Piszę ten tekst bo się strasznie, ale to naprawdę strasznie i przeogromnie podjarałem. Dawno Football Manager nie ofiarował mi tyle radości i wspaniałych chwil. Ot taki wstęp. Co dokładnie dało takiego kopa? Już tłumaczę.
Sukces. Po prostu. Dla kogoś to może być nieznacząca historia z wielkim wyolbrzymianiem. A ja się cieszę z tego co osiągnąłem i nikt mi tego nie zabierze. Kawałek FM'owego życia, który zapewnił mi wiele emocji.
Zanim wyszła łatka
12.2.0 długo zastanawiałem się kim zacząć nową rozgrywkę. Po wielosezonowej przygodzie z
Tottenhamem, nic nie wskazywało na to, że znów zagoszczę w lidze angielskiej. Tym razem wybór padł na słabszego, niż poprzednio, kandydata -
NEWCASTLE UNITED. Do Srok czułem miętę od czasów niezniszczalnego, kończącego karierę Alana Shearera i powracającego do ligi angielskiej, po nieudanej przygodzie w Madrycie, Michaela Owena.
Jednak nie o kulisach objęcia klubu chciałem tu opowiedzieć, lecz o tym co działo się później.
Pierwszy sezon – jak to się mówi kolokwialnie – „bez szału”. Ósma lokata. Moje Sroki – typowy średniak ligi angielskiej. Z klubu odszedł
Lovenkrands. Doszedł Matt Phillips, Gaetan Bong, Theophile-Catherine. Oczywiście kilku młodziaków powędrowało na wypożyczenia. Sezon minął dosyć szybko. W drugim chcieliśmy powalczyć o coś więcej.
Tabela:
Jak chciałem, tak zrobiłem.. Końcówka sezonu 2012/2013 była kluczowa dla klubu świętującego niegdyś wielokrotnie zdobycie najwyższych laurów w Anglii. Zanim miejsce miał
„kluczowy moment” dla mojej managerskiej kariery – wykonałem kilka transferów. Przed drugim sezonem z Newcastle pożegnali się:
Williamson, Bong, Best, Guthrie, Marveaux, Simpson czy
Harper.
Niechciani dali nam spory dopływ gotówki, dzięki czemu do Srok dołączyli
Drenthe – z wolnego transferu,
Sturridge za niecałe 3 bańki,
Shawcross za 8,
Spearing za 1,5,
Guarin za 5, a w styczniu
Phil Jones za 8,5 z United. Skład zrobił się niezwykle ambitny. Chłopaki gryźli trawę w każdym spotkaniu. Lubię to. Odnieśliśmy kilka bezapelacyjnych zwycięstw jak te z
Manchesterem United u siebie –
3:0, z
Manchesterem City – 3:0 na wyjeździe, z
Tottenhamem – 3:0 u siebie czy wreszcie z
Chelsea – 3:0 na wyjeździe. W całym sezonie, tylko zdobywca tytułu - Manchesteru United przegrał mniej spotkań niż my. Prowadzone przeze mnie Newcastle porażkę odniosło tylko
sześć razy, a broniący
Tim Krul został najlepszym bramkarzem sezonu wpuszczając zaledwie 30 goli. W efekcie zajęliśmy
CZWARTĄ ligową pozycję, będąc 1 punkt za Manchesterem City, a 3 punkty za drugim Liverpoolem. Z miejsca stałem się ulubieńcem kibiców i zarządu. Nie wierzyłem, że z tym składem osiągnęliśmy tak wiele. Powiem szczerze – myślałem, że to maks co mogę wycisnąć w tym klubie – przynajmniej w najbliższej przyszłości. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Lepsza. Zdecydowanie.
Tabela:
Trzeci sezon – ostatni, póki co rozegrany przeze mnie – trudno uwierzyć, ale był jeszcze lepszy. Po kolei. Zarząd w ekstazie powiększył stadion do
58137 miejsc. Przed walką o Ligę Mistrzów, nasze szeregi opuścił
Obertan, Drenthe, Xisco, Ranger czy fatalnie spisujący się od samego początku
Demba Ba. W ich miejsce:
Bertrand, Coleman, Sinclair. Pełni nadziei przystąpiliśmy do eliminacji Ligi Mistrzów. Na drodze do fazy grupowej stanęli nam
Baskowie z Bilbao. Po pierwszym meczu wydawało się, że to koniec marzeń o elitarnych rozgrywkach –
2:0 w plecy. W rewanżu, w dogrywce,
Cisse zapewnia nam zwycięstwo
3:0. Szczęście wciąż sprzyja! Losowanie grup. Przekonany byłem, że dostaniemy jakiś Real, Inter czy Barcelone, a tym czasem
los przydziela nam:
Szachtar, PSG i Celtic Glasgow. Zachłyśnięci szczęściem i pewni awansu z grupy dostaliśmy na dzień dobry od Ukraińców trójkę. Całe szczęście, rozgotowane głowy zrobiły się chłodne w ekspresowym tempie i w kolejnych meczach graliśmy już na 110%. Przyniosło nam to upragniony
awans z grupy Ligi Mistrzów a zarazem wiosnę w europejskich pucharach. To na pewno koniec tego snu – pomyślałem dosyć szczerze. Nic bardziej mylnego. Los przydziela nam
w 1/8 Marsylię, z którą radzimy sobie nie bez problemów i po ciężkiej walce awansujemy do ćwierćfinału! A tam czekał na nas angielski gigant – mistrz z zeszłego sezonu –
Manchester United. Los przydzielił nam pierwszy mecz na Old Trafford a rewanż u siebie. Wyjazdowy ćwierćfinał nie był dla nas wymarzonym spotkaniem – odstawaliśmy dosyć wyraźnie, lecz udało nam się strzelić bramkę. Po porażce
2:1 nadzieja w sercu tliła się dosyć niewielka, bo to przecież wielki Manchester United. Tym czasem
Diabły zlekceważyły nas totalnie, a my waleczne Sroki, nie pozwoliliśmy im oddać celnego strzału przez cały mecz.
