Campionato Sammarinese di Calcio
Ten manifest użytkownika Rafał9595 przeczytało już 1279 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Każda historia ma swój początek. Ta nie zaczyna się w Los Angeles, na Dzikim Zachodzie czy w odległej galaktyce... Rozpoczyna się po prostu w Polsce...
Rimini. Idealne miejsce na spędzenie wakacji. Tak samo pomyśleli moi przyjaciele. Siedzieliśmy u mnie w domu, w Warszawie. Chcieliśmy spędzić te 2 miesiące a przynajmniej ich część razem. Uzgodniliśmy wszystkie szczegóły. Postanowiliśmy jeszcze w czerwcu pojechać do Włoch. Rimini jest jednym z popularniejszych miejsc turystyczno-wypoczynkowym leżącym przy Adriatyku. Po prostu żyć nie umierać. Po zakwaterowaniu się w hotelu postanowiliśmy pokręcić się trochę po nim a potem pójść coś zjeść. Drugi dzień upłynął na nicnierobieniu. Trzeci tak samo. W końcu podczas czwartego postanowiliśmy pójść na miasto. Ja wraz z moimi kolegami, Pawłem, Mikołajem, Grześkiem i Damianem jesteśmy maniakami futbolu, dobrze wiedzieliśmy, że w Rimini jest drużyna piłkarska.
Rimini Calcio FC, bądź jak kto woli AC Rimini czy tam Rimini 1912 występuje obecnie w Serie D, jednak ma za sobą epizody w Serie B. Oczywiście wraz z kolegami nie mogliśmy się powstrzymać i zaciągnęliśmy resztę, czy tego chcieli czy nie na stadion Romeo Neri gdzie właśnie swoje mecze rozgrywa Rimini. Na obiekcie mogącym pomieścić 10 tysięcy osób spędziliśmy 30 minut. Potem ruszyliśmy dalej, wróciliśmy na trochę na plaże, z kupionymi kremami do opalania. Słoneczne kąpiele szczególnie odczuł Grzesiek, który popalił sobie ramiona. Wieczorem wraz z Mikołajem poszliśmy obejrzeć w recepcji katalog, z ciekawymi miejscami w pobliżu. Postanowiliśmy pojechać do niedaleko położonego San Marino, zobaczyć Monte Titano, z którego rozciąga się piękny widok na okolicę a na szczycie góry znajduje się zamek. W 2008 roku obiekt został wpisany na listę UNESCO, więc sądziliśmy, że warto to zobaczyć. Gdy powiedzieliśmy reszcie o pomyśle nikt nie protestował, przeciwnie wszyscy chcieli pojechać. Poszliśmy na kolację, posiedzieliśmy potem w barze i tak upłynął dzień numer 4... Po zjedzeniu śniadania postanowiliśmy ruszyć w drogę. Jechaliśmy na własną rękę, niespecjalnie leżało nam szukanie ofert z biur podróży, użeranie się w autokarze, i robienia wszystkiego jak nam narzuca program wycieczki. Pół godziny potem przekroczyliśmy już granicę z San Marino. Okazuje się, że nawet tam można się zgubić. Ponieważ Grzesiek jechał jako pierwszy reszta podążała za nim. Zamiast wylądować w stolicy kraju czyli San Marino odbiliśmy za bardzo w prawo. Spojrzałem na mapę. Wylądowaliśmy w punkcie zaznaczonym na czerwono. Naszym oczom ukazała się tabliczka z wielce wymownym herbem miasta Faetano Na dodatek mój samochód zaczął wydawać dziwne dźwięki. Postanowiliśmy z głównej ulicy skręcić w jakąś boczną. Akurat tam była zatoczka, która jakby na nas czekała. Ledwo tam dojechałem i już dalej ruszyć nie mogłem. Damian jadący ze mną podniósł maskę.
- Hmm... Kiepsko to wygląda-stwierdził
- Ciekawe, czy w tej mieścinie jest jakiś warsztat?- spytał Mikołaj
- Możemy się rozejrzeć. I tak na razie dalej nie pojedziemy-powiedziałem
Grzesiek chciał jednak porobić coś przy silniku. Ja jakoś nie miałem ochoty. Poszedłem kilkadziesiąt metrów do przodu. Po lewej stronie zobaczyłem napis: "Societa Calcio Faetano" i równie wymowny, podobny do miastowego herb. Klubowy znak wydawał mi się trochę śmieszny, jednak zaraz zacząłem myśleć.
