Artykuły

Byłem tam!
Aiden 18.01.2003 21:36 935 czytelników 0 komentarzy
8
No i lipa! Legia w drugim meczu znowu dostała w dupę od gwiazd Barcelony i nie pooglądamy sobie Champions League na Łazienkowskiej. Ale w sumie to czego się można było spodziewać? Że niby wygra 4:0? Albo 5:1? E tam! Po 0:3 na Camp Nou tylko cud mógł legionistów uratować. A że cudu nie było – papa Ligo Mistrzów! (jak co roku). Ja jednak chciałem jeszcze wrócić do meczu na Camp Nou... Nieee, nie martwcie się, nie będę się tu użalał, dlaczego Wróblewski strzelił prosto w bramkarza, a Kucharski nie trafił na pustą bramkę... Nie o to chodzi, bo i tak przebieg gry będzie szybko zapomniany. Ja jednak ten przegrany w marnym stylu mecz zapamiętam do końca swoich dni. Dlaczego? Bo byłem tam i wszystko widziałem...

Ale po kolei: Gdzieś tak rok temu okazało się, że w te wakacje poopalam się na gorącej, hiszpańskiej plaży na Costa Brava. Mam jechać do jakiejś Calleli czy coś takiego. O tej mieścinie wiedziałem tylko tyle, że leży 50 kilometrów od Barcelony. I nic więcej. No więc czekałem sobie grzecznie przez cały lipiec... czekałem... czekałem ...i czekałem, aż wreszcie przyszedł ten sierpień. Wyjazd 6.08 (wtorek)... Jest 2.08 (piątek)... Przeglądam sobie gazetę z programem TV... O! Losowanie eliminacji Ligi Mistrzów! A co mi tam – obejrzę. Może jakiegoś „kopciuszka” wylosują i będzie szansa na awans. Oglądam: Slovan, Slovan, Slovan… niech będzie Slovan Liberec… plissss…uuu nie będzie Slovanu. Trudno. Patrzymy dalej: Lokomotiv... Lokomotiv... niech będzie qfa Lokomotiv Moskwa... eeee dupa! Lokomotivu też nie będzie. Patrzymy dalej: O! Wylosowali Legię! Tylko na kogo trafiła.... zaraz, zaraz... CO?! KOGO?! No to se pograliśmy w Lidze Mistrzów! Pisze jak byk: FC BARCELONA – LEGIA WARSAW. Czyli krótko mówiąc – dupa zbita! Zgasiłem telewizor. Zobaczę sobie, co piszą w internecie... Włączam Onet.pl... Czytam: „Pierwszy mecz zostanie rozegrany w Barcelonie 13 lub 14 sierpnia...” Dziwne! Zwykle pierwszy mecz grają u słabszego... To może uznali, że Legia jest silniejsza ;)? No cóż – w końcu ma Yahayę, a Barcelona nie ;). Zaraz, zaraz. Pierwszy mecz w Barcelonie? 13 lub 14 sierpnia? Przecież ja wtedy będę 50 km dalej! Takiej okazji nie można zmarnować!!!

Wyjechaliśmy. W autokarze rozmów na temat meczu brak. No nic, poruszę ten temat na miejscu... Jesteśmy! Hotel całkiem niezły, basenik, plaża niedaleko – żyć nie umierać! Nadchodzi część oficjalna: spotkanie z wychowawcami i rezydentem... Wychowawca: „Żadnych papierosów, żadnego alkoholu, żadnego wychodzenia bez naszej wiedzy... bla bla bla bla” [tradycyjna gadka-szmatka ;)]. Rezydent: „Macie do wyboru osiem (!) wycieczek fakultatywnych: Pierwsza jest do Andory, gdzie możecie sobie kupić najwyższej jakości sprzęt elektroniczny po okazyjnych cenach... bla bla bla bla... Druga wycieczka jest do wodnego miasteczka... [bosh... gościu skończ już wreszcie!].... trzecia wycieczka do klasztoru ojców katalończyków... [chrrrr....chrrrr...chrrrr]...” Ufff – skończył. OK. – idę się zapytać o mecz. Pytam... Odpowiedź: „Nooo może by się dało coś takiego zorganizować, ale jest jeden problem [co znowu?] – tego dnia mamy zaplanowaną wycieczkę do klasztoru...” [AAAAA! Trzymajcie mnie! Zaraz mu przypier...!]. „Chwileczkę” – odezwał się wychowawca – „Rezygnujemy z klasztoru – jedziemy na mecz!” [no no! Jakiś spoko koleś nawet ten nasz wychowawca :)].



