Pierwszy trening w nowym roku zaplanowałem na 3. stycznia. Już trzy dni później mieliśmy grać sparing z Colon, a następnie zaklepane były mecze z Boca Juniors, tournee po Ekwadorze i na koniec potyczka z własnymi rezerwami. Przy okazji wyjazdu do Polski nie potrafiłem oderwać myśli od drużyny i zagłębiłem się w wiekowe struktury naszej ekipy. Średnia wieku nie była najwyższa (27 lat), natomiast niektóre pozycje wymagały odmłodzenia od zaraz. I tak wkrótce po powrocie podjąłem następujące decyzje:
Ponadto do łask wrócił dawno nie oglądany Gomez. Nie przewidywałem co prawda zmian w ustawieniu, które pozwoliłyby mu grać, jednak decydującą wagę miały sparingi.
Na niespełna 24 godziny przed pierwszym meczem kontrolnym nowego sezonu Espinola za darmo zasilił Ferro Carril Oeste. Jednego dziadka mniej. Z kolei Diazowi, relegowanemu wcześniej do rezerw, zostały do obgadania tylko szczegóły przed podpisaniem umowy z FK Moskwa. Na żadnym z nich nic nie zarobiłem, ale nie to było najważniejsze. Z kolei Central otrzymało moją zgodę na rozpoczęcie rozmów z Cristianem Pallerano. Oferowali 2 miliony złotych i 50% kolejnej sprzedaży. Miał on dopiero 25 lat, więc prawdopodobieństwo przyszłego zarobku było spore, a w środku na swoją szansę czekał wciąż Gomez. Tego samego dnia podpisałem nowy kontrakt z pomocnikiem Andrizzim. Nazajutrz rano Pellerano był już piłkarzem Central, zaś moją klubową kasę zasiliło 2 mln zł, które w ówczesnej sytuacji finansowej miało wartość bezcenną.
Swojej decyzji pożałowałem trochę, gdy przypomniałem sobie, że San Martin był u nas tylko na wypożyczeniu, a pieniędzy na jego transfer wciąż nie było (jedynie 15% sumy otrzymanej za Pellerano zasiliło budżet transferowy). W związku z małym prawdopodobieństwem sprowadzenia defensywnego pomocnika River, zainteresowałem się reprezentantem Argentyny U-20 Davidem Orellaną. Nie był on bratem Fabiana, na co wskazywała także jego narodowość.
Aura podczas pierwszego sparingu nie była sprzyjająca. Padał deszcz ze śniegiem, a na dodatek mocno wiało. Prawdopodobnie to było przyczyną infekcji wirusowej, której nabawił się Fabian Orellana, wykluczając się z gry na dwa tygodnie. Goście z Colon już w pierwszej połowie objęli trzybramkowe prowadzenie. Makabrycznie słabo spisywał się w bramce Assmann. Z jednej strony testowałem nowe rozwiązania taktyczne, więc porażka dziwić nie powinna, z drugiej jednak tak słabego początku się nie spodziewałem. W drugich 45 minutach wróciliśmy do optymalnego ustawienia, toteż gra była dużo lepsza. Dwa gole Calderona plus jeden Biaginiego i mecz zapowiadający się na pogrom zakończył się remisem 3:3. Szkoda, że Calde nie chciał podpisać nowego kontraktu, bo nawet w wieku 38 lat byłby nam bardzo potrzebny. Fantastyczny powrót do składu zaliczył Gomez, który popisał się dwoma asystami.
Zaraz po tym meczu umowę z Arsenalem parafował Wenezuelczyk Oswaldo Vizcarrondo, który miał do nas dołączyć po sezonie z Central na zasadzie wolnego transferu. Jedyny jego mankament to właśnie narodowość. W składzie znajdowało się już 4 obcokrajowców, a po sezonie dołączyć mieli wyżej wymieniony Vizcarrondo oraz Bruno Colaco.
Independiente zaś podjęło decyzję, że Orellana może rozpocząć z nami negocjacje transferowe. Koszt ewentualnej transakcji wynosił 80 tys. zł.
