Polska II Liga
Ten manifest użytkownika cammilly przeczytało już 3065 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
- Wiera, no posuń żeś się, Wiera, zabieraj stąd swoją dupę... No już szybko, szybko... - usłyszałem w pewien suchy poranek, otwierając szeroko uszy i przewracając się z boku lewego na bok prawy. Ostatnią noc spędziłem, zdaje mi się, ze szwagrem w jego super wypasionej robotniczej chatce, przypominającej tą na kurzej stopce.
- Dima, przecież to ja Jewhen. Twoja żona została w domu w Użhorodzie. Ty pijaku, coś ty z sobą zrobił ubiegłej nocy? - to było pytanie retoryczne. Akurat ja, biorący czynny udział w tej samej libacji, w której popłynął mój szwagier, wiedziałem co robił poprzedniej nocy, ale chciałem wyjść na porządnego i zarzucając kąśliwą zaczepką, oczekiwałem jedynej słusznej odpowiedzi.
- Kochałem się z Klaudią Szifer. Potem jeszcze z Brintej, a na końcu piłem chyba ze... Stingieeem? - nie tego się spodziewałem. To mnie Dymitrij zaskoczył, skąd mu się to wzięło. Nie wybiło mnie to z równowagi i spojrzałem władczo na mojego półżywego szwagra.
- Wstajesz?
- Nie mam zamiaru, mam dzisiaj wolne, a służąca przyniesie zaraz hrabiemu bulioniku i gazetkę...
- Aha, dobra wszystko rozumiem. To czekaj sobie spokojnie na pokojówkę, służącą czy inną gejszę. Która godzina? - szukając zegarka po pokoju znalazłem swój prawy but - Dziesiąta dwadzieścia pięć, mam ponad półtora godziny do treningu. Ja lecę Dima, zobaczymy się później.
- A pójdziesz Ty! - tyle usłyszałem na pożegnanie od mojego skacowanego szwagra. Niech tylko się Wiera dowie o twoich wybrykach i grzaniu w palnik, zrobi z Tobą porządek. Czas na jajeczniczkę, butelkę wody niegazowanej i do roboty...
Na południowym treningu oprócz tego, że to już październik i plucha szału nie było. Mżawka, chmury i spadające kolorowo-mokre liście zajęły mi głowę bardziej niż moi młodzi piłkarze. Czupryna z Radomskim kopią się po głowach nawet wtedy gdy muszą przechodzić pod płotkami, a Szałęga poprawia włosy i łańcuchy, które przesunęły mu się do tyłu po wyskoku do górnej piłki. W sobotę mecz z liderem tzn. z Sokołem z Aleksandrowa. Aż strach się bać, ale pocieszający jest fakt, że gramy u siebie, a gdy do Niecieczy przyjeżdżają nawet najlepsi, nigdy nie mają łatwego życia. Na dziewięć spotkań domowych, wygraliśmy siedem. Spojrzałem na zegarek. Był kwadrans przed czternastą i zaczynało padać coraz mocniej, zakończyłem trening krótkim:
- Panowie pod prysznic i widzimy się o osiemnastej na gierce wewnętrznej!
Później jak to zwykle. Obiad w zakładowej stołówce, dobry film albo książka, porządki w mieszkaniu (bo trzeba przyznać, że Sławomir się tym razem postarał - dostałem trzypokojowe mieszkanie na drugim piętrze kamienicy w centrum pobliskiego Żabna, miasta gminnego) i znowu na trening. Wieczorem tylko lekki rozruch i gierka. W końcu jesteśmy już w trakcie ostrego sezonu, nie można przemęczać tek młodych zawodników, bo kto mi później wyjdzie na boisko? Mecz 3 x 20 minut, prysznic i około 20:30 w domu.
Oczywiście musiał zaczepić mnie Mackiewicz. Pytał o taktykę na Sokoła.
- Trenerze, co robimy na kolejny mecz, coś specjalnego?
- Nic specjalnego. Z tego co czytałem to ich atutem jest siła fizyczna. Naszym zwinność i spryt. Wniosek z tego taki, że to są wielkie wałkonie, które myślą co najwyżej, którą ręką się podetrzeć, a w pozostałych sytuacjach ślepo słuchają trenera.
- A więc co?