Następnego dnia (w piątek 9.08) mieliśmy wycieczkę do Barcelony. Taką... yyyy ...„zwiedzającą”. Wiecie – jakieś tam zwiedzanie, oglądanie, Sagrada Familia (taki kościół co to go budują już od 100 lat i jeszcze ze 100 lat będą budować – nic szczególnego), tańczące fontanny itp. itd. Ale były dwa interesujące punkty
wycieczki. Pierwszy – stadion Camp Nou, muzeum i sklep FC Barcelona. Nasz kochany rezydent ogłosił: „Macie godzinę!”. Myśle sobie: „No świetnie... 60 marnych minut na stadion, muzeum, sklep... Na pewno zdążę...”. Po chwili okazało się, że wcale nie mamy godziny. Mamy cale... 42 minuty. Dlaczego? Bo nasz ulubiony rezydent stał w kolejce po bilety (!). Oj, podpada mi ten gość, podpada... Dobra! Wchodzimy... Nie! Jeszcze nie wchodzimy! Kolejka... grrrr... Aiden, opanuj się! Zaraz dojdziemy... Doszliśmy! Mam... 27 min. Wchodzę. Żeby dojść na trybuny, trzeba przejść przez muzeum. Jako że wiele czasu nie zostało, olałem muzeum i zacząłem szukać wejścia na trybuny. Wbrew pozorom proste to nie było... Ale jakoś znalazłem. Serce w gardle, nogi się trzęsą – stoję na Camp Nou! „OK., przejdę sobie dookoła po koronie stadionu, zobaczę, jak to wszystko wygląda z drugiej strony...” pomyślałem. A tu zaskoczenie – barierki! Do zwiedzania przeznaczone są tylko marne dwa sektory! Lipa! No ale nic, trzeba jakieś zdjęcia porobić... Poprosiłem o zrobienie zdjęcia jakiegoś Francuza (albo Baska... albo Hiszpana... albo Włocha... nie wiem), przywdziałem narodowe barwy (szalik Rakowa of kors :D), stanąłem przy barierce, na mej twarzy zagościł piękny uśmiech i taki oto obraz Aidena został uwieczniony na fotce.



Następnie dostałem wreszcie foto-aparat w moje ręce i zacząłem cykać. Tak sobie cykałem... cykałem... cykałem... cykałem, zupełnie nie zwracając uwagi, ile tych zdjęć już mam. Zrobiłem ich... 21! :| No nic, miejmy nadzieję, że już nie będzie wielu „fotogenicznych miejsc” podczas tego wyjazdu... Spojrzałem na zegarek... ups! 3 minuty mi zostały! :/ A tu jeszcze muzeum i sklep. Ech, z muzeum musiałem niestety zrezygnować, a w sklepie spędziłem dosłownie kilka minut. Nie omieszkałem jednak za ten czas zakupić sobie paru pamiątek – jakieś tam pocztówki, kufelek do piwa, jakaś koszulka... W autokarze byłem ostatni, co mój kochany rezydent skwitował przemiłym „No, nareszcie...”

Kolejny etap wycieczki – stadion olimpijski. Tu niby gra sobie Espanyol... W sumie to całkiem ładny obiekt i co najważniejsze udostępniony do zwiedzania za zupełną darmochę! Stylowe szare krzesełka, przede wszystkim całkiem czyste (nie popisane i nie obsrane przez ptactwo, z czym niestety można się spotkać na Camp Nou), zadaszona trybuna, wymyślny zegar, olimpijski znicz... te rzeczy zapamiętam z wizyty na olimpijskim wzgórzu.



Na koniec dostaliśmy chwilę wolnego czasu w centrum Barcelony (gdzie nawet z myślą o zbliżającym się wielkimi krokami meczu zakupiłem narodową flagę, która notabene tania nie była – 9 Є! – zdzierstwo!) oraz obejrzeliśmy sobie nudnawy pokaz tańczących fontann. Ogólnie – wyjazd można uznać za udany.

