Na Facebooku o rekordzie Messiego napisałem już słów kilka, ale trochę pomyślałem, posiedziałem przed monitorem i stwierdziłem, że sporządzę krótką notkę - może ktoś przeczyta, a nawet skomentuje?
Na samym początku swoich wywodów przypomnę, że od kilkunastu lat sympatyzuję z Realem Madryt. Dodam jednak, że do madryckiego fanatyzmu mi daleko, bardzo daleko. Wszystko przez to, że darcie szat za oddalony o tysiące kilometrów produkt marketingu po prostu nie ma sensu. Jeśli jednak fani Barcelony skreślili już notkę na samym wstępie, to trudno, nic na to nie poradzę.
A więc do konkretów. Wielkimi krokami zbliżają się święta Bożego Narodzenia, ludzie kupują sobie prezenty, stają się dla siebie mili. W świecie futbolu także cukierkowy nastrój mamy pełną gębą. Już nawet pan Rafał Stec, którego kiedyś uważałem za dziennikarza piszącego ciekawie zamienił się w maszynkę zachwycającą się Lionelem Messim. Wszędzie tylko rekord i rekord, Messi i Messi. Ileż można?
Ogólnoświatowe zachwyty nad piłkarskim umiejętnościami Lionela Messiego są słuszne, owszem. Sportowo Argentyńczyka krytykować jest ciężko - strzela multum bramek, asystuje, jest świetnie wyszkolony technicznie, diabelnie szybki i utalentowany. Nie jest to jednak już piłkarz - to produkt marketingu, taki sam jak Justin Bieber czy Lady Gaga. Zresztą, żeby nikt mi tu nie zarzucał totalnego braku obiektywizmu, taką samą gwiazdką jest Cristiano Ronaldo.
Dziennikarze piejący z zachwytu nad rekordem Messiego zostali jednak oblani kubłem zimnej wody przez zamieszkujących... gorącą Afrykę obywateli Zambii, którzy stwierdzili, że Messi żadnym rekordzistą nie jest i postarają się to udowodnić. Wszystko wskazuje na to, że najwięcej strzelonych bramek w jednym roku nastrzelał Godfrey Chitalu:
click!.
I jeśli Zambijczycy potwierdzą, że to ich ulubieniec faktycznie strzelił w 1972 roku 107 bramek, FIFA będzie miała spory problem. Problem medialny. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić, aby przedstawiciele największej na świecie organizacji piłkarskiej na konferencji prasowej przed kamerami z setek krajów potrafiliby stwierdzić: rekordzistą nie jest Messi, a Chitalu. Kim dla przeciętnego Kowalskiego, wielkiego fana Barcelony wysyłającego serduszka na Facebooku i Twitterze jest Godfrey Chitalu? No właśnie, nikim, a FIFA serial pod tytułem: piękna Barcelona, cudowny Messi kontra madrycko-angielski antyfutbol musi kontynuować. Przecież tak pięknie się to sprzedaje.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