A więc w rok 2005 wchodzimy jako liderzy drugiej ligi angielskiej. Kto by to sobie wymarzył jeszcze 4 lata temu, gdy klub oblegający doły Conference obejmował Andre.
Tylko kataklizm mógł nam odebrać awans, ale najlepsze działo się w pucharze FA. Po kolei jednak.
Pierwszy mecz w nowym roku graliśmy w rodzinnym mieście z jednym z kandydatów do spadku - Macclesfield. Kto to widział grać o punkty 12 godzin po Sylwestrze. Nawet słynne treningi Cracovii już dawno by się nie odbywały, gdyby nie Tradycja.
Widać jednak panowie z Macclesfield to większe trąby od nas, bo dostali bezproblemowe 3:0 (Kelly, Gustavsson i Dawe). Mogli dalej zalewać robaka z żalu.
Już trzy dni później przywitaliśmy Bury - wśród nich chyba najbardziej grzał wódzię bramkarz, bo z oczu patrzyła mu taka agresja, że dostał profilaktycznie czerwoną kartkę (52 min.) i mógł spokojnie łykać Alkaseltzery w szatni. Skończyło sie na 3:0, a poza Victorym, który zastąpił zniesławionego Forda przy egzekwowaniu "elwrów" (karnych), gole strzelili Williams i McGovern, który bardzo lubi główki.
Po kolejnych 3 dniach (maraton) zaczęła sie przygrywka do przyszłych emocji. Na mecz 3 rundy FA Cup przyjechało Brighton. Mało brakowało a pozbawiłoby Albion wielu przyszłych wrażeń. Z trudem zremisowaliśmy 3:3. Na szczęście w replayu nie było już taryfy ulgowej: bezkompromisowe 3:1 i gramy dalej. A dalej czekał na nas Everton i to w Liverpoolu.
Po drodze jeszcze przegraliśmy w Norwich 2:3 i pokonaliśmy u siebie Portsmouth 3:1. Nasza pozycja lidera była na razie nie zagrożona.
29 stycznia wybiegliśmy na murawę Kings Dock witani pełnymi zaciekawienia gwizdami 30 tysięcznej publiczności. To był ciężki mecz. Everton, wprawdzie bez gwiazd, robił z nami co chciał - aż do linii 16 metrów, gdzie niepodzielnie panowali Ready, Victory i Ford. 24 minuta i pełna konsternacja - jedna z nielicznych kontr, strzał Kelly'ego zostaje wybity na rzut rożny. Centra Hucka, na murawę pada Gustavsson, wszyscy krzyczą i skaczą sobie do oczu, oprócz Kelly'ego, który ze spokojem wielbłąda umieszcza piłkę w siatce. 1:0!!!
Teraz napór Evertonu tworzy godzinne piekło na naszym polu karnym. Bronią się wszyscy, włącznie ze mną broniącym się przed zawałem. Wreszcie w 74 minucie Nyarko drybluje przez zmęczoną obronę, podaje na głowę Clavero i jest 1:1. Dwie minuty później w jakiś sposób McCunnie znajduje się sam przed Robertsem. Nikt się nie dowiedział, co Roberts krzyknął rywalowi - dość, że ten strzelił pewnie... ale obok słupka. Czekał nas dość niespodziewany replay w Telford. A na Bucks Head to my rządzimy (no, nie zawsze).
Wymęczeni przegrywamy wyjazd z Leyton Orient 1:2, ale grupa pościgowa też solidarnie traci punkty.
Everton przyjeżdża do Telford wraz z rzeszą ok. 200 kibiców żądnych zdeptania naszego klubu na miazgę. Rolę zdeptywanego przejął na siebie Roberts, McCunnie nie miał odwagi zbliżyć się do niego (co on mu powiedział w Liverpoolu?!), a że w 72 minucie wprowadziłem Kelly'ego ten nie widział innej możliwości jak dać nam zwycięstwo (1:0). Giants Killers are back!
Spacerek z Oldham - 4:0 (do cholery, to jest wicelider!) i do Telford przyjeżdża Chelsea. Siły policyjne miasta Telford (w liczbie 100 chłopa) postawione w stan pełnej gotowości bojowej. Z całego County zjechali się chyba wszyscy niebiescy pałownicy. Puby sprzedawały od dwóch dni tylko piwo bezalkoholowe (bez oczka). Miejscowe meliny przeżyły okres rozkwitu nie pamiętany od 1653 roku (wielka wojna chmielowa - nie sprawdzajcie w encyklopediach).
Pamiętny mecz rozpoczął się gwizdkiem sędziego 19 lutego 2005 roku, dokładnie o godz. 16-tej.
