Zaczęło się całkiem niewinnie. Od skromnego, niewielkiego pucharu w mało znaczącym turnieju. Agnieszka Radwańska i Jerzy Janowicz niezwykle łatwo uporali się z amerykańską parą – Sereną Williams i Johnem Isnerem. I kiedy wydawało się, że styczeń pod względem ilości sukcesów sportowych ponadto niczego nam nie zaoferuje, nagle…. Wysypał się worek z medalami.
Tegoroczny styczeń trzeba zaliczyć do udanych. Zwycięstwo Polaka w
Dakarze, brąz
mistrzostw świata w piłce ręcznej i kilka innych mniejszych bądź większych sukcesów sprawiło, że znów cała Polska choć przez chwilę nie musiała słuchać kłótni naszych „wspaniałych” polityków w telewizji. Znów wszyscy żyliśmy sportem i tym co działo się w minionym miesiącu. I temu właśnie zostanie poświęcony ten manifest.
Zacznę od tego, co chyba najbardziej zaskakujące, a przy okazji dające największą satysfakcję i radość –
Polska trzecim zespołem mistrzostw świata w Katarze! Niebywałe osiągnięcie, którego nie spodziewał się chyba nikt. Bo jak tu wierzyc w końcowy sukces, gdy było tyle niewiadomych? Słaba gra w ataku, słaba linia obrony. Sporo kontuzji i trener, któremu zarzucano brak taktycznego kunsztu. Być może w tej ostatniej kwestii zbyt wiele się nie zmieniło, lecz nie sposób nie docenić pracy jaką
Michael Biegler wykonał z tą drużyną, zwłaszcza w defensywie. Czasami oglądając mecz Polaków na mundialu, miałem wrażenie, że nasi szczypiorniści tworzą solidny monolit nie do przebicia. Ktokolwiek by ich nie atakował, był to solidny mur. Szkoda, że tylko czasami… O wiele gorzej rzecz miała się z ofensywą. Gra pozycyjna wciąż nastręczała nam mnóstwa problemów, zwłaszcza gdy rywale grali systemem 5-1 ( z jednym wysuniętym zawodnikiem w obronie). To problem, który powtarza się od lat, a na który tak trudno znaleźć nam rozwiązanie.
I choć nikt nie dawał nam cienia szansy na jakikolwiek medal, udało się! Było w tym trochę szczęścia, bo nasza przygoda na tym turnieju mogła skończyć się znacznie wcześniej. Stykowe zwycięstwa z
Argentyną czy
Rosją pokazały w jak trudnej, a zarazem niezwykle wyrównanej grupie się znaleźliśmy. Co ciekawe, już przed rozpoczęciem mistrzostw w Katarze, wiele pisało się na temat losowania. Trzy ewidentnie łatwe grupy, z których do dalszej fazy turnieju awansuje kilka naprawdę słabych zespołów. I jedna trudniejsza, w której przynajmniej jeden mocny zespół będzie musiał spakować się i przyjechać do domu.
Na szczęście padło na
Rosjan, którzy notabene, grali tak kiepsko, jak nigdy (a warto przypomnieć, że w latach 90 zespół ten był jednym z najlepszych na świecie). Sporym ułatwieniem dla naszej drogi do półfinału MŚ wydawał się mecz z Danią. Media jak zwykle pompowały baloniki, licząc, że będzie to kolejne wielkie starcie z krajem, z którym w piłce ręcznej stoczyliśmy już niejeden zaciekły pojedynek. Wielkie oczekiwania spotkały się jednak z rzeczywistością, a ta dla naszych zawodników musiała być brutalna – słaba gra = słaby wynik. Ostatecznie wyszło to nam na dobre.
Ograć silnych
Szwedów i niezwykle silnych, zawsze kwalifikujących się do półfinałów
Chorwatów było czymś niebywałym, wręcz niezwykłym. Kraj szalał, kibice zacierali ręce, bukmacherzy liczyli pieniądze. Podsumowując – ogromny sukces! Katar wydawał się być przeszkodą do przeskoczenia. Przecież do tej pory ta drużyna nie osiągnęła zupełnie nic… Zapomnieliśmy jednak o pewnej oczywistości, jaką był fakt, że Katarczycy grali u siebie.