- Hmm.. Mają tu drużynę piłkarską. I tak nie mamy nic lepszego do roboty. Idę po chłopaków.
Później już całą piątką staliśmy przed obiektem SC Faetano. Ot, zwykły stadion, pojemność 750 miejsc. (W FM-ie Faetano ma stadion o tej samej nazwie, choć w rzeczywistości swoje mecze rozgrywa na Olimpico w Serravalle. Postanowiłem się trzymać jednak wersji FM-a, potem dowiecie się o rozbudowach i takich tam) Weszliśmy do budynku klubowego poprosić o zgodę na wejście na stadion. Za biurkiem siedział pewien młody brunet a na ścianie za nim wisiał kalendarz ze zdjęciem zespołu. Na szczęście ów mężczyzna w miarę sprawnie władał angielskim i po uiszczeniu skromnej opłaty w wysokości 2 euro, weszliśmy na trybuny. Mieliśmy niesamowite szczęście, gdyż drużyna miała jeszcze trening. Wyjęliśmy aparaty i skorzystaliśmy z okazji na zdjęcia. Dostrzegłem, że zawodnicy ukradkiem na nas spoglądają. Widać, że niecodzienną sytuacją jest aby ktoś przyszedł na ich trening. Gdy schodzili z murawy na koniec treningu, czyli jakieś 15 minut od naszego przybycia, pomachaliśmy im i byliśmy ciekawi jak zareagują. Grzecznie odmachali a my zbieraliśmy się do wyjścia. Na tablicy ogłoszeń naprzeciw siedziby zobaczyłem, że pojutrze grają sparing z La Fioritą.
- Chłopaki może przyjedziemy tu za 2 dni?- spytałem
- A po co?- odpowiedział pytaniem na pytanie Paweł
- Jest mecz.- wyjaśniłem
Jak przewidziałem zgodzili się.
Wróciliśmy do samochodu. Grzesiek nadal męczył się z silnikiem. Miał czarne ręce. Po 5 minutach stwierdził:
- Powinien odpalić.
I o dziwo odpalił. Tylko, że zdążył przejechać 100 metrów. Akurat do stacji benzynowej. Dysponowała nawet myjnią. Kupiliśmy sobie kawy i poszliśmy poprosić o pomoc. Niestety facet od myjni nie rozumiał ni w ząb ani angielskiego ani niemieckiego. Próbowałem coś po hiszpańsku ale było to jak bicie głową w mur. Damian poszedł po pracownika stacji, który na nasze szczęście umiał angielski. Wyjaśnił nam, że pan od myjni jest znajomym gościa, który ma w pobliżu warsztat i zaraz po niego zadzwoni. 10 minut potem ukazała się nam ciężarówka z napisem: Simoni, bottega. Wysiadł z niej właściciel warsztatu i podał rękę facetowi od myjni, a następnie nam. Umiał po angielsku, więc nie było kłopotów z dogadaniem się. Podziękowaliśmy pracownikowi stacji a w podzięce dla mężczyzny od myjni, umyliśmy tam nasze, oprócz mojego samochody. Naprawa mojego pojazdu potrwała kilka godzin i zdążyło się już ściemnić. Spytani dokąd jedziemy przez właściciela warsztatu odpowiedzieliśmy, że do San Marino aby zobaczyć Monte Titano. Powiedział, że noc to nie jest dobra pora i że zaklepie nam tam nocleg. Pięknie podziękowaliśmy, zostawiliśmy spory napiwek i ruszyliśmy w drogę. Tym razem mój samochód nie miał już żadnych problemów. Do San Marino dotarliśmy około 23. Mogliśmy nacieszyć oczy pięknym widokiem stolicy w nocy.
Była 23.30 kiedy dotarliśmy do kwatery, którą załatwił nam mechanik. Zasnęliśmy jak zabici kończąc pełen wrażeń piąty dzień. Rano obudziliśmy się dość późno bo o 10. Właściciel uraczył nas smacznym śniadaniem, potem zapłaciliśmy i postanowiliśmy wejść na Monte Titano. Po długiej wspinaczce znaleźliśmy się w końcu na szczycie, 739 m.n.p.m.
