Ligue 1 Conforama
Ten manifest użytkownika Mlody_Trener przeczytało już 1361 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Już wstaje – powiedziałem sam do siebie, gdy zadzwonił budzik. Znowu poniedziałek i znowu czas na pracę, na którą i tak w zasadzie nie mogłem narzekać. W końcu praca na stanowisku asystenta samego Alexandre Lacombe, znanego biznesmena i prezesa klubu Sochaux nie mogła być aż tak zła. Nie robiłem wielkich rzeczy. Miałem dopilnować, by wszystkie jego spotkania odbyły się tam gdzie on sobie życzy, musiałem odbierać jego telefony i pilnować chuligańskich ochroniarzy Alexandre'a, którzy i tak bardzo mnie lubili. Kto by nie lubił gościa, który co parę dni przynosi wytrawne wino do popitki. Jednak od jakiegoś czasu myślałem o pójściu w przód. Skończyłem z wyróżnieniem studnia na Uniwersytecie Paryskim na wydziale filozofii, a w niedługim czasie miałem się dowiedzieć czy dostanę licencję UEFA PRO, na którą od dłuższego czasu czekałem z niecierpliwieniem. Z zażenowaniem wstałem i zorientowałem się, że nastawiłem budzik godzinę za wcześnie. Ubrałem się więc szybko i biegiem zrobiłem rundkę pomiędzy okolicznymi blokami, które ociekały brudem i starością. Wszystko wydałem na kształcenie samego siebie, a całkiem zaniedbałem sprawę wyglądu zewnętrznego. To musiało ulec zmianie. Po przybyciu do domu, w trakcie jedzenia śniadania oglądałem ciekawy filmu, który przypadkiem włączyłem na DVD. Film opowiadał o prawu przyciągania, lecz nie ziemskiego, tylko takim, dzięki którym przyciągasz to co spotyka cię w codziennym życiu. Film mimo że był dziwny to przykuł moją uwagę. Postanowiłem, że od dzisiaj wszystko się w moim życiu zmieni. Będę myślał tylko o rzeczach dobrych, o rzeczach miłych, będę pracował z całych sił, by tylko spełnić swoje marzenia, które osiadają głęboko w moim sercu. Z takim nastrojem i dość ciekawym i niecodziennym postanowieniem poszedłem do pracy, lecz w drodze do niej coś bardzo poprawiło mi humor.
- Lipa... lipa... - powiedział przez telefon mój najlepszy przyjaciel Mati. Jego głos był jakiś dziwny, rozdrażniony.
- Co jest?
- Zdaliśmy, zdaliśmy – wykrzykiwał przez telefon. - Dostaniemy licencję!
- Świetnie – powiedziałem skromnie, lecz cieszyłem się niezmiernie, aż radość rozwalała mnie od środka
- Może spotkamy się dzisiaj, opijemy to jakoś.
- Dzisiaj nie mogę. Mam dużo pracy, a jeszcze dodatkowo muszę jechać z prezesem na spotkanie z Hiszpanami. Muszę tam być, bo nikt prócz mnie nie zna tam hiszpańskiego. Jutro wpadnę po ciebie o 20.00 to gdzieś wyskoczymy na miasto.
- Dobra, trzymaj się i powodzenia.
Po parunastu minutach dotarłem do wielkiej willi Alexandre'a. Była ogromna, a wielkości dodawało jej położenia. Dom znajdował się na największym wzgórzu miasta, a całą posiadłość okalały piękne kilkunastometrowe drzewa, stanowiące część pobliskiego parku krajobrazowego. Na placu, gdzie podstawiony już był Maybach, stało pięciu ochroniarzy, którzy urządzali sobie pogawędkę w ramach dziesięciominutowej przerwy.
- Chłopaki udało się, dostałem licencję – oznajmiłem im z uśmiechem.
- No nie gadaj – powiedział do mnie jeden z ochroniarzy i wszyscy podeszli do mnie.
- Z tej okazji kupiłem Wam coś – i z plecaka wyciągnąłem wino z Mołdawii, które dostałem od mojego kolegi.