Nie zgodzę się z manifestem
Toma888, który wczoraj pojawił się na łamach
cm revolution. Tylko początek meczu dawał nadzieje Polakom, że można ten mecz wygrać. Początek, do czasu, gdy do gry wkroczyli sędziowie…. Najpierw kilka głupich, bezmyślnych dwuminutowych kar dla Polaków (którzy przecież nie mogli odskoczyć zbyt daleko Katarczykom z wynikiem), a później EWIDENTNE pomyłki w stykowych sytuacjach. Błąd kroków leżącego
Wiśniewskiego, dwa faule w ataku Katarczyków, kilka fauli w ataku Polaków + bramka z koła, która paść nie powinna (Katarczyk nadepnął linię, ani jeden ani drugi sędzia tego nie zobaczył). Za chwilę ktoś napisze w komentarzach, że przecież to i tak nie rozwiązałoby kwestii wyniku, że sami sobie byliśmy winni, grając słabo w obronie i robiąc z bramkarza przeciwników bohatera tego półfinału. Cóż, trudno grac agresywnie w defensywie, gdy każdy kontakt z przeciwnikiem odgwizdywany jest jako dwuminutowa kara. Odskoczenie na kilku bramkowe prowadzenie nic by nam nie dało. Sędziowie od początku do końca sprawowali pieczę nad wynikiem. Prędzej czy później zauważali by tak oczywiste błędy, których inni sędziowie raczej by nie odgwizdali. Ostatecznie nie dziwił więc fakt, że Katar ten mecz
MUSIAŁ wygrać. Przy tak oczywistej pomocy sędziów, ten mecz nie mógł zakończyć się inaczej.
Jeśli te argumenty to za mało, to warto przypomnieć, że zagraniczne media i komentatorzy podzielali opinię tych polskich. Wielkie pretensje do sędziowania zgłaszać mogli zwłaszcza
Austriacy, którym ewidentnie zabrano ćwierćfinał mistrzostw świata. Francuzi, Duńczycy, Norwegowie, Szwedzi, Chorwaci, nawet Hiszpanie, Niemcy czy Węgrzy pisali jednoznacznie – to było drukowanie meczu na oczach całego świata. Smutne, że sport sprzedawany jest za czapkę gruszek.
Co ciekawe, kilka dni po mistrzostwach zwołano specjalną konferencję prasową, w której na temat mistrzostw wypowiadał się sam
szef IHF (który jest Egipcjaninem). Oczywiście pracę sędziów ocenił bardzo dobrze (bo co mógł innego powiedzieć, gdy obok niego siedział emir Kataru?). Nietrudno znaleźć winnego całego procederu kupowania zagranicznych piłkarzy do reprezentacji. IHF niedostatecznie (zapewne umyślnie!) zajął się tym przepisem. Dla Kataru była to furtka, z której niewątpliwie chcieli skorzystać. Tak więc wszystko obyło się w ramach przepisów. A że prawdziwy sport umiera… Kogo to obchodzi?
