Artykuły

Holenderska Wojna cz. II
Ferrante 27.08.2003 00:22 937 czytelników 0 komentarzy
3
Po trzech miesiącach pracy w Holandii jestem zadowolony. Na razie mamy określone cele i ściśle się ich trzymam. Oczywistym jest, że w kwestii piłkarskiej najważniejsze jest to, aby utrzymać formę. Jednak wszystko byłoby pięknie i z tym też dałbym sobie radę. Ale niestety muszę zajmować się kwestią transferów. Na mojej głowie jest także utrzymanie bytu finansowego. Być może jestem słabym ekonomistą, bo to mi nie wychodzi. Klub coraz bardziej się zadłuża, a ja niczym detektyw staram się szukać przyczyny. Do tej pory to nie wychodziło, lecz na zebraniu, w którym uchwalaliśmy status budżetu przetarto mi oczy. Na spotkanie razem z doradcami szliśmy w dobrych nastrojach. Dzień był pochmurny i miało się na burzę, ale za wszelką cenę chciałem zataić to, co czułem. W głowie miałem tyle myśli i planów, że wszystko tak zamieszałem, że nie wiedziałem już nic. Miałem nadzieję, że chociaż udziałowcy i spece od finansów będą mieli co mówić, myśląc racjonalnie. Ja się źle czułem i chciałem by jak najszybciej się to skończyło.

- Witam państwa. Zapewne dzisiaj zebranie będzie wyjątkowe. Na taką misje naszego posiedzenia na pewno działa kondycja klubu S.C. Heerenveen.... - rozpocząłem naradę, czując, że dobrze nie będzie.
- Kto zacznie?
- Jeśli Pan pozwoli – to ja zacznę - rzekł klubowy doradca ds. finansów.
- Każdy klub ma swój budżet. Raz większy, raz mniejszy. Niestety my dysponujemy tym mniejszym. Szkoda, że mamy malutki stadion. W porównaniu z olbrzymami PSV czy Ajaxem, jesteśmy ubogimi krewnymi. Dobrze, że chociaż w lidze prowadzimy. Na miesiąc listopad budżet przedstawia się następująco - zwięźle sytuację omówił Johen. Po chwili wstał i rozdał wszystkim ksero raportu.
Z raportu jasno wynikało, że jest źle...

- Widzimy jak jest źle. Niestety nie udało się mi pozyskać żadnego nowego sponsora. Szkoda, bo było by co reklamować, szczególnie, że trzymamy taki poziom. Potencjalni darczyńcy niechętnie chcą nas wspierać, gdyż odstrasza ich stadion, konkretnie jego wielkość. Zresztą nietrudno to zauważyć. Jako receptę na wyjście z sytuacji proponuję Panu Wielgosikowi to, aby renegocjował kontrakty, które na dzisiaj są absolutnie za wysokie. - w jasno sytuacje, jak i sposób wyjścia z niej przedstawił prezes.
Następnymi punktami zebrania były już inne, mało ważne sprawy. Prezes dobrze stwierdził, że trzeba obniżyć kontrakty. Minusem jest to, że w większości zawodnicy będą mieć i tak zbliżone wymagania, a zapłaty za kontrakt powinni się raczej nie spodziewać.
Zawodnicy są prawdziwymi bogaczami, już za sam tydzień musimy im wypłacić sumę równą ćwierć miliona funtów!

Jedynym wyjściem z tej sytuacji było wygranie ligi, ale to było bardzo trudne. Jeśli jednak jakimś cudem byśmy ją wygrali, to na pewno można spodziewać jakiś nagród pieniężnych. Same kłopoty trzymające się ekonomicznej strony S.C. Heerenveen powodują, że mam o wiele więcej pracy niż zwykle. Tuż po naradzie, zmęczony i lekko chory, postanowiłem dostać się do dokumentacji zawodników. Szczególnie interesowało mnie kto najwięcej zarabia. Jakiego szoku doznałem, wtedy, gdy na pierwszym miejscu zobaczyłem Daniela Jensena. Piłkarz ten grymasi, nie stara się, a jakimś cudem inkasował 21 tysięcy Ł na tydzień. Trochę mniejszą, ale też za dużą tygodniówkę otrzymywał Fin, Mika Nurmela – 17 tys. Ł. Poza tym jeszcze trzech zawodników otrzymywało płace, jak na stan klubu – astronomiczne, jednak byli to sprawdzeni piłkarze z pierwszej jedenastki. Pozostało mi nic innego jak zaproponować kopaczom nowe kontrakty. Sam zbytnio nie wierzyłem, że wszyscy się zgodzą. Już dwa nowe kontrakty, w których suma płac jest mniejsza od tej z końca października byłyby sukcesem. Naprawdę dzień
przed meczem z Feyenoordem był wyczerpujący. Ale to nie był koniec emocji. Do domu wróciłem taksówką, gdyż byłem zbyt rozkojarzony, by prowadzić. Do tego jezdnia była wyjątkowo śliska i mokra. Naprawdę nie widziałbym siebie tej nocy za kółkiem. Na miejscu zastałem duży bałagan. Z pewnością przydałaby mi się kobieta. Na razie o niej nie myślałem, gdyż obowiązki nie pozwalały. Jakiejś odmiany nastroju dostałem, gdy wszedłem pod prysznic. Jednak tuż po włączeniu wody zadzwonił mój telefon komórkowy. Szybko ruszyłem, myśląc, że to ważna sprawa. Trochę poobijany o meble dostałem się do telefonu.

- Słucham
- Pan Wielgosik? - usłyszałem bardzo niespokojny głos. Chyba coś się wydarzyło – pomyślałem.
- Tak, to ja
- Niosę złe wieści. Pamięta pan Erika Edmana? – w tej chwili rozpoznałem, iż jest to głos naszej sekretarki. Miała ona bowiem specyficzny akcent, przy wymawianiu skandynawskich nazwisk.
- Tak pamiętam. Coś z nim nie tak ? - zapytałem z lekkim zakłopotaniem.
- Trudno mi to mówić ale..... - nagle urwał się głos sekretarki.
- No niech Pani wyksztusi to wreszcie z siebie!
- Erik miał wypadek samochodowy. Jechał w pobliżu Heerenveen swoim Oplem, gdy nagle wyjechał mu Nissan. Niestety nie mógł uniknąć wypadku. To było zderzenie czołowe..... - oznajmiła płaczącym głosem, na co dzień miła Pani Elsson.
- Ale żyje?! - automatycznie wyszło mi to z ust.
- Leży w stanie ciężkim na oddziale intensywnej terapii w miejscowym szpitalu.
- Dobrze – już tam jadę!

Ta wiadomość przeszła przeze mnie jak błyskawica. Nagle postawiłem siebie w takiej sytuacji. Pomyślałem, że potrzebuje wsparcia. Edman rozegrał trzy mecze w barwach Heerenveen, więc pamiętałem go dobrze. Młody Szwed prezentował dobry poziom, jednak, gdy wrócił nasz kapitan De Noijer – musiał „grzać ławę”. Jednak szybko zaprzestałem rozmyślać i czym prędzej udałem się do szpitala. Drogę znałem dobrze – przed przyjęciem pracy w zespole musiałem przejść badania kontrolne, właśnie tam. Zmęczony, ledwo co wykąpany, jednak życie piłkarza było najważniejsze. Na szczęście mój stan zdrowia nie przeszkodził w dojeździe do szpitala. Szybko zapytałem pierwszej lepszej pielęgniarce:

Gdzie on jest!?
Niech się Pan uspokoi! Proszę jaśniej. - faktem było, że w relacjach międzyludzkich pielęgniarka aniołem nie była.
Erik...Erik Edman. Miał wypadek, niedawno przewieziono go tutaj. Gdzie on jest?!
Pan z rodziny?
Nie, jestem jego trenerem. Bowiem Edman gra w S.C. Heerenveen.
Niestety nie mogę Pana wpuścić na salę, ale.... Zaryzykuję, w końcu jestem wiernym kibicem S.C. Heerenveen, sala 34 - tym samym młoda kobieta udowodniła, że nie warto tak szybko osądzać ludzi. Na pewno bardzo mi pomogła.
Niczym torpeda pobiegłem do mojego piłkarza. Na miejscu zastałem tylko jego brata. Rodzina pochodzi ze Szwecji, więc nie trudno jest mieć pretensje, że nie było ich z nim. Szybko nawiązałem dialog:

Co z nim? Jak się czuje? Lekarze już coś powiedzieli? - zapytałem
Nie wiem, lekarze nic nie powiedzieli. Erik jest w śpiączce - to mnie martwi. - wyjaśnił mi brat Edmana – Josh.
Aaa... - już chciałem zapytać o coś, niekoniecznie ważnego, byleby podtrzymać na duchu młodego człowieka, lecz nagle nadszedł doktor.
Panie doktorze co z nim? - wyprzedził mnie z tym pytaniem krewny Erika.
Nie owijając w bawełnę – jest źle. Będziemy musieli przeprowadzić operację głowy - bardzo spokojnie przekazał nam tę informację lekarz chirurg. Jednocześnie była to bardzo ważna informacja.
Po chwili poprosiłem doktora:
- Mógłby Pan pozwolić na chwilkę?
Schodząc w kąt korytarza kontynuowałem:
- Widzi Pan jego brata – bardzo to przeżywa. Erik należy do rodziny dość biednej, a zarobki w klubie ma bardzo małe. Chcę mu pomóc, zresztą pewnie cały klub będzie chciał. Ile dokładnie będzie
kosztować operacja?