- Mhm... Mołdawskie – zaciekawił się jeden z ochroniarzy. - Jak smakuje?
- No jak Mołdawia... - powiedział drugi i puścił dziwne oczko w kierunku innych „strażników”. Nagle złapali mnie za nogi i ręce i zaczęli podrzucać na niemałą wysokość. - Brawo Lipa – krzyczeli z radości. Ktoś jednak przerwał tę zabawę.
- Co się tu dzieje? – spytała stojąca w drzwiach osoba mierząca około 180cm wzrostu. Nie mógł być to kto inny niż Alexandre Lacombe.
- Lipa dostał licencję PRO i może już być trenerem każdego zespołu na świcie – powiedział ktoś z tyłu, to był ochroniarz chowający się za mną.
- Gratuluję, ale teraz już bez krzyków. Wracamy do pracy. Dzisiaj jest bardzo ważny dzień dla ciebie Dawid – powiedział i poszedł w stronę gabinetu, który wypełniony był antykami, na których punkcie prezes miał bzika.
Krótko mówiąc dzień był wspaniały. Od rana działy się rzeczy niespotykane. W drodze do pracy okazało się, że otrzymałem licencję UEFA PRO, następnie uratowałem spotkanie prezesa z Hiszpanami, którzy okazali się Chińczykami i nie potrafili dogadać się ani po hiszpańsku, ani angielsku. Jako że przez dwa lata z ciekawości uczyłem się języka chińskiego zdołałem wybrnąć z tej ciężkiej sytuacji. Dodatkowo prezes umówił się ze mną na spotkanie, będzie ono dotyczyło jego klubu. Będę miał tam przez rok zbierać doświadczenia.
Godzina 19.30 wybiła na moim dziewiętnastowiecznym zegarze przewieszonym nad szafą z kolekcją płyt i singli Michaela Jacksona oraz innych znanych wykonawców. Było to jedyne hobby, które zachowało się od moich najmłodszych lat. Niedawno byłem na zlocie kolekcjonerów starych płyt, podczas którego mogłem porozmawiać o wspólnych zainteresowaniach z ludźmi z całego świata. Nadszedł czas na wyjście. Miejscem naszego spotkania była restauracja należąca do prezesa. Była to najstarsza restauracja w Francji, a Alexandre odziedziczył ją po swym pradziadku. Już przy wejściu powitali mnie dwaj ochroniarze z gustownym napisem na koszulkach „We kill you”. Kazali mi iść za nimi. Zaprowadzili mnie do pomieszczenia, w którym czekał już na mnie prezes razem z nieznaną mi osobą.
- Witaj Dawid – przywitał mnie prezes, uścisnęliśmy sobie dłoń. - To Bernard Levoisier, skaut drużyny Sochaux.
- Miło mi Pana poznać – odpowiedziałem.
- Mam dla Ciebie pewną propozycję – zaczął prezes. - Otóż będziesz mógł przez rok być u nas na stażu. Będziesz pomagał Bernardowi w sprawach skautingu, będziesz uczestniczył w treningach juniorów i seniorów. Krótko mówiąc będziesz zbierał doświadczenie, które będzie niezbędne dla Ciebie w przyszłości.
- Kapitalnie – powiedziałem. - Naprawdę nie wiem co mam powiedzieć. Będę musiał się Panu odwdzięczyć.
- Ależ nic nie musisz. Obiecaj mi po prostu, że będziesz się dobrze spisywał i nie będziesz stwarzał żadnych problemów. Pamiętaj, to jest dla Ciebie szansa i musisz ją wykorzystać. Jutro o godzinie 9.00 masz być na treningu juniorów. Następnie Bernard zabierze Cie na mecze sparingowe drużyn Ligue 1.