Na murawę naprzeciwko Petita, Lamparda, Gudjohnsena, Carbonariego itd. wybiegli:
Roberts - Victory, McGovern, Pedersen, Ford - O'Kane, Gustavsson, Huckerby - Hearn - Williams i McCourt.
Porównanie nazwisk - wypada raczej blado.
Nie mając nic do stracenia stawiam od razu na atak. Już w 2 minucie Gudjohnsen chce nas sprowadzić na ziemię - jest 0:1.
Panowie, jeszcze 90 minut - krzyczę. Następne 10 minut to dwa niebezpieczne strzały Klose, nadal przegrywamy 0:1. W 13 minucie jeden ze swoich słynnych, znanych już chyba w całym hrabstwie Birmingham, rajdów zaczyna Victory. Centruje idealnie na głowę O'Kane'a, którego strzał koniuszkami palców broni Cudicini. Centra Hucka, piękne uderzenie z woleja McCourta i wracamy do gry. Chelsea znowu napiera, ale zaczyna to robić nerwowo. Jednak w 31 minucie po centrze Gronkjoera głową strzela nie do obrony nie pilnowany Melchiot. Jeszcze tylko strzał z dystansu Daviesa i zaczyna się koncert Telford, pod dyrekcją Huckerby'ego.
Najpierw szczęścia 2 razy próbuje sam dyrygent. Jednak w 42 minucie woli doskonale obsłużyć Hearna, który za chwilę tonie pod stertą kolegów.
W przerwie mówię - "Tylko tak dalej!"
Pierwsza akcja po wznowieniu, znów Victory na lewej flance, centruje na głowę McCourta. Ten podaje prosto do Hearna, który spokojnie przekłada piłkę na prawą nogę i po raz drugi lokuje piłkę w siatce. Trybuny szaleją, spiker traci głos a Chelsea ducha walki. W 83 minucie piłkę po wybiciu Cudiciniego przejmuje Victory. Rzuca się na niego czterech żądnych krwi Londyńczyków. Mija ich. Biegnie. Centruje. Williams strzela z woleja. Jest 4:2 i stadion wpada w amok, a spiker komentuje już na migi. Telford Utd. jest w ćwierćfinale Pucharu Anglii i na pierwszych stronach gazet na całych wyspach. (Artykuł z katowickiego "Sportu": "Pogromcy Lwów - skąd oni się wzięli?"). Nasze miasto przeżywa boom turystyczny, a centrum atrakcji są stadion Bucks Head i mój Azor, który pogryzł z 10 fotoreporterów.
Sodowa uderzyła do głowy: jeszcze z trudem wygrywamy u siebie z Port Vale 3:2 (gol w ostatniej minucie Kelly'ego). Dwa następne mecze to katastrofa: najpierw 1:3 z Grimsby (A) a potem wyjazd do Bristol City, które po tym meczu dostaje przydomek "Pogromcy pogromców". Klęska 1:5, zostaje bardzo szybko zapomniana i wybaczona. Załoga Telford Utd. i tak jest idolem całej okolicy.
Z czerwoną latarnią Rushden remisujemy u siebie 3:3 (hat-trick McCourta). Na szczęście seria meczy ze słabeuszami kończy się wyjazdem do Swindon, których wreszcie gromimy 4:1.
Ćwierćfinał FA Cup z Tottenhamem (nie ma już słabych rywali), na szczęście znowu jesteśmy gospodarzami.
Tottenham juz nie jest tak pewny siebie, jak jeszcze niedawno Everton, czy Chelsea. Do Telford przyjechało ponad 100 dziennikarzy, a mecz był oczywiście transmitowany w BBC 1. Świadomość milionów oczu przed telewizorami usztywniła troche stawy moich gwiazd. Znów nie mając nic do stracenia stawiam na atak od pierwszych minut, i znów jesteśmy szybko skarceni. W 5 minucie Rebrov i 0:1. Jestem jednak dziwnie spokojny, kibice też. Telford się rozgrzewa, akcje są coraz groźniejsze. Bramkę do szatni strzela dość przypadkowo McCourt, a zaraz potem Huck doznaje lekkiej kontuzji. W przerwie błaga mnie, żebym go nie zmieniał. Więc go nie zmieniam. Będę to pamiętał do końca życia.
W 50 min. Eleftheropoulos odbija piłkę po strzale Hearna, dopada ja Huckerby i jest 2:1! W 10 minut później Victory (postawimy mu pomnik) rozpoczyna rajd, centruje na głowę Hearna, który przedłuża do Hucka a ten drybluje jeszcze ostatniego obrońcę i lokuje piłkę w siatce, a swoją wartość rynkową na poziomie 2 mln funtów. Jest 3:1 i gol Jacka z 85 minuty już nam nie może odebrać awansu do 1/2 finału. Cała ławka trenerska płacze jak bobry.