- Około 50 tys. Funtów.
- Dziękuję, postaram się wesprzeć naszego chorego.
- Aha – będzie mógł grać? - zapytałem się, zdecydowanie o ważną kwestię, nawet dla samego Erika.
- Jeśli operacja się uda, to po dość długiej rehabilitacji powinien już grać, lecz z jakim skutkiem....
Po dłuższej rozmowie z doktorem, podszedłem do brata Erika:

Słuchaj widzę, że operacja będzie kosztowała dość sporo. Ile jesteście w stanie wyłożyć. Wiem, że to w takiej chwili pytanie niedorzeczne, jednak chcę pomóc Erikowi. - rzekłem, zadając dość osobiste pytanie.
Dysponujemy kwotą ok. 15 tysięcy funtów. Właśnie – mówił Panu lekarz o kwocie jaką należy się zwrócić?
Ty się niczym nie martw. Naprawdę masz trochę mało pieniędzy, jednak postaram się to załatwić. Niech to będzie dla Was niespodzianka. Ty tylko chroń Erika przed wrednymi dziennikarzami - optymistycznie uprzedziłem chłopaka i odszedłem.
Miałem w głowie pomysł. Postanowiłem, że mecz pomiędzy S.C. Heerenveen, a Feyenooredem będzie meczem wyjątkowym. Otóż zadzwoniłem do prezesa. Fakt, że był środek nocy, ale była to ważna sprawa. Przypuszczałem, że prezes i tak już się dowiedział, więc nie będzie miał mi za złe, że go obudziłem:

Riemer? To ja – Damian. Zapewne słyszałeś o wypadku Erika Edmana?
Dopiero przed chwilą się o tym dowiedziałem – od sekretarki. - poinformował mnie prezes. Więc został już wcześniej wyrwany ze sennego letargu.
Chłopak nie ma całej sumy na operacje. My możemy mu pomóc. Jutro mamy mecz u siebie z Feyenoordem, więc możemy wszelkie wpływy z biletów przeznaczyć na operacje Erika. Oczywiście wcześniej, na pewno jeszcze dziś w nocy, musiałbyś podzwonić i wszystko zareklamować.[...]
Dobrze, wiesz - bardzo dobry pomysł. Choć borykamy się z problemami, lecz zaryzykuję. Wszak życie jest najważniejsze... A te kilkadziesiąt tysięcy nas nie zbawi. - tak jak myślałem – prezes zaakceptował moją decyzję.

Z samego rana media trąbiły o naszej akcji, a już wczesnym popołudniem brakowało biletów w naszej klubowej kasie. Gdy przyjechaliśmy na stadion, powitały nas tłumy kibiców. Pojawiło się też dużo flag i napisów piękno i popularność futbolu do innych celów niż zyski własne. Wszystko było traktujących o wypadku i pomocy dla Erika. Szczerze mówiąc byłem z siebie zadowolony, mogłem wykorzystać bardzo pięknie urządzone i aż prosiło się o dobre spotkanie. Jednak nie byłbym sobą, gdybym nie powiedział coś moim graczom w szatni:

- Dzisiaj jest szczególny dzień. Nasz kolega, dla wielu przyjaciel miał wypadek. Zresztą już wszyscy o tym wiecie. Sam się o tym dowiedziałem w nocy i jeszcze przed wschodem słońca podjąłem decyzję o tym, że spotkanie z Feyenoordem będzie wyjątkowe. Mam nadzieje, że dacie kibicom radość nie z wygranej, a z postawy jaką zaprezentujecie. Dzisiaj na skrzydłach wyjątkowo zagrają Kolk (lewe) oraz Talan(prawe). Poza tym mam nadzieję, że odnajdzie się Jensen. Daniel – postaraj się - przemówiłem do zespołu. Bardzo, bardzo szczerze.
- Ale my...... - już chcieli coś wydusić z siebie, jednak nie dokończyli, gdyż wyszedłem z szatni. Nie chciałem niż już mówić. Nie byłbym sobą, gdybym nie spekulował, co by było po tym „ale”. Czyżby zawodnicy chcieli powiedzieć, że są nieprzygotowani, nie czują się na siłach? Tego nie wiedziałem. Mimo to wierzyłem, że zawodnicy dokończą zdanie po meczu, w stylu: „ale.... walczyliśmy”.
O 16.00 wyszliśmy przeciwko Feyenoordowi. Moje marzenia spełniły się – oklaskiwało nas 13 tysięcy osób, co było bardzo miłe. Miałem nadzieje, że ludzie przyszli także dla Erika. Co do meczu – bardzo byłem ciekawy jak poradzi sobie Jensen w parze z Harasimowiczem. Bowiem dwóch indywidualistów spotkało się w jednej formacji. Nawet nie ukrywałem, że to jedna z ostatnich szans Jensena, na pokazanie się z najlepszej strony. W 15 ° C rozpoczął się mecz. My zaatakowaliśmy pierwsi. Po kilku
podaniach w szykach obrony, Radomski wyprowadził piłkę na skrzydło. Swój rajd rozpoczął Kolk, który już po chwili otrzymał prostopadłą piłkę od Polaka. Mijając dwóch graczy w czerwono – białych strojach, wrzucił wprost na głowę Harasimowicza. Jednak ten chybił z czterech metrów do bramki.
Jedna z najlepszych sytuacji...

Z emocji wszedłem aż na boisko, krzycząc do Marcina. Nie powiem, nie były to pozytywne słowa, jednak bardzo mobilizujące. Na szczęście szybko do porządku przywrócił mnie sędzia techniczny. Już po kilku minutach od naszej pierwszej akcji, inicjatywę przejęli goście. Do 10 minuty atakowali, jednak nie potrafili oddać strzału na bramkę. Niestety ataki przeciągały się coraz dłużej. My bezradni – nie mogliśmy zabrać im piłki. W 11 z pozoru niegroźną akcję przeprowadził Kalou. Po kilku skutecznych dryblingach był już przy polu karnym. Wtedy postanowił dośrodkowywać. Do „łaciatej” wyskoczyli wysoko van Hooijdonk i kryjący go de Noijer. Skuteczniejszy okazał się ten pierwszy, zdobywając pierwszego gola dla gości. Tym samym wprawił w smutek miejscowych kibiców. W tej chwili musieliśmy się nie łamać. Miałem nadzieje, że szybko zostaniemy stroną dominującą. 15 minuta miała być ta, w której wyrównujemy, jednak Nikiforenko nie potrafił wykorzystać dogodnej sytuacji. Przez dwa kwadranse gry było bardzo ciekawie. Drużyny się nie zatrzymywały i atakowały. Nikt nie oszczędzał sił. W 30 minucie jak zwykle mój zespół zaczął rozgrywanie akcji od Radomskiego. Ten zobaczył na dobrej pozycji Kolka. Młody Holender trochę przestraszony, nagle dośrodkowywał i gdy wydawało się, że piłkę wyłapie bramkarz, Nikiforenko podbiegł i głową przelobował bramkarza. Niestety osiem minut później goście przeprowadzili kontrę. Van Wonderen imponując szybkością przebiegł pół boiska, aż do w końcu dośrodkował do van Hooijdonka, który nie miał problemów z uderzeniem głową i tym samym pokonaniem bramkarza. Faktem było, że przegrywaliśmy 2:1. Do końca pierwszej połowy nastąpiła gra asekuracyjna. Piłkarze czekali na gwizdek sędziego. Po wznowieniu znów mocno zaczęli gracze Feyenoordu. Ich groźne akcje skrzydłami i późniejsze „wrzutki” sprawiały obrońcom S.C. Heerenveen niemałe kłopoty. Na szczęście nie potrafili strzelić nam bramki. Widząc jak upływa czas na zegarze meczowym, nie pozostało mi nic innego, jak nakazać grę presingiem. To podziałało, gdyż w 66 minucie po podaniu Talana świetnego gola głową zdobył Nikiforenko. Jednak dwie bramki Nikiforenki, to dla samego zainteresowanego było zupełnie za mało. W 69 minucie Białorusin rozpoczął swój rajd przed polem karnym. Mijając trzech obrońców gości, w tym van Wonderena oddał strzał. Piłka potoczyła się po ziemi w kierunku lewego słupka.... bramkarz Timmer rzucił się... ale nie zdołał zatrzymać piłki, która po odbiciu od słupka wtoczyła się do bramki. W ten sposób Sergey zaliczył okazałego hattricka. Kilka minut później kibice nie mogli uwierzyć w to, co się stało. W mecz o tym jakże szczytnym celu kibice nie mogli żałować jak najbardziej pieniędzy ze zrozumiałych względów. Jednak dla piłkarskiego przedstawienia jednego aktora także można było zobaczyć to spotkanie. Tym aktorem był Nikiforenko. Gdy do końca zostało 15 minut, Białorusinin postanowił znów zatańczyć z piłką. Najpierw zagrał z klepki z Jensenem, by później minąć van Haarena. W tej chwili na jego drodze stał już tylko van Wonderen, który został wprost ośmieszony. Nikiforenko udowodnił mu, że ma już swoje lata, dryblując go i zdobywając bramkę z najbliższej odległości. Nie da się ukryć, że był to dzień ludzkiej solidarności, jak i Sergeya Nikiforenko. Goście zostali przyćmieni, nawet nie próbowali atakować. Do końca utrzymał się wynik 4:2, który był najlepszym prezentem dla Erika Edmana.
Wynik mówi sam za siebie!
Tuż po końcowym gwizdku zaczęliśmy
świętować zwycięstwo, przeplatając to udzielaniem wywiadów dla mediów. Nie chwaląc się – byłem najbardziej obleganą osobą na stadionie, toteż stacji, dla których udzieliłem wywiadu było wiele. Chyba najlepiej rozmawiało mi się z redaktorem publicznej telewizji:

