Serie A TIM
Ten manifest użytkownika Mlody_Trener przeczytało już 1072 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
ROZDZIAŁ II
Topolsky obudził się około godziny jedenastej. Otumaniony częściową hipnozą nie pamiętał wydarzeń z wczorajszego wieczora. Ubrał dres oraz sportowe buty i ruszył w małą podróż po Rzymie w celu otrzeźwienia. W czasie biegu zadzwonił do niego prezes, Claudio Lotito.
- Cześć Dawid. Obudziłem cię? – spytał Lotito.
- Skądże znowu. Jestem w trakcie podróży po Rzymie. Bieg z rana jak śmietana – odpowiedział z uśmiechem na ustach Topolsky.
- Mam dla ciebie plan na dzisiejszy dzień.
- Zamieniam się w słuch.
- Za godzinę będzie u ciebie Dominico. Zawiezie cię na pierwszy trening z zespołem. Natomiast wieczorem czeka cię oficjalne przedstawienie w obecności mediów. Będzie to poważna konferencja prasowa z udziałem wielu telewizji i stacji radiowych. Radzę się przygotować, bo warto dobrze wypaść na pierwszym spotkaniu z mediami.
- Nie zamierzam się przygotowywać. Będę taki jak zawsze – powiedział Topolsky mijając swoją ulubioną budowlę w Rzymie. Był to panteon, jedyny niezmieniony starożytny obiekt do dzisiaj. Ufundowana przez cesarza Hadriana w 125 roku świątynia przyprawiała Roberta o ciarki. Uwielbiał patrzeć na ten klasyczny styl i niebanalne wykonanie.
- Mam nadzieję, że spiszesz się dobrze. Cześć – pożegnał się Claudio.
- Do widzenia – odparł zauroczony panteonem mężczyzna.
Robert niezwłocznie obrócił się i znów podążał ku domowi. Pół godziny później był w swoim mieszkaniu. Szybko jak gepard zjadł płatki z zimnym mlekiem i wziął prysznic. Wyszedł z łazienki i udał się do swojego skromnego pokoju. Otworzył szafę, wyciągnął jeansy oraz przewiewną bluzkę i z pośpiechem się ubrał. Podszedł do lustra, poprawił kołnierz, wyperfumował się i wybiegł z domu, bowiem przed kamienicą czekał już Dominico. Robert wsiadł, przywitał się i dał znak, że można odjechać.
- O czym dzisiaj rozmawiamy? – zapytał Domi, któremu spodobały się rozmowy na temat historii.
- Mogę rozmawiać o wszystkim, daj jakiś miły temat – odpowiedział Topolsky.
- Słyszałem, że w Rewolucji amerykańskiej masoni odegrali znaczącą rolę. To prawda, czy jakiś mit o wolnomularzach? – Na twarzy byłego nauczyciela i masona pojawił się lekki uśmiech. Mimo iż niektórzy zachowywali dyskrecję w rozmowach o masonerii, on starał się mówić zawsze to, co wie.
- Masz absolutną rację – przyznał Topolsky i zauważył, że oczach Dominico pojawiła się duma. – Teraz powiedz mi, co dało początek tejże rewolucji?
- Dokładnie nie wiem.
- Otóż po wojnie siedmioletnie w połowie osiemnastego wieku Anglia pokonała Francję i odniosła zwycięstwa bitewne w Europie, Azji i amerykańskiej ziemi. Jednak ponieśli monstrualne koszty militarne i finansowe. Brytyjski parlament postanowił jeszcze bardziej opodatkować kolonie. W tych czasach powstała tajna organizacja, w której członkami byli także masoni. Nazywała się Aktywiści Synów Wolności. Doszło do pierwszych zbrojnych wystąpień przeciwko władzy kolonialnej. Aktywiści Synów Wolności oraz masoni przebrali się za Indian Mohawk, zaatakowali brytyjskie statki i wrzucili do zatoki ogromny ładunek herbaty. Ta manifestacja przeszła do historii jako Bostońskie Picie Herbaty i jest uznawana za początek Rewolucji amerykańskiej. Jednak dopiero czwartego września tysiąc siedemset siedemdziesiątego czwartego roku w Filadelfii doszło do spotkania delegatów dwunastu z trzynastu kolonii, którzy uchwalili Deklarację Praw, spis żądań dotyczących praw i wolności kolonii. Wypowiedziano wojnę Anglii i królowi Jerzemu II.
- Dużo było tych masonów w rewolucji?