Na koniec tego tematu – warto wspomnieć o artykule byłego działacza związku IHF ze Szwecji –
Christera Ahla, który wypowiedział się na temat tegorocznych mistrzostw oraz kilku poprzednich edycji tego turnieju (a także mistrzostw Europy). Za każdym razem szwindel był ewidentny – tak w przypadku Niemców (2007r.), Tunezyjczyków (2005r.) czy Chorwatów (2009/10). By nie być gołosłownym, zacytuję kilka urywków z jego niezwykle ciekawego artykułu:
„To powinien być ekscytujący turniej, a cała uwaga powinna być skupiona na najlepszych zawodnikach i emocjach, jakich dostarczają. Powinno się oczekiwać fair play i bezstronnego sędziowania w duchu zasady 'niech wygra lepszy'. Jednak tym razem, IHF i gospodarze współpracowali na różnych polach, co zaowocowało tym, że najwięcej mówiło się o najemnikach, uważanych za reprezentację Kataru, wielu przywilejach, jakie oni zyskali, i niesprawiedliwym sędziowaniu, które było decydującym czynnikiem w kluczowych meczach
Inną sprawą, niezwiązaną z drużyną gospodarzy, która stała się problemem dla innych reprezentacji w ważnych spotkaniach, były niesamowite nominacje dla niekompetentnych katarskich sędziów. Pozwolono im zrujnować kilka meczów. W 1/8 finału ewidentnie wpłynęli oni na wynik, zapobiegając sensacyjnemu zwycięstwu Brazylii z Chorwacją. Aż rzucało się w oczy, że w 1/8 finału, w ćwierćfinale i w półfinale mecze Katarczyków prowadzili sędziowie mający opinię nie najlepiej znoszących presję. W każdym przypadku ci 'mniej odporni' arbitrzy w opinii bezstronnych obserwatorów mieli wiele wspólnego z wygranymi gospodarzy. Z kolei Austriacy, Niemcy i Polacy schodzili z boiska wściekli na niezrozumiałe decyzje sędziów w kluczowych momentach.
Ahl pisze, że jako były szef światowych sędziów dobrze zna podobne sytuacje i przypomina mistrzostwa świata w Niemczech z 2007 roku. "IHF sprawiał wówczas wrażenie, jakby chciał zawiesić złote medale na szyjach gospodarzy - wiele czynników działało bowiem na ich korzyść. W ćwierćfinale i półfinale wszystkie bilety zostały sprzedane niemieckim kibicom. Szefowie IHF powstrzymali mnie i moich kolegów przed działaniami nie sprzyjającymi gospodarzom. Próbowaliśmy działać i wyznaczać na mecze Niemców odważnych sędziów, ale i to nie pomogło. Natomiast po finale mistrzostw świata w 2009 roku, w którym gospodarze turnieju Chorwaci przegrali z Francją, otrzymałem pogróżki za to, że wyznaczyłem arbitrów mających opinię odpornych na presję i neutralnych. W Katarze sytuacja była jeszcze gorsza za sprawą dyskusyjnych nominacji sędziowskich
Były szwedzki sędzia i działacz IHF zwraca też uwagę na "kompletnie szaloną i nieodpowiedzialną" decyzję prezydenta IHF Hassana Moustafy - komisja sędziowska i trenerska zostały zobowiązane do stosowania się w Katarze do nowej, bardziej restrykcyjnej interpretacji przepisów. Zazwyczaj w takich przypadkach informuje się o tym 6-12 miesięcy przed turniejem, by zespoły miały czas na dostosowanie się. Jednak tym razem o decyzji poinformowano... dzień przed startem mistrzostw.
Wygląda na to, że tylko jedna ekipa dobrze wiedziała jak będą interpretowane przepisy i przygotowało się na to. Był to Katar. Dlatego też Katarczycy otrzymali znacznie mniej kar niż pozostałe drużyny. Lepiej nie myśleć o tym, że można znaleźć inne wyjaśnienie dla faktu, że mecz po meczu arbitrzy znajdowali bardzo niewiele powodów, by karać graczy Kataru dwuminutowymi wykluczeniami […]
W innym wypadku sercem piłki ręcznej staną się rozgrywki klubowe, gdzie narodowość nie ma znaczenia. Być może należy też zlikwidować IHF, ponieważ poza zadaniem organizowania fikcyjnych mistrzostw światowa federacja nie robi wiele, by usprawiedliwić swoje istnienie.”
Dlatego nietrudno zgadnąć, że ten brąz zdobyty w uczciwie wygranym meczu przeciwko Hiszpanom smakuje jak srebro. Bo Kataru na podium tak czy siak, być nie powinno. To smutne, że idea sportu wypierana jest przez pieniądze. Kazimierz Górski powiedział kiedyś: „Gdyby pieniądze grały w piłkę, to Katar byłby mistrzem świata”. Kto by pomyślał, że zaledwie 40 lat później jego słowa mogą znaleźć odzwierciedlenie na boisku. Jeśli dziś można kupić sobie srebrny medal, to powinniśmy zaprzestać uprawiania sportu. Zróbmy przetarg! Złoto dostanie ten, kto po prostu da więcej!