- Jak się Pan czuję? Wygraliście już trzy mecze z „wielką trójcą” ligi.....
- Zapewne to wielki sukces, ale to dopiero początek sezonu. Możemy wprawdzie wygrywać z najlepszymi, jednak możemy także przegrać z tymi najsłabszymi. Wracając do pierwszego pytania – nie ukrywam, że jestem szczęśliwy. Planowałem sobie na ten mecz kilka wariantów, które sprawdziły się. Powiem więcej – dzisiaj wpuściłem kilku graczy, którzy dotychczas grali na rezerwie i dzisiaj mieli szanse gry. Do tego w jakże prestiżowym meczu. Naprawdę, dzisiaj każda formacja zagrała naprawdę dobrze.
- Już za trzy dni mecz ze Spartą Rotterdam....
- Tak jest. Doprawdy gramy dużo meczy w krótkim odstępie czasowym. Oczywiście postaramy się wygrać. Czy wyjdzie? Sparta nie należy do czołówki.....
- Oo! Widzę, że musi już Pan iść. Życzę powodzenia i dziękuję....

Nie żegnając się, podbiegłem do wołającego mnie asystenta, Kosmasa Stratosa. Grek powiedział mi o zakończeniu operacji Erika Edmana oraz o ewentualnych przychodach za bilety. Dowiedziałem się o tym, że podczas zabiegu lekarze natrafili na problemy. Naprawdę było źle i mogło się to zakończyć śmiercią. Serce Erika przestało bić. Lekarze byli w panice. Jednak Erik obudził się po kilku minutach. Do końca lekarze z wielką precyzją operowali głowę Edmana. Mimo wszystkich problemów – operacja udała się. Tym bardziej byłem szczęśliwy, gdy dowiedziałem się, że wpływy z biletów sięgały 100tys. Ł. Szczęśliwy mogłem pojechać do domu...
W telewizji trąbili o moim podejściu humanitarnym. Dziennikarze opracowali nawet raport o wypadkach samochodowych piłkarzy. Wiele z nich wskazywało, że brawura z boiska przenosi się także na szosy. Szkoda, że piłkarze nie potrafią się „zatrzymać”. W wieczornym dzienniku sportowym pokazali cały wywiad z moją osobą. Niestety również z moją „ucieczką”. Po ostatnich dniach byłem zmęczony. Z radością wypiłem szklaneczkę Martini, która była moim ukojeniem. Po chwili zasnąłem....
Przed meczem ze Spartą miałem trochę czasu, jednak nie za wiele, bo dwa dni. Ponieważ prezes mnie ponagli, musiałem zabrać się do renegocjacji kontraktów. Pierwszym, który został wezwany do negocjacji był Daniel Jensen. Niestety rozmowy odbyły się bez samego zainteresowanego, gdyż ten wystawił do rozmów swojego managera. Jego zachowanie było niegodne powagi sprawy. Sam nie przyszedł, a ja co miałem począć. Jednak manager Jensena był bardzo dobrze przygotowany. Nie owijałem w bawełnę i z góry zaproponowałem kontrakt wraz z wszystkimi szczegółami. Mogłem się spodziewać, że rozmowy zakończą się fiaskiem i tak się zakończyły:
Gwóźdź do trumny Daniela Jensena

Kontraktu również podpisywać nie chciał Mika Nurmela, ani Arek Radomski, co było dla mnie tym większym zaskoczeniem. Co jak co, ale z Arkiem porozmawiać musiałem. Rozmowa odbyła się w moim biurze:

No więc czemu nie chcesz podpisać kontraktu? Jakie jest oficjalne wytłumaczenie? Nie ukrywam, że jesteś niezastąpiony w naszym zespole. Pamiętaj – nie chcę z Tobą podpisywać kontraktu, tylko ze względu na to, że musimy oszczędzać. Z końcem tego sezonu skończy Ci się kontrakt, a wtedy będziesz wolnym graczem. Nie chcesz zostać w Heerenveen? - uporczywie pytałem się mojego rodaka. Nie ukrywałem, że mi na nim zależało.
- Nie wiem Panie trenerze. W tej chwili nie podpiszę kontraktu. Nie wiem nawet czy nie rzucić piłki holenderskiej. W tym roku na pewno nic nie podpiszę. - Radomski powiedział to w taki sposób, że myślałem, że rozmawiam z dzieckiem, a nie dorosłym facetem. Było to coś w stylu: „Nie dam Ci lizaka i już
!”.

Moje rozmowy na tym etapie zakończyły się fiaskiem. Postanowiłem, że jeszcze później powrócę do tej sprawy. Może wtedy poznają mnie i zaufają. Praca na treningach wrzała. Ostatnio świetnie spisywał się Brazylijczyk Rafael. Toteż nie czekałem długo, by wystawić go do meczowej osiemnastki. Miałem nadzieje, że fizycznie piłkarze czuli się przynajmniej na tyle, by móc wytrzymać 90 minut. Zresztą przeczuwałem, że zmieciemy z powierzchni ziemi Spartę. Na naszą korzyść przemawiało także boisko. Mecz graliśmy najwcześniej z drużyn, gdyż był to piątek. Nie zaprzeczę, że moje eksperymenty sięgały coraz dalej. Tym razem parę napastników tworzyli Jensen i Hakanson. Za plecami mieli Kallstroma, który grał na pozycji AMC. Nie wykorzystałem Lurlinga, który znów złapał kontuzję, która nie pozwalała mu grać przez dwa tygodnie. Także Świętochowski nie grał. Pomimo tych zmian, byłem optymistycznie nastawiony do meczu ze Spartą Rotterdam. Zaczęliśmy ofensywnie. Znów świetnie rozpoczął Talan od akcji skrzydłem. Choć nic z tego nie wyszło, to brawa za intencje. Zupełnie zaskoczył nas Bouchiba, pomocnik gości. Pilnowany przez de Noijera Holender w 16 minucie świetnie znalazł się w polu karnym, strzelając lewą nogą w sam róg bramki. Zastanawiałem się gdzie by w tym czasie Vonk, lecz ten niestety został zupełnie zasłonięty przez Klompe. Nie rozumieli się za bardzo Kallstrom z Jensenem. Ataki były chaotyczne, bez finezji. W ten czas moje proroctwo przedmeczowe nie sprawdzało się. Uratować miał nas Harasimowicz, którego wpuściłem za Hakansona w 17 minucie. Komentatorów to z pewnością zaskoczyło, lecz nie mogłem się zastanawiać. Wiedziałem, że Harasimowicz jest w dobrej formie, więc moja żelazna konsekwencja mogła okazać się strzałem w dziesiątkę. Młody Polak wprawdzie próbował przedrzeć się przez świetnie zorganizowaną obronę gości, jednak w pojedynkę nie mógł nic znaczącego zrobić. Następne dwa kwadranse meczu to nasza, zdecydowana przewaga. W 30 minucie bliski wyrównania był Daniel Jensen. Ten Duńczyk to niezły akrobata – usłyszałem komentarz do niezwykłego strzału Daniela. A było na co popatrzeć. Radomski posłał górna piłkę do Jensena. Sam zainteresowany mógł spokojnie posłać piłkę z woleja do niepilnowanego Harasimowicza. Jednak ambicja reprezentanta Danii była tak duża, że pozwolił sobie na efektowną przewrotkę. Po tak akrobatycznym strzale piłka trafiła w poprzeczkę. Następnie dynamicznie się odbiła w górę. Znów do piłki stanął Jensen strzelając płasko, lecz „łaciata” trafiła w poprzeczkę. Następnie nic się nie działo. Kompletnie nic. Widać moi piłkarze nadal odczuwali trudy tak ważnych meczy z Feyenoordem i PSV. Widząc, że już nic się nie stanie w pierwszej połowie, miałem nadzieję, że chociaż wyrównamy w drugiej.
W czasie przerwy podszedł do mnie Kosmas Stratos, mój asystent:

- Damian – jest źle. Pamiętasz akcję Kallstroma? ?
Akcja Kallstroma, która mogła zakończyć się golem, jednak skończyła się kontuzją...

- Coś pamiętam. W końcu nie miał on dużo akcji, zresztą cała drużyna ich nie miała dużo. To był ten wolej?
- W rzeczy samej. Niestety Kim podszedł do mnie i naszego lekarza, mówiąc, że boli go kostka. Lekarz orzekł, że ma ją skręconą.
- Hmm, trzeba go zmienić. Ale nie widziałem, żeby utykał.... Kogo proponujesz? - spytałem, chcąc dać pole manewru mojemu asystentowi.
- Van Dinteren....
- Oby na pewno..... - znów odszedłem do szatni. Wypowiedziałem te słowa pewnie irytując Greka. Ale nie mogłem wpuszczać Dinterena, gdyż na ławce zasiadał jeszcze Sergey Nikiforenko. On był moją ostatnią nadzieją.

