Sezon
1997/98 już na ostatniej prostej, a wraz z nim kończy się moja przygoda za sterami ekipy
Kanonierów z Londynu. Chciałem się zmierzyć z rzeczywistymi osiągnięciami
Wengera we wspomnianym sezonie (
Mistrz Anglii, Puchar Anglii) - a o tym jak mi poszło dowiecie się z właśnie przez Was czytanego (
przewijanego), ostatniego już odcinka (
oklaskI!).
Co dalej? Nie wiem - albo mój kolejny sen zimowy na
Rev, albo ruszę jakąś karierę w
CM3 01/02 i znajdę czas/wenę na opisywanie moich, nazwijmy to tak, przygód. Dla tych, co trafili tutaj przypadkowo i po raz pierwszy linkuję poprzednie odcinki (
raz,
dwa,
trzy), co właściwie jest nieco bez sensu zważywszy na to, że na prawo od tego tekstu można szybko je znaleźć.
Tyle w temacie wstępu - zaznaczyć trzeba, iż masę czasu trzeba było stracić, by rozegrać sezon 1997/98, a jeszcze więcej by to oskrinować i opisać, ale... było warto. Miło by było jednak ujrzeć komentarze, czy inny przejaw pozytywnego odbioru, ludkowie złoci ;). Wiem, wiem - to tylko wpis o wirtualnym sezonie w jakimś starociu i nie ma w tym nic kontrowersyjnego.
Tak czy owak - zapraszam do lektury!
Of our elaborate plans, the end
Of everything that stands, the end
Puchar UEFA - półfinał, mecz 1.
Liverpool, cholerny Liverpool. Stają nam na drodze do upragnionego finału Pucharu UEFA i będzie to walka niemalże na śmierć i życie. Pierwszy mecz wyjazdowy, więc właściwie tak jak lubię. Pierwsza połowa to było zwykłe badanie możliwości przeciwnika - krążyliśmy wokół siebie czujnie, okazjonalnie tylko szedł cios, który i tak lądował na gardzie. Zabawa trwała w najlepsze, gwizdy na trybunach zaczęły rozbrzmiewać coraz to częściej. Do przerwy połowa stadionu spała, reszta buczała i gwizdała. Po przerwie żarty się skończyli a jako pierwsza cierpliwość straciła ekipa Liverpoolu. Oyvind Leonhardsen (były gracz Szalonego Gangu) wpadł w pole karne, urwał z lasera i pozamiatał na 1:0 w 55. minucie. Myślę sobie - spokojnie, taki wynik jest do odrobienia. Sześć minut później mój spokój ulotnił się wraz z golem zdobytym przez McManamana. Zaczęła się nerwówka, serial błędów. Na szczęście tyłek uratował mi Patrick Vieira w 75. potężnym strzałem zza pola karnego. Mecz kończy się wynikiem 1:2, czyli mamy sporą szansę na finał Pucharu UEFA, trzeba tylko zgnieść Liverpool na Highbury. Łatwizna.
No safety or surprise, the end
I'll never look into your eyes...again
Puchar Anglii - półfinał.
W rzeczywistym sezonie 1997/98 ekipy Newcastle oraz Arsenalu spotkały się dopiero w finale Pucharu Anglii, gdzie na stadionie Wembley zwyciężyła drużyna Wengera, po golach Overmarsa i Anelki. CM2 napisał dla mnie inny scenariusz, więc na ekipę The Magpies trafiam już w półfinale. Zaczęło się dla nas fortunnie, ponieważ w 36. minucie wychodzimy na prowadzenie po golu Dennisa Bergkampa. Radość trwała do końca połowy, przez całą przerwę i aż do 50. minuty, gdy bramkę wyrównującą stan spotkania urywał Andreas Andersson i zrobiło się przykro. Wynik meczu nie zmieniał się aż do 80. minuty, gdy drugi raz na listę strzelców wpisał się Bergkamp, a dosłownie chwilę później pigułę po rzucie rożnym sprzedał Richard Rufus i Newcastle siadło na rzyci bez ochoty na dalsze tańce. Tak więc chociaż tutaj będę miał szansę powtórzyć wyczyn Wengera - on zdobył, a ja powalczę o Puchar Anglii!