- Przywódcami amerykańskiej Rewolucji byli właśnie masoni: Samuel Adams i John Hancock. Mocno współpracował z nimi także Paul Revere, Benjamin Franklin oraz znany wszystkim George Washington, któremu powierzono dowodzenie amerykańskimi wojskami. Przez siedem lat prowadził wojnę przeciwko Brytyjczykom, do której później przyłączyła się Francja. Sukces nastąpił w tysiąc siedemset osiemdziesiątym pierwszym roku, kiedy wrogowi rewolucjonistów zostali pokonani. Dwa lata później Anglia uznała niezależność kolonii, a w roku tysiąc siedemset osiemdziesiątym szóstym uchwalono pierwszą Konstytucję Stanów Zjednoczonych Ameryki, w której maczali palce także masoni. W Deklaracji Niepodległości, pod którą widnieje pięćdziesiąt sześć podpisów, z czego pięćdziesiąt trzy złożyli członkowie masonerii, uwieńczono konkretne zasady masońskiej ideologii. Jeden z autorów Deklaracji, Tomas Jefferson, był masonem, podobnie jak pięćdziesięciu z pięćdziesięciu pięciu członków Zgromadzenia Narodowego, wszyscy gubernatorzy trzynastu stanów, czyli trzynastu pierwotnych kolonii tworzących wówczas USA, dwudziestu z dwudziestu dziewięciu generałów George’a Washingtona oraz stu czterech ze stu sześciu oficerów. – Topolsky przerwał, zauważył w oddali Stadio Olimpio, które potrafiło zauroczyć niejednego wybrednego architekta.
- Zaraz będziemy na miejscu – zorientował się także Domi.
- Wiem – odpowiedział Robert.
- Będę trzymał kciuki.
- Przyda się. Pierwszy trening zawsze jest najtrudniejszy.
- Trzeba być sobą, a wszystko jakoś pójdzie. Nie ma się czym przejmować, wystarczy znaleźć wspólny język, który połączy wszystkich zawodników – samochód zaparkował na parkingu.
- Mam nadzieję, że wszystko będzie tak łatwe, jak to powiedziałeś – na twarzy Topolsky’ego zawisł uśmiech.
- Trzymaj się – odrzekł ochroniarz.
- Tanio skóry nie sprzedam – zakończył rozmowę Robert.
Po wyjściu z samochodu przystanął na chwilę myśląc o zbliżającym się nieubłaganie pierwszym spotkaniu ze swoimi podopiecznymi. Próbował wyobrazić sobie mowę powitalną i reakcję zawodników. Usłyszał pisk hamującego motoru, ocknął się i poszedł w kierunku szatni znajdujących się przy boisku treningowym klubu. Przeszedł przez kompleks treningowy i stanął przy wejściu do szatni, gdzie już słyszał wesołe głosy. Otworzył drzwi, odchrząknął i wszedł.
- Witam. – Świeżo upieczony trener uścisnął rękę wszystkim zawodnikom i stanął przy wielkiej tablicy na końcu szatni. – Nazywam się Robert Topolsky i, jak pewnie już wiecie, dostałem ofertę prowadzenia Lazio. – Cieszę się niezmiernie z tego faktu i chciałbym doprowadzić was do sukcesów. Wiem, że tylko przez ciężką i wyczerpującą pracę będziemy mogli dojść do pożądanych wyników. Proszę was więc o determinację i cierpliwość, która na pewno prędzej czy później popłaci.
- W imieniu wszystkich zgłaszam gotowość do prowadzenia wszelkich działań względem naszych organizmów w celu pozyskania umiejętności będących nieodłącznością w wygrywaniu kolejnych spotkań – odpowiedział z uśmiechem kapitan zespołu, Tommaso Rocchi. Wszyscy piłkarze byli wyluzowani, co spodobało się trenerowi.
- W takim razie dzisiaj będzie krótki trening. Sama gierka. Kiwajcie się, podawajcie, strzelajcie. Po prostu pokażcie się z jak najlepszej strony. Ja będę tylko obserwował.
- Zrozumiano – krzyknęli piłkarze i wyszli na boisko.