- A więc mój drogi Jarku, pozostałe do meczu cztery dni poświęcimy na myślenie, myślenie i może jeszcze stałe fragmenty. Nie zabiegamy ich - to pewne, ale może jakoś zaskoczymy sprytem. Chwytasz?
- No chwytam, ale to jednak jest specjalne przygotowanie do meczu, panie trenerze - uśmiechnął się szeroko mój asystent.
- Niech ci będzie, jadę do domu...
Na sobotę plan był prosty - zagiąć tych z Aleksandrowa Łódzkiego myśleniem. Ja wiem, że my nie jesteśmy błyskotliwi i spostrzegawczy jak Einstein czy Tomasz Kammel, ale może to nasze skromne myślenie przyniesie upragniony efekt.
W dzień XIII. kolejki II Ligi Wschodniej obudziłem się rześki jak nigdy. Do klubu przyjechałem tym razem jako pierwszy o godzinie 11:30. Piłkarze zaczęli się zbierać około 12:15. Od 13:00 rozgrzewka. Później jeszcze odprawa taktyczna. Taka mała, bo wszystko było wiadome już wcześniej. Podałem skład wyjściowy:
Następnie pogadałem jaki to trudny mecz i ile może w końcowym rozrachunku od niego zależeć i wypuściłem moje młokosy na boisko. Co oni robili z tymi harpaganami. Kręcili się między nimi, przechodzili pod nogami, grali w pięcioma w dziadka - aż miło patrzeć na taką zabawę moich malutkich. Byłem takim ukraińskim Arsene Wegnerem, w takim małym polskim Arsenalu. Tak mi na myśl przyszło.
Prawda prawdą, a fakt faktem, że to Sokół był stroną przeważającą. Co z tego skoro to jeden z naszych nielicznych strzałów załopotał w bramce rywala! Pogoda brzydka, mokro, a Mathieu Czupryna szkolony był w Polonii Warszawa, że w takich sytuacjach się nie kombinuje i uderza. No i uderzył. Piłka odbiła się po drodze dwa razy od łydek obrońców przyjezdnych i wpadła do siatki. To byłoby tyle o golach. Po meczu podbiegł do mnie szczęśliwy „Czupryn" i rzucił po francusku krótkie „C'est la vie". Wygraliśmy z wielkoludami z Aleksandrowa. Oj co to się działo na trybunach! Głowa mała, a to był mecz jedynie o trzy ligowe punkty...
Po tej wygranej awansowaliśmy na dziewiąte miejsce w tabeli. Naszym następnym rywalem był zespół Ruchu Wysokie Mazowieckie. Niby nic strasznego, ale mecz był wyjazdowy. Już w poniedziałek przyleciał do mnie Mackiewicz by oznajmić, że na spotkanie wyjeżdżamy już w piątek o 16:00.
- Czemu tak wcześnie?
- Żeby nie było później kłopotów z niewyspaniem i innymi takimi.
- A kto o tym zdecydował? Przecież to ja jestem trenerem?
- No prezes Kalicki...
- Aha, prezes? No dobrze, niech zatem tak będzie, wyjeżdżamy już w piątek.
Słowo się rzekło. Mirek buc jeden, we wszystko chce ingerować. Jakby mógł to nawet ustaliłby po swojemu jaki papier toaletowy ma być w klubowych kiblach oraz ile podatku powinna odprowadzać do skarbu państwa uliczna ladacznica... Ja mu się kiedyś odwdzięczę za podejmowanie decyzji za mnie. Z drugiej strony może to dobry pomysł. W dodatku to on płaci...
Do Wysokiego Mazowieckiego (leżącego tak na prawdę w woj. podlaskim) dotarliśmy przed 22. Zakwaterowanie w skromnym hoteliku na skraju miasta. Wszystko dobrze. Szybko położyliśmy się spać.
Rano pobudka, śniadanie i na stadion. Mecz? No niestety. Znów porażka na obcym boisku. I to ta najbardziej bolesna, bo w najniższym możliwym rozmiarze - 0:1. Trudno, młodość, błędy i tak dalej, Trzeba przyjąć to na klatę i ciągnąć ten wózek dalej. W końcu trzeba jeszcze powalczyć o historyczny awans do I Ligi.