Okres doświadczeń pobieranych w Sochaux minął bardzo szybko. Wiele nauczyłem się dzięki Bernardowi. Przekazał mi tajniki skautowskie, jeździłem z nim na wszystkie mecz, wyjeżdżałem za granicę w poszukiwaniu młodych, zdolnych zawodników, którzy w przyszłości mieli wieść prym w lidze francuskiej. Uczyłem się pod okiem bardzo znanych trenerów, którzy z chęcią dzielili się wiedzą, którą zbierali przez parę lat. Jakby to powiedzieć, byłem parę lat w przód w porównaniu do moich rówieśników, którzy byli na stażach w małych klubikach czwartej lub piątej ligi. Prezes, którego wszyscy zawsze się bali z miejsca stał się dla mnie miły i pomocny, nigdy nie wiedziałem, co było spowodowane taką nagłą zmianą. Często razem z Leviosier'em chwalili mnie za to jak pracuje na treningach, ile wkładam serca w to, co robię i jaką mam determinację. Nie opuściłem w całym sezonie żadnego treningu. Wiedziałem jedno, to była zasługa mojej wiecznej determinacji, pracowitości i dążenia do celu. Tak było od zawsze. W wieku trzynastu lat przyjechałem do Francji, a dokładnie do Paryża, z Polski, w poszukiwaniu pracy dla mojego taty, który w rodzimym kraju nie radził sobie z wszystkim, począwszy od alkoholizmu, a skończywszy na znalezieniu pracy. Postanowił sobie, że tutaj odmieni się jego życia i tak się stało. Od początku wiedziałem, że tutaj także moje życie może ulec zmianie. Znajdowały się tutaj lepsze warunki do pracy, do zdobywania wiedzy. Wystarczyło się tylko rozejrzeć i wziąć w garść. Od razu rozpocząłem naukę języka francuskiego i angielskiego, co miało zaowocować dobrym cv w przyszłości. Zdobywałem kolejne szczeble szkolne, wszystkie z wyróżnieniami. Począwszy od szkoły średniej dla najlepszych uczniów na obrzeżach Paryża, aż do Uniwersytetu w tym samym mieście. Z wyróżnieniem i średnią 4,86 skończyłem Uniwersytet na dziale Filozofii, gdzie wykładał jeden z największych filozofów francuskich dzisiejszych czasów, Alain Finkielkraut, który powtarzał mi zawsze, że osiągnę wiele jeżeli tylko swoje myśli przeleje na determinację i pracowitość. Był wspaniałym człowiekiem i to on ukształtował mnie najbardziej w czasie pobytu we Francji. Często spotykał się z wybitnymi uczniami, by porozmawiać o polityce, o ważnych sprawach dotyczących kraju i całego świata oraz o nas, o każdym człowieku. Był to ktoś, do kogo mogłeś się zwrócić w każdej sprawie, zawsze pomógł, bez względu na sytuację. Nie zawsze była to rzecz materialna, czy jakaś fizyczna pomoc. Czasami wystarczyło jedno zdanie byś inaczej spojrzał na świat. Ja miałem szczęście, że należałem do tych uczniów, którzy mogli się z nim spotykać. Oprócz tego, że był bardzo miłym i pomocnym starszym Panem, potrafił także powiedzieć prosto, przy wszystkich, co mu się w kimś nie podoba i co by zmienił w danej osobie. Zawsze dziękuje Bogu, że postawił mi go na swojej drodze, bo dzięki niemu jestem taki, a nie inny. Do dzisiejszych dni spotykamy się z tymi samymi uczniami i rozmawiamy o różnych sprawach. Następnie zaczął się mój wielki kryzys, upadek. Pogrążyłem się niezmiernie sięgając po alkohol, później narkotyki. Byłem na skraju upadku, gdy znowu nieoczekiwanie pojawił się profesor, który pomógł mi wybrnąć z tej nieziemskiej sytuacji. Wziął mnie pod swoje skrzydła, bowiem nie miałem ani pracy, ani domu. Tak zacząłem się regenerować. Otrzeźwiałem, wziąłem się do pracy, zacząłem znowu z nim rozmawiać i czułem przy tym, że nie mogę się oderwać od niego, że nie jestem na tyle silny, by w tym świecie istnieć sam. Jeszcze przez długi czas nic nie robiłem. Od czasu do czasu pomagałem profesorowi w pisaniu nowych książek filozoficznych, których przeczytałem setki. Byłem jego asystentem, testerem, ale także po części synem, z którym zżył się niebagatelnie. Po paru miesiącach znalazłem pracę u prezesa. Alain był ze mnie dumny, bo podniosłem się po ciężkiej i bolesnej porażce, a to cenił najbardziej. Moja „forma” wciąż pięła się w górę. Odzyskiwałem rozum, chęć do życia i pieniądze, które przepiłem bądź wydałem na nowe działki narkotyków. Sam byłem bardzo szczęśliwy z faktu, iż znowu mogłem zacząć nowy etap, w którym byłem dojrzalszy o wiele nieszczęść. Przynajmniej wiedziałem jak się przed nimi bronić.