Miasto w nagrodę zrzuciło się na nowy autokar - tym razem się rzeczywiście wykosztowali. Kupili najnowszy model MAN-a z pełną klimatyzacją i - co najważniejsze - pełnym barkiem. W następnym sezonie chyba będą musieli się zrzucić na samolot.
W oczekiwaniu na losowanie półfinału zagraliśmy dwa mecze ligowe. Piłkarze Peterborough przyjechali z aparatami fotograficznymi. Tak byli zajęci łapaniem moich piłkarzy w najlepszych ujęciach, że nie mieli czasu na grę. A że moi też się nie wysilali - skończyło się na 3:1. Gustavsson się rozhulał - drugi mecz pod rząd strzela dwa gole. Po zwycięstwie 3:2 z Huddersfield zapewniamy sobie start w play-offie (8 kolejek do końca rozgrywek)
. Ale przecież nie o to chodzi. My mamy wygrać tę ligę.
Pojechaliśmy do Wigan i szczerze mówiąc, gdyby nie Roberts, to znów najadłbym się wstydu. Skończyło się na 0:2 i robi się troszkę niebezpiecznie. Tym bardziej, że niegroźnej kontuzji doznaje Huckerby. Mecz ze słabym Cardiff znów z trudem, ale wygrywamy 1:0. I jedziemy na Old Trafford na półfinał FA Cup z Newcastle. W drugim półfinale gra MU z Middlesbrough, a więc górnicy z Manchesteru mają okazję przyjrzeć się przyszłym rywalom Red Devils.
10 kwietnia 2005 roku na murawę pięknego Old Trafford, w akompaniamencie ryku 57 tysięcy gardeł wybiegają dwie jedenastki:
TELFORD: Roberts - Victory, Ready, McGovern, Ford - O'Kane, Gustavsson, Huckerby - Hearn - McCourt, Williams
NEWCASTLE UTD.: Given - Quinn, Matteo, O'Brien, Everson - Elliot, Kerr, Hargreaves, Sibon - Bent, Crouch.
Na szczęście publiczność jest zdecydowanie za nami w roli przyszłych, łatwiejszych finalistów (obyście się przeliczyli).
Tym razem już nie stawiam od razu na atak, stawka jest za wysoka no i nie gramy u siebie (choć tak szczerze mwiąc, nie kibicowało nam jeszcze nigdy tylu ludzi naraz).
Pierwsza akcja to Crouch główkujący minimalnie obok słupka. W 15 min. podczas walki o piłkę po naszym rzucie rożnym, odnawia się kontuzja kolana Huckery'ego. Cholerny pech!!! Wchodzi Mackenzie. Nerwy jak postronki.
Pierwsza połowa to napór Newcastle, przerywany naszymi nielicznymi kontrami (najgroźniejszy oczywiście Victory). 47 minuta - wydaje się, że ostatnia akcja przed przerwą, O'Brien strzela głową prosto w ręce Robertsa. Ten szybko i dokładnie podaje do Williamsa. Odegranie do McCourta, który podciąga i idealnie obsługuje Williamsa - Williams sam w polu karnym - jest 1:0!!! Szał i szok.
W szatni panuje pełny optymizm, a chłopcy w ogóle nie odczuwają zmęczenia. Więc nic nie zmieniam.
Zmienia się w Newcastle - wchodzą Bart-Williams i Lua-Lua. Mimo to pierwsza groźniejsza akcja to dopiero 60 min. i główka Croucha. Roberts czuje się coraz bardziej pewnie. Jednak w 65 minucie po rzucie rożnym przeskakuje go Crouch i jest 1:1. Piłkarze Telford, jakby dostali zastrzyk adrenaliny. Biegali jak dziki. Tylko, że niewiele z tego wychodziło, poza bałaganem. Zawołałem do linii Ready'ego i powiedziałem, żeby trochę uspokoił ekipę. On ma jednak posłuch. Akcje zaczęły być coraz składniejsze. Wreszcie 77 minuta. W niegroźnej sytuacji faulowany jest O'Kane. Do piłki podchodzi specjalista - Victory. Centruje, nagle nie wiadomo skąd wyrasta Williams i przeskakując Matteo ładuje piłkę do siatki. 5 minut później znów Williams w roli głównej. Tym razem po przebiegnięciu połowy boiska pięknie podaje na głowę O'Kane'a i jest 3:1! Jesteśmy w finale. I już nawet główka Kerra w 90 minucie nie mogła nam tego odebrać. Gramy na Wembley :)) z Manchesterem Utd. :((. Liczy się udział, jak to kiedyś powiedział Pierre de Coubertin.