Następnie przyszło nam się zmierzyć z Kolejarzem Stróże. Kolejny średniak, ale mecz również na wyjeździe. Na jednym z ostatnich treningów przed wyjazdem powiedziałem do chłopaków:
- Moi mili, mam już dosyć dostawania w dupkę na wyjazdach. Ja wiem, że to ciężej, że trzeba walczyć nie tylko z rywalami na boisku, ale również z tymi na trybunach i z całym miastem w którym przyjdzie wam rywalizować o ligowe punkty. Musicie się jednak przyzwyczaić do takich spotkań. Nie można przecież całe Zycie przegrywać na wyjeździe chcąc osiągnąć jakiś sukces w tym sporcie. Czyż nie mam racji?
- Ma trener, ma... - dzisiaj drużyna Bruk-Betu była wyraźnie nie w sosie. Zobaczymy jak im pójdzie w sobotę z Stróżach.
Kolejny mecz bez historii, prawie bez historii. Nie mogę o nim powiedzieć nic ciekawego, ponieważ spotkanie rozpoczęło się, a ja po 15 minutach usnąłem z nudów. Na boisku nie działo się nic. Moje maluchy grały z rywalem na boisku w bierki. Jedynie na trzy minuty przed końcem spotkania, jeden znudzony tą jakże dynamiczną grą, postanowił pobawić się piłką za co już w polu karnym został skarcony pstryczkiem w nos. Poskarżył się arbitrowi tak skutecznie, że ten podyktował rzut karny. Na swoje nieszczęście wspomniany już maluch-rozrabiaka, miał dzisiaj podwójnego pecha. Najpierw oberwał od kolegi w nos, co sprawiło, że przez następne godziny musiałem go tulić w ramionach, później chcąc wymierzyć osobiście sprawiedliwość przeciwnikom, spudłował z jedenastu metrów. Tym Looser of the day był dzisiaj Łukasz Szczoczarz.
Mecz skończył się wynikiem bezbramkowym. Ja obudziłem się dopiero po karnym, gdy widownia złożona praktycznie w 100 % z tubylców zaczęła wiwatować i obrzucać wyzwiskami mojego biednego Łukaszka.
W tabeli niezmiennie na miejscu dziewiątym. Strata dwóch oczek do miejsca ósmego na które obecnie polujemy.
W kolejce XVI. grać będziemy z GKS Jastrzębie. Są na ostatnim miejscu i w dodatku wszyscy ich leją aż miło patrzeć. My również mieliśmy zamiar wrzucić im kilka bramek, więc przygotowywaliśmy się sumiennie pod kątem strzeleckim.
Moje relacje z prezesem były już bardzo napięte. Po wtorkowym treningu zaprosił mnie do swojego gabinetu. Byłem przekonany, że znowu na jakąś pogawędkę wychowawczą, że będzie mnie pouczał. Nic z tych rzeczy. Zaprosił mnie na kawę i ciastko i z wielkim uśmiechem wystających spod niechlujnie przystrzyżonych wąsów oznajmił mi, że sprowadził nam z wolnego transferu niebywałą perełkę. Doświadczoną, a jednocześnie mogącą pograć jeszcze kilka sezonów na wysokim ekstraklasowym poziomie. Powiedział iż wie, że mam problemy ze środkiem pola, dlatego znalazł kogoś wyśmienicie pasującego na kierownice zespołu. No dobrze, ale kto to taki? Nam jest potrzebny jakiś Power Ranger, a nie zwykły rozgrywający! Power Ranger? bardzo proszę, no to dostaliśmy afrykańskiego wojownika. Z wolnego transferu zasilił nasz Bruk-Bet sam Bonaventure Kalou! Szczęka mi opadła kiedy to usłyszałem.
Następnego dnia znowu prosił abym pojawił się w jego biurze i już tym razem musiał zbierać mnie z podłogi. Zakontraktował dodatkowo napastnika Ezechiela Ndouassela!!! Roztrzęsiony przyszedłem do domu. Czadyjczyk, reprezentant kraju, wysokiej klasy snajper i doświadczony reprezentant Wybrzeża Kości Słoniowej, to było coś, zdecydowanie...
Jakim sposobem on to zrobił, jak mu się udało? W Afryce potrzebują kostki brukowej czy jak? A może przyciągnął ich słoń w naszym herbie? Zastanawiałem się bardzo długo. Nie wymyśliłem jednak niczego pasującego na moją ukraińską logikę, do tej sytuacji. Postanowiłem przywitać moich nowych podopiecznych i zabrać się do przerwanych przygotowań do spotkania z jastrzębianami.