There's danger on the edge of town
Ride the King's highway, baby
Weird scenes inside the gold mine
Ride the highway west, baby
31. kolejka Premier League
Na Highbury zajeżdża ekipa
Lisów,
Leicester City. Lisy. Zajeżdża. Na Highbury. Hmm. Ok, nieistotne. Tak więc mamy gości, którym należy spuścić łomot i wysłać z płaczem do domu? Jasna sprawa, się robi, nie ma problemu. Nie. Ma. Problemu. Jasne. Kuźwa -
Kasey Keller to owszem, nie pierwszy lepszy ręcznik. Lecz kurwa bez przesady! Wyciągał wszystko - nawet te strzały które leciały melancholijnie, znudzone wielce, gdzieś obok bramki. Gdzie była kierowana piłka tam był już Keller i śmiał się szyderczo. Normalnie
Genzo Wakabayashi z Kapitana Tsubasy. Gdyby był Szkotem, to zapewne wskakiwałby na poprzeczkę, podnosił kiecę i pokazywał gdzie ma nasze umiejętności strzeleckie. Tak więc na koniec spotkania tablica wyników wskazuje smutne
0:0 i strata
KOSMICZNIE ważnych punktów staje się faktem. Idź pan w chuj...
Ride the snake, ride the snake
To the lake, the ancient lake, baby
32. kolejka Premier League
Derby Londynu, teoretycznie wojna o wszystko. A tu proszę - gently football, sędzia nie fatygował się z wyciąganiem kartek z kieszeni, ponieważ nie było takiej potrzeby. Tottenham przyjechał i ustawił się mocno defensywnie, więc musieliśmy się napocić by nie powtórzyła się sytuacja z poprzedniej kolejki. Ian Walker, golkiper totków starał się z całych sił chcąc powtórzyć robinsonady Kellera, lecz poszło mu zdecydowanie gorzej. W 21. minucie minął się kometą Vieiry, co właściwie uratowało mu życie - gdyby próbował interweniować ambitniej, to razem z piłką trzepotałby w siatce. Wiedział jednak chłop co robić i jedynie zamarkował interwencję. Od tego momentu powiało nudą, którą przerwał gol dla gości, a sprawcą jego Les Ferdinand i stał się smutek i srom i kurwy się z ust menago Arsenalu jęły wyrywać. I pewnie by się biedak udławił przekleństwami, lecz na jego (a więc moje) szczęście przebudził się w 91. minucie David Platt i jak na kapitana Kanonierów przystało pokazał jak strzelać i wygrywać.
The snake is long, seven miles
Ride the snake... he's old, and his skin is cold
Puchar UEFA - półfinał, mecz rewanżowy.
Do odrobienia strat z pierwszego meczu potrzebowaliśmy sporej dawki MOCY. Moc owa objawiła się w postaci potężnego strzału Dennisa Bergkampa już w 3. minucie meczu. Dziesięć minut później Dennis po raz drugi odpalał cieszynkę przed trybuną Clock End i w mą duszę szeroki strumieniem wlało się poczucie ulgi. Nadeszła jednak minuta sflaczałego penisa męskiego, a mianowicie stała się rzecz straszna - bezbłędny zazwyczaj Martin Keown strzelił samobója. Ładny gol, nie powiem, ale... no kurwa, w takim momencie? Ponad trzydzieści tysięcy kibiców uderzyło się dłońmi o czoło. Wynik meczu nie zmienia się do końca regulaminowego czasu gry, więc będziemy walczyć o finał w dogrywce. Dogrywka na szczęście zaczyna się od lepa jakiego sprzedaje gościom Patrick Vieira w 91. minucie. I dopiero teraz zaczynają się nerwy - wszak jeden gol Liverpoolu i robimy wypad. Nerwówkę kończy jednak Lee Dixon, urywając gola na 4:1 w 112. minucie spotkania. Kilka minut później już jesteśmy w niebie - ZAGRAMY W FINALE! I co Ty na to, Arsene?!