Na fali tych wydarzeń 3 dni później zapewniamy sobie awans do 1st Division. WYgrywamy z Brighton 3:1. Następny miesiąc to już oczekiwanie na Wielki Finał. W lidze się nie przemęczamy:
Walsall (H) - 0:1, Brentford (A) - 0:2, Doncaster (H) 4:0 (zapewnione 1 miejsce), Bury (A) - 2:2 i wreszcie porażka u siebie z Wycombe 1:2, co daje im awans rzutem na taśmę. No co, w końcu im bardziej zależało. A żadnych zielonych stolików nie było.
Sobota, 14 maja 2005 roku. Wembley. Historyczna chwila w dziejach FC Telford United.
W towarzystwie 71 tysięcy luda wychodzimy na finał Pucharu Federacji. Piłkarze MU całują w czoło Bartheza, a piłkarze TUFC trawę.
Przedmeczowa przemowa w szatni:
- Chłopaki. Zrobiliście już tyle, że zapewniliście sobie dożywotnią sławę. Jesteście na ustach całego kraju. Macie szansę grać w Europie. Nie wymagam od was zwycięstwa za wszelką cenę. Nie dajcie się zjeść. Tam siedzi ponad 70 tysięcy ludzi. Oni kibicują WAM. Mamy pierwszą ligę, mamy finał najbardziej cenionego pucharu krajowego w Europie. Dzisiaj dam szansę zagrać wszystkim, którzy dali mi i naszym kibicom tyle radości. Niestety nie zagra Brian (Ford), ale on wie, że dziękuję mu za wszystko co
dotąd zrobił. Przypuszczam, że jest to ostatni mecz, jaki gramy w tym składzie. Zagrajcie więc tak, jak graliście zawsze. SKOPCIE TYŁKI TYM DUPKOM.
Składy:
TUFC: Roberts - Victory, Ready, McGovern, Sleyman - O'Kane, Gustavsson, Huckerby - Hearn - Williams, McCourt.
Na ławce: D. Williams, Petersen, Kelly, Lescott, Mackenzie.
MU: Barthez - Silvestre, Johnnsen, Brown, P. Neville - Djordjic, Fletcher, Keane, Chadwick - Yorke, van Nistelrooy.
Ławka: Giggs, Carroll, Beckham, Ehiogu, Carmo (ja chcę taką ławkę!!!).
Gwizdek sędziego i zaczyna się.
Zaczyna się oczywiście od zmasowanego natarcia Manchesteru, który chce nas zmiażdżyć od pierwszych minut. Telford broni sie wszystkimi siłami. Zaczyna to wyglądać na rzeź niewiniątek.
W 9 minucie w bezpiecznej odległości od bramki Victory fauluje Fletchera. Co było bezpieczne... Djordjic centruje na pole karne, a tam latający Holender... 1:0. Zgodnie z tradycją tracimy bramkę w pierwszych 10 minutach. Jeszcze nie ryzykuję i gramy swoje - spokojnie.
Victory naciął sie dwa razy na Silvestre i na razie zrezygnował ze swoich rajdów. MU wciąż naciska, dwa razy groźnie strzela van Nistelrooy, raz Fletcher i Yorke. Roberts broni jak nawiedzony.
19 minuta - po kolejnym strzale Holendra piłkę na własnym polu karnym przejmuje Ready, szybko podaje do O'Kane'a. Ten przerzuca na prawo do Sleymana. Szybkie oddanie do Hearna, który uruchamia maszynkę napadu - błyskawiczna wymiana między Williamsem a McCourtem, obrona gości traci zainteresowanie Huckerbym, który dla niepoznaki dłubie w nosie patrząc w niebo. Kamuflaż doskonały - nagle Huck jest sam na polu karnym. Do towarzystwa ma tylko dwie kule - firmy Mitre i łysą pałę Bartheza. Chwilę się waha, którą potraktować z buta, decyduje się na tę pierwszą. Barthez pokonany. 1:1!
Odpowiedź MU jest niestety błyskawiczna i bezbłędna. Neville otrzymuje piłkę ze środka, wbiega w pole karne i wali z armaty. Roberts może tylko odbić. Robi to prosto pod nogi van WiecieKogo. Van WiecieKto wyprowadza MU na prowadzenie.
Przez 5 minut rywale obserwują, jak moi chłopcy miotają się z piłką. Brown ze spokojem wyprowadza kontrę, w której efekcie Chadwick strzela trzeciego gola. Jest źle.