Od rau w pierwszej jedenastce wyszli pozyskani piłkarze z Afryki. Mecz dobry w naszym wykonaniu. Moje młokosy dowodzone na boisku przez doświadczonego Kalou wypadły okazale. Już na początku uzyskaliśmy wyraźną przewagę, która powiększała się z każdą minutą meczu. Wbiliśmy rywalowi aż trzy bramki, pierwszy raz tak dużo odkąd prowadzę ten zespół.
Od jakiegoś czasu niesamowicie gra Patryk Kamiński. Ten młody chłopak wypożyczony z Legii Warszawa pokazuje ostatnio na co go naprawdę stać. Nie strzela dużo goli, nie asystuje tak często, ale przebłyski ma fantastyczne. Potrafi przez pół godziny nie dawać o sobie znać, by przez następne trzy minuty zaliczyć dwie kapitalne asysty. Będą z niego ludzie...
Następnym naszym rywalem miał być Świt Nowy Dwór Mazowiecki. Zespół, który zaliczył epizod w polskiej Ekstraklasie w sezonie 2003/04 plasował się obecnie na drugim miejscu II Ligi Wschodniej z dużymi szansami na awans w tym sezonie. Tak więc musieliśmy się po raz mocno spiąć żeby ugrać korzystny wynik.
Przygotowania to tego spotkania to nic nadzwyczajnego. Solidna praca na treningach miała być wystarczająca do walki bark w bark z przeciwnikiem. Nawet Mackiewicz nie latał już do mnie i nie pytał co specjalnego szykujemy na rywala, bo nie widział potrzeby zadawania swoich głupich pytań. Wiedział, że wszyscy pracują na maksa.
Sobota. Dwie godziny przed meczem. Skupienie w szatni niesamowite. Wszyscy wiemy, że od tego meczu nic nie zależy, ale nikt nie przechodzi obok niego obojętny. W powietrzu unosi się atmosfera walki. To dobry znak. bardzo dobry.
Wszyscy gotowi do rozgrzewki. Tylko asystent Jarek lata po szatni jak kot z pęcherzem, instruując jeszcze niektórych rezerwowych, jak to mają założyć pomarańczowe znaczniki na dresy, gdy będą siedzieć na ławce. Kilka spojrzeń i wychodzimy na rozgrzewkę po której zaczynamy bój. Wojnę o bardzo cenne trzy punkty.
Bardzo dobry mecz, bardzo dobry, bardzo. Szybki z dużą ilością akcji podbramkowych. Cała nasza drużyna pokazała bardzo dojrzały futbol i to zdaje się zadecydowało o zwycięstwie. Było to nasze siódme zwycięstwo u siebie w obecnym sezonie. Zwyciężyliśmy głównie za sprawą naszego młodego giętkiego golkipera. Mikołaj Osuch, bo to o nim mowa pokazał dzisiaj klasę. To temu 19-sto letniemu bramkarzowi zaufałem wstawiając go między słupki wyjściowej jedenastki. On sam się do tego przyczynił pokazując wielokrotnie na treningach swoją wyższość nad bardziej doświadczonymi Budką i Baranem.
Po tym zwycięstwie awansowaliśmy na ósmą pozycję w ligowej tabeli, przeskakując tym samym zespół Kolejarza Stróże. Jednak nie możemy spać spokojnie, bo między 12. a 8. miejscem są tylko trzy punkty różnicy. Naszym zadaniem jest jednak piąć się w wykresach i statystyczkach składających się na tabelę ligową. Bracia Kaliccy oczekują od Nas coraz więcej...
Teraz trzeba jedynie utrzymać tak dobrą formę zwyżkową i walczyć dalej o ligowe punkty. Następne kolejki to potyczki m.in. z Wigrami Suwałki, Resovią Rzeszów i Hetmanem Zamość, a więc wymagający rywale.
Chciałbym aby to zimy wspiąć się jeszcze w ligowej tabeli o kilka oczek. Czy Bruk-Bet Nieciecza podoła temu wyzwaniu i co na to bracia Kaliccy? Dowiemy się niedługo...
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Zasada ograniczonego zaufania |
---|
Jeżeli nie jesteś przekonany co do umiejętności swojego asystenta, nie pozostawiaj mu przedłużania kontraktów. Może sprawić, że zwiążesz się z niechcianym zawodnikiem na dłużej lub możesz przeoczyć koniec kontraktu kluczowego gracza. |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