Po przepracowanym roku na stażu w Sochaux przyszedł czas niespodzianek i radości. Dostałem ofertę od prezesa, by zostać na jeden sezon, w zastępstwie, trenerem drużyny juniorskiej. Dotychczasowy trener Tomas Grevone musiał udać się do Stanów Zjednoczonych, gdzie miało się rozpocząć leczenie jego ciężko chorej żony. W tej sytuacji na gwałt prezes potrzebował kogoś, kto mógł zająć się młodzikami i nie zepsuć ich talentu. Byłem dość zdziwiony faktem, iż to ja otrzymałem tą propozycję, gdyż mogli znaleźć wielu innych, bardziej doświadczonych trenerów. Prezes jednak nie chciał słyszeć o nikim innym, tylko o mnie. Tak samo reagował Bernard Levoisier, który także był święcie przekonany, że dam sobie radę i będę najodpowiedniejszym człowiekiem, który mógłby zasiąść na tej pozycji w klubie. Bałem się, że nie podołam temu zadaniu, lecz od początku narzuciłem wszystkim zawodnikom swój styl, który przyjęli z aprobatą. Pomimo mojego strachu pracowało nam się co najmniej dobrze. Sparingi z bogatszymi, bardziej rozwiniętymi klubami nie były dla nas czymś strasznym, bowiem w każdym meczu, na każdym treningu dawaliśmy z siebie wszystko i to procentowało praktycznie od razu. W lidze też szło nam naprawdę nieźle. Na zakończenie rundy jesiennej zajmowaliśmy trzecie miejsce ze sporą stratą do Marsylii i Lyonu, którzy zdominowali ligę juniorów. Prezes był bardzo zadowolony z efektów mojej pracy i z przygotowania zawodników, którzy już w tym momencie mogli w niektórych wypadkach występować w Ligue 1. W przerwie zimowej trwającej niecały miesiąc nasz klub opuściło trzech znakomitych juniorów, którzy byli mi niezmiernie wdzięczni, że pozwoliłem im wznieść się na wyżyny ich umiejętności. Nie obyło się bez wzmocnień w mojej ekipie. Coraz to lepsi zawodnicy godzili się na grę w naszym zespole. Spowodowane to było dobrymi występami w lidze i rozwojem zawodników na tym etapie pracy. Rozpoczęła się runda wiosenna w lidze juniorów. Typy ekspertów wskazywały jednoznacznie, że nie mamy szans na utrzymanie tak dobrej pozycji zważywszy na fakt, iż po piętach od dłuższego czasu dreptały nam takie zespoły jak PSG, Monaco, czy Bordeaux. Zdecydowałem się jednak zaryzykować i postawić na jeszcze bardziej intensywny trening, by tylko utrzymać tą świetną, jak na nasz klub, pozycję. Udało się, udało się. Na koniec sezony zajęliśmy cudowne trzecie miejsce i dotarliśmy do finału, w którym pechowo przegraliśmy z niepokonaną w tym sezonie Marsylią. Wszyscy byli wręcz onieśmieleni naszymi poczynaniami. Szczególnie młody trener Monaco, który na swoich konferencjach prasowych nie pozostawił suchej nitki na mnie i wciąż ganił moje zachowania w stosunku do piłkarzy był strasznie zawiedziony swoim szóstym miejscem na koniec sezonu.
Czerwiec, rozpoczęcie wakacji, początek lata. Nic nie zapowiadało większych zmian w moim życiu zważywszy na doświadczenia z paru ostatnich lat. Obiecałem sobie, że nie będę się przejmował żadnymi sprawami dotyczącymi piłki nożnej aż do rozpoczęcia sezonu, w którym chciałem pokazać paru trenerom i ich zespołom gdzie ich miejsce. Jednak szybko moje plany zostały pokrzyżowane. Po spokojnych i udanych wakacjach na Korsyce, gdzie razem z profesorem i innymi jego uczniami udaliśmy się na mały obóz, w którym mieliśmy zwiedzić najładniejsze zakątki tejże wyspy i ukończyć naszą wspólną książkę, odezwał się do mnie ktoś całkiem niespodziewany, a mianowicie prezes klubu Paris Saint-Germain.
- Witam. Robin Leproux z tej strony – rozpoczął rozmowę przez telefon prezes PSG.
- Witam - odpowiedziałem
- Musimy się spotkać. Mam dla Pana kapitalną propozycję, lecz to nie rozmowa na telefon.
- Rozumiem, gdzie się mam z Panem spotkać? - spytałem spokojnym głosem, lecz wrzało we mnie.
- Spotkajmy się w barze LaRoca, w południowej części Paryża. Przyjadą po Pana moi ochroniarze jutro o godzinie 13.00. Musi Pan być gotowy.
Na co znowu gotowy? Ciągle chodziło mi po głowie to pytanie. Sądziłem, że chodzi o transfer pomiędzy PSG, a Sochaux. Dyrektor sportowy tego klubu zaznaczył na koniec sezony, że taka wpadka się więcej nie powtórzy i od następnego sezonu zmieniają politykę transferową kładąc nacisk na młodzież, którą akurat my posiadaliśmy dobrze wyszkoloną. Lecz jak się później okazało nie chodziło tu o żadnego zawodnika z naszego klubu.
Następnego ranka wstałem bardzo szybko. Chciałem być gotowy na czas, a miałem być w tym dniu bardzo dobrze ubrany i wyszykowany. Punktualnie o godzinie 13.00 przyjechało po mnie dwóch Panów stylowym Aston Martinem. Piętnaście minut później byłem już w barze, który specjalnie na mój przyjazd został zamknięty. Spotkanie było bardzo zatajone, a do samego baru wszedłem tylnymi drzwiami prowadzącymi przez wielką kuchnię. Przy jednym ze stolików stał już Pan Leproux ubrany w kunsztowny garnitur od Calvina Kleina powitał mnie z szczerym uśmiechem. Okazało się, że spotkanie dotyczy przyjęcia mnie na stanowisko menadżera zespołu, co bardzo mnie zaskoczyło, seniorskiego. Byłem zaskoczony i bardzo rozradowany, że tak szanowany klub chcę zawrzeć ze mną umowę, lecz jeszcze nie przesądzałem sprawy i powiedziałem prezesowi, by dał mi jeszcze dwa dni czasu na zastanowienie się.
Wszystko tak szybko się działo, że nawet nie zdążyłem powiedzieć o niczym profesorowi. Szybko popędziłem do niego opowiedzieć o tym, lecz w drodze zdarzyło się coś niesamowitego, czegoś takiego nie spodziewałbym się nigdy w życiu. Zadzwonił do mnie prezes Levoisier, że ma dla mnie propozycję dotyczącą przyjęcia mnie na stanowisko... menadżera zespołu seniorskiego.
- Powtórka z rozrywki – pomyślałem i poszedłem do prezesa, tym razem do domu.
- Witam Panie prezesie – wszedłem do jego gabinetu, podałem mu rękę i usiadłem naprzeciwko jego biurka.
- Cześć Dawid. Dobrze, że przyszedłeś. Skąd wiedziałeś, że Cię potrzebuję? - spytał mnie, chyba coś brał.