Na mecz z Boca Juniors wyszliśmy w bardzo kombinowanym ustawieniu:
Zaskoczyło ono nie tylko gospodarzy, ale także... nas samych. Do przerwy było tylko 1:2 dla Boki. Tylko, bo Riquelme wykorzystał ledwie jeden z dwóch rzutów karnych. Byliśmy zepchnięci do defensywy przez praktycznie cały mecz, ostatecznie przegrywając 1:3. Jedynym plusem tego dnia było potwierdzenie przejścia Davida Orellany do Sarandi. Bardzo zdziwił, a zarazem ucieszył mnie fakt, że były gracz Independiente zdecydował się na transfer ze względu na moją osobę. Zapowiedział także mozolną pracę na treningach, by dostać się niedługo do składu, lecz dla mnie jego miejsce było w U-20. Przynajmniej na początku.
Wyjazd do Ekwadoru miał być przerywnikiem w naszych przygotowaniach do Clausury. Powoli bieganie po plaży zaczęliśmy zmieniać na grę w „dziada”, a zajęcia na siłowni w treningi strzeleckie. Na szczęście w kraju, którego reprezentacja pogrążyła Polskę na Mundialu '06, było dużo cieplej niż w Argentynie, co sprzyjało przeprowadzaniu zajęć opartych na technice. Odnieśliśmy cztery pewne zwycięstwa, tracąc zaledwie dwa gole, a strzelając ich siedemnaście.
Orellana, choć do meczu z rezerwami nie wystąpił ani razu z powodu choroby, w swoim debiucie zagrał koncertowo. Dwa gole i asysta zaliczone w ciągłej walce z organizmem to dobry prognostyk na przyszłość. Wśród rezerwowych wyróżnili się jedynie bramkarz Ivancich i nowo sprowadzony pomocnik Orellana „nr 2”.
Wszystkie nasze przedsezonowe potyczki prezentują się następująco:
Gdyby nie dotkliwa porażka z Boca byłbym szczęśliwy, choć można zrzucić to na karb początku treningów i mimo wszystko roztrenowania.
Mecz inauguracyjny nowego sezonu zbliżał się wielkimi krokami. Pozostawało jeszcze 9 dni, a ja w głowie już miałem pierwszą jedenastkę na to spotkanie. Marzyłem tylko o tym, by kontuzje nie pokrzyżowały mi planów. Dwa dni później selekcjoner reprezentacji młodzieżowej Kostaryki wyręczył szeroko pojęty „los” i zabrał Pablo Hererrę na zgrupowanie, które kończyło się w dniu pierwszego spotkania, z Banfield. Nie do końca planowany debiut czekał więc wypożyczonego Arce.
Z obozu rywali dobiegały nas coraz to ciekawsze informacje. Począwszy od tego, że za 2 mln pozbyli się najlepszego, i przy okazji jedynego prezentującego jakiś poziom, lewego obrońcy, a kończąc na ciekawostce z ich okresu przygotowawczego. Otóż przed sezonem zaplanowane mieli dwa spotkania, a trzecie... na dwa dni przed meczem z nami. Czwarte z kolei dwa dni po naszej potyczce. Powinni być niezmiernie zmęczeni i nadzieję na zwycięstwo upatrywałem początkowo w zabieganiu ich.
Ostatecznie nie będący w pełni sił Fabian Orellana zaczął mecz na prawym skrzydle, zaś po drugiej stronie boiska wystawiłem Juliana Kmeta. O dziwo to goście nacierali od początku, czego zwieńczeniem była bramka zdobyta przez Pavlovicha w 18. minucie spotkania. Ogólnie gra była nudna i po pierwszej połowie kibice nie spali tylko dlatego, że bali się zamarznąć (-1 stopień Celsjusza). Kilku graczy gości było bardzo słabo przygotowanych fizycznie, więc zdecydowałem się zaostrzyć grę, by przyspieszyć ich zejście z boiska. Do przerwy 1:8 w strzałach i 40:60 w procentach posiadania piłki. Nie ma co ukrywać - nie było kolorowo. W drugiej połowie graliśmy więcej piłką, ale, o zgrozo, goście wyprowadzali zabójcze kontry. Jedna z nich zakończyła się golem na 0:2 w 56. minucie. Brakowało San Martina, bo sam Gallardo nie dawał sobie rady w środku, a pomocy od Gomeza nie miał praktycznie żadnej. Na kwadrans przed końcem przeprowadziłem trzy zmiany. Bezproduktywnych Orellanę, Gomeza i Biaginiego zmienili Carrera, Zapata i Leguizamon. Nadzieję w serca kibiców tchnął 8 minut przed końcem Calde. Wciąż było jednak 1:2, a czasu coraz mniej. 92. minuta, nasza ostatnia szansa, dynamiczna akcja skrzydłem Carrery, wrzutka na głowę Calderona. Piłka leci w okno!... Bramkarz Banfield nadludzkim wysiłkiem sparował ją nad poprzeczkę. Chwilę później arbiter zakończył spotkanie. Nie tak miał się zacząć nowy sezon... Po spotkaniu powiedziałem graczom, co myślałem o ich beznadziejnej postawie. Oberwało się przede wszystkim Arce i środkowym pomocnikom, bo z nimi gracze Banfield robili, co chcieli, a ten pierwszy wystawił napastnikom gości piłkę na tacy przy pierwszej bramce. Obejrzałem później powtórkę gola nr 1 i muszę przyznać, że sędziowie się nie popisali. Napastnik gości był na sporym spalonym, nie wiem, jak można było go nie zauważyć.
