach. Patrząc na tabelę można śmiało powiedzieć, że w tym sezonie z utrzymaniem problemów mieć nie powinniśmy i teoretycznie na tej myśli moglibyśmy zakończyć rozważania, gdyż to właśnie utrzymanie było naszym przedsezonowym celem. Jednak nasza pozycja obligowała nas do bardziej ambitnych planów. Nie można przecież rozegrać 1/4 sezonu na "piątkę", a potem osiąść na laurach. Trzeba starać się podtrzymać passę i zweryfikować oczekiwania, które powinny w tej sytuacji oscylować przy najmniej w okolicach strefy barażowej na koniec sezonu. Mimo, że wielu zapewne tylko czeka, byśmy zaczęli "dołować" w tabeli, to nie jeden obserwator zalicza już nas do grona faworytów tych rozgrywek. Oby tylko moi chłopcy udźwignęli presję z tym związaną.
********************
Trzy dni po katastrofie przed własną publicznością czekała nas potyczka z Farnborough na ich terenie. Był to kolejny mecz z rodzaju tych, które wygrać po prostu trzeba. Jak jednak pokazuje historia z ostatniej kolejki, w piłce nic nie jest takie oczywiste. Przeciwnik zakończył właśnie zabójczą serię porażek w liczbie 6 i zanotował najpierw zwycięstwo 1:0 z Havant & W, a w ostatniej kolejce zremisował z Hayes & Yeading 1:1. Wyraźnie więc najgorsze już za nimi i teraz będą starali się urywać punkty każdemu.
W pierwszych minutach spotkania zarysowała się przewaga przeciwnika w posiadaniu piłki, lecz to my mieliśmy groźniejsze sytuacje. Widać było jednak większe umiejętności gospodarzy. Niedawna seria porażek była zapewne wypadkiem przy pracy i nie odzwierciedlała realnych możliwości zespołu. To jednak my pierwsi zdobyliśmy gola i to dość szybko, bo w 15 minucie meczu. Akcja zaczęła się od błędu Abalimby, który stracił piłkę przed własnym polem karnym na rzecz Joe Broad'a. Ten szybko oddał na skrzydło do Kelly'ego, który z pierwszej piłki zagrał do Moore'a. Kieffer przejął piłkę w polu karnym i mimo asysty aż 3 obrońców w typowy dla siebie sposób zdobył bramkę na 0:1.
Z prowadzenia cieszyliśmy sie dokładnie 3 minuty. W 18 minucie Miles Smith zdołał dośrodkować z naszego lewego skrzydła. Piłka poszybowała wzdłuż bramki Sandercombe'a i gdy wydawało się, że wypadnie poza boisko zaraz za długim słupkiem, dopadł do niej Makofo. Uderzył ją na tyle fortunnie dla Farnborough, że ta trafiła we wspomniany słupek i wróciła w pole bramkowe, gdzie zrobiła niemałe zamieszanie, z którego skorzystał Tarpey pakując futbolówkę do praktycznie pustej bramki.
Dalszy ciąg meczu to sporadyczne próby zmiany wyniku obu zespołów, lecz bezskuteczne. Mecz zakończył się wynikiem 1:1. Mimo minimalnej przewagi z naszej strony spotkanie to należy uznać za wyrównane. Obie drużyny nie zdominowały drugiej w żadnym aspekcie gry na tyle, by przechylić szalę zwycięstwa na własną korzyść. Dla gospodarzy to na pewno pozytywny wynik, gdyż zremisowali z liderem tabeli, lecz nam pozostanie niedosyt i obawy przed wynikami kolejnych potyczek.
********************
3 listopada miał być dniem, kiedy będę mógł powiedzieć "do 3 razy sztuka". Tego dnia gościliśmy AFC Hornchurch - drużynę, która uważana była za jedną z najsłabszych ekip tej ligi, co przekładało się na pozycję w tabeli. Nasz przeciwnik nie wygrał 5 ostatnich spotkań, zdobywając tylko 3 punkty. Dwie ostatnie nasze potyczki ze słabszymi przeciwnikami nie obfitowały w znaczące zdobycze punktowe, więc tym razem liczyłem na komplet.
Od samego początku zdobyliśmy przewagę w meczu. To my częściej gościliśmy pod bramką Hornchurch i to my częściej byliśmy przy piłce. Niestety, w 31 minucie Watkins popełnił błąd na środku boiska, wdając się w drybling z dwoma pomocnikami gości. Z potyczki zwycięsko wyszedł Lewis Smith, który pognał w kierunku naszej bramki. W tym momencie goście mieli przewagę liczebną 3-2, gdyż moi boczni obrońcy byli na tyle daleko, że nie mogli odegrać żadnej znaczącej roli w razie szybkiego rozegrania piłki przez Hornchurch. A tak właśnie zagrali nasi przeciwnicy. Najpierw Smith ściągnął na siebie jednego z moich środkowych obrońców, co spowodowało, że sytuacja zmieniła się z 3-2 na 2-1 w przewadze liczebnej. Podał do McKenzie'ego, który znowu ściągnął na siebie ostatniego mojego obrońcę, co sprawiło, że na czystej pozycji znalazł się Tuohy, który oczywiście natychmiast otrzymał precyzyjne podanie od swojego kolegi. Nie pozostało mu nic innego, tylko podprowadzić jeszcze parę metrów piłkę i uderzyć nie do obrony. Sandercombe musiał wyciągać piłkę z siatki.