Już z Białorusinem wyszliśmy na drugą połowę. Gdy Kosmas dowiedział się o mojej decyzji, o mało nie wykrzyczał mi swoich poglądów. Jednak ten mecz to była już prawdziwa bitwa. Holenderska bitwa, na którą wygranie mieliśmy tylko 45 minut. Bo kilku minutach ciągłych podań od obrony do
pomocy i odwrotnie, Sparta uderzyła. Rozpoczęli swoją akcję od bramkarza, który posłał długą piłkę. Kopnął ją do Langeraka, który widząc wolnego Bouchibę, posłał piłkę właśnie w jego stronę. Vonk naprawdę mógł złapać piłkę, lecz niestety potknął się o którąś z nóg obrońcy. Wiadomo było, że Bouchiba pośle piłkę do siatki. I tak się stało. K** zakląłem po polsku, by nikt z Holendrów nie usłyszał tak popularnego w Polsce słowa. Szczególnie na meczach... Było 2:0 dla gości. Musiałem czym prędzej reagować. Na moją reakcję nie musiał długo czekać nasz bramkarz, który dzisiaj nie miał dnia. W 54 minucie Vonka zmienił Ditwieg. Naprawdę Vonk grał słabo. Myślałem, że oszaleje, widząc statystyki do 54 minuty. Sparta – dwa celne strzały na bramkę i dwa gole.
Do końca walczyliśmy. Swoje rajdy demonstrował Nikiforenko, lecz nie był tak skuteczny jak w meczu z Feyenoordem. W ogóle cała drużyna była swoim cieniem. Do 90 minuty inicjatywę podejmowali Radomski wraz z Nikiforenko. Gracze Sparty jak lisy czyhali na nasz kolejny błąd, jednak nie daliśmy się zaskoczyć. Choć przyznam, że niekiedy było bardzo gorąco. Kontrataki gości nie były na szczęście tak skuteczne, jak ich atak pozycyjny. Właśnie tak ogólnie wyglądał gra do końca meczu. Z jednym wyjątkiem – właśnie w końcówce zostaliśmy dobici. Uczynił to niejaki Sier wprawiając w zachwyt kibiców Sparty Rotterdam.. Nam po gwizdku pozostało zejść z murawy w pokorze, wziąć prysznic i udać się do domów.
Proroctwo okazało się błędne.

Sytuacja w tabeli nie była już taka korzystna. Drugie w tabeli PSV miało do nas stratę jednego punktu. Do następnego meczu z Fortuną mieliśmy dwa tygodnie. Tak długa przerwę spowodowały playoffy do Mistrzostw Świata 2002. Wśród drużyn, dla których ta faza była ostatnią szansą, znalazła się niespodziewanie Anglia. Tymczasem „Orły Engela” niespodziewanie awansowały do finałów. Obserwując w telewizji euforię jaka nastąpiła w Polsce czułem jakaś więź z nimi. Też się cieszyłem. Wprawdzie musieliśmy się dobrze przygotować, jednak wierzyłem w Jurka. Był piąty listopad. Siedziałem sobie i świętowałem w samotności, aż tu nagle zadzwonił telefon.

- Pan Wielgosik?
- Tak, to ja - odpowiedziałem już znudzony tymi pytaniami. Czyżby ludzie nie wiedzieli do kogo dzwonią?....
- Przemysław Babiarz, Telewizja Polska. Czy mógłby Pan skomentować nasz awans do MŚ. Wie Pan – robimy taki program wspominając te mecze eliminacyjne. Pana komentarz mógłby być dużym uzupełnieniem... - zapytał się redaktor TVP. Fakt- był to sam Babiarz...
- Dobrze, ale jak mam ukierunkować swoją wypowiedź?
- Spokojnie, jeszcze nie zadałem pytania. Poza tym jak się Panu żyje w Holandii?
- Chyba mieliśmy rozmawiać o naszym awansie.... Niech Pan nie wyrywa się z kontekstu.
- Widzę, że ma Pan alergię na wszelkie wypowiedzi. Do widzenia. Znajdziemy sobie kogoś innego na Pana miejsce. - usłyszałem bardzo zdenerwowany głos Pana Przemysława...
- Nikt łaski nie robi.... Albo rozmawiamy o istotnych rzeczach albo o bzdurach.
- Halo, halo!.... Jest Pan tam.....? kontynuowałem.

Redaktor rozłączył się. Nie żałowałem mojej wypowiedzi. Zresztą co ja bym nie powiedział, to pewnie przeszło by to poprzez wszelkie cenzury i mutacje i wyszło by na to, że wszystko jest idealnie. Koniec tego dnia oprócz tego głupiego telefonu minął mi na przeglądaniu kolejnych raportów. Szczególnie byłem ciekawy, jak w oczach trenerów prezentuje się Rafael.



Choć trenerzy różnili się w opiniach, to w jednym byli zgodni – Rafael będzie gwiazdą. Na
razie takową na piłkarskim niebie nie był. Choć upatrzyłem go sobie i będę się mu przyglądał.
Kolejnym zaskoczeniem było to, że miałem kilku bardzo dobrych zawodników, lecz wypożyczonych. Widząc ich atrybuty byłem pod wrażeniem. Moją uwagę przyciągnęła osoba Ronniego Pandera, pomocnika, który spokojnie mógł grać w pierwszym składzie. Wypożyczony był do Veendam. Postanowiłem, że za miesiąc – dwa zerwę umowę o wypożyczenie i Ronnie ograny wróci do nas. Kolejnym dobrym zawodnikiem na wypożyczeniu był Nwankpa – obrońca reprezentujący Niger.
Niger ma się czym pochwalić...

Przed tym zawodnikiem stoi świetlana przyszłość. Ale w innym klubie. Jeśli Klompe zostanie z nami, to Nwankpa będzie rezerwowym lub go sprzedam.
W czasie codziennej wizyty w siedzibie klubu wezwał mnie prezes. Wezwał mnie gromkim głosem, co nigdy mu się nie zdarzało.

- Jak leci? - Riemer zapytał o całkiem błahą sprawę. Czyżby nie chodziło mu o nic złego?
- Dobrze, nie narzekam
- Cieszę się, bo samopoczucie może Ci się teraz popsuć - powiedział prezes, po czym wziął ze sobą kasetę VHS i włożył do magnetowidu.
- Patrz!
Ujrzałem przed sobą polski reportaż dotyczący niestety mojej osoby. Cytuję:
- Gdy zadzwoniliśmy do Damiana Wielgosika, trenera S.C. Heerenven myśleliśmy o kulturalnej rozmowie, dotyczącej udziału naszych w Mistrzostwach Świata. Najpierw usłyszeliśmy wesoły głos samego zainteresowanego. Następnym etapem rozmowy było przedstawienie ogólnego zarysu programu.... Jednak już, kiedy trener dowiedział się skąd jesteśmy i po co dzwonimy postanowił nić nie mówić. Myśleliśmy, że rozmowa urwała się, lecz połączenie trwało. Przemek Babiarz – nasz rozmówca zapytał spontanicznie o życie w Holandii. Na to Wielgosik odparł, że g*** Pana to obchodzi. Następnie wyzwał całą telewizje od bandy półgłówków. [...] Dalej już padały epitety, które ja rzekomo wygłosiłem. Nawet puścili całą rozmowę, lecz niby te przeklęcia „zapikowali”. Naprawdę zdziwiłem się. Własna telewizja usiłuję oczernić swojego rodaka, który jest osobą publiczną. Żeby podali prawdziwą rozmowę. Propaganda kłamstwa nadal trwa – pomyślałem. Zupełnie jak za starym systemem.
- Damian – czy to prawda? - zapytał się mnie oburzony prezes.
- Zupełnie nie! To prawda, że zadzwonili i pytali o Mistrzostwa Świata. Ale, gdy dziennikarz zapytał mi się o to jak mi się żyję w Holandii, powiedziałem to co myślałem. Konkretnie, żeby nie zadawał pytań nie mających związku z sednem sprawy. To wszystko. Reszta to prawdziwe oszczerstwo. Riemer – ja się wstydzę za swoje media. Oni podali taką nieprawdę. Nie pamiętają już chyba moich wyczynów, mojej akcji w związku z Erikiem Edmanem... Chyba mi wierzysz? - moja wypowiedź wyglądała jak błagalna modlitwa.
- Oczywiście. Damian rozumiem Cię, kiedyś mnie samego prasa oczerniła o różne rzeczy. Oni tacy już są.
- Słuchaj – wyślę Ci faksem moje stanowisko co do tej sprawy. Ja nie mam czasu się z nimi kłócić
- Dobrze – czekam na faks. Aha, masz tu list od rodziców Edmana. Poza tym z tego co wiem, Erik już zbiera się do rehabilitacji. Co najmniej będzie to trwało trzy miesiące.... Ale wierzymy, że wróci.
- Nie mam żadnych wątpliwości. - odpowiedziałem prezesowi.

