Nie ma drugiej tak szybko rozwijającej się ligi na świecie, jaką jest Major League Soccer. Nie uważa tak jednak prezydent FIFA, Sepp Blatter, który w wywiadzie dla katarskiej telewizji Al-Jazeera wygłosił swoją opinię na temat stanu piłki nożnej w Azji, Afryce i obu Amerykach.
Jesteśmy 18 lat po mundialu w 1994 roku, który odbył się w Stanach Zjednoczonych. Wielkie wówczas święto, oprócz oczywiście rozegrania kolejnego czempionatu, miało na celu rozpropagowanie piłki nożnej w tym kraju. Dekadę po rozpadzie North American Soccer League, w której grał jeszcze New York Cosmos, a na murawie biegali Pele, Beckenbauer i Carlos Alberto, była szansa na stworzenie czegoś nowego. Budowa nowych struktur ligowych przebiegła tak szybko, że w 1996 ruszył pierwszy sezon MLS, odbył się draft składający się z kilkunastu rund, a przybyłe z Ameryki Południowej gwiazdy pokroju Marco Etcheverry’ego czy reprezentanci USA (wielki Alexi Lalas) trafili do nowo utworzonych klubów.
Kompletowanie składów to była tylko jedna z misji. Ważniejszym wyzwaniem było zainteresowanie “casualowych” ludzi soccerem. Wielką w tym rolę odegrały mistrzostwa, które uświadomiły Amerykanom potęgę tej dyscypliny sportu. Również potęgę medialną.
Dziś
Blatter mówi, że wielka szkoda, bo MLS nie wzniosło się ponad NBA, NHL czy MLB. “Minęło aż 18 lat, coś powinno się dziać, ta liga powinna być jedną z najsilniejszych na świecie”, mówi prezydent światowej federacji. W tej chwili w mediach zza Oceanu Sepp Blatter jest ostro krytykowany również za opinię, że “Stany Zjednoczone nie mają profesjonalnych lig rozpoznawalnych przez amerykańskie społeczeństwo”. Dołożył również kamyczek do ogródka słowami: “Jestem pełen optymizmu co do rozwoju piłki nożnej w Chinach, ale nie mogę tego stwierdzić o Stanach Zjednoczonych”. Blatter dał radę. Tak dał radę, że Sunil Gulati, prezydent amerykańskiej federacji otwiera dochodzenie, dlaczego za każdym razem przedstawiciele USSF głosowali na Blattera w wyborach na szefa FIFA.
Można się zgodzić, że te kilkanaście lat w znanym nam dzisiaj futbolu jest szmatem czasu, jednak patrząc na moment, w którym to wszystko w USA startowało, można stwierdzić coś odmiennego. Ktoś na Twitterze napisał, że to tak jakby mieć pretensje do 18-latka, że nie jest jeszcze CEO międzynarodowej korporacji. Jest w tym trochę racji, bo władze ligi włożyły sporo wysiłku do tej pory, a jeszcze więcej pracy przed nimi.
W Stanach Zjednoczonych wiele osób wierzy, że kamieniem milowym w rozwoju soccera była postawa reprezentacji tego kraju na Mistrzostwach Świata w 2002 roku w Korei i Japonii. Brian McBride, Landon Donovan i spółka wyszli wówczas z grupy na drugim miejscu za Koreą Południową (ale przed faworyzowaną Portugalią i fatalną wówczas Polską), pokonali w prestiżowym meczu 1/8 finału Meksyk 2:0, by przegrać w ćwierćfinale 0:1 z Niemcami. Dojście do tej fazy odebrano jednak jako wielki sukces, a zainteresowanie piłką nożną w tym kraju zauważalnie wzrosło. Wielu z ówczesnych reprezentantów USA znalazło nowe kluby w Europie, dzięki czemu wzrósł prestiż amerykańskich szkółek szkolenia młodzieży.
Patrząc dzisiaj na ten okres i na efekty tej “pracy od podstaw” można być moim zdaniem w pełni zadowolonym. Specjaliści od marketingu i wizerunku Major League Soccer odrobili lekcje, upodobniając nieco ligę soccera do znanych na całym świecie i bardziej prestiżowych dla Amerykanów profesjonalnych lig koszykówki, baseballu i hokeja, jednocześnie podając danie zjadliwe dla kibica europejskiego. System rozgrywek, drafty, upodobanie do rozdawania nagród i prowadzenia drobiazgowych statystyk bardzo przypomina amerykański styl pojmowania sportu. Jednocześnie otwieranie się na piłkarzy z Europy i zatrudnianie trenerów z Anglii, Niemiec i Skandynawii sprawia, że piłkarski poziom staje się coraz wyższy, a przede wszystkim bliższy szeregowemu kibicowi piłki nożnej z innej części świata.
Do Stanów przyjeżdżają zawodnicy, którzy nie myślą tylko o spokojnym miejscu do spędzenia piłkarskiej emerytury. Iker Casillas co prawda wypowiedział się ostatnio o MLS jak o ośrodku wczasowym, ale piłkarze tacy jak David Beckham, Thierry Henry, Tim Cahill, Marco Di Vaio, Torsten Frings czy Alessandro Nesta muszą dziś przyznać, że wiele zdrowia kosztowało ich rywalizowanie w rozgrywkach MLS, a niektórzy z nich nadal patrzą w przyszłość. To, co z pewnością jest do zrobienia, to zachęcenie młodych piłkarzy do gry w barwach amerykańskich klubów. Los Angeles Galaxy, New York Red Bulls czy stołeczni D.C. United to kluby z pewnością atrakcyjne organizacyjnie i szkoleniowo dla graczy z Europy w wieku nie przekraczającym trzydziestki, a takich tutaj brakuje.
Można też wspomnieć o zbudowanych i budujących się nadal stadionach typowo piłkarskich. Obiekt należący do Columbus Crew został wzniesiony jako pierwszy i był to początek dostosowywania się do potrzeb kibiców. W roku 2012 frekwencja na stadionach MLS była większa niż na meczach NBA czy NHL, co spowodowane może być większą liczbą miejsc, jednak jeszcze parę lat temu takie zainteresowanie było nie do pomyślenia.
Piłka nożna sprzedaje się obecnie w tym wielkim kraju jak mało który sport. Szkoda, że nie zauważa tego prezydent światowej federacji. Czy to oznacza, że w RPA za 20 lat powinniśmy spodziewać się ligi na poziomie sportowym angielskiej Premier League?
Twitter - tpinczewski
Blog - my soccer
Facebook - my soccer
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