- Czy okradziono nas z punktu? Chyba nie, bo przeciwnicy byli lepsi i mimo tego nieprawidłowo zdobytego gola zasłużyli na zwycięstwo - odpowiedziałem jednemu z dziennikarzy, który spytał mnie o kontrowersyjną sytuację dzień po meczu. - Nie myślimy już o tamtym meczu, teraz ważne jest dla nas tylko to, jak zaprezentujemy się z Tigre - dokończyłem.
Kostaryka U-23, której barwy reprezentował Herrera, awansowała (niestety dla nas) do półfinału kwalifikacji olimpijskich i Pablo nie mógł zagrać również w 2. kolejce ligowej. Przy okazji dzień przed meczem dowiedziałem się, z jakimi drużynami przyjdzie nam grać w grupie Copa Libertadores.
Nie miałem bladego pojęcia, jaką klasę reprezentowały te drużyny, gdyż grały one odpowiednio w ligach boliwijskiej, wenezuelskiej i meksykańskiej, na które podglądu nie miałem.
Bardziej niż losowanie przejmowała mnie jednak mizeria, którą prezentowali moi gracze w pierwszym spotkaniu. Odesłałem w związku z tym, znowu, Gomeza do kadry juniorów. Ponadto w wyjściowym składzie Bernacchię zmienił Assmann. W ataku obok pewnego Calderona zagrać miał Orellana. Trochę kombinacji - miałem nadzieję, że przyniesie to skutek. Boisko tym razem nie było już pokryte śniegiem i szybkie piłki w naszym wykonaniu wyglądały olśniewająco. Calde wyprowadził nas na prowadzenie już po kwadransie gry. Mimo bezbarwnej postawy całej drużyny nasz najskuteczniejszy snajper wpisał się na listę strzelców jeszcze raz, w doliczonym czasie gry. Zawodził wciąż niewidoczny Fabian. Goście przez cały mecz ograniczali się do strzałów z dystansu, dobrze grała cała defensywa, w środku pola niepodzielnie panował powracający San Martin. Pod koniec trochę odpuściliśmy i rywale zdobyli gola kontaktowego. Trudno było przypuszczać, że damy sobie wyrwać zwycięstwo. A jednak! Na 5 minut przed końcem Tigre doprowadziło do remisu! Coś nieprawdopodobnego. Niewykluczone, że zawiniłem ja nieco niefrasobliwymi zmianami. Bardzo szkoda, że świetna dyspozycja Calderona poszła na marne w tak głupi sposób. Zaczynało się dziać to samo, co w Aperturze - nie potrafiliśmy utrzymać prowadzenia do końca. Żenada. Marzenia o pierwszej piątce mogłem chyba powoli chować do kieszeni.
Wyznacznikiem naszej formy mógł być mecz z San Lorenzo. Celowo piszę, że „mógł”, bo historia z nim związana jest bardzo zawiła. Zacznijmy od tego, że przed meczem bukmacherzy skazywali nas na wysoką porażkę. Nie było się co dziwić, skoro zajmowaliśmy 15. miejsce, a nasi rywale 5. Wyszliśmy względnie najsilniejszym składem. Względnie, bo już nie wiedziałem, kogo na co stać w tym zespole. Straciłem na pewno zaufanie do Orellany, który w związku z tym tego dnia odpoczywał. W ekipie gospodarzy był niezwykły D'Alessandro, którego powstrzymanie, podobnie jak w pierwszym meczu, miało zapewnić sukces. W środku pola nie mieliśmy z nimi szans, stąd próby gry na snajperów długimi piłkami. Mimo krycia D'Alessandro potrafił on jednak dokładnie dośrodkowywać na głowy swoich partnerów. 1:0 w 10. minucie, a po kwadransie już 2:0. W tej chwili miałem już dość i pałeczkę przejął mój asystent, za to ja udałem się na trybuny, na których to śledziłem mecz do końca. Skończyło się na 2:0 dla San Lorenzo. Ten, kto czytał uważnie poprzednią część mojego opowiadania pamięta, że Aperturę rozpoczęliśmy dokładnie tak samo. Od remisu z Tigres i dwóch kolejnych porażek. Tu zmieniła się tylko kolejność.