Gdy przyjechałem do domu otworzyłem list. Jak się później okazało wyrwał mnie choć na chwilę od tych medialnych spekulacji:

Drogi Damianie!
Wiemy o Pańskich zasługach dla naszego syna. Wiemy w jakich tarapatach się znalazł, wiemy jak mu Pan pomógł z nich wyjść. Szkoda, że brat Erika, Josh nie zadzwonił do nas. Wtedy nie byłaby potrzebna pomoc finansowa klubu i Pana. Bardzo szczęśliwi i wdzięczni Panu, pragniemy przelać kwotę za operację na konto klubu. Może w ten sposób uda się nam Panu odwdzięczyć. Proszę niech wyślę Pan numer konta klubu, na który możemy
dokonać przelewu. Na koniec jeszcze raz dziękuję. Udowodnił Pan, że jest człowiekiem bardzo uczynnym i nie obojętnym na ludzką krzywdę

Rodzice Erika Edmana – Sara i Robert


Bardzo wzruszyłem się czytając ten list. Sami rodzice mi podziękowali. Myślę, że moralnie wygrałem już jedną wojnę. Jednak nie mogłem pozwolić rodzicom na przelanie pieniędzy na konto klubu. Po prostu to była akcja klubu i jest to suma bezzwrotna. I tak w podobny sposób odpowiedziałem szwedzkiej rodzinie. Wysłałem też faks do klubu. Energia mnie rozpierała, dlatego wybrałem się na mecz Ukraina – Anglia, który był pierwszym spotkaniem tych drużyn we wspomnianych playoffach do MŚ 2002 w Korei i Japonii. Przy okazji chciałem zobaczyć jak grają wielcy, gdyż od czasów zerwania z Barceloną gwiazd na żywo nie widziałem. Na stadionie w Kijowie początek zanosił raczej obronę Częstochowy niż ofensywną grę. W 5 minucie Parlour dośrodkowywał z rzutu wolnego. Piłka była niezwykle podkręcona i może przez to Andy Cole nie zdobył bramki. Jednak w 18 minucie grająca na pół rezerwami Anglia zdobyła pierwszego gola, i jak się później okazało jedynego w tym meczu. Akcję w piątej minucie zrekompensował sobie Cole, który po solowej akcji pokonał Levitskyego. Reszta meczu była mało ciekawa. Anglia oddała jeszcze 4 strzały na bramkę, lecz Ukrainiec nie dał się zaskoczyć. Końcowy wynik to 1:0. Szkoda nawet, że pojechałem na ten mecz . Mogłem najpierw przeczytać meczową osiemnastkę. Szkoda. Jak dowiedziałem się już z telewizji Anglia wygrała identycznie jak w pierwszym spotkaniu – 1:0 i awansowała do finałów
Wynik drugiego meczu między Anglią a Ukrainą

Ponad dwutygodniowa przerwa minęła bardzo szybko. W ten czas dużo pracowaliśmy nad przygotowaniem motorycznym. Na najbliższy mecz z Fortuna Sittard skład był optymalny. Po wcześniejszych niepowodzeniach nie było miejsca na eksperymenty. Trzon drużyny musiał przecież kiedyś powstać, a ja takiego nie miałem. Co mecz zmieniał się atak i pomoc. Wydawało mi się, że byłem w jakimś stopniu narcyzem. Niby podkreślałem swoją konsekwencję. Jednak widać to było tylko w zachowaniu. Natomiast skład był tak różny, jak arbuz i jagoda. Stadion Wagner & Partners przywitał nas nie najlepszą pogodą tego dnia. Ale czego mieliśmy oczekiwać w środku listopada. W 8 stopniach Celsjusza rozgrywaliśmy mecz raczej z średniakiem. Nie wiem czy gospodarze meczu słyszeli to ostatnie zdanie, ale zaparci chcieli mi udowodnić, że tak nie jest, zdobywając bramkę już w 9min. Autorem gola był Hammig. Wśród mojej drużyny zrobiło się gorąco. Na pewno nie chcieliśmy powtórzyć scenariuszu z meczu ze Spartą. Ku mojej uciesze po dwudziestu minutach było 1:1. Wyrównał Nikiforenko, który wcześniej męczył się razem z Hakansonem, jak dojść do bramki rywali. W tym samym czasie przeprowadziłem dwie zmiany. Widząc bezradność Holma i kolejny kompromitujący początek Vonka, postanowiłem, że za dwóch wymienionych wejdą odpowiednio Hansma i Ditwieg. Po kilku minutach my, jako goście przeprowadziliśmy kolejny kontratak. Swój nieprzeciętny talent znów ukazał Talan. Holender świetnie zgrał na głowę Hakansona, który nie pomylił się. Następne minuty to także świetne rozprowadzanie ataków przez Talana. Niestety nic poważniejszego z nich nie wyszło, aż do 45 minuty.
Allback powraca!!

Wynik 3:1 na pewno osłodził nam trudy tego spotkania. Krótko po wznowieniu gry wykonywaliśmy pierwszy w tym meczu korner. Po wysokim dośrodkowaniu Lurlinga, „oparty” na plecach obrońcy Fortuny do piłki wyskoczył Klompe. Zapewne miał więcej atutów fizycznych, gdyż bez problemu umieścił piłkę w bramce. Było już wiadomo, że wygramy. Poza tym znów świetnie
spisywał się Nikiforenko. Paradoksalnie słaby zawodnik stał się solidnym rzemieślnikiem. Jak się szybko okazało – piłkarze Fortuny nie mieli zamiaru strzelić tylko jednej, jedynej bramki tego dnia. Drugiego gola zdobył Hamers. Mimo ciągłych, raz większych, raz mniejszych oporów atakowaliśmy, nikt nam nie dyktował warunków. Wreszcie piłkarze idealnie spełniali moje nakazania. Dużo graliśmy podaniami, stylizując się na piłkarzy Brazylii. Po kilkunastu minutach okazało się, że kolejka po gole w naszym zespole jest nadal długa. W 73 minucie efektownym wolejem popisał się Harasimowicz. Jego akcję poprzedziła wspaniała „kiwka” Radomskiego. Rozradowani na ławce tańczyliśmy i śmialiśmy się, no może z wyjątkiem tego pierwszego. Kolejny, poważny atak z naszej strony miał miejsce w 83 minucie, kiedy strzałem głową bramkarza pokonał Nikiforenko, zdobywając drugiego gola w tym spotkaniu. Wraz z jedną asysta Białorusin został graczem meczu. Wynik 6:2 w pełni nas satysfakcjonował.

Na pewno musiałem zainteresować się moimi bezpośrednimi konkurentami. Jak najszybciej następnego ranka sięgnąłem po gazetę sportową:
Konkurencja wygrywa.

Na miejscowym stadionie w Groningen spotkały się drużyny w tym sezonie wyróżniające się. PSV z ambicjami o mistrzostwo i Groningen – drużyna, która często płatała figle drużyną z wyższej pułki, stając się poważnym rywalem. Naprawdę można było spodziewać się atrakcyjnego meczu. Obie strony zagrały dobrze. Żądza walki była widoczna w obu teamach. Z początku Groningen atakowało, lecz PSV przejmowało ataki. Tak mniej więcej było do 50 minuty, kiedy van Bommel strzelił mocno zza pola karnego i zdobył jedyną bramkę. Do końca PSV przeważało, jednak zapora utworzona przez obrońców Groningen nie pozwoliła na zdobycie kolejnych bramek. Tak więc nie ma sensacji w Groningen, za to PSV nadal walczy o mistrza... - tak przedstawiał się opis meczu w jednej z holenderskich gazet. Więc nadal piłkarska karuzela się kręci. Nasz autokar jechał już na mecz z Rodą, a konkretnie wracał do Heerenven. Wszyscy jechaliśmy z roześmianymi twarzami. Nie było miejsca na stres. Trzy dni przerwy to naprawdę było mało, lecz wystarczyło, by wprowadzić niezbędne korekty. Vonk na pewno nie miał takiej formy, jaką mieć powinien. Nasz najbardziej doświadczony zawodnik popełniał masę błędów. Miałem nadzieje, że to tylko pojedynczy przypadek, lecz Hans postanowił nie przykładać się na dłużej. Na najbliższym meczu zastąpi go Ditwieg, który staje się pretendentem do objęcia funkcji golkipera w naszym zespole. Niestety bardzo przemęczeni byli: Harasimowicz oraz Allback, toteż na ich miejsce wystawiłem Jensena i Hakansona.
Duńska brać dała nam zwycięstwo