Topolsky usiadł na niewielkich trybunach i spoglądał na piłkarzy. Podzielił ich na dwa zespoły i dał sygnał do rozpoczęcia gry. Od początku z dwudziestu dwóch graczy wyróżniał się Mauro Zarate, który swoimi niekonwencjonalnymi dryblingami i ekwilibrystycznymi podaniami potrafił sam przesądzić o skutkach akcji. Oprócz dwudziesto dwu letniego napastnika dobre wrażenie sprawiali Aleksandar Kolarov oraz Matuzalem. Trening trwał nieco ponad godzinę. Robert był zadowolony z postawy zawodników. Radość docierała do niego, bowiem miał pewność, że przy intensywnych treningach i dobrej motywacji zespół może dużo zdziałać na arenie krajowej jak i w Lidze Europejskiej, w której będzie dane zmierzyć się Lazio dzięki zeszłorocznej wygranej w pucharze Włoch. Jeszcze przed pójściem do szatni poprosił swoich podopiecznych o chwilę uwagi.
- Na wstępie chciałbym powiedzieć, że jestem zadowolony z waszej postawy. To jednak będzie ostatni lekki trening. Już od jutra zaczynamy ciężki okres przygotowawczy. Proszę was o pełną koncentrację przed i w czasie treningu. Oczywiście nie będzie wielkiego rygoru i krzyków w czasie treningu, bo chcę stworzyć naprawdę zgrany kolektyw szanujących i lubiących się ludzi. A teraz odmaszerować, odsalutować i spadać – rzucił z uśmiechem trener.
Uradowani piłkarze odwrócili się na piętach i poszli w stronę eleganckiej, przypominającej bardziej dom niż miejsce przebierania się piłkarzy, szatni. Robert wyjął z kieszeni jeansów swoją komórkę i zadzwonił do ochroniarza.
- Cześć – przywitał się radosnym głosem Domi.
- No cześć, cześć – odpowiedział Robert.
- Jakieś polecenia, szefie?
- Przyjedź po mnie, a po drodze skocz do jakiegoś fast-foodu i kup mi kebab z ostrym sosem.
- Się robi, szefie.
- Przestań mi z tym szefem, bo się do ciebie już nie odezwę – powiedział ciepłym głosem Topolsky.
- Dobrze, szef… dobrze, dobrze.
- Kiedy będziesz?
- Czternaście minut i trzydzieści sześć sekund.
Robert, korzystając z chwili wolnego czasu, poszedł do pobliskiego sklepu z książkami i gazetami, gdzie chciał kupić polskie bulwarówki. Od dłuższego czasu tylko to przypominało mu o dawnej Polsce, Polsce, którą znał z lat wczesnego dzieciństwa. Matka jego była Polką, a ojciec Amerykaninem. Do czternastego roku życia mieszkał w nadmorskim mieście Gdańsk, gdzie przeżył swoją pierwszą miłość, pierwszą jedynkę w dzienniku i pierwsze świadectwa szkolne. Podszedł do stoiska z zagranicznymi gazetami, odszukał trzy polskie tytuły. Wziął je do ręki i przeglądnął. Mimowolnie przypomniały mu się dawne czasy, żółty, dwupiętrowy dom, w którym mieszkał, boisko szkolne, na którym rozgrywał pierwsze mecze oraz szkołę, gdzie poznał tak wielu kolegów i tyle koleżanek. Ogarnął go smutek, bowiem wiedział, że te czasy już przeminęły i nie wrócą. Z tego melancholijnego stanu przebudził go dźwięk samochodu Domiego, który już był przed sklepem. Topolsky z gazetami udał się do kasy, zapłacił i wyszedł zostawiając otwarte drzwi. Wsiadł do samochodu, położył gazety na skórzanej tapicerce i znowu się zamyślił.
- Co ci jest? – spytał spokojnym i miłym głosem Domi.
- A nic, przypomniały mi się stare czasy – uśmiechnął się Robert.
- Wszystko przez te gazety prawda?
- Tak.
- Czym tu się martwić? Zaczynasz nowy etap w życiu, a już się smucisz? To niedorzeczne. Masz tylu ludzi obok siebie i jeszcze narzekasz? Poza tym będę skromny i powiem, że masz najlepszego ochroniarza na świecie – Dominico odpalił maszynę i powędrował w stronę kamienicy zamieszkałej przez swojego szefa.
- Co do tego ostatniego zgadzam się w stu procentach – na zgorzkniałej twarzy trenera znowu zawisł półuśmiech.
- Lepiej mów, jak było na treningu.
- Powiem ci, że miałem gorsze przeczucia. Naprawdę zawodnicy grają na wysokim poziomie.
- Jak sobie poradził Zarate?
- Och… świetnie. Jest niesamowicie błyskotliwy, może być gwiazdą Serie A.
- Też tak sądzę. Będą się o niego biły wielkie zespoły.
- Niestety – odparł Topolsky.