Następne 20 minut to koncert gry najdroższej orkiestry świata. Na szczęście są tak rozluźnieni, że niemiłosiernie pudłują. Ale za akcje ręce same składają się do oklasków.
44 min. - kontra wyprowadzana w dość ślimaczym tempie. Williams strzela od niechcenia zza linni pola karnego. Barthez oczywiście łapie a następnie popełnia błąd, za który będzie sobie pluł w brodę. Wybija krótko prosto pod nogi McCourta. Ten jak rasowy napastnik za 30 mln funtów, drybluje w pole karne i lekko, technicznie strzela obok osłupiałego Francuza. Jest 2:3 i kwadrans na odpoczynek.
Na drugą połowę wybiegają niezmienione jedenastki. Zaczyna padać deszcz i w grę wkrada się coraz więcej przypadku. Wreszcie robię obiecany ruch i daję trzem kolejnym zawodnikom poznać smak murawy Wembley. Za Ready'ego, O'Kane i Gustavssona wchodzą McGovern, Lescott i Mackenzie. I ten ostatni okazał się strzałem w "10".
Telford o dziwo lepiej radzi sobie ze śliską nawierzchnią. Zaczynamy uzyskiwać lekką przewagę.
81 minuta - akcję rozpoczyna Huckerby a kończy w piękny sposób Williams - jest 3:3!!! Na trybunach szał ciał.
MU się odkrywa, w czym widzę szansę. Jednak w 3 minuty po wyrównaniu klasę pokazuje van Nistelrooy. Kilka sztuczek techniczek, dokładne podanie do Chadwicka i znowu trzeba odrabiać stratę.
Tym razem nie mamy nic do stracenia - każę rzucić się wszystkimi siłami do ataku.
84 minuta - pod naciskiem szturmu znów gubi się Barthez. Odbija strzał McCourta wprost w czoło Mackenziego, który jest chyba najbardziej zaskoczony wyrównującą bramką.
Wytrzymać 5 minut, wytrzymać pięć minut... Prezes Shaw jest purpurowo - buraczkowy. Przed ławką leży sterta wypalonych Chesterfieldów i El Commandante. Jest! Ostatni gwizdek i dogrywka.
Huck i spółka są tak podkręceni, że nie chcą nawet myśleć o odpoczynku.
W dogrywce van Holender postanawia sam wygrać
Puchar. Trzy razy strzela, raz podaje do Djordjicia. Dwóch markerów - Ready i Lescott nie jest w stanie go powstrzymać. Wreszcie w 10 minucie dogrywki dopina celu. Kąśliwy strzał z linii pola karnego, zasłonięty Roberts nie zdążył zareagować i wydaje się, że jest po meczu.
Telford atakuje. Ostatnia akcja meczu, sędzia patrzy na zegarek, robi to chyba cały stadion. McCourt podaje do Williamsa, ten aplikuje podanie rozpaczy na pole karne. Mackenzie rozciąga się w szpagacie i w tym samym szpagacie czyni rzecz niesamowitą. Wyrównuje.
Match goes to lottery!
van Nistelrooy - 1:0 (mafia go zniszczy)
pewniak Victory - pudłuje!
Yorke - pudłuje!!
Matthew Williams - 1:1.
Keane - 2:1 dla MU.
Petersen - remis.
Silvestre - Roberts broni!!!
Huckerby - 3:2 dla Telford!!!!
Neville - remis.
McCourt ma szansę stać się bohaterem - jest bohaterem!
Telford zdobywa Puchar Anglii po najpiękniejszym finale od dziesięcioleci!!!
Telford Utd. - Manchester Utd. - 5:5, rz.k. 4:3.
Manchester bez żadnej zdobyczy w sezonie 2004/05.
Telford Utd. - największe sukcesy w historii.
Andre Gonda - na rynku w centrum Telford stoi pomnik.
Trochę statystyk:
Div 2:
1. TELFORD46 94 105-64
2. Wycombe 46 84 77-56
3. Walsall46 83 83-57 (awans po play-off)
....
21. Bristol C.
22. Swindon
23. Rushden
24. Macclesfield
Piłkarz klubu wg kibiców: M. Williams (AvR 7,51, gole - 17, asysty - 7)
Trener roku w Div2: Andre Gonda (ach, nie trzeba było...)
Najwięcej goli ligowych w Telford: McCourt - 18.
Mistrzowie lig: a kogo to interesuje (Premiership - Arsenal)
Czeka nas ciężki, ale myślę, że radosny sezon w Div1 i P UEFA.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