- Dzwonił Pan do mnie – odezwał się we mnie mistrz ciętej riposty.
- Ah, zapomniałem. Dobrze, przejdźmy do rzeczy. Razem z dyrektorem sportowym i skautem Bernardem doszliśmy do wniosku, że będziesz najlepszym kandydatem na trenera naszego zespołu, tylko tym razem już nie juniorskiego, a seniorskiego. - zrobiło mi się gorąco. Dopiero co doszła do mnie wiadomość o tym, że interesuje się mną legendarny Paris Saint-Germain, a tutaj dostaję propozycję od prezesa. Szybko pomyślałem i podjąłem decyzję.
- Dostałem propozycję od PSG. Chciałbym od następnego sezonu występować w tamtym zespole. Wiem ile Pan dla mnie zrobił, ale muszę postawić krok w przód, a taka oferta, od takiego zespoły nie zdarza się codziennie. Muszę to wykorzystać. Przepraszam – powiedziałem i wstałem ze swojego miejsca.
- Poczekaj chwilę. Wiem, że nie jesteśmy najlepszym zespołem na jaki mogłeś trafić, ale jeszcze nie rezygnujemy z Ciebie. Masz jeszcze trzy dni na zastanowienie. Będziemy na Ciebie czekać – wyszedłem.
Dwa dni minęły jak z płatka. Wciąż się zastanawiałem, co będzie najlepszą decyzją dla mnie. Przed samym spotkaniem udałem się do profesora, gdyż następne godziny mogły zmienić moje życie. Profesor nie był zadowolony z faktu, że z taką łatwością odszedłem od klubu, który mnie wychował i przez który jestem na takim etapie, a nie innym. Rozmawialiśmy o moim nowym kontrakcie przez dwie godziny. Tłumaczył mi bym nie dał się wykiwać i ostro stawiał warunki, lecz czułem, że nie jest zadowolony z faktu, iż zmieniam klub. Nie był w tym momencie ze mnie dumny, a ja liczyłem się z jego zdaniem, jak z niczym innym. Teraz jednak nie mogłem sobie odpuścić. Czułem, że muszę to zrobić, muszę przyjąć ofertę PSG.
Tym razem udałem się do siedziby klubu PSG. Tam, w gabinecie prezesa na drugim piętrze tego budynku czekał na mnie praktycznie cały zarząd z prezesem Leproux'em na czele.
- Oto idzie nasz nowy trener – powiedział z uśmiechem prezes, gdy wszedłem do jego gabinetu
- Miło mi Was widzieć – powiedziałem i usiadłem naprzeciw wszystkim.
- Chyba nie będziemy zbytnio tego przedłużać – wyciągnął kartkę A4 ze swojego biurka, był to mój kontrakt.
- Proszę – powiedział dyrektor sportowy. - To twój kontrakt. Przeczytaj i podpisz.
Zacząłem czytać to wszystko. Jeden punkt wszystko zmienił. „Nowy menadżer zrzeknie się całkowicie swojej pracy w byłym klubie”. Przypomniało mi się wszystko, to o czym mówił profesor. Przypomniało mi się kto mnie wprowadził w świat trenerstwa, przez kogo się wszystkiego nauczyłem i kim bym był, gdyby nie prezes, którego tak olałem. Profesor powtarzał mi bym doceniał tylko tych, którzy zawsze chcieli dla mnie dobrze, nie tylko wtedy, gdy jestem dobry, lepszy niż inni, ale także wtedy, gdy byłem nieznany. To zaważyło.
- Panie Lipski, czas – powiedział prezes.
- Koniec czasu – porwałem kontrakt, wyszedłem i pobiegłem w stronę domu prezesa Lecombe'a.
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Zasada ograniczonego zaufania |
---|
Jeżeli nie jesteś przekonany co do umiejętności swojego asystenta, nie pozostawiaj mu przedłużania kontraktów. Może sprawić, że zwiążesz się z niechcianym zawodnikiem na dłużej lub możesz przeoczyć koniec kontraktu kluczowego gracza. |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