Na szczęście nie podłamało to moich chłopaków. Nadal dążyliśmy do zdobycia gola, co opłaciło się w 38 minucie. Green świetnie wrzucił piłkę w pole karne do Kenny'ego Smitha, a ten pewnym strzałem z woleja pokonał bramkarza gości. Było 1:1! Kiedy miałem już nadzieję, że zaczniemy strzelać bramki w tym meczu, nadeszła 43 minuta, w której goście niejako skopiowali naszą akcję bramkową. Cutler identycznie zagrał w pole karne do Lewis'a Smitha (tak, Smith to bardzo popularne nazwisko w tych rozgrywkach), a ten strzałem po ziemi nie dał szans naszemu bramkarzowi. Tym oto sposobem na przerwę schodziliśmy z jednobramkową stratą.
W przerwie musiałem ogarnąć moich chłopaków. Wprawdzie przeciwnik nie miał wiele sytuacji, ale gdy już wchodził w pole karne, to był gol. Musieliśmy uszczelnić obronę. Pressing na całym boisku miał załatwić sprawę. Można powiedzieć, że taktyka sprawdziła się, gdyż mimo ataków gości tym razem moi obrońcy zawsze udaremniali ewentualne niebezpieczne podania lub zmuszali gości do strzałów z daleka. Pierwszy wymierny skutek naszej gry w drugiej odsłonie przyszedł w 62 minucie. Ash wyrzucił piłkę z autu na wysokości pola karnego AFC Hornchurch do Sesay'a. Ci dwaj zawodnicy wymienili między sobą jeszcze kilka krótkich podań przy linii, po czym Sesay zagrał do środka do Joe Broad'a, a ten natychmiast obsłużył Watkinsa, który z linii pola karnego huknął w samo okienko bramki gości, mimo asysty obrońcy Goodacre'a. Wynik brzmiał 2:2!
Niedługo później, bo w 68 minucie znowu mogliśmy się cieszyć. Truro ruszyło z kontrą na bramkę Hornchurch i mimo dość dużej ilości obrońców Durrant zdołał wrzucić piłkę w pole karne do wbiegającego Smitha, który pięknym strzałem pokonał bramkarza gości Woolley'a. Prowadziliśmy 3:2! Dwie minuty później goście mogli doprowadzić do wyrównania po faulu na linii naszego pola karnego. Na szczęście piłka po rzucie wolnym poszybowała nad naszą bramką. Zaraz potem to my mogliśmy podwyższyć rezultat, a dokładniej Smith, który rozgrywał bardzo dobre zawody, lecz Woolley koniuszkami palców wybił piłkę na rzut rożny. Ostatecznie wynik nie zmienił się i mogliśmy się cieszyć z kolejnego zwycięstwa - pierwszego od 3 kolejek.
Graczem meczu został oczywiście nie kto inny tylko Kenny Smith. Strzelone 2 bramki i nota 8.8 wystarczyły, by pozostawić w pokonanym polu resztę aktorów tego widowiska.
Jak widać przeciwnik wykorzystał wszystkie celne strzały, jakie miał w tym meczu. Niepokoi zaledwie 4% skuteczność dośrodkowań Truro oraz przewaga przeciwnika w wygranych pojedynkach główkowych i wślizgach. Widać wyraźnie, że goście mieli sporo do powiedzenia w tym meczu, nie dziwią więc 2 strzelone bramki w pierwszej połowie. Na szczęście ogarnęliśmy się w drugiej odsłonie meczu i przechyliliśmy szalę zwycięstwa na naszą korzyść.
********************
Trzy ostatnie mecze miały być najłatwiejszymi z dotychczasowych, a okazały się chyba najtrudniejszymi. Wprawdzie nie wolno lekceważyć żadnego przeciwnika, zwłaszcza, że sami za faworytów rozgrywek przed sezonem nie uchodziliśmy, ale jednak przed tymi spotkaniami mieliśmy prawo liczyć na coś więcej. Może zbyt lekko podeszliśmy do tych meczów, a może to już zadyszka tej jak by nie było niedoświadczonej drużyny? Wciąż za wcześnie, by jednoznacznie to określić. Jednak zaledwie 4 punkty i stosunek bramek 4:7 w tych 3 meczach należy traktować jako słaby wynik. Musimy postarać się utrzymać w czołówce, gdyż to może przyciągnąć do klubu możnych sponsorów lub chociaż da nam szansę na zakontraktowanie kilku meczów sparingowych z silnymi drużynami. A to z kolei ma być lekarstwo na nasze kłopoty finansowe. Rozmarzyłem sie chyba trochę, ale jakiś plan trzeba mieć, mimo tak beznadziejnej sytuacji finansowej jak nasza.