- Myślę, że w tym sezonie nie powinieneś sprzedawać takich piłkarzy jak on. Razem z Kolarovem mogą stanowić trzon zespołu nie tylko w tym sezonie. Nie dość, że osłabisz drużynę, to jeszcze pogorszysz atmosferę w szatni.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Na pewno nie zrobię żadnych gwałtownych ruchów.
- Przygotuj się na konferencję prasową. – Przez chwilę nic nie mówił, po czym dodał: - albo nie, bądź sobą, to chyba najlepiej ci wyjdzie. – Robert poczuł, jakby Domi czytał w jego myślach.
- Odstaw mnie trochę wcześniej, mam ochotę na mały spacer.
Ochroniarz z półuśmiechem pokiwał głową na znak akceptacji.
- Nie ma sprawy – pokazał palcem na parking oddalony około pięćset metrów od kamienicy zamieszkałej przez Topolsky’ego. – Tutaj cię wysadzę.
- Dzięki – samochód stanął na parkingu.
- Trzymaj się, będę po ciebie o dwudziestej.
- Cześć.
Robert szedł wąskim chodnikiem wzdłuż starych kamienic. Po chwili jego wzrok utkwił na zaniedbanym człowieku mającym około czterdziestu pięciu lat. Klęczał przy fontannie, gdzie młodzi ludzie często przychodzili porozmawiać na różne tematy. Mimo upału ubrany był w skórzaną kurtkę oraz obdarte spodnie. W rękach trzymał małą puszkę, na którą co jakiś czas spoglądał wątpiącymi oczyma. Topolsky zrobił parę kroków, stanął naprzeciwko niego w odległości metra i spojrzał na żebraka tajemniczym wzrokiem. Ten odwdzięczył się tym samym. Po chwili wpatrywania się w siebie i ciszy, która dawała wiele do myślenia, ubogi człowiek potrząsnął puszką w nadziei, że Robert okaże się pomocny i obdaruje go niewielką ilością pieniędzy. Jednak trener ani myślał o datku dla biednego.
- Nic ci nie dam – powiedział chłodnym, dającym wiele do myślenia głosem.
- To idź stąd – odparł zdenerwowany biedak.
- Dlaczego to robisz? – spytał Robert zwróciwszy wzrok na puszkę.
- Tak zarabiam na życie.
- Chyba żartujesz – powiedział z poirytowaniem Topolsky.
- Nie.
- Masz zdrowe ciało, nie jesteś w podeszłym wieku. Spokojnie mógłbyś normalnie zarabiać.
- Ależ zarabiam.
- Nie bądź bezczelny.
- Wrzucisz coś czy nie? – upomniał żebrak.
- Nie potrzebujesz pieniędzy, lecz rozumu.
- Jak masz tak mówić, to idź stąd. To jest moja praca.
- To jest praca?
- Tak.
- Ludzie ciężko harują, by wyżywić potomstwo, a ty żebranie nazywasz pracą. Masz zdrowe ciało, lecz pustą duszę i do końca życia będziesz walczył o każdy grosz. Jesteś zerem – powiedział zimnym głosem Robert, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł.
Topolsky znowu myślał o ludziach. Pustych, tępych, zakłamanych. Ciągłe wojny, spory o terytoria, obelgi skierowane względem siebie, to wszystko nurtowało go od wielu lat. Był jednak człowiekiem dobrym. Wierzył, że w końcu nadejdzie człowiek, odpowiedni człowiek, który wszystko zmieni. Ustatkuje najpierw swoje państwo, a potem świat. Kraj, którym będzie rządził, stanie się supermocarstwem i będzie wzorem dla innych. Niestety spoglądając na ludzi niewierzących we własne umiejętności i żerujących na czyichś pieniądzach i czyjejś pracy stopniowo tracił wiarę w powodzenie tegoż planu. Po chwili doszedł do kamienicy. Znużony dniem wszedł do mieszkania i natychmiastowo położył się na łóżku. Wiedział jednak, że za trzy godziny znowu będzie musiał wrócić do rzeczywistości i uporać się z pytaniami od dziennikarzy, którzy na pewno będą chcieli wykrzesać z niego wszystkie plany względem klubu.
Robert zdrzemnął się na godzinę. Pobudka nastąpiła półtorej godziny przed przyjazdem Dominico, który miał go zawieść prosto do San Dru, teatru miejskiego, w którym odbywały się przestawienia, debaty oraz konferencje prasowe. Topolsky zdążył wszystko poukładać w głowie i zaczął przygotowywać ubrania na spotkanie z dziennikarzami. Garnitur błyszczał, krawat pachniał lawendą, a spinki do mankietów lśniły w kolorach tęczy. To sprawiało, że czuł się jak wielki biznesmen, którego w dzieciństwie często udawał. Pół godziny później zadzwonił Domi.
