Gdy nadchodzi grudzień, w Polsce dogrywa się ostatnie mecze rundy jesiennej, o ile oczywiście pozwoli na to pogoda. Tymczasem w Anglii sezon rozkręca się na dobre. Nie ma już przerw na gry reprezentacyjne, więc można w pełni skupić się na spotkaniach ligowych. My przystępowaliśmy do nich w średnich humorach, spowodowanych oczywiście porażką ze Stoke. Należało jednak o tym jak najszybciej zapomnieć i starać się o jak najlepsze wyniki. W końcu nadal byliśmy w czołowej szóstce i mogliśmy walczyć o europejskie puchary.
GRUDZIEŃ 2011
Pierwszym spotkaniem był mecz na St. James' Park przeciwko Norwich. Przeciwnik z dolnej półki, który błąka się gdzieś w okolicy strefy spadkowej, ale po ostatnim meczu mieliśmy spory respekt nawet wobec "Kanarków". Tym bardziej, że musieliśmy występować bez kontuzjowanych Cabaye'a, Simpsona i Santona oraz zawieszonego Stevena Taylora. Drugą kontuzję w tym sezonie wyleczył wreszcie Danny Guthrie i miał swoją okazję, aby przekonać mnie, że warto przedłużyć z nim kontrakt, gdyż obecny ważny był tylko do końca czerwca 2012r. Mecz sam w sobie nie był porywający, graliśmy ostrożnie, aby nie popełnić błędów sprzed tygodnia. W 25. minucie zagraliśmy ładną akcję, Cheik Tiote podał na wolne pole do Papissa Cisse, a ten wyprowadził nas na prowadzenie. Mecz toczył się w spokojnym tempie, gracze gości nie bardzo mieli pomysł na to, jak wyrównać, a my nie staraliśmy się za wszelką cenę podwyższyć rezultatu. Po upływie godziny gry na boisku pojawił się Leon Best, by dziesięć minut później w pięknym stylu wymanewrować obronę Norwich i ustalić wynik meczu na 2:0. Nowy miesiąc zaczęliśmy w dobrym stylu, ale czekało nas wyzwanie o wiele trudniejsze - mecz wyjazdowy z Tottenhamem.
Zanim jednak do niego doszło, odbyło się losowanie trzeciej rundy FA Cup. Trafić można było na wiele słabych drużyn, ale los (czyt. FM) chciał inaczej. 2 stycznia miało odbyć się drugie w tym sezonie spotkanie z Sunderlandem w lidze. Dla kibiców nie miało to oznaczać jednak końca derbowych emocji. Oto bowiem pięć dni później mieliśmy znowu stanąć do boju z "Czarnymi Kotami", również na wyjeździe, w meczu najważniejszego pucharu krajowego. Oczywiście, to wielka frajda, ale i zarazem wielka presja, którą musieliśmy udźwignąć.
Tuż po losowaniu wyjechaliśmy do Londynu, aby spróbować powalczyć o punkty ligowe z drugim w tabeli Tottenhamem. Do składu wrócili Simpson i Steven Taylor, natomiast w środku pomocy jedną ze swoich nielicznych dotąd szans otrzymał Haris Vuckic. To właśnie 19-letni Słoweniec w piątej minucie meczu zainicjował akcję, którą chwilę później sam zamienił na bramkę. Od tego momentu gospodarze usiedli na nas i bardzo rzadko udawało nam się opuścić własną połowę. Do przerwy utrzymaliśmy prowadzenie, a tuż po niej Papiss Cisse miał sytuacje meczową. Niestety, przegrał pojedynek jeden na jednego z Bradem Friedelem, a chwilkę później wyrównał Jermain Defoe. Do końca spotkania obie strony nacierały na siebie (choć intensywniej i lepiej czyniły to "Koguty"), jednak wynik nie uległ zmianie, co traktowaliśmy jako spory sukces.
Pomimo przewagi gospodarzy wywieźliśmy z Londynu cenny punkt.