Jeśli czytaliście uważnie, to pamiętacie pewnie, że przełamanie nastąpiło w meczu z San Martin. Podjąłem więc decyzję, że mecz z ostatnią ekipą ligi będzie moim „być, albo nie być” w Arsenalu. Może trochę wyolbrzymiałem sytuację, ale miałem już po dziurki w nosie tego boiskowego marazmu. Na dodatek Chilijczyk Orellana zaczął narzekać, że... mało gra! Dowcipniś z niego. Rozegrał w sezonie 2 na 3 możliwe spotkania.
Dwa dni przed meczem czekała mnie kolejna „fantastyczna” wiadomość. Julek Kmet nadwyrężył na treningu więzadła w kolanie i przez następne 2 miesiące o grze w piłkę mógł zapomnieć. Przy okazji znak życia dał zapomniany już Carlos Ruiz, prosząc o zdjęcie z listy transferowej. Zgodziłem się.
Bukmacherzy obstawiali, że powinniśmy zmieść rywali z murawy już w pierwszej połowie, a na drugą udać się już do stadionowej restauracji. Nie podzielałem ich optymizmu, ale w jakim meczu mamy się przełamać, jak nie z czerwoną latarnią rozgrywek?! Już w 10. minucie gospodarze powinni byli prowadzić 2:0. Pierwszego gola zdobyli jednak pięć minut później. Żeby dokładniej naświetlić sytuację powiem, że w pierwszej połowie mecz wyglądał tak, jakby naprzeciw Barcelony postawić Pelikana Łowicz (nic łowiczanom nie ujmując). I to niestety my graliśmy tu rolę polskiego drugoligowca. Chciałbym móc tu napisać, że w drugich 45 minutach obraz gry uległ kompletnej zmianie i Arsenal grał futbol z kosmosu, tyle że byłoby to wierutnym kłamstwem. W niczym nie przypominaliśmy ekipy, która nie tak dawno wygrywała z River Plate. 1:0 - tak brzmiał końcowy wynik. A powinno być przynajmniej 3:0.
Gazety nie pozostawiły na nas suchej nitki - tytuły w stylu „Upokorzeni przez autsajdera” mówiły chyba wszystko. Oberwało się także mnie. Na jednym z portali internetowych ktoś napisał: „Sylwestrzak robi z siebie kompletnego barana. Ta taktyka działała, gdy nikt go tu nie znał, teraz wszyscy wiedzą o co chodzi, a on dalej kurczowo trzyma się swojego 4-4-2. Niech coś zmieni, albo żegna się z naszym Klubem!”. Nie poczułem się specjalnie dotknięty. Wiedziałem, że nie szło nam dobrze i postanowiłem posłuchać rady kibica-internauty. Przy okazji kilku graczy „zwątpiło w moje umiejętności”. Bardzo pod górkę będę miał, oj bardzo.
Po kilku modyfikacjach taktyka wyglądała to tak:
Dodatkowym bodźcem do sprawdzenia nowych rozwiązań taktycznych był fakt, że przyszedł czas na Copa Libertadores. Zarząd doszedł do wniosku, że nie będzie wywierał na nas dodatkowej presji, więc mecze grupowe postanowiłem potraktować jako sprawdziany, nie jako walkę o każdy centymetr boiska. Nie ukrywałem jednak, że jeśli by nam dobrze szło, to chciałem powalczyć o puchar, bo w lidze już raczej nie mieliśmy szans zamieszać.