Nigdy nie zaliczałem się do ogromnej rzeszy fanów sportów motoryzacyjnych. Formuła 1 nie wzbudza we mnie żadnych emocji odkąd Kubica przestał w niej startować. Trudno jednak obojętnie przejść obok tak dużej i głośnej imprezy jaką niewątpliwie jest rajd Dakar.
Tegoroczna edycja dbała o różnorodne emocje. Zaczęło się niefortunnie – od smutnej informacji o rodzinnym dramacie Jacka Czachora. Nasz wybitny motocyklista stracił jedynego syna (14l.), który od urodzenia miał problemy ze zwężającą się zastawką aortalną. W tej sytuacji Czachor nie mógł pojawić się w Ameryce Południowej. Orlean Team na jego zastępcę wybrał Brytyjczyka – Marka Powella, który choć wcześniej, nigdy nie startował w Dakarze, dysponował doświadczeniem na poziomie wyścigów w Katarze i Dubaju.
Polscy kibice ledwo zdążyli otrząsnąć się z jednego szoku, gdy po chwili spadł na nich kolejny cios. Podczas 3 etapu Rajdu Dakar znaleziono ciało martwego polskiego motocyklisty Michała Hernika na odcinku z San Juan do Chilecito w Argentynie. Na ciele mężczyzny nie znaleziono żadnych uszkodzeń. Motocykl również odszukano w dobrym stanie. Prawdopodobną przyczyną jego śmierci było przegrzanie organizmu. Dla Hernika tegoroczny rajd Dakar był debiutem w tej sławnej imprezie. 30 stycznia nasz motocyklista skończyłby czterdzieści lat. Niestety los napisał mu inny scenariusz.
Na szczęście ten najsłynniejszy rajd na całej kuli ziemskiej miał dla polskich fanów również drugą stronę medalu, tę o wiele przyjemniejszą. Krzysztof Hołowczyc po niesamowitej walce i trudnych bojach wraz ze swym pilotem – Francuzem Xavierem Panser zajęli trzecie miejsce w końcowej klasyfikacji załóg samochodowych. To wielki sukces, zwłaszcza gdy przypomnimy sobie poprzednie edycje tej imprezy, choćby ubiegłoroczną, w której Hołowczyc swój udział skończył niezwykle szybko.
Na medal – i to złoty, spisał się Rafał Sonik – tegoroczny zwycięzca w klasyfikacji quadów. Im bliżej końcowych rozstrzygnięć był ów rajd, tym więcej się działo. Trudno nie wspomnieć o niezwykle idiotycznym ale i mało sportowym zachowaniu miejscowych kibiców, którzy swoim nagłym pojawianiem się na drodze próbowali przyhamować nieco polskiego rajdowca, urywając mu tym samym cenne sekundy. Na szczęście ów eksces nie miał zbyt wielkiego wpływu na końcowy rezultat.
Patrząc na to jak rozwinął się tegoroczny wyścig, trudno nie odnieść wrażenia, że na szali stawiane jest życie sportowców. Pokazał to choćby Adam Małysz, który wraz z Rafałem Martonem musieli ewakuować się z płonącego pojazdu. Zostawieni sami o butelce wody musieli czekać kilka godzin na pomoc. Gdzie tu logika? Problem polega na tym, że po każdym starcie, zawodnik pozostawiony jest sam sobie. To brutalne sprawdzanie ludzkich możliwości. Michał Hernik był już dwudziestą czwartą (!) ofiarą tego wyścigu. Jak wielu będzie musiało jeszcze zginać, by organizatorzy imprezy zdecydowali się na większe środki ostrożności?