Mieliśmy tydzień na wyciszenie i przyszedł czas na kolejne dwa trudne spotkania ligowe. West Bromwich, pomimo tego, iż plasowało się w drugiej dziesiątce w tabeli, to jednak było dla mnie zawsze niewygodnym rywalem i z pewnością mecz wyjazdowy z nimi nie mógł być łatwy. Rozpoczęliśmy średniawo, czego efektem był rzut karny dla gospodarzy w 25. minucie. Na szczęście, Shane Long był tego dnia bardzo rozkojarzony i strzelił wysoko nad poprzeczką. Niecały kwadrans później bramkę zdobył Gabriel Obertan, który starał się wygrać rywalizację w składzie z Hatemem Ben Arfą. Potem niewiele się działo, natomiast w 88. minucie wynik spotkania podwyższył Steven Taylor pięknym strzałem głową, co zapewniło nam trzy punkty i dobre humory przed meczem z Liverpoolem.
Spotkanie z "The Reds" łatwe być nie mogło, pomimo ich średniej postawy w tym sezonie. Co rusz słychać o możliwym zwolnieniu Kenny'ego Dalglisha, nic takiego na razie nie ma jednak miejsca. Tymczasem dla nas był to mecz, który miał udowodnić Jose Enrique i Andy'emu Carrollowi, iż popełnili błąd opuszczając Newcastle. Od początku moi piłkarze byli bardzo nabuzowani i zmotywowani, co zaowocowało bramką już w 16. minucie. Demba Ba dostał podanie w środku pola i przeprowadził fantastyczny rajd, zakończony wspaniałym uderzeniem. Kwadrans później było już 1:1 po pięknej główce Stevena Gerrarda. Na szczęście moi podopieczni nie poddali się, postanowili szybko odzyskać prowadzenie i udało im się to już trzy minuty później, kiedy rzut karny na gola zamienił Papiss Cisse. I choć do końca spotkania bramki już nie padły, to jednak trwała niesamowita walka. Trzy punkty i satysfakcja ze zwycięstwa dla nas!
Mecz z Liverpoolem był wspaniałym, wyrównanym widowiskiem.
Po czterech intensywnych dniach przyszedł czas na odpoczynek. Kolejne spotkanie rozegraliśmy tydzień później na St. James' Park przeciwko Wigan. Tak po prawdzie to ich zmiażdżyliśmy, zupełnie nie istnieli na boisku, a 3:0 po bramkach Simpsona, Colocciniego i Besta to był naprawdę najniższy wymiar kary. Inny przebieg miał mecz, który rozegraliśmy w Sylwestra. Po raz kolejny, a zarazem ostatni w tym roku kalendarzowym zawitaliśmy do Londynu, tym razem, aby zmierzyć się z okupującym doły tabeli Fulham. Zagraliśmy bardzo średnie spotkanie, miało to jednak swoje usprawiedliwienie - na boisko wybiegli prawie sami rezerwowi, gdyż podstawowi piłkarze odpoczywali przed derbowym spotkaniem z Sunderlandem. Mimo to objęliśmy prowadzenie w 28. minucie, gdy bramkę zdobył Haris Vuckic. Gospodarze dwoili się i troili, chcąc odrobić straty, udało im się to jednak dopiero w 62. minucie po błędzie Tima Krula i strzale Petera Whittinghama. I gdy wydawało się, że nic nie jest w stanie zmienić przebiegu spotkania, przypomniał o sobie po raz kolejny Vuckic. W ostatniej minucie regulaminowego czasu gry postanowił pogrążyć Fulham i zarazem Martina Jola, zdobywając swoją drugą bramkę w tym spotkaniu. To zwycięstwo pozwoliło nam zakończyć rok 2011 na trzecim miejscu w tabeli, mnie dało tytuł Menedżera Miesiąca, a Holenderskiemu menedżerowi londyńczyków odebrało pracę.