W drugim spotkaniu półfinałowym także sporo się działo i po srogiej wymianie ciosów już wiemy, że w finale przyjdzie nam zmierzyć się z ekipą
Udinese. Lekko nie będzie, co może Wam uzmysłowić podgląd składu ekipy z Włoch, więc wrzucę także ekran z meczu
Udinese-Lazio.
BĘDZIE SIĘ ARMACIŁO!
The west is the best
The west is the best
Get here, and we'll do the rest
33. kolejka Premier League
Zanim rozegramy finały pucharów UEFA oraz Anglii czeka nas seria pięciu spotkań ligowych. Srogi maraton, a im dalej w las, tym trudniej będzie o dobry rezultat. Póki co podejmujemy na Highbury ekipę Newcastle, która pała rządzą rewanżu za spotkanie półfinałowe w Pucharze Anglii. Co nas czeka zaprezentował w 11. minucie niezawodny killer, sam Alan Shearer (tani rym, elo). I dopiero po meczu, po walce, smrodzie, poobijanych kościach i naszej poprzeczce okazało się, że była to jedyna bramka tego ciekawego, lecz wypełnionego głównie walką spotkania. Nasza pozycja w tabeli komplikuje się coraz to bardziej...
W tabeli spory młyn - aktualnie wisimy na ulubionym współcześnie miejscu Kanonierów, to jest oczywiście na czwartym placu. ManU już ma właściwie mistrza i śmieje się z reszty stawki, na wicemistrza moja ekipa ma szanse właściwie iluzoryczne, ponieważ Liverpool jest w ostrym szwungu na finiszu sezonu. Jedyne co mnie mocno mierzi to fakt, że wisimy w lidze tuż za Chelsea, a wyprzedzić ekipę The Blues to jest wszak kwestia honoru! Żeby nie było jeszcze za różowo, to po piętach depcze nam ekipa Tottenhamu - same radości.
The killer awoke before dawn, he put his boots on
He took a face from the ancient gallery
34. kolejka Premier League
Mecz-skecz. Generalnie długo się śmiałem po tym spotkaniu, chociaż był to śmiech przez łzy ze względu na rezultat meczu oraz stracone punkty. Wyjazdowy mecz z Coventry miał dać nam komplet punktów i odzyskanie pewności siebie, która ostatnio gdzieś się ulotniła. W 27. minucie samobójcze trafienie zaliczył obrońca gospodarzy, Paul Williams i teoretycznie wszystko zmierzało we właściwym kierunku. Niestety ataki mojego zespołu były tak niemrawe i nieskuteczne, że nie udawało nam się dobić coraz to śmielej pogrywającej ekipy Coventry. Skecz uzupełnił w 71. minucie... Paul Williams - i kabaretowy występ stał się faktem. Do końca regulaminowego czasu na boisku wiało nudą, więc kończymy ten mecz remisowym 1:1 i niesmakiem który będzie nas męczył jeszcze długo. A tymczasem Manchester United na luzie i bez większego wysiłku zdobywa kolejny tytuł Mistrza Anglii... Wenger, masz mój wielki szacunek za to co pokazał Twój zespół w sezonie 1997/98.
35. kolejka Premier League
Zaczynamy rzeźnię w lidze - oznacza to, że będę z chłopaków wypruwał całą moc jaka jeszcze im została by tylko obłożyć zbliżające się spotkania.