Styczeń to także sporty zimowe, które w 2015 roku niestety zeszły na dalszy plan. Powodem tego jest… brak sukcesów. Wszak w zeszłą zimę Kowalczyk coś wygrała, Parę zwycięstw i medali dołożył Kamil Stoch, a i inni polscy sportowcy dodali coś od siebie. Kontuzja Kamila Stocha niestety wywróciła sezon 2014/15 w skokach narciarskich do góry nogami. Polscy skoczkowie jakby nie potrafili odnaleźć dawnej formy, a czołówka z Niemcami, Austriakami czy Norwegami coraz bardziej nam odjeżdża.
Promykiem nadziei w tych mrocznych chwilach tej dyscypliny są dwa indywidualne sukcesy Kamila Stocha. Sukces odniesiony na polskiej ziemi (w Zakopanem) dał nadzieję, że w końcu polskie skoki dogonią czołówkę. Niestety optymizmu wystarczyło na zaledwie dwa konkursy. Zawody drużynowe pokazują nam miejsce w szeregu – daleko za Norwegami, Austriakami, Słoweńcami, Niemcami czy nawet Japończykami.
Piotr Żyła skacze nierówno – raz lepiej, raz gorzej. Brakuje stabilizacji i dobrego… psychologa. Pozycja najazdowa (czyli słynny garbik + fajeczka) była już komentowana nawet w zagranicznych telewizjach. Wszak jest to pierwszy zawodnik, który dzięki tak dziwnej pozycji najazdowej wytraca prędkość. Nie pomógł ani Kruczek, ani Małysz – Żyła dalej skacze po swojemu. Po swojemu, czyli bez większych szans na końcowy sukces.
Resztę skoczków, można określić jednym słowem – nieloty. Murańka zawsze z ogromnym potencjałem. Ziobro z niesamowitym luzem w d****. Kubacki z imponującym wybiciem z progu i słabą techniką i Zniszczoł, który przynajmniej na razie wybija się na trzeciego skoczka naszej kadry. Zaplecze co najmniej śmieszne, a warto pamiętać, że jest jeszcze Biegun, Kot i Hula.
Tajner jak zwykle robi dobrą minę do złej gry. Brak szkolenia ewidentnie wpływa na to, że znów mamy syndrom Małysza – jeden wybitny skoczek, a reszta słaba. Trzeba uzmysłowić sobie to, że Kamil skakać wiecznie nie będzie. Prędzej czy później przyjdzie moment w którym powie sobie dość (bo tylko Kasai może skakać do 50 ;p). I co wtedy? Przyjdzie wybierać z tych nielotów, którzy dziś niestety zawalają na całej linii. Czasu coraz mniej, a wymagań będzie coraz więcej.
Niestety Tajner nie po raz pierwszy pokazuje, że coś takiego, jak szkolenie w sportach narciarskich w naszym kraju po prostu nie istnieje. Kolejny przykład, jakże idealny to biegi.
Głośny wpis Kowalczyk na temat polskich działaczy odbił się echem w całym kraju. Trudno, napisała prawdę a ta zawsze kole w oczy. Nasza najlepsza biegaczka wiecznie biegać nie będzie. Przyjdzie taki moment, kiedy powie sobie dość. I kto wie, czy ten moment nie nadchodzi wielkimi krokami. Wszak w tym sezonie Justyna nie wywalczyła jeszcze ani jednego miejsca na podium. Fizycznie przypomina wrak człowieka.
Ze statystyk wynika, że w 16 rozegranych konkursach w tym sezonie, aż 9 razy wygrywała Marit Bjorgen. Therese Johaug zgarnęła 5 zwycięstw, a jeden raz na pierwszym miejscu podium znalazła się inna Norweżka – Ingvild Flugstad Ostberg. Aż 11 razy Norweżki zgarnęły całe podium dla siebie. Nominacja w tym sporcie jest niepodważalna. Brak Justyny w formie, oznacza tylko jedno – upadek biegów.
Norwegowie logistycznie uciekli wszystkim. Sprzęt, forma zawodniczek. To po prostu nokaut. Nie ma na świecie ani jednego kraju, który w tej chwili mógłby się z nimi równać. Sporo pisze się o Szwedach, gdyż lada moment odbędą się mistrzostwa świata w szwedzkim Falun. Szwedzkim biegaczom motywacji i zdolności odmówic nie można, ale w starciu z norweską machiną zasilaną lekami na astmę, nie mają większych szans.
FIS chyba jak nigdy dotąd, zdaje sobie sprawę z tego, jak ważny rynek straci. Koniec Justyny Kowalczyk, oznacza koniec biegów narciarskich w Polsce. Młodego pokolenia, które mogłoby zastąpić naszą najlepszą biegaczkę z Kasiny Wielkiej, nie widać. I tylko pozostaje mieć złudną nadzieję, że będąc na sportowej emeryturze Justyna Kowalczyk weźmie się do pracy i być może zburzy ten narciarski beton w ZPN. Kibice byliby jej za to niezmiernie wdzięczni.
Na koniec wpisu – tenis. O
Pucharze Hopmana pisałem już w swoim pierwszym manifeście, zatytułowanym Tenisowy Rachunek (odnośnik:
klik!). Nie mniej warto napisać kilka słów podsumowania Australian Open.
Tegoroczny szlem niezwykle zawiódł. Po zawodnikach pokroju
Agnieszki Radwańskiej i
Jerzego Janowicza spodziewałem się o wiele więcej. Zwłaszcza po „Isi”, która zwykła docierać na tym turnieju do ćwierćfinału. Niestety tegoroczne AO było mało gościnne dla polskich tenisistów. Pomijam fakt, że większość deblistów odpadła już w pierwszych rundach turnieju.
Niedosyt pozostawia forma Agnieszki. Przecież początek wydawał się wymarzonym – dwa niezwykle szybkie zwycięstwa. Ani Japonka Kurumi Nara, ani tym bardziej Szwedka Johanna Larsson nie miały szans w starciu z utytułowaną Polką. Co ciekawe w meczu z Szwedką, Aga pobiła rekord czasowy meczu – zwycięstwo z Larsson zajęło jej niecałą godzinę lekcyjną – czyli
45 minut.
Schody dla naszej najlepszej tenisistki zaczęły się już w III rundzie. Tam czekała na nią niezwykle mocna i leworęczna Amerykanka o uzbeckich korzeniach –
Varvara Lepchenko. Na szczęście strach miał tylko duże oczy. Pierwszy set to był spektakl jednej aktorki. Amerykanka próbowała wszystkiego, ale tego dnia Polka była niczym ściana – przebiła każdą piłkę na drugą stronę. W drugim secie sprawy nieco się skomplikowały. Przede wszystkim Agnieszka dała dojść do słowa Amerykance, stąd małe kłopoty pod koniec seta. Tak czy owak, mecz został wygrany, a Isia znów zameldowała się w czwartej rundzie, gdzie…
… czekała kolejna Amerykanka - słynna Venus Williams. Ten kto interesuje się tenisem , z pewnością pamięta ich ostatni pojedynek w Montrealu, gdzie Aga w dwóch setach ograła Amerykankę i zgarnęła puchar. Niestety tym razem Venus postawiła o wiele trudniejsze warunki. Agnieszka wydawała się spięta i nie grała tego co grac przecież powinna… Stąd gładko przegrany set. W drugim role się odwróciły – Radwańska zaczynała grac swoje, Amerykanka wydawała się nie wytrzymywać fizycznie wymian – co nie dziwiło, biorąc pod uwagę fakt, iż liczy sobie już trzydzieści pięć lat. Niestety trzeci set był kopią pierwszego. Znów te same błędy, w poczynania wkradła się pewna nerwowość i nim się obejrzeliśmy, było już pozamiatane.
W pewnych punktach (zarówno tych wygranych jak i przegranych) widać było pierwsze efekty ręki Martiny Navratilovej. O współpracy Martiny i Isi dość sporo mówiło się już od dawna. Amerykanka o czeskim obywatelstwie miała pomóc Adze w zdobyciu tego upragnionego szlema. Szkoda, że pierwsza próba skończyła się tak szybko.