- Cześć, mistrzu, będę za dziesięć minut.
- No dobrze – westchnął Robert.
- Powinieneś się cieszyć, a nie wzdychać.
- Wiem, wiem.
- No właśnie.
- Dobra, jedź, a nie gadaj. Cześć. – Topolsky zakończył rozmowę.
Za niecałe dziesięć minut Dominico był już na dole. Wyperfumowany, ogolony i zadbany Robert wyszedł z mieszkania i podążył ku pojazdowi ochroniarza. Cicho zakasłał, po czym otworzył drzwi i wszedł do środka.
- Do San Dru, szoferze – powiedział z uśmiechem na ustach.
- Dobrze. – Domi podrapał się po głowie palcem wskazującym. – Mam jeszcze jedno pytanie odnośnie historii, bardzo polubiłem rozmowy z tobą na ten temat.
- Wal śmiało – odpowiedział Topolsky.
- Czy uważasz, że Rewolucja Francuska była konieczna?
- Rewolucja Francuska niewątpliwie dokonała wielu bardzo pozytywnych zmian w społeczeństwie, w sposobie postrzegania państwa jako publicznej własności, dążącego do zapewnienia godziwego życia każdemu obywatelowi. Jednak, jak wiadomo, nawet najszlachetniejsze, najwspanialsze, najważniejsze i najbardziej udane wydarzenia w dziejach świata okropione były litrami krwi. Jednak terror trwał tylko za czasów rządów Jakobinów, także można się spierać co do morderstw w całej rewolucji.
- Kiedy to wszystko się zaczęło?
- Za symboliczny początek Wielkiej Rewolucji uznaje się zdobycie przez lud Bastylii, więzienia paryskiego, czternastego lipca tysiąc siedemset osiemdziesiątego dziewiątego. Francuzi mówią o wielkim podbiciu Bastylii, a tak naprawdę w środku znajdowało się zaledwie kilku więźniów i paru strażników.
- A koniec?
- Koniec Rewolucji Francuskiej jest ściśle związany z osobą Napoleona, który dziewiątego listopada tysiąc siedemset dziewięćdziesiątego dziewiątego roku dokonał zamachu stanu i obalił Dyrektoriat mianując się Pierwszym Konsulem.
- Opowiedz trochę o tym zamachu stanu – poprosił Dominico.
- Dyrektoriat był skorumpowany i słaby, a jego władza powoli dobiegała końca. W tych czasach chłopstwo żyło w totalnej biedzie, podczas gdy burżuazja stawiała kolejne zamki i rezydencje dla siebie. Napoleon był dla Francuzów kimś szczególnym. Witano go z radością, a jak się gdzieś pojawił, od razu dostawał oklaski. Wkrótce dowiedział się o sytuacji w kraju. W związku z niezadowoleniem z władzy dyrektoriatu Napoleon postanowił wykorzystać to na swoją korzyść i przejąć władzę uzyskując poparcie u chłopstwa, które stanowiło dziewięćdziesiąt procent mieszkańców. Dziewiątego listopada armia Napoleona opanowała najważniejsze miejsca dla społeczeństwa i Dyrektoriatu. Członkowie rządu zostali zmuszeni do ustąpienia wielkiej armii wielkiego wodza i następnego dnia ten mały Francuz przedstawił wniosek o uchwalenie Konsulatu i obaleniu Dyrektoriatu.
- Nie ma to jak rozmowy z tobą – w kącikach ust Domiego widać było uśmiech. – Już jesteśmy.
Zaparkowaliśmy na parkingu za teatrem. Wysiedliśmy razem. Ochroniarz nabrał powietrza w usta, by wyglądać jeszcze groźniej niż zawsze. Budził postrach wśród wszystkich, którzy go otaczali. Jego muskularne ciało ostudzało wiele niewyżytych umysłów. Weszliśmy do teatru…
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Śledź przeciwnika |
---|
W analizie pomeczowej zwracaj uwagę na sektory, w których najczęściej tracisz piłkę. Jeżeli odbierają ją boczni obrońcy, nacieraj środkiem, jeżeli środkowi pomocnicy, atakuj skrzydłami. Śledź konkretnych piłkarzy przeciwnika. |
Dowiedz się więcej |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