Jak się okazało dwaj Duńczycy zgrali się ze sobą fenomenalnie. Już w dziesiątej minucie De Noijer dał znać o sobie. Tę groźną akcję zapoczątkował Holm. Razem z Radomskim wymienił między sobą kilka piłek, po czym podał prostopadle do wychodzącego de Noijer’a. Nasz kapitan pobiegł lewą strona boiska. Gdy tuż przy linii końcowej podbiegł do niego obrońca gości, nasz lewoskrzydłowy z łatwością go ominął. Wtedy praktycznie do pokonania został mu bramkarz. Praktycznie, gdyż de Noijer tak niefortunnie uderzył, że piłka odbiła się o obrońcę, który zupełnie nie miał kontaktu z bramkarzem Rody. Co ciekawsze piłka wróciła do de Noijera. Niestety brakło mu sił, bowiem atakujący go Vrede z łatwością odebrał mu piłkę. To nie był koniec emocji. W przeciągu kilku minut, niejaki Anastasiou – piłkarz z Kerkrade stanął przed dogodną sytuacją oraz wypracował tak samo groźną akcję. Najpierw sam na sam z naszym bramkarzem. W oko w oko. Grek uderzył bardzo mocno, jednak nieprawdopodobnie obronił Ditwieg. Już kilka
sekund później sędzia podyktował rzut wolny. Do piłki podszedł Anastasiou. Strzelił mocno, w jego stylu. Piłka odbiła się o któregoś z moich obrońców. Następnie trafiła do Nygaarda. Temu nie pozostało nic innego, jak strzelić bramkę. I tak zrobił. Po chwili cały nasz stadion oszalał. Na pewno nie było to spowodowane naszą stratą gola. Więc czemu? Sędzia uznał, że Nygaard był na spalonym. 25 minuta to nasz kolejny atak. Zainicjował go Nikiforenko, który dotychczas wspierał swoich kolegów w defensywie. Właśnie od Białorusina piłkę otrzymał Daniel Jensen. Po przejściu kilku metrów balansując ciałem Duńczyk uderzył piłkę lekko po ziemi. Bramkarz gości na szczęście nic nie mógł poradzić, gdyż został zasłonięty. Tak więc po perfekcyjnym strzale naszego buntownika prowadziliśmy. Dziesięć minut później podanie jednego z obrońców Rody zostało przechwycone przez Hakansona. Ten niczym sprinter pobiegł na bramkę rywali. Z dwóch stron miał graczy gości, próbujących się zrekompensować za stratę. Jak na swoje warunki Hakanson wykonał rzecz niemożliwą. Szarpany za koszulkę gracz S.C. Heerenven nie czekał na faul i uderzył. I to bardzo skutecznie. Na przerwę schodziliśmy z dwubramkowym prowadzeniem. Jak było widać moja definicja drużyny na ten mecz sprawdziła się w 100%. Jedyną zmianą, jaka dokonałem było wpuszczenie Hansmy za Holma. Druga połowa meczu to już inne spojrzenie na grę przeciwników. O ile w pierwszej połowie ich ataki były minimalne, to w ciągu następnych 45 minut nie można było narzekać na słabą grę gości. Wszystko zmieniło się diametralnie. Roda nacierała, my się broniliśmy. Oddaliśmy na bramkę tylko jeden strzał, przy czym Roda 6. Ale nie wszystkie leciały w kierunku bramki. Niestety jeden z dwóch celnych strzałów zakończył się zdobyciem bramki. Strzałem głową zaskoczył nas Soetaers. Na szczęście na więcej Rodę nie było stać, więc wynik 2:1 okazał się ostatecznym.
Statystyki wskazują na to, że mieliśmy dużo rzutów wolnych, jednak nie wykorzystaliśmy ani jednego!

Po meczu zajrzałem do terminarza ligi holenderskiej. Najpierw nie mogłem uwierzyć w to co zobaczyłem. Jednak po dogłębnych konsultacjach z asystentem i wykonanych telefonach do Holenderskiego Związku byłem pewny, że cztery dni po meczu z Rodą, gramy z Ajaxem.
Liga Holenderska nie raz mnie zaskakiwała, ale żeby w tak krótkim czasie rozegrać mecze za dwie rudny? Nawet nie przeglądałem już papierów i dokumentów. Meczów było tak wiele, w tak małym przeciągu czasowym, że na sprawy organizacyjne brakowało czasu. Przyznam, że nie zorganizowałem sobie dobrze pracy i wiadomy co niesie za sobą olewanie terminarza, zapamiętałem wszystkie nasze spotkania do końca roku:

2 Grudzień – NEC - Heerenven – wyjazd
7 Grudzień – Heerenven – RKC – dom
16 Grudzień – Herenveen – Twente – dom
To były moje wszystkie tegoroczne spotkania, oprócz najbliższego, który miałem zagrać z Ajaxem 25 listopada. Jak to bywa przed tak ważnymi meczami prezes zaprosił mnie na „biesiadę”, jak ja to nazywam:

- Dzień dobry - powiedziałem po tym, jak zapukałem do drzwi.
- Ależ wejdź mój przyjacielu z Polski - powiedział zachwianym głosem Riemer
- To jutro gramy z Ajaxem - rzekł prezes po chwili bekając.
- Grać, gramy, ale nie jutro. Dopiero za trzy dni. - wyjaśniłem.
- Mniejsza o to, ale gramy...
- No gramy
- Czego się napijesz? - zapytał van der Velde. Następnie wcisnął przycisk na swoim telefonie i rzekł: - Kochanie, przynieś mi wszystkie alkohole jakie mam w barku
Tym prezes mnie zaskoczył. Już wiedziałem, że był pijany. Ja za to miałem parę problemów z kontuzjami, z budżetem, a on się zwyczajnie upił..
- Whisky proszę - musiałem coś odpowiedzieć.
Wnet weszła sekretarka z całym zasobem napojów wysokoprocentowych. Prezes ku mojemu zdziwieniu złapał ją za jedną część ciała... i
pocałował. A było co całować....
- To Ty już z sekretarką się tego.... ? - zapytałem będąc ciekawy, jak odpowie mi podpity prezes.
- A jak. Człowiek ma tylko jedno życie. Wy w Polsce chyba o tym wiecie...
- Wiemy, wiemy - odpowiedziałem sącząc szklaneczkę whisky.
Następnie rozmowa układała się bardzo dobrze. Być może pomagały przy tym kolejne „szklaneczki”. Dość pijany pamiętam z tego spotkania jedno – błysk fleszy z biurowca naprzeciwko.

- Riemer patrz! Te skurczybyki są wszędzie. Mają nas i pewnie obserwują Cię od dłuższego czasu - powiedziałem szybko prezesowi.
- A tam! Weź szklankę, baw się, zaraz po kogoś zadzwonię.... - odrzekł całkiem pijany prezes.

Reszty niestety nie pamiętam.:-] Po kogo zadzwonił prezes? Co się później stało? Na pewno będzie to zagadka. Oby nie było żadnej sensacji. Gdyby telewizja puściła naszą popijawę, to mogłoby to skończyć się źle. Swoją drogą niepotrzebnie zaczynałem picie w klubowym biurze. Żebym tylko nie miał żadnych kłopotów...
Mimo wszystkich problemów przygotowania do następnego meczu szły po mojej myśli. Do formy wrócił Harasimowicz, na którego przestałem ostatnio stawiać. W meczu z Ajaxem chciałem wypróbować Saida Bakkatiego, który poczynił duże postępy. Na szczęście w czasie przerwy między meczem z Ajaxem media nie puściły żadnych plotek, ani tak kontrowersyjnego materiału. Przynajmniej tak ważny mecz mogłem grać spokojny. Z tego co wiem spotkanie transmitować miały na żywo czołowe stacje holenderskie, jak i kilka światowych. Zaczęliśmy w ustawieniu: Ditwieg – de Noijer, Klompe, Bakkati – Radomski, Hansma – Lurling, Talan – Nikiforenko – Harasimowicz, Allback.
Rozpoczęło się od akcji De Noijera i Allbacka. Ten ostatni stanął przed polem karnym gospodarzy. Naprzeciwko miał Knoppera, kapitana drużyny z Amsterdamu. Niestety strzał Szweda był tak niefortunny, że piłka wylądowała na aucie. Ten fragment gry szybko wykonali gospodarze. Znany z klasycznych rajdów prawą stroną – Yakubu nie stronił się od tego także w tym spotkaniu. W 9 minucie dał próbkę swoich umiejętności. Wtedy to zostaliśmy przybici, bowiem Machlas umieścił piłkę w bramce. Jak się chwilę później okazało był to chwilowy dołek, gdyż świetna asystą popisał się Allback, otwierając Harasimowiczowi drogę do bramki. Polak się nie pomylił i zaliczył kolejne trafienie w tym sezonie. Było 1:1 i wszystko wskazywało na to, że będzie to wyrównany mecz. Tak też było. Do 30 minuty piłkarze przepychali się i często faulowali. Nie tylko w czasie wykonywania stałych fragmentów gry. Kolejne minuty gry to zdecydowany napór piłkarzy Ajaxu. Andy van der Meyde starał się dowieść, że nie przypadkowo media wręczyły mu ostatnio nagrodę technika Ligi Holenderskiej. Jego atakom zaradził Klompe, który także został wyróżniony w tym samym plebiscycie. Gdy pod koniec 45 minuty okazało się, że wynik nie ulegnie zmianie i przyjdzie nam walczyć o prowadzenie w następnej połowie, Marcin Harasimowicz urwał się Danielowi Cruzowi. Natychmiast wymienił kilka podań z Lurlingiem, po czym znalazł się już na polu karnym. Po strzale debiut Sandera Westervelda w bramce Ajaxu okazał się blamażem, gdyż piłka przeszła pod nogami Holendra. Miało być wzmocnienie, jednak w tym momencie trener Ajaxu mógł temu niedowierzać. My natomiast szczęśliwi z wyniku zeszliśmy do szatni. Tam okazało się, że kontuzji nabawił się Said Bakkati. Na dwa tygodnie musiałem pożegnać się z Saidem. Szkoda, bo nasza prawa strona do najlepszych nie należała, a większość bramek traciliśmy tą stroną. Najgorsze było to, że nie miałem rezerwowego obrońcy w składzie (sic!). Także musiałem się ratować Kimem Kalstromem, który jeszcze nie dawno leczył mniejszą kontuzję. Amsterdam Arena była piękna. W końcu udało mi się na niej grać. W szatni myśli związane na temat meczu mieszały mi się z tymi, na temat przepięknego stadionu. Jeszcze przed pracą w S.C. Heerenveen marzyłem, żeby wygrać tutaj mecz. I taka okazja się nadarzała. Na kolejne 45 minut wyszliśmy zmobilizowani
. W planie mieliśmy się bronić. Nie był to styl zbytnio przeze mnie preferowany, lecz musieliśmy utrzymać wynik. Po dwudziestu minutach mogliśmy stracić drugą bramkę. Van der Vaart na nasze szczęście nie trafił w bramkę z najbliższej odległości. Na stadionie wszyscy dopingowali zespół, który już 27 razy triumfował w rozgrywkach ligowych. Okrzyk Ajax!, który upodobało sobie blisko 50 tys. gardeł nie był mobilizujący, jednak musieliśmy sobie radzić. Już po dłuższej grze pierwszą żółtą kartkę otrzymał Arek Radomski. Ciśnienie było wtedy naprawdę wysokie. Nasz zespół atakował, atakował, lecz Westerveld nie pozwolił trzeci raz się zaskoczyć. Tak samo grali nasi przeciwnicy, jednak po obu stronach nic z tych ataków nie wynikło. Ku naszej uciesze wynik 2:1 utrzymał się do 90 minuty. Z końcowym gwizdkiem sędziego wiedziałem, że spełniło się moje największe marzenie – wygrać na Amsterdam Arena. Serce zaczęło mi bić mocniej. Czułem, że pokonałem całą armie tych wojowników na trybunach. Pięćdziesiąt tysięcy szabli nie zdołało pokonać jednego, małego oddziału – SC Heerenveen.