STYCZEŃ 2012
Nowy Rok, jak już wcześniej wspomniałem nie przyniósł spokoju w nasze szeregi. Dwa mecze derbowe z Sunderlandem w ciągu sześciu dni oznaczały niesamowitą presję, a zarazem wielkie emocje, zarówno dla piłkarzy, całego sztabu szkoleniowego, ale przede wszystkim dla kibiców. Na moje szczęście do zdrowia wrócili już wszyscy moi kluczowi zawodnicy, dlatego drugiego dnia rozpoczynającego się roku mogłem posłać do boju optymalny skład, z Dembą Ba, Hatemem Ben Arfą, Yohanem Cabayem oraz Fabricio Coloccinim na czele. Na boisku, jak zawsze zresztą w derbach Tyne&Wear trzeszczały kości. Choć żadna ze stron nie zdołała osiągnąć przewagi w posiadaniu piłki, to w przeciągu całego spotkania "Czarne Koty" miały dużo więcej sytuacji do zdobycia bramki. Sztuka ta im się jednak nie udała, nam zresztą też nie, także bilans derbowy w lidze w tym sezonie był na naszą korzyść po wygranej w pierwszej kolejce, ale nie mogliśmy tego zaprzepaścić w FA Cup.
Do Sunderlandu zajechaliśmy z powrotem pięć dni później, by wywalczyć dla naszych kibiców awans do dalszej rundy rozgrywek pucharowych. Chcieliśmy potwierdzić, kto rządzi w północnej Anglii. Spotkanie rozpoczęło się dla nas bardzo pomyślnie, gdyż już w 11. minucie Titus Bramble zatrzymał nieprzepisowo szarżującego Papissa Cisse, a że rzecz działa się w polu karnym gospodarzy, to oprócz "jedenastki" dla nas, faul ten zaowocował czerwoną kartką dla byłego defensora Newcastle, obecnie grającego dla Sunderlandu. To jeden z lepszych przykładów tego, jak piłkarz może się pogubić podczas swojej kariery, choć wydaje mi się, że akurat jego odejście z drużyny "Srok" nie zaszkodziło zbytnio jej defensywie. Wracając do samego zaś meczu, rzut karny na gola zamienił Demba Ba i od 12. minuty spotkania prowadziliśmy, grając dodatkowo w przewadze jednego zawodnika. Prawda jest taka, że generalnie kontrolowaliśmy dalszą część tej potyczki, jedyne co, to nie kwapiliśmy się zbytnio do zdobycia kolejnej bramki. Sunderland oddał co prawda kilka strzałów na naszą bramkę, ale tylko jeden był celny. Cóż z tego, że tylko jeden, skoro po główce Johna O'Shea piłka zatrzepotała w siatce i od 78. minuty było 1:1. Wtedy moi piłkarze się obudzili, ale zabrakło im skuteczności i po kolejnym kwadransie jasnym się stało, że to nie koniec pojedynków derbowych w tym sezonie. Czekał nas mecz-dogrywka na St. James' Park.
18 stycznia. Tego dnia do Newcastle miał przyjechać Manchester United. Tymczasem mecz ten został przełożony na 8 lutego, a nas czekają ostatnie już w tym sezonie i zarazem trzecie w tym miesiącu derby Tyne&Wear. Niestety, rozpoczął się Puchar Narodów Afryki i od tego meczu począwszy musiałem radzić sobie przez jakiś czas bez tria Ba-Cisse-Tiote. Było to odczuwalne już w tym spotkaniu, gdzie pomimo faktu tworzenia sobie przez nas sporej ilości sytuacji, brakowało nam wykończenia. Shola Ameobi nie dawał rady na szpicy. Z pomocą przyszedł w doliczonym czasie pierwszej połowy Hatem Ben Arfa, który wyprowadził nas na prowadzenie. Druga połowa rewolucji nie przyniosła, mecz był ostry, toczył się w dobrym tempie, ale pilnowaliśmy wyniku i Sunderland nie miał zbyt wielu okazji aby zagrozić naszej bramce. Wszystko przebiegało wspaniale aż do 88. minuty. Wtedy strzał zza pola karnego z woleja oddał Lee Tomlin i zdobył swoją pierwszą bramkę w barwach "Czarnych Kotów", a nas skazał na rozgrywanie dogrywki. W niej nie działo się zbyt wiele, choć ponownie błysnął Howard Webb, który podobnie jak w meczu z Fulham w Pucharze Ligi, tak i teraz nie uznał nam prawidłowo zdobytej bramki, dopatrując się spalonego. Czekały nas niestety rzuty karne. Rozpoczęło się dobrze, do bramki trafiali kolejno O'Shea, Best, Vaughan oraz Gosling. Wtedy wysoko ponad bramką uderzył Michael Turner, a nas na prowadzenie wyprowadził Hatem Ben Arfa. Gdy zaś kolejną "jedenastkę" przestrzelił Tomlin, jasnym stało się, że potrzebujemy tylko jednego gola do awansu. Pomylił się niestety James Perch, trafiając w słupek, a do siatki piłkę posłał Bendtner i wielka presja spoczęła na Dannym Guthrie'm. Anglik nie zawiódł i to my świętowaliśmy awans do czwartej rundy FA Cup. Tam czekało na nas AFC Bournemouth, drużyna grająca dwie dywizje niżej.
Zanim jednak doszło do tego spotkania, musieliśmy wyruszyć w podróż do Londynu, by zagrać tam mecz wyjazdowy z QPR. Beniaminek cały czas trzymał się dzielnie w środku tabeli, co musiało oznaczać trudną przeprawę, szczególnie, że nasz skład nie powalał na kolana, gdyż był złożony z graczy, którzy byli po prostu w stanie zagrać cztery dni po starciu z Sunderlandem. Gospodarze nas zdominowali, osiągając w przeciągu meczu 62% posiadania piłki i oddając osiemnaście strzałów na bramkę, z czego sześć leciało w jej światło. My mieliśmy dwa razy mniej celnych uderzeń, ale za to jedno z nich, Hatema Ben Arfy znalazło drogę do bramki i zapewniło nam ważne trzy punkty.
Mecz z AFC Bournemouth odbywał się w dość niefortunnym terminie, bo tuż przed styczniowo-lutowym maratonem gier, ale klasa przeciwnika pozwalała mi wystawić mocno rezerwowy skład. Byliśmy stroną przeważającą, lecz cudów dokonywali chociażby Sylvain Marveaux czy Shola Ameobi, niestety tych negatywnych, trafiając przy pustej bramce w słupek lub strzelając nad nią. Natomiast gospodarze pokonali nas jednym strzałem, nieznanego szerszej publiczności Eddiego Johnsona, co z miejsca uczyniło go lokalnym bohaterem. My zaś pożegnaliśmy się w żałosnym stylu z drugimi rozgrywkami pucharowymi, co w praktyce oznaczało niemożność wywalczenia jakiegokolwiek trofeum w tym sezonie.
Styczeń był miesiącem okienka transferowego. I choć oficjalnie nie przeprowadziłem żadnego transferu do ani z klubu, to jednak od początku lipca nasz skład miał wzmonić Yaya Sanogo, 18-letni Francuz, który z pewnością nie wymaga przedstawienia. Ostatni zaś dzień zimowego miesiąca oznaczał dla nas potyczkę ze Swansea, która boleśnie skarciła nas w pierwszym meczu w Walii w tym sezonie. Ponownie byliśmy faworytem i znowu nie udało się wywiązać z tej roli. Tym razem co prawda nie oznaczało to porażki, ale bezbramkowy remis wielkim sukcesem nie był. Z przodu brakowało ewidentnie Senegalskiego duetu, który nawet jak nie strzela, to wnosi wiele pozytywnego do siły rażenia naszego zespołu. Mecz ten miał też niestety swoją ciemniejszą stronę. Za sprawą Neila Taylora kontuzje odnieśli Hatem Ben Arfa oraz Gabriel Obertan. Ten pierwszy na szczęście będzie w pełni sił już na spotkanie z "Czerwonymi Diabłami", ale wychowanka Bordeaux czekała 3-tygodniowa rehabilitacja.
***
Styczeń nie był z pewnością tak efektowny w naszym wykonaniu, na co główny wpływ miał wyjazd trzech naszych piłkarzy na Puchar Narodów Afryki, ale był w miarę efektywny, co pozwoliło nam utrzymać trzecią lokatę w tabeli, wywalczoną w grudniu. Walka o tytuł raczej nas nie dotyczy, chociaż nigdy nie wiadomo, na ten moment toczą ją między sobą Manchester City i Tottenham.
Niestety, we frajerski sposób pożegnaliśmy się z FA Cup, co było dla mnie sporym rozczarowaniem, gdyż chciałem wygrać jakiś puchar w tym sezonie. Niestety, nie uda się to, ale trzeba będzie próbować za rok.
Podsumowanie naszych grudniowo-styczniowych gier.
Tabela na dzień 31.01.2012r.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