2.05 gramy wyjazd z
Sheffield Wednesday,
4.05 spotkanie z
West Ham United,
5.05 walka z
Liverpoolem,
6.05 finał Pucharu UEFA z
Udinese - a dramat skończy potyczka z
Chelsea 9.05. Łatwo policzyć ile spotkań i w ile dni musimy rozegrać i równie łatwo przytoczyć klasyczne:
Championship Manager taki realistyczny™.
Nie ma jednak co narzekać, taka gra, takie realia. Trzeba będzie kombinować, rotować składem i dokonywać modłów nad niedolą biednego, menedżerskiego
Zacha. A tymczasem mecz
35. kolejki
Premier League i w zasadzie spokojne
2:0, po dublecie
Dennisa Bergkampa. Wynik byłby na pewno okazalszy, gdyby nie fantastyczna postawa
Kevina Pressmana w bramce
Sheff Wed.
W tabeli roszady. Udało się wskoczyć nad
Chelsea, lecz mimo jednego spotkania zaległego nasza przewaga zdaje się być iluzoryczna. Tak samo jak szansa by dogonić
Liverpool, z którym zagramy już za moment w lidze, po spotkaniu z
West Hamem.
Manchester United po kosmicznym sezonie zostaje Mistrzem Anglii, ale o tym już wspominałem wcześniej.
C'mon baby, take a chance with us
C'mon baby, take a chance with us
36. kolejka Premier League
Na
Highbury derbowa atmosfera, zajechała bowiem ekipa
Młotów.
West Ham United zameldował się u nas tuż po domowym remisie z
Evertonem (
1:1) i pewnie liczył na urwanie chociaż punktu. Liczył, aż się przeliczył - i wyłapał cztery gole i poczuł się smutnym. Na mecz wyszliśmy w składzie mocno posklejanym, muszę już bowiem kombinować tak, żeby mieć siły na pozostałe spotkania sezonu. Wynik otworzył więc rezerwowy
Nicolas Anelka w
14. minucie spotkania. W
29. minucie stan meczu podwyższył
Christopher Wreh, później po golu dołożyli - ponownie
Anelka (
47. minuta) oraz w
80. minucie
Ray Parlour. Autorem honorowego trafienia dla Młotów został
Paul Kitson (
68. minuta). Kolejne, istotne trzy punkty wędrują na konto mojej ekipy.
Kill, kill, kill, kill, kill, kill
37. kolejka Premier League
Jakkolwiek na
West Ham moje rezerwy wystarczyły, tak na ekipę
Liverpoolu już nie - i też zdziwiony nie byłem i nie rwałem sobie przez to włosów z głowy. Przygotowany przeze mnie posklejaniec miałby urwać cokolwiek na
Anfield Road? Przeciwko kabanosom takim jak
Friedel,
Berger,
Fowler czy
Ince? Próżne marzenia pustego łba. Liverpool wiedział doskonale w jakim stanie się meldujemy i bez odrobiny chociaż sentymentu wypunktował nas na
CZTERY w
JAJO. Gole strzelali
Jason McAteer (
13'),
Karl Heinz Riedle (
44'),
Paul Ince (
51') oraz
Michael Duberry (
84'). Strzelali celnie, z zimną krwią, jak na zawodowców przystało. A
David James wyciągał piłki z siaty i rzucał kurwami gdzieś w kosmosy, wściekły jak cholera, jakby przegrywał w meczu o Mistrzostwo Świata co najmniej.
It hurts to set you free
But you'll never follow me
The end of laughter and soft lies
The end of nights we tried to die
Puchar UEFA - mecz finałowy.
I przyszedł w końcu ten dzień, na który czekał każdy fan
Arsenalu Londyn - dzień meczu
finałowego Pucharu UEFA. Tutaj nie dotarłeś,
Arsene, prawda? I zastanawiam się teraz, czy zamieniłbyś Mistrzostwo Anglii na tenże puchar? Czy dokonałbyś takiej zamiany? Tego się nie dowiemy, ponieważ nie przeczytasz mojego wpisu (
lecz hej! mógłbyś choć zajrzeć na Rev i go przewinąć z góry na dół).