- Ma dla Pana jakieś większe znaczenie ten mecz? Spodziewał się Pan wygranej? - usłyszałem jakiegoś dziennikarza biegającego za mną z mikrofonem. Ja natomiast uradowany biegłem po murawie, jakby był to mój ojczysty teren. Jednak w końcu odpowiedziałem zdyszanemu redaktorowi:

- Stary. - zacząłem z pewnością upojony swoim zwycięstwem.
- To było moje marzenie, wygrać tu. Tu, gdzie ludzie odbywają pielgrzymki, piłkarskie pielgrzymki. Po prostu czuję się w jakimś sensie bohaterem... - powiedziałem dumnie.
- Ale to środek sezonu. Przed S.C. Heerenveen jeszcze dużo pracy ....

- Ale... - tym słowem rozpoczęła się moja kolejna ucieczka sprzed kamery. Widziałem, że piłkarze robili falę, więc się dołączyłem. Ale dziennikarz mi przypomniał, że to dopiero półmetek sezonu, a ja tak się cieszę. W związku z tym moja radość stopniowo zanikała, jednak w dobrym stanie duchowym wróciłem do domu. Przesłuchując wiadomości jakie nagrała moja automatyczna sekretarka, natknąłem się na pewien dokument, papier. Okazało się, że był to faks od prezesa. Treść mogła być tylko jedna – pozytywna. Taka była. Prezes pogratulował mi zwycięstwa. Riemer - dusza towarzystwa miał jeszcze kilka planów na tamten wieczór. W faksie ironicznie zapytał mnie, czy nie oblałbym sukcesu i poszedł z nim do jednego z nocnych klubów. Na to pomyślałem, że młoda prezesina cierpi na jakaś chorobę pijacko – rozrywkową. Szybko wysłałem oczywistą odpowiedź, że nigdzie nie idę. Chyba muszę pogadać z prezesem na temat jego sposobów spędzania czasu. Wszak był to też mój przyjaciel.

Mój dotychczasowy najwyższy transfer to kupno van Dinterena. Ten napastnik kosztował mnie prawie 2 miliony funtów. Powoli zaczynam żałować mojej decyzji. W meczach sparingowych obdarzony świetnym dryblingiem, jak i strzałem Holender, gra słabo. Jeszcze inna sytuacja jest z Jarkiem Świętochowskim. Niby nic nie mogę mu zarzucić, jednak w ogóle nie wystawiam go do składu. Ostatnio przekonał mnie do siebie Talan, co dla jednego z trójki Polaków w moim składzie oznaczało grę, a raczej siedzenie na ławce rezerwowych. Przed meczem z NEC już w grudniu postanowiłem, że na pewno zagra Świętochowski. Do Dinterena jeszcze się nie przekonałem. Szkoda mi nawet tego transferu, bo gdy widzę stan klubowej kasy przechodzą przeze mnie ciarki. Naprawdę było nadal źle. Piłkarze znów nie chcieli podpisywać kontraktów. Zresztą Ci, którzy nie chcieli podpisać odejdą po tym sezonie, gdyż kończą się im kontrakty.
Niesforna czwórka
Szkoda mi Radomskiego. Piłkarz ten nie podaje powodów, dla których miałby nie zostać w klubie. Nie wiem może kibice go powstrzymają? Przed meczem z NEC, czyli drugiego grudnia rada klubu ogłosiła raport
dotyczący mojej pracy w klubie. Szefostwo było zachwycone. Podobało im się to, że utrzymuję dobry kontakt z kibicami. Wyróżnili także Marcina Harasimowicza. Dziwił mnie tylko brak na liście wyróżnionych Sergeya Nikiforenko. Naprawdę Białorusin zasługuje na wyróżnienie.

Tak, jak zapowiedziałem, czyli z Świętochowskim w składzie rozpoczęliśmy mecz z NEC. W ich składzie grał jeden z tych piłkarzy, którego sobie upatrzyłem. Był do Zico Tumba. Miałem nadzieję, że więcej o nim będę wiedział po meczu. Ten rozpoczął się naprawdę w lodowatej atmosferze. Temperatura wynosiła 1°C, a przy tej gra się już naprawdę ciężko. Od mocnego uderzenia zaczęli gospodarze. Niejaki Mike Zonneveld szalał na całej szerokości boiska. Wraz z moim celem transferowym - Tumbą ośmieszał naszą obronę do nieprawdopodobnego stopnia.
Zonneveld na fali

Bezstresowa gra dla obu stron toczyła się do około 30 minuty. Jeszcze przed upływem dwóch kwadransów gry silnie piłkę wykopnął nasz podstawowy bramkarz, którym nadal był Barry Ditwieg. Łaciata trafiła do Radomskiego. Ten ruszył z nią niczym błyskawica. Następnie po kilkusekundowym biegu piłkę od Polaka dostał Świętochowski, który natychmiast z woleja oddał do Radomskiego. Ten wrzucił na pole karne, by asystować przy bramce Nikiforenko. Ten słynący ze swojego trudnego charakteru podbiegł do gwiżdżących pokazując im pewien niesmaczny gest. Z tego co widziałem nie obędzie się bez kary dla mojego piłkarza. Byle była to kara finansowa, bo na boisku Nikiforenko jest nam bardzo potrzebny. Ale nie było czasu na przemyślenia, gdyż 34 minuta to dla nas kolejny zastrzyk emocji. Prawą strona biegł David Dos Santos. Naprzeciwko stanął mu de Noijer. Nasz obrońca próbował fizycznie zatrzymać Dos Santosa, jednak mu to nie wyszło. Jedynie się ośmieszył. Podczas tej akcji myślałem o tym by pilnowali Tumbę. Zawiodłem się. Piłka znów idealnie poszła na głowę przeciwników. Sytuacje próbował uratować wiecznie gotowy na pomoc Nikiforenko, jednak Tumba przekonał mnie, że będzie potencjalnym wzmocnieniem.

- Panie trenerze... - odezwał się po tej akcji Kallstrom
- Tak
- Niech mnie Pan wpuści..... - odważnym głosem rzekł Szwed. Naprawdę zostałem zaskoczony tym, co powiedział. W życie nikt na ławce jeszcze mnie nie prosił o to, bym go wpuścił na boisko. Po przemyśleniu jego postulatu nie zrobiłem tego. Musiałbym wtedy posłać na ławkę Nikiforenko, który nie raz, nie dwa ratował zespół z opresji. Graliśmy dalej... Gra była otwarta, toteż nikt nie stronił się od indywidualnych prób. W 40 minucie świetnie piłkę wyzyskał Świętochowski. Jego solowa akcja mogła zakończyć się bramką. Jednak autorstwa nie jego, lecz Allbacka. Jarosław podpalony tym, że jest nie pilnowany, a do bramki dzieliło go kilkanaście metrów uderzył nie widząc zupełnie niekrytego Allbacka. Szkoda, bo mogło to się zakończyć golem dla nas. Do przerwy nic, co warte byłoby uwagi się nie wydarzyło.
Na drugą połowię wyszliśmy żądni bramek, jednak tych zdobyć nie mogliśmy. Bardzo dobrze przeszkadzali moim napastnikom obrońcy gości. Nikiforenko z Allbackiem wprawdzie mieli kilka akcji, ale nic z nich nie wyszło. Widząc co się dzieje, już w 60 minucie nakazałem grac pressingiem. Niestety – szczęście w tym meczu zupełnie nam nie dopisywało. Najpierw 61 pierwsza minuta to słupek Harasimowicza, który strzelał bodaj z 12 metrów. Dwie minuty później to składna akcja NEC. Świetna wymiany pomiędzy skrzydłami zaowocowała tym, że Mikhalevitch zdobył świetnego gola z przewrotki. Miałem nadzieje, że szybko jednobramkowe prowadzenie gospodarzy zamieni się w znów w remis. Przynajmniej czekałem na to, co da z siebie wyciągnąć Harasimowicz. Niestety nie wyciągnął już z siebie nic. Zmienił go Daniel Jensen. Już kilka minut po jego wejściu przeprowadził akcję. Oto co można było usłyszeć ze stanowisk komentatorskich:

- Piłkę przejmuje Nikiforenko
- Tak – jest już przy nim piłkarz
NEC, nie.....