Cieszyliśmy oczy widokiem, jednocześnie sapiąc ze zmęczenia. W końcu trzeba było jeszcze zejść na dół! Pokręciliśmy się jeszcze po zamku i zeszliśmy. W oddali jeszcze raz spojrzeliśmy na Monte Titano.
Oczywiście nie opuściliśmy San Marino z pustymi rękami. Z chłopakami kupiliśmy sobie szaliki reprezentacji narodowej a także te eurowizyjne, a tak dla przyjemności. Jeden z naszych kolegów, zapalony filatelista kupił sobie znaczki, bardzo często emitowane w San Marino. Po powrocie do Rimini, w hotelu przypomniałem sobie o meczu. Mikołaj zrobił nam nie lada niespodziankę, gdyż jak tylko o tym powiedziałem wyjął szaliki w barwach klubowych Faetano i sporych rozmiarów flagę polską.
- Pokażemy im, że my nie tacy byle jacy.- powiedział
- Fajnie. Już nie mogę się doczekać wyjazdu na mecz!- stwierdził Damian.
Powiedzieliśmy nasze plany reszcie, jednak Ci nie chcieli z nami jechać, i postanowili, że zostaną w Rimini i jakoś sobie dzień zorganizują. W końcu minął kolejny dzień i wraz z chłopakami wstaliśmy bardzo wcześnie. Odpowiednio wcześniej zeszliśmy na śniadanie i od razu po nim ruszyliśmy w drogę. Mecz zaczynał się o 12 a była 8. Po 45 minutach zaparkowaliśmy na pamiętnej zatoczce i weszliśmy do siedziby klubu kupić bilety. Na szczęście jeszcze były. Do meczu pozostawały jeszcze 3 godziny, więc poszliśmy na równie pamiętną stację kupić coś do jedzenia i picia. Ponownie spotkaliśmy się z pracownikami stacji i myjni. Pogadaliśmy z dobrą godzinę o wszystkim: o celu naszej wizyty, o samochodzie, o życiu, o Polsce, o San Marino, o Faetano... Zrobiliśmy sobie jeszcze spacer po Faetano i tak do meczu została już tylko godzina. Poszliśmy na stadion, pokazaliśmy do kontroli nasze bilety, które nas kosztowały całe 5 euro od osoby. Nie przyczepili się do flagi, i dobrze bo jakoś nie miałem ochoty znów prosić pracownika stacji o pomoc przy tłumaczeniu w razie gdyby ochrona nie znała angielskiego, a nawet jeśli i tak nie mieliśmy ochotę na dyskusje. Na stadion weszliśmy jako pierwsi, rozwiesiliśmy naszą flagę i usiedliśmy. Zaraz potem zaczęło schodzić się coraz więcej osób, a także grupka lokalnych ultrasów, która wywiesiła kilka flag, i majstrowała coś przy trybunach. Czyżby oprawa? Na meczu towarzyskim? Zapytałem po angielsku jakiegoś gościa obok o co chodzi. Ten wyjaśnił, że Faetano i La Fiorita są największymi rywalami. Mniej więcej tak jak u nas Legia z Polonią czy Wisła z Cracovią. Spytałem się czy może słyszał coś o polskim futbolu, ten odpowiedział, że zna Polonię Warszawa ze starć z innym sanmarińskim zespołem, Juvenesem Dogana. Tradycyjnie wchodzących na przedmeczową rozgrzewkę piłkarzy Faetano powitano oklaskami a La Fioritę gwizdami. Osób było mało może ze 150. Potem doszło jeszcze z 50 co dawało ok. 200 ludzi.
- Panowie trafiliśmy na derby...- powiedział Paweł
- Ta.. Sanmarińskie derby.- dodał Damian
Zabrzmiał pierwszy gwizdek sędziego a zaraz po nim okrzyk: Faetano, Faetano, Faetano, Faetano!...
Mam nadzieję, że pierwszy odcinek się podoba, ciąg dalszy już niedługo!
CDN...
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Scout = dobry taktyk? |
---|
Wyznaczając scouta do obserwacji następnego rywala, zwracaj uwagę na wartość atrybutu Wiedza taktyczna. Dzięki temu będzie on w stanie trafnie zasugerować rodzaj treningu przedmeczowego oraz proponowane ustawienie. |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