Skład wystawiam tak mocny, na ile mogę, chociaż gladiatory moje gonią już resztkami sił. Ponad
48. tysięcy kibiców zgromadziło się na
Stadionie Króla Boudouina Pierwszego, zbudowanego na gruzach słynnego
stadionu Heysel, by obejrzeć walkę pomiędzy ekipami
Udinese a moimi
Kanonierami. Sądzę, że finał mocno rozczarował. W
18. minucie bramkę urwał
Ian Wright, który wrócił po ciężkiej kontuzji i chociaż już nie błyszczał jak na początku sezonu, to jednak doskonale wie jak być egzekutorem w polu karnym. Prawda jest bowiem taka, że
Udinese nie błyszczało w tym spotkaniu. Ograniczali się jedynie do niemrawych kontr i oddali raptem cztery strzały, z czego tylko jeden skierowany był w światło bramki strzeżonej przez
Seamana. I chociaż właściwie w tym meczu David przysypiał, to obronił szota nie ruszając się z miejsca, od niechcenia, jakby odpędzał się od natrętnego komara. Czas płynął leniwie, minuta za minutą - strzelaliśmy i owszem, ale świetnie radził sobie w bramce Udinese
Luigi Turci. Aż w końcu arbiter gwizdnął w tym meczu po raz ostatni, i ujrzeliśmy się
zdobywcami Pucharu UEFA 1998!
The blue bus is callin' us
The blue bus is callin' us
Driver, where you taken' us
38. kolejka Premier League
Stamford Bridge, mecz o trzecie miejsce w Premier League. Mecz o honor, mecz derbowy, mecz z
Chelsea. Zanim jednak zmierzymy się z ekipą
The Blues szybki rzut oka na czub tabeli.
Nie spodziewałem się łatwej przeprawy - nie po zmęczeniu finałem
Pucharu UEFA, nie z tą ekipą, nie w ostatnim ligowym meczu sezonu. A trzeba pamiętać, że wkrótce finałowy mecz
Pucharu Anglii, z mocarną ekipą
Liverpoolu. Co robić? Zacisnąć zęby i walczyć, do końca, na pełnej kurwie, z uporem - czyli tak jak to drzewiej bywało.
Chelsea mocno ciśnie, znają się na fachu, lecz my bronimy się dzielnie - trafiła bowiem kosa na kamień. Niestety to działa w dwie strony - nasze ataki, niezbyt przecież silne czy dynamiczne, również rozbijają się o obronę The Blues jak fale o piaski zatoki. Idzie wymiana ciosów, lecz wszystko odbywa się jak w zwolnionym tempie, oni również są zmęczeni sezonem. Stan taki trwa do końca spotkania a wynik na tablicy prezentuje się skromnie, choć dla nas właściwie zwycięsko -
0:0. Tak więc - sezon kończymy na pudle, chociaż na najniższym stopniu!
Finał Pucharu Anglii
Puchar który zdobył
Arsene Wenger okazał się poza zasięgiem mojego zespołu. Tego dnia trafiliśmy bowiem na zwartą, zdeterminowaną, mądrze prowadzoną ekipę
Liverpoolu. I chociaż sam mecz ułożył się nam dobrze, bowiem wyszliśmy na prowadzenie w
22. minucie po golu
Dennisa Bergkampa, to jednak lepiej finiszowała ekipa
LFC. Szło dobrze do bramki
McManamana, który padła w momencie gdy już po cichu zaczęliśmy świętować. 83' minuta. A Liverpool grał już wtedy w dziesiątkę, bowiem w
56. minucie drugi żółty, a w konsekwencji czerwony karton ujrzał
Neil Ruddock. Nie po raz pierwszy w historii futbolu okazało się, że zespół grający w osłabieniu lepiej sobie poczyna niż ekipa grająca w komplecie. Po remisowym regulaminowym czasie doszło więc do dogrywki, w której pogrążył nas
Robbie "Białe Kreski" Fowler. I tyle. Pozamiatane.
Liverpool z Pucharem Anglii, my ze sporym niedosytem, Wenger pewnie by się urykał setnie.
KĄCIK STATYSTYCZNY ORAZ BEŁKOT KOŃCOWY
I tak dobiegła końca moja przygoda z ekipą
Kanonierów w wirtualnym sezonie
1997/98, gdzie próbowałem dogonić wyczyny
Wengera a skończyłem z jednym jedynie pucharem oraz sporym niedosytem. W lidze musiałem przełknąć gorycz porażki i popić ją koncerniakiem, bowiem ujrzałem plecy nie tylko
Manchesteru United, jak i ekipy
Liverpoolu. Udało się wywalczyć
Puchar UEFA w spotkaniu z
Udinese oraz oberwać w finale
Pucharu Anglii ponownie ze strony
Liverpoolu. Trudno ocenić czy trzecie miejsce w lidze, Puchar UEFA oraz finał Pucharu Anglii jest równoznaczne z
Wengerowym dubletem - niemniej jednak, jestem zadowolony, ponieważ bawiłem się świetnie.
A teraz przed Wami masa skrinów z podsumowaniem sezonu 1997/98 w pucharach europejskich, w Anglii, Hiszpanii i we Włoszech, co zwiększy czas potrzebny na przewijanie manifka.
Finał Pucharu Ligi Angielskiej 1998
Premier League - tabela końcowa 1997/98
Strzelcy bramek TOP12 - Premier League 1997/98
Asysty TOP12 - Premier League 1997/98
Średnia ocen TOP12 - Premier League 1997/98
Finał Champions League 1998
Finał Pucharu Zdobywców Pucharów 1998
Superpuchar Europy UEFA
Finał Klubowych Mistrzostw Świata 1998
Tabela końcowa Serie A - TOP12 1997/98
Strzelcy bramek Serie A- TOP12 1997/98
Tabela końcowa Primera Division - TOP12 1997/98
Strzelcy bramek Primera Division - TOP12 1997/98
Tyle jeżeli chodzi o zobrazkowanie sezonu 1997/98 w Europie, w Anglii, Hiszpanii i we Włoszech. Jeżeli znajdzie się MOC, to może przeklikam Mistrzostwa Świata 1998 we Francji i jeżeli będzie jakiekolwiek zainteresowanie to napiszę o tym manifka. Jeżeli nie, to pewnie kolejny wpis będzie zgredzeniem lub opisem kariery w sezonie 2001/02 - rzecz do przemyślenia jeszcze. Miło oczywiście, jeżeli dotarliście aż tutaj nie tylko przewijając manifka, ale także czytając to co dla Was wybazgrałem. Czułe pozdrowienia!
F U Q :
- Czy uważasz się za znawcę futbolu? Nie, dziękuję. Już jadłem.
- Dlaczego tekst nie jest najwyższych lotów? Ponieważ nie umiem lepiej pisać.
- Dlaczego takie długie? Ponieważ tyle trzeba było wypocić żeby zakończyć sezon 97/98.
Czy liczysz na dyskusję pod wpisem, chociaż tekst jest cienki jak dupa węża? Nie, ale całkiem przyjemnie byłoby jakąś ujrzeć mimo wszystko.
- Czy pojawią się jeszcze jakieś Twoje kariery ze starszych gier? Jest szansa.
- Kiedy? Dajcie żyć.
-
Za wszelkie babole występujące w tekście serdecznie przepraszam.
W tekście wykorzystano fragmenty utworu "The End" zespołu The Doors
źródło zdjęć: internet
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