Polskim kibicom tenisa pozostaje czekać do maja. To właśnie wtedy rozpocznie się drugi z wielkoszlemowych turniejów – French Open (bardziej znany pod nazwą Rolanda Garrosa – od legendarnego lotnika). To kolejna okazja do tego, by w końcu wygrać upragniony puchar. Prędzej czy później współpraca z utytułowaną trenerką (wielkie szlemy zdobywała aż 18 razy!) da rezultaty. Wymagana jest tylko cierpliwość.
Janowicz w tym roku zaskakuje niebywałym opanowaniem. Zwykł masowo rozwalać rakiety, wykłócać się z sędziami, generalnie zawsze iść pod prąd. Tym razem było jakoś…. inaczej? Niestety inaczej tylko pod względem mentalnym. Jeśli przełożymy to na umiejętności sportowe, Jerzyk zanotował ten sam wynik co w zeszłym roku – czyli III rundę. Tu warto odnotować, że tym razem po drodze wyeliminował jedną z czołowych rakiet światowego tenisa – Francuza Gaela Monfilsa. Niestety technicznie grający Hiszpan Feliciano Lopez (14 w rankingu mężczyzn) był już poza zasięgiem naszego czołowego tenisisty. Z jednej strony – stagnacja, z drugiej brak dalszego rozwoju. I brak sponsora – atlas bowiem wycofał się ze sponsoringu łódzkiego tenisisty. A jak wiadomo, bez pieniędzy w tenisa grac się niestety nie da.
W ogólnym rozrachunku tegoroczny Australian Open dla polskich tenisistów okazał się drogą przez mękę. Sama ranga wydarzenia niestety nie szła z emocjami sportowymi. Na palcach jednej ręki można policzyć ciekawe mecze. Obsada finałów, zarówno u pań jak i u panów, nie mogła nikogo zaskoczyć. Wyniki także. Po łatwych i niezwykle nudnych spotkaniach, ostatecznie szlema wygrali Serena Williams i Novak Djokovic. Dwójka hegemonów współczesnego tenisa.
Na szczęście jest już luty. Nowe rozdania, nowe emocje. A będzie co oglądać. Dla tych którzy chcieliby być ze wszystkim na bieżąco, mała rozpiska najważniejszych wydarzeń:
- 15.02 – 21.02 – turniej w Dubaju z udziałem Agnieszki Radwańskiej
- 23.02 – 01.03 – turniej w Katarze z udziałem Agnieszki Radwańskiej
- 07.02 – 08.02 – mecz Polska – Rosja w pucharze federacji (tenis)
- 02.02 – 08.02 – turniej w Montpellier z udziałem Jerzego Janowicza
- 09.02 – 15.02 – turniej w Rotterdamie z udziałem Jerzego Janowicza, Łukasza Kubota i Marcina Matkowskiego
- 16.02 – 22.02 – turniej w Marsylii z udziałem Jerzego Janowicza
- 16.02 – 22.02 – turniej challenge rowy we Wrocławiu z udziałem Łukasza Kubota, Michała Przysiężnego i Kamila Majchrzaka
- 23.02 – 01.03 – turniej w Acapulco z udziałem Urszuli Radwańskiej
- 19.02 i 26.02 – mecz i rewanż w spotkaniu Legii Warszawa z Ajaxem Amsterdam w ramach 1/16 Ligi Europy
- 17/18.02 i 24/25.02 – mecze i rewanże w 1/8 Ligi Mistrzów
- 11/12.02 i 18/19.02 – mecze i rewanże w 1/6 Ligi Mistrzów siatkarzy
- 14.02 i 18.02 – mecze Vive Targi Kielce przeciwko Dunkierce i Motorowi Zaporoże w fazie grupowej Ligi mistrzów piłkarzy ręcznych
- 18.02 – 01.03 – mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym w Falun
O tych wydarzeniach i subiektywnym spojrzeniu na nie przeczytacie w kolejnym manifeście, który ukaże się za równy miesiąc.
P.S. Prosiłbym o oddanie głosu w sondzie.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