Po raz kolejny do składu wrócił Ale Gomez. Miał się sprawdzić w CL, ale czy zagra w lidze było nadal niewiadomą. Tymczasem przytrafiła nam się kolejna kontuzja na dzień przed meczem. Z Bolivar nie mógł zagrać Gandolfi, na szczęście miało go nie być tylko przez tydzień, co nie zmieniało jednak faktu, że była to poważna strata. Zagrał więc testowany przed sezonem junior Toranzo. Moje nadzieje na dobry wynik rozbudzili już na starcie Biagini i Andrizzi, którzy przeprowadzili piękną akcję, zakończoną niecelnym strzałem tego pierwszego. Od początku przeważaliśmy, dobrze skracając pole gry i wyprowadzając przemyślane akcje. Swoją przewagę udokumentowaliśmy dopiero w 32. minucie. Po małym pokazie pinballu, gdy piłka odbiła się chyba od wszystkich zawodników stojących w polu karnym, gola zdobył Calderon. Do przerwy 1:14 w strzałach i 38%:62% w posiadaniu piłki. Do ostatniej minuty nie działo się nic ciekawego. Wtedy właśnie arbiter postanowił doliczyć (uwaga!) 7 minut do regulaminowego czasu gry! Nic to jednak nie pomogło gospodarzom, którzy nie oddali w drugiej połowie żadnego strzału na naszą bramkę.
Mógłbym wygłosić peany na temat mojej nowej koncepcji gry, jednak z czystej przezorności nie zrobiłem tego. Nie miałem pewności, że będzie to działało w lidze, a także nie chciałem zapeszyć. Niby nie wierzę w tego typu przepowiednie, ale jeśli to może jakoś pomóc...
Nie przestałem jeszcze napawać się zwycięstwem w Copa Libertadores, a już nadszedł mecz z Huracan w lidze. Dokonałem jedynie drobnych korekt w porównaniu do pucharowej potyczki. Dałem szansę cieniującemu Orellanie, ale nie ukrywam, że za 1,5 mln spodziewałem się więcej.
Miało być dobrze, a zaczęło się tragicznie. W pierwszych 20 minutach nie dość, że straciliśmy gola, to na dodatek kontuzji doznał Herrera. Kiedy wszedł Carrera, zespół przeszedł metamorfozę. Nawet Orellana zaczął kopać piłkę w odpowiednią stronę. Dzięki dwóm golom Calde wyszliśmy na prowadzenie 2:1, którego nie oddaliśmy do przerwy. Tak jak wspaniale skończyliśmy pierwszą część, tak samo bezwzględnie spapraliśmy końcówkę meczu. Goście dopadli nas w 84. minucie po golu Mendozy. Co prawda napastnik był na sporym spalonym, jednak bramka i tak była kwestią czasu. Gdy wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały podział punktów, sędzia doliczył 5 minut, które przysporzyły mi prawie zawału. Najpierw po koronkowej akcji z 5 metrów do bramki nie trafił Leugizamon, a następnie akcję sam na sam z bramkarzem zaprzepaścił jeden z napastników Huracan.
Nie dało się ukryć, że przyjezdni zasłużyli na wygraną, więc tym bardziej cieszył nas ten jeden punkt. Zaskoczyła mnie jednak decyzja ZPN-u, który upomniał mnie za zgłoszone wobec zdobytej przez gości bramki pretensje. Przyznajcie sami, był spalony, czy nie? Bo dla mnie zdecydowany...
A tu, z lekką pomocą czerwonej linii, widać już wszystko jak na tacy. Okradli nas z dwóch punktów!!!
Można by długo rozpatrywać sytuację z poprzedniego meczu, jednak dużo bardziej zatrważająco wyglądała sytuacja w klubie. Atmosfera na treningu powinna skłonić naukowców z NASA do poszukiwania istot żywych na naszym stadionie. Jednym z gatunków, który na Estadio Julio Humberto Grondona dawno wymarł, byli kibice. Na trzy domowe spotkania rozegrane w nowym sezonie, na trybunach pojawiło się nieco ponad 5 tysięcy kibiców... Łącznie! Z takim wsparciem i z takimi nastrojami w drużynie na pewno nie grało się dobrze.
Największa polska społeczność Ponad 70 tysięcy zarejestrowanych użytkowników nie może się mylić! |
Polska Liga Update Plik dodający do Football Managera opcję gry w niższych ligach polskich! |
FM Revolution Cut-Out Megapack Największy, w pełni dostępny zestaw zdjęć piłkarzy do Football Managera. |
Aktualizacje i dodatki Uaktualnienia, nowe grywalne kraje i inne nowości ze światowej sceny. |
Talenty do Football Managera Znajdziesz u nas setki nazwisk wonderkidów. Sprawdź je wszystkie! |
Polska baza danych - dyskusja Masz uwagi do jakości wykonania Ekstraklasy lub 1. ligi? Napisz tutaj! |
523 online, w tym 0 zalogowanych, 523 gości, 0 ukrytych
Urodziny obchodzą dziś:
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