- Potknął się.....
- W tak ważnym momencie popełnił błąd, tymczasem Nikiforenko, świetny rajd.
- Sergey schodzi do lewej, dośrodkowuje
- Tam jest Daniel Jensen
- Czy młody Duńczyk opanuję piłkę? Tak! Strzela...
- GOOLL!! Mamy remis.
- Tak John, przyznasz, że Jensen wybawił Heerenven od porażki, która oznaczałaby spadek z pierwszego miejsca na rzecz PSV
- Właśnie, tym bardziej, że Jensen niedawno wszedł - należą mu się brawa...
- Ale, ale czekaj.... , sędziowie coś spekulują
- Spalony, sędzia liniowy podnosi chorągiewkę do góry!!!
- Niemożliwe, ale jednak! Ale Nikiforenko na spalonym...
Sędzia - niwelujący wysiłek facet w czerni!!!

Niestety, Jensen zdobył gola, którego sędzia nie uznał. Myślałem, że wyjdę z siebie widząc, jak sędzia oznajmia spalonego. Nasz cały dorobek punktowy po tym meczu okazał się mniejszy od tego, który posiadało PSV.
Gdy szóstego grudnia poszedłem do klubu, zastałem masę prezentów – niespodzianek. Okazało się, że fani zagłębili się w święto Mikołajki i postanowili mi podziękować za całokształt dotychczasowej pracy w ich ukochanym klubie. Obdarzyli mnie różnymi maskotkami, wisiorkami, bombonierkami oraz całym stosem kartek z życzeniami. Ja ze swojej strony jedyne co mogłem podarować to autografy. Rozdałem ich dużo, sam będąc z siebie zadowolony. Jeszcze większe zaskoczenie spotkało mnie w moim biurze, gdzie zastałem kolejny list, którego autorem był Edman, tym razem sam Erik:

- Piszę do Pana w tym szczególnym dniu nie bez powodu. Po pierwsze chciałem Panu podziękować za wszystko co Pan dla mnie zrobił. Teraz powoli dochodzę do siebie. Mogę już ku mojemu zdziwieniu mówić i ruszać wszystkimi kończynami. Rokowania są dobre i wszystko wskazuje, że będę mógł wrócić na boisko. I mam w tej sprawie prośbę – bardzo chcę wrócić do Szwecji, do AIK. Mój poprzedni klub bardzo chce mi pomóc. Oferuje mi specjalistyczny sprzęt, z którego mógłbym skorzystać. W ogóle nie chcę już żyć w Holandii – ten wypadek i w ogóle wszystko inne. Dlatego prosiłbym Pana o zerwanie kontraktu z moją osobą. Nie chcę nawet żadnej rekompensaty. Chcę wrócić do Szwecji – tam jest moja rodzina, moje miejsce. Poza tym na pewno się jeszcze spotkamy. Mam nadzieję, że na boisku oraz mnie Pan rozumie....

Erik Edman

Kompletnie mnie to zaskoczyło. Erik chciał jechać do Szwecji do domu. Rozumiałem go. Dla jego dobra czym prędzej zerwałem kontrakt.
Żegnaj...


Tym samym straciłem jakże ważnego zawodnika. Jego wypadek jak się okazało nie był groźny, a sam Edman mógł na 90% wrócić z taką samą formą, jaką prezentował dotychczas. Ale mówi się trudno.
W rękawiczkach na rękach i wszelakich opaskach moi piłkarze zaczęli mecz z RKC. Mecz sędziował Adriaan Ilia ostatnio podejrzany o korupcję i wszelkie machlojki finansowe. Miałem nadzieję, żeby tylko naszego meczu nie wypaczył. Pierwszy raz od jakiegoś czasu dałem szanse Ivarowi van Dinterowi. Miałem nadzieję, że wreszcie się sprawdzi. Do składu wrócił Vonk oraz Hakanson, który co jakiś czas zastępuje Allbacka. Byłem także zadowolony z tego, że na mecz ten przyszło bardzo dużo ludzi. Widać nasz popularność rosła. Miałem nadzieje, że będą tym dwunastym zawodnikiem, bo mecz był bardzo ważny – nie mogliśmy pozwolić na to, by nasz największy rywal powiększył nad nami przewagę.
Pierwsze dziesięć minut to całkowity brak ofensywnych akcji obu zespołów. Jedyne
co warto odnotować to kontuzja Hoogendropa – piłkarza RKC. Później się nieco ożywiło. Podaj w 23 minucie Świętochowski dośrodkowywał do Hakansona. Ten wymyślił, że jego partner z ataku – van Dinteren będzie wychodził do prostopadłej piłki. Nic bardziej mylnego. Z tej akcji nic nie wyszło, a mogło. W sumie to żałowałem po tej akcji, że tak długo nie wpuszczałem van Dinterena, gdyż widać było jego brak zgrania z kolegami z drużyny. W pierwszej połowie siła napędową Heerenven były skrzydła. To Lurling z Świętochowskim starali się wykombinować jakąś finezyjną, a przy tym groźna akcję. Niestety z ich ataków nic nie wyszło, no może poza całkowitym brakiem zrozumienia z przednią formacją. W 43 minucie meczu na indywidualną akcję pozwolił sobie Jesper Hakanson. Dryblując trzech obrońców gości przedarł się jakimś cudem na bramkę rywali. Uderzył po ziemi... I niestety piłkę wyłapał bramkarz, lecz po chwili jakimś cudem ją wypuścił. Wtedy dynamicznie podbiegł Duńczyk umieszczając piłkę w bramce. Do przerwy utrzymał się korzystny dla nas wynik. Widząc nieporadność van Dinterena zesłałem go na ławkę, wpuszczając Harasimowicza, z nadzieją, że będziemy efektownie wykańczać dogodne sytuacje. Słabo grał także Nikiforenko. Z całą odpowiedzialnością nie wpuściłem za niego Kallstroma. Być może odbije się to na naszych stosunkach, lecz nadal wierzyłem, że to Nikiforenko pomoże podwyższyć wynik.

Tuż po przerwie ożywiony zespół Heerenven atakował. Holm pokierował się swoim instynktem i posłał piłkę wysoko w pole bramkowe RKC. Tam znajdował się Hakanson, który mimo krycie przez wyższych obrońców skoczył wysoko do piłki. I skutecznie ja odbił, z nadzieją, że przelobuje bramkarza. Jednak piłka uderzyła poprzeczkę. Jedynie ta metalowa część bramki uniemożliwiła zdobycie gola. 61 minuta to kolejny rajd Houttina. Powiedziałem kolejny, gdyż w tym meczu Houttin próbował takich rajdów, lecz wszystkie były nieskuteczne. Tym razem zdołał się przedostać na połowę rywala i podać do Harasimowicza. Na nasze szczęście zrobił to tak dobrze, że Marcinowi pozostało już tylko umieścić piłkę w bramce. W ten sposób prowadziliśmy 2:0. Miałem rację – Harasimowicz czuł się na boisku jak ryba w wodzie.
ilka minut później doszło do niecodziennej sytuacji, bowiem dwie drużyny zdobyły po golu w tej samej minucie meczu. Najpierw umieścił piłkę w bramce zawodnik RKC – van Wanrooy, a potem Harasimowicz, zdobywając tym samym 20 gola w sezonie.
Dwa gole - jedna minuta!

Mecz zakończyłby się bardzo dobrze, byle nie kontuzja odniesiona przez Sergeya Nikiforenko, wschod

Komentarze (0)

Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.

Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ

Reklama

Najnowsze artykuły

Zobacz także

Wyszukiwarka

Reklama

FM REVOLUTION - OFICJALNA STRONA SERII FOOTBALL MANAGER W POLSCE
Największa polska społeczność Ponad 70 tysięcy zarejestrowanych użytkowników nie może się mylić!
Polska Liga Update Plik dodający do Football Managera opcję gry w niższych ligach polskich!
FM Revolution Cut-Out Megapack Największy, w pełni dostępny zestaw zdjęć piłkarzy do Football Managera.
Aktualizacje i dodatki Uaktualnienia, nowe grywalne kraje i inne nowości ze światowej sceny.
Talenty do Football Managera Znajdziesz u nas setki nazwisk wonderkidów. Sprawdź je wszystkie!
Polska baza danych - dyskusja Masz uwagi do jakości wykonania Ekstraklasy lub 1. ligi? Napisz tutaj!
Copyright © 2002-2024 by FM Revolution
[x]Informujemy, że ta strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z polityką plików cookies. W każdym czasie możesz określić w swojej przeglądarce warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies.