Mieszkając nieopodal Paryża czułem jakbym złapał Pana Boga za nogi. Miałem trzydzieści lat, harmonijnie rozwijałem swoją karierę, nie musiałem obawiać się presji. Na takiej prowincji ciężko było o niej bowiem myśleć. Byłem jednym z 652 mieszkańców Clairefontaine-en-Yvelines.
Trzy lata wcześniej zostałem trenerem juniorów legendarnej szkółki piłkarskiej INF Clairefontaine. Każdego dnia postery Nicolasa Anelki, Williama Gallasa, Hatema Ben Arfy i wielu innych przypominały o magii tego miejsca. Magii spełnionego, francuskiego snu o potędze. Szkółka była wyjątkowa ze względu na izolację od wielkiego futbolu. Młodzi adepci piłki nożnej mogli skoncentrować się tylko i wyłącznie na przyswajaniu piłkarskiego rzemiosła. Od czasu do czasu przez obiekty szkoleniowe przewijały się tuzy pokroju Arsena Wengera czy Michela Platiniego. Nie zakłócały one pracy, a wręcz przeciwnie, mobilizowały i motywowały do wykonania kolejnego skoku, skoku do samodzielnej trenerki.
Długo rozmyślałem o tej decyzji. Po cóż miałbym porzucać spokój, niezłe wynagrodzenie, bajkową, francuską scenerię? W moim skoroszycie przewijały się kontakty od prezesów niższych lig francuskich z propozycjami pracy, z Paris FC na czele. Pewnie zastanawiałbym się do dziś, gdyby nie pewien nieznajomy.
Prowadziłem kolejny, rutynowy trening, deszcz nie dawał wytchnienia. Wszyscy pracownicy szkółki byli dziś zajęci sprawami planu finansowego szkółki na kolejny rok. Ćwiczenia obserwował znajomo wyglądający mężczyzna z bujną czupryną. W trakcie jednej z gierek podszedł przedstawiając się:
-
Witam, nazywam się Pini Zahavi, przyszedłem obejrzeć Wasz trening.
-
Wilfr… (przerwał w połowie słowa)
-
Moi scouci obserwują wiele szkółek piłkarskich na świecie, znam również Pana. Poszukujemy zdolnych piłkarzy, których karierami moglibyśmy pokierować. Może ma Pan kogoś do zarekomendowania?
Czułem się zdegustowany tym pytaniem. Trenując tak młodych chłopców uważałem za niewskazane mącenie im w głowie już na tym etapie przygody z piłką.
-
Panie Zahavi, uważam że dla tych chłopców to jeszcze za wczesny etap. Są młodzi, potrzebny jest im spokój.
Tajemniczo uśmiechnął się i zostawił wizytówkę, a na niej jakieś zapiski.
„Pojutrze o 10:00 z Dunkierki odpływa prom do Portsmouth. O godzinie 13:00 będę czekał w porcie. Mam dla Pana pewną propozycję. Do zobaczenia.”
Przesiąknięty od deszczu zarządziłem rozbieganie po czym zakończyłem trening. Zahavi oddalił się, wyznaczając dla mnie nową drogę. Drogę w nieznane, ale któż mógłby odmówić tak potężnej personie w świecie futbolu?
Dwa dni później siedziałem już na promie, woda była niespokojna. Choroba morska nie dawała za wygraną. Dzień ledwie się zaczął a już szczerze go nienawidziłem. To nie mogła być udana decyzja…
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