Do meczu zostało nam jeszcze kilka dni. Oczekiwanie umilaliśmy sobie konsumpcją różnego rodzaju katalońskich trunków (sangria, „pyszna” tutejsza wódka, malibu z hotelowego baru, browar podawany w litrowych butlach itp. itd...), czy też, jak to się mówi... „roślinności”, rozprowadzanej zwykle przez obywateli rasy czarnej pod kościołem... O owych podbarcelońskich zwyczajach nie będę się jednak bardzo rozpisywał – kto był w Kataloni choć raz, wie o czym mówię.

Aż wreszcie nadszedł ten pamiętny 14 sierpnia 2002 roku. Poranek nie wskazywał nic szczególnego – tradycyjnie przeleżeliśmy na plaży. Jednak w drodze powrotnej, jako że byliśmy zaopatrzeni w kilka biało-czerwonych flag, urządziliśmy mieszkańcom hiszpańskiego kurortu mały pokaz możliwości częstochowskich kibiców. Zdopingowani wypitą nad
morzem sangrią, ze śpiewem na ustach przeszliśmy kolorowym pochodem przez centrum mieściny. Tego popołudnia w Calleli królowało: „Polskaaaaa... Biało-Czerwoniiii!!!” oraz „Mistrzeeem Polski jest Legiaaaa...!!!” (to drugie tylko wyjątkowo na okoliczność meczu). Ku naszemu sporemu zdumieniu w pewnej chwili nadeszły posiłki – pensjonariusze jednego z hoteli jak jeden mąż wyszli na balkony i zaczęli wtórować naszym śpiewom. „Kto wygra mecz?” „Legia!!!”. Przechodnie patrzyli na nas z niemałym zdziwieniem, nieraz z rozdziawioną gębą... Raz po raz słyszeliśmy za plecami jakieś śmichy-chichy, jednak nie robiliśmy sobie z tego zupełnie nic. Im więcej ich było, tym głośniej darliśmy ryje. Niech sobie Europa popatrzy, jak kibicują Polacy!

Jest rzeczą oczywistą, że chcieliśmy być na stadionie jak najbardziej widoczni. Były nawet pomysły zrobienia wielkiej flagi z napisem CZĘSTOCHOWA, jednak zabrakło zarówno materiałów, jak i (może przede wszystkim) chęci... Pozostało tam zatem tylko pomalowanie twarzy, a ponieważ nie chcieliśmy się przesadnie identyfikować z Legią, użyliśmy jedynie kolorów białego i czerwonego. Kibicowaliśmy oczywiście mistrzom Polski, jednak narodowe barwy uznaliśmy za najbardziej neutralne. Mamy przecież w Częstochowie swój klub...

Wróćmy jednak do tematu. Mecz miał się rozpocząć o 21:30, tak więc wyznaczenie wyjazdu na 18:30 było chyba dobrym posunięciem. Nie przewidzieliśmy jednak, że autokarem, który miał podjechać pod nasz hotel już z pewną grupą Polaków (takich tam „pikników”), pilotował będzie nikt inny jak... kochany rezydent. Czekaliśmy więc pod hotelem dobre pół godziny. Czas ten wykorzystaliśmy na przećwiczenie znanych nam dobrze pieśni z Łazienkowskiej. Spotkało się to z ironicznymi uśmieszkami szwabów, zajmujących kilka pokoi w naszym hotelu. Fakt ten tylko nas zmobilizował. Zachodnich sąsiadów pożegnaliśmy zaś miłym okrzykiem: „Deutschland! Co?!” ...dalej znacie. :D