Wygraliśmy 1:0 a to dało nam
awans do półfinału Ligi Mistrzów! Sen trwał dalej. Naszym rywalem miał być zwycięzca z pary
Real Madryt – HSV Hamburg. Oczywiście, fart lub opaczność nadprzyrodzonych sił trwała wciąż i zwycięską z tamtej potyczki okazała się drużyna z Hamburga. Po pokonaniu Niemców u siebie, udowodniliśmy na wyjeździe, że nie przypadkowo znaleźliśmy się w tej fazie rozgrywek. W mojej głowie zaczęła kłębić się myśl o zwycięstwie w najbardziej elitarnych, klubowych, piłkarskich rozgrywkach, a przecież w lidze szło nam gorzej niż w zeszłym sezonie. Fakt, że dotarliśmy do
finału Carling Cup – gdzie
polegliśmy 1:0 z The Citizens, ale w tabeli ligowej zajęliśmy na koniec sezonu dopiero szóstą lokatę – wywalczoną nie bez problemów. W między czasie zmienił się zarząd.
Ja dostałem posadę w reprezentacji Polski, która nie zakwalifikowała się na Mistrzostwa Świata 2014. Ale, ale wracając do Ligi mistrzów – a właściwie do
finału. Czekał tam na nas wielka
Barcelona. Mój ulubiony klub na świecie. Zwycięstwo z tą drużyną na Amsterdam ArenA to było by coś.
41 - minuta spotkania
David Villa napoczyna Anglików. Ale, my się nie poddajemy i już
w 46 minucie jest remis. Walczymy jak równy z równym, a przecież nie mógł za kartki grać
Cisse.
Carroll nie zgłoszony, gdyż grał już w tej edycji w barwach Liverpoolu. Fakt, zapomniałem o nim wspomnieć. Dołączył do nas w styczniu za marne 3,7 mln ojro. W moim ataku - Sturridge - nie grzeszący formą. Wracając do meczu, czas płynie bardzo wolno, co 30 sek patrzę na zegarek.
90 minuta i… sędzia dolicza kolejne trzy. Mija jedna, mijają dwie, mija jeszcze kilka sekund i…
Bojan wciska bramkę na
2:1 dla Barcelony. Rozpoczynamy od środka. Podanie do Tiote, a sędzia… gwiżdże po raz ostatni. Zwycięstwo było tak blisko! No dobra - dogrywka. Mimo porażki byłem jednak dumny z tych piłkarzy, którzy nie byli nawet wymieniani w gronie faworytów na zwycięzce LM. Sam w to nie wierzyłem. Ta przygoda wywarła wpływ na moje managerskie życie. Nigdy tak szybko, z tak przeciętnego klubu, nie zrobiłem drużyny poważnie walczącej o najwyższe trofeum w europejskiej piłce – o Lige Mistrzów. Na pewno wielki wpływ na tą historię miało szczęście. Oby więcej takich przygód. Przygód, które sprawiają, że chce się spędzić jeszcze wiele godzin przed ekranem monitora. Perspektywy w Anglii mam fantastyczne. Nowy zarząd daje przed nowym sezonem 48 baniek na transfery. Walka o Ligę Mistrzów to cel numer jeden na mój czwarty sezon wśród Srok.
Wyniki Liga Mistrzów:
Tabela:
Finał Ligi Mistrzów:
Czy będzie kolejna część? Czas pokaże. Wiele zależy od wyników mojego Newcastle w kolejnych sezonach. Póki co jest zapał i energia do pracy. Jak długo? Zobaczymy. Życzę sobie i Wam wielu takich przygód, które dadzą Wam kopa i nudna monotonia gry zamieni się w fantastyczną walkę o zwycięstwo, o którym będziecie myśleć cały dzień, nawet nie mając dostępu do komputera.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