50 kilometrów do Barcelony – wydawało się na tyle mało, żeby nie zedrzeć naszych cennych gardełek podczas tzw. podgrzewania autokarowej atmosfery, oraz na tyle dużo, żeby „pocieszyć” nasze młode organizmy kilkoma piwkami... To drugie posunięcie okazało się jednak wielkim błędem... Browary zostały wypite już po kilkunastu minutach, po czym nadeszło... parcie na pęcherz :/ Autobus niestety nie był w toaletę wyposażony, a więc chcąc nie chcąc musieliśmy wytrzymać... Łatwe to nie było, szczególnie stojąc w ogromnym korku w centrum Barcelony! Desperaci zaczęli podsuwać pomysły o zapełnieniu pobrowarnych puszek, jednak nie spotkało się to z aprobatą pozostałych. Przyznam, że jeszcze nigdy mnie tak mocz nie cisnął... Na szczęście udało nam się powstrzymać „oddanie płynów” aż do przybycia na podstadionowy parking. Dosłownie na parking, bo nikt nawet nie pomyślał o próbach szukania jakiejkolwiek toalety. Tak więc, nie zważając na to, że jesteśmy w centrum europejskiej metropolii, stanęliśmy w rządku przy jakimś trawniczku i zaczęliśmy, jakby to ująć, poczuwać ulgę... Chyba wszyscy w okolicy od razu zorientowali się, za jaką narodowością mają do czynienia... A to Polska właśnie!

Była 21:15. Pod stadionem mnóstwo Hiszpanów, a my na nic nie zważając wyskakujemy z głośnym „Legiaaaa, Legia Warszawa!” czy też „Ce! Ce! CeWuKa! CeWuKaeS... Legia!...”. Muszę Wam powiedzieć, że takiej akustyki jak pod Camp Nou nie spotkałem nigdy. Wydawało mi się, że śpiewa z nami cała Żyleta! Taki był pogłos! Hiszpanie osłupieli. Z niedowierzaniem patrzyli na grupę kilkunastu młodych Polaków, którzy czują się pod barcelońską świątynią jak u siebie! A my swoje: „Tylko Leeegiaaa, ukochana Leeegiaaaa!!!!”. Patrzcie k***a jak się kibicuje nad Wisłą! Podążając do odpowiedniego wejścia spotykaliśmy też małe grupki bijących nam brawo Polaków. „Tak trzymać na meczu,
chłopaki!” – krzyczeli w naszym kierunku. Gdy znaleźliśmy bramę numer 19, była już 21:22... Przebrnęliśmy jakoś przez ochroniarzy (nie pozwolili wnieść nawet plastikowej butelki z colą!). Teraz czekała nas wspinaczka po schodach. Nie myślałem, że będzie ich aż tyle! Na najwyższy sektor Camp Nou jest chyba nawet dalej, niż na szczyt jasnogórskiej wierzy! Gdy zasiedliśmy na wyznaczonych miejscach, piłkarze kończyli rozgrzewkę. Była 21:25... Rozejrzałem się po stadionie... „Jest chyba z 80 tysięcy...” W dolnych sektorach można było znaleźć trochę wolnych miejsc, jednak mimo to Camp Nou robiło piorunujące wrażenie.



Po lewej ręce mieliśmy sektor kibiców Legii. Tak na oko było ich około 500. Niestety, byliśmy od nich oddzieleni trudną do sforsowania drucianą siatką. Pozostało nam zatem darcie się trochę z boku...Początkowo siedziałem trochę zestresowany, można powiedzieć oszołomiony. „To niemożliwe! Siedzę na Camp Nou! Na słynnym Camp Nou!”. Po plecach raz po raz przechodziły mi ciarki. Jednak moje podenerwowanie uszło, gdy warszawscy kibice zaczęli doping. „Mistrzem Polski jest Legiaaa!!! Legiaa najlepsza jeeest!! Leeegia to jest potęgaaa!!! Legia CeWuKaeees!!”. My oczywiście razem z nimi! Gdy nastała chwila ciszy, wpadł mi do głowy pomysł. „Ej, wyskakujemy z ‘Kto wygra mecz’!!!”. Koledzy nie mieli nic przeciwko. „Trzy-czte-ry!”

My: „Kto wygra mecz?!!!”
Cała Legia: „Legia!!!”
My: „Kto?!!!”
Cała Legia: „Legia!!!”
My: „Kto?!!!”
Cała Legia: „Legia! Legia! Legia!”
„Do boooju, do boooju,....”

Muszę przyznać, że to nam się udało. Katalończycy rzadko cokolwiek krzyczeli. Co jakiś czas tylko mobilizowali się i nad stadionem królowało: „Barca, Barca”. Wtedy nie mieliśmy żadnych szans. Darliśmy się na cały głos, jednak 80 tysięcy Hiszpanów w ogóle nie miało problemów z zagłuszeniem nas. Co wcale nie znaczy, że rezygnowaliśmy!



Wszystko jednak popsuł Frank De Boer... Gdy Omeljańczuk sfaulował Saviolę tuż przed polem karnym przeszła mi przez głowę myśl, że może być źle... Niestety, było źle... Po czym moją grupę opanował kryzys. Siedliśmy na krzesełkach zrezygnowani. Nikomu się już nie chciało drzeć gardła... Kibice Legii bardzo mi w tym momencie zaimponowali. Nie zważając na rozwój wypadków, robili swoje! „Nic się nie stało, hej Legio nic się nie stało!”. My jednak wciąż siedzieliśmy. Aż w końcu jeden z naszych wstał i słusznie zaczął nas opierdalać: „Co jest ku***?! Zapłaciliście 30 Є żeby siedzieć na dupie?! Zobaczcie ku*** tych z Legii – leją na wynik! To są prawdziwi kibice!”. Gość pojechał nam po ambicji i poskutkowało. Już do końca oglądaliśmy mecz na stojąco, jak najgłośniej starając się wspomóc Legionistów.

W przerwie doszło do małej scysji przyjezdnych z tutejszymi mundurowymi. O co poszło? Dokładnie nie widziałem, ale najprawdopodobniej porządkowym nie podobał się sposób zawieszenia jednej z flag. Ze swojej pozycji mogłem tylko dojrzeć Bosmana, w swoim stylu tłumaczącego Hiszpanom, kto ma rację... Przepychanki trwały parę minut, po czym pożegnaliśmy naszych „katalońskich znajomych” gromkim „Zawsze i wszędzie....” :)

Około 70 minuty mogło być naprawdę pięknie... Radek Wróblewski jakimś sposobem wyszedł sam na sam... Radku mój kochany, dlaczego strzeliłeś prosto w Valdesa? Czarku, dlaczego nie trafiłeś na pustą bramkę? Szkoda...Później dostaliśmy jeszcze dwa bolesne ciosy... Mogło być naprawdę pięknie...





Nie było więc w drodze powrotnej „wesołego autobusu”. Nie było planowanych śpiewów, fety... Było smutno i cicho, bardzo cicho... Pod hotelem jeszcze paru z nas wydusiło z siebie słabe „Czy wygrywasz czy nie...”. Czy jednak należy ten wyjazd uznać za zupełnie nieudany? Kilku naszych mocno żałowało tych 30 Є. Ja nie żałowałem, nie żałuję i nigdy nie będę żałował. Bo to nie był jakiś tam mecz. To był mecz na Camp Nou. I ja tam byłem!

Aiden


P.S.
Następnego dnia pokój w naszym hotelu wykupiło pięciu gości z „TeddyBoys”. Poznali nas. Pamiętali, że byliśmy na meczu. Pogadaliśmy chwilę – skąd jesteśmy, komu kibicujemy itp. Po chwili Legioniści wyszli z interesującą propozycją...
„Słuchajcie... Nudzi nam się trochę... Jest tu gdzieś jakiś większy plac? Nas pięciu, was przypuśćmy dziesięciu... Bez sprzętu... Tak dla rozrywki...”
Bez komentarza.

Komentarze (0)

Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.

Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ

Reklama

Najnowsze artykuły

Zobacz także

Wyszukiwarka

Reklama

FM REVOLUTION - OFICJALNA STRONA SERII FOOTBALL MANAGER W POLSCE
Największa polska społeczność Ponad 70 tysięcy zarejestrowanych użytkowników nie może się mylić!
Polska Liga Update Plik dodający do Football Managera opcję gry w niższych ligach polskich!
FM Revolution Cut-Out Megapack Największy, w pełni dostępny zestaw zdjęć piłkarzy do Football Managera.
Aktualizacje i dodatki Uaktualnienia, nowe grywalne kraje i inne nowości ze światowej sceny.
Talenty do Football Managera Znajdziesz u nas setki nazwisk wonderkidów. Sprawdź je wszystkie!
Polska baza danych - dyskusja Masz uwagi do jakości wykonania Ekstraklasy lub 1. ligi? Napisz tutaj!
Copyright © 2002-2024 by FM Revolution
[x]Informujemy, że ta strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z polityką plików cookies. W każdym czasie możesz określić w swojej przeglądarce warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies.