W Holandii zespół Barcelony przebywał na zgrupowaniu przedsezonowym. Jako, że Hiszpanie nie lubili daleko szukać, wybrali właśnie Amsterdam, a konkretnie jego obrzeże. W Continental Football, bo tak zwał się ten ośrodek, przyjechał cały sztab szkoleniowy razem z piłkarzami i lekarzami – słowem – cała FC Barcelona. Wszyscy tutaj przybyli po to, by przygotować się do sezonu pod względem motorycznym i technicznym, czego – po sezonie, w którym dominowały porażki i remisy – brakowało. I tak brzmiało oficjalne stanowisko klubu co do wyjazdu. Oświadczenie to nie dziwiło w ogóle dziennikarzy, którzy ciągle wypytywali o nowego trenera, gdyż aktualny nie przypadł im do gustu od tamtego sezonu, kiedy zajął wraz z zespołem 12 miejsce w tabeli.... Tak mniej więcej wyglądały moje ostatnie dni w Barcelonie.
Tym trenerem byłem ja... Damian Wielgosik – dostatecznie młody, żądny sukcesów – przynajmniej w moim mniemaniu. Jednak w rzeczywistości byłem głupcem i nieudacznikiem, który bo buńczucznych zapowiedziach – nic nie zdobył. Takim niestety trenerem jestem, co nie zmienia faktu, że Barcelonę kocham. Nie wiem, co nie wypaliło w tamtym sezonie. Po sznurku trenerów, którzy zawiedli kibiców z Nou Camp – mogło być już tylko lepiej – przynajmniej tak wmawiali sobie to kibice. Jednak okłamywali się – nie zrobiłem nic, co mogło by się spotkać z ich zadowoleniem. Do tego doszła konfrontacja z mediami, z którymi do dzisiaj mam na pieńku. Wredni paparazzi rozesłali po całej Hiszpanii, a potem po Europie tanią plotkę, że karmię graczy środkami dopingowymi – czego nie robiłem. Jednak taka jest mentalność Hiszpanów, którzy obrzucili mnie lawiną krytyki. Cała sprawa zakończyła się w sądzie, w którym odniosłem sukces. Do dzisiaj zastanawiam się, czy nie miało to związku ze słabą formą moich piłkarzy. Jednak Bogiem nie byłem i nie oszukując się przyznaje, że słaba postawa zespołu Barcelony była moją winą. Lecz wtedy nie było się nad czym użalać – w końcu za dwa miesiące zaczynał się sezon, do którego trzeba się było przygotować. Nawet nie dopuszczałem do siebie myśli, że nie zdobędziemy mistrzostwa. Jednak gdyby się tak nie stało – zrezygnowałbym. Zrezygnowałbym z dumą i honorem, wiedząc o tym, że nie dałem rady. Ale wtedy zaczął się kolejny etap w mojej karierze, być może długi, być może krótki - to się miało okazać. Byle by zarząd miał do mnie zaufanie, gdyż zdołałem wyczuć podczas zebrań szefów klubu, że nie jest dobrze – tak myślałem przed sezonem.
PREHISTORIACzułem jakąś konspirację, zdawało mi się, że szefowie klubu szykują jakiś spisek. Świadczyły o tym choćby sugerujące mi coś rozmowy pomiędzy mną, a prezesem La Portą. Kilka takich już się odbyło, choćby ta przeprowadzona 20 czerwca w Barcelonie, jeszcze przed wyjazdem:
-
No i jak tam forma po sezonie? Według mnie nie jest za dobrze. Kluivert gra słabo, w ogóle żałuję powoli podpisania z nim kontraktu . Tyle pieniędzy może pójść w bagno. Jednak zobaczymy co zagra w przyszłym sezonie. Zresztą Xavi tak samo. I do diaska, kto jest za to odpowiedzialny!? Damiano, pytam się, kto? – spytał nachalnie prezes, z posępną miną.
-
Panie prezesie... Barcelona to cały sztab ludzi pracujących nad sukcesem. Jeden mały błąd nie może przesądzić o umiejętnościach, a tym bardziej o winie. Wina może leżeć po mojej stronie, jak i po stronie trenerów, piłkarzy. Nie mogę określić kogo to wina. Na taki ogrom błędów, jakim jest nasza słaba postawa w zeszłym sezonie, być może decydują setki malutkich błędów popełnianych przez różnych fachowców. Naprawdę nie wiem kogo to wina. – odparłem z zakłopotaniem.
Wiedziałem, że La Porta to prezes porywczy i sprytny. Naprawdę bałem się jak zareaguje. W końcu mogła to być moja ostatnia rozmowa z hiszpańskim działaczem. Na szczęście on zkontratakował w nieco inny sposób.
-
Słuchaj! Ja wkładam większość pieniędzy w ten klub i nie decyduję o wyniku
sportowym. Od tego zatrudniłem Ciebie. Jeśli jednak Ty nie wiesz o co chodzi w słabych wynikach klubu, to chyba się swego czasu pomyliliśmy. -
Pan coś sugeruje? – jeszcze bardziej zakłopotany zapytałem. Wszak zwolnienie z tego klubu byłoby moją osobistą porażką.
-
Ja dopiero sugeruję, jeśli coś przemyślę. Żegnam! – w ten sposób rozmowa się skończyła, jednak ton w jakim została ona przeprowadzona świadczył o zdenerwowaniu prezesa w tej posezonowej gorączce. Ta rozmowa dała mi wiele do myślenia. Według mnie już wtedy antykampania zarządu w stosunku do mojej osoby była dość widoczna. Postanowiłem wobec tego być bardziej uważnym i nie prowokować takich sytuacji. Wprawdzie pokazałbym się z dobrej strony, ale do tego był potrzebny udany mecz, a jak wiadomo sezon się skończył, więc musiałem udowodnić swoją rację w sparingach między Barceloną, a zespołem B. Do tego doszły jeszcze testy sprawnościowe, które miały wskazać poprawę zawodników, jak i skuteczność moich reżimów treningowych. Sparingi były dziecinną igraszką, gdyż pierwszy zespół prowadzony przeze mnie wygrał dwa razy po 5:0, z drugim zespołem, którym „dowodził” mój asystent. Po jakimś czasie odbyły się też testy sprawnościowe. Na owe testy składały się biegi na 100m oraz na 800m. Tutaj niestety miałem obawy. Zawsze zarzucano mi, że fizycznie słabo przygotowuje zespół. 25 czerwca odbyły się wszystkie testy motoryczne. Wyniki zapisywał mój sztab trenerów, które mieliśmy później przeanalizować i omówić. Tak jak przewidywałem narada odbyła się punktualnie, zaraz po treningach. I musze stwierdzić, że wyniki były mizerne, co stanowiło dla mnie porażkę. Również reszta trenerów podzielała moja opinie:
-
Dzień dobry wszystkim. Czas zacząć naradę. Jose możesz odczytać wyniki? - rozpocząłem.
-
Najpierw dodam coś od siebie komentując oto te wyniki naszych piłkarzy. Twierdzę, że jest bardzo słabo w tej kwestii. Zawodnicy biegają dość wolno jak na swoje warunki, a tym bardziej nie przemęczają się, jeśli chodzi o długi dystans. Naprawdę dzisiaj nie dziwię się, że nasze słabe miejsce w lidze hiszpańskiej, jak i Lidze Mistrzów było niskie. Damian posłuchaj – trzeba cos z tym zrobić i mam nawet pomysł, jednak przedstawię go po przeczytaniu wyników - oznajmił wszystkim trener Jose Sombade, którego przydzieliłem właśnie do trenowania fizycznego.
-
Więc tak. Wyniki przedstawiają się następująco: Na 100m najszybszy był Overmars uzyskując wynik 10.98s[...] ostatni był Frank De Boer uzyskując czas 12.11s[...] Na 800m najlepszy był Reiziger uzyskując czas 1m57s[...] – oświadczył Jose.
Specjalnie podałem tylko paru zawodników, gdyż jak można sobie uświadomić reszta wyników oscylowała w wyżej podanych granicach. Następnie Jose zaproponował tak długo wyczekiwany przeze mnie pomysł, który jak się później okazało był bardzo interesujący.
-
Jak mówiłem, mam pewną propozycję. Dotyczy ona właśnie przygotowania motorycznego. Z faktu, że owe przygotowanie naszych zawodników stoi na słabym poziomie, wnoszę wniosek o wyjazd na zgrupowanie. Zadaniem tego wyjazdu ma być poprawa wyników osiąganych przez sportowców. Na miejsce docelowe podróży proponuje ośrodek Continental Football, który oferuję świetne warunki, połączone z atrakcyjnym ulokowaniem – obrzeża Amsterdamu niedostępne dla osób postronnych. -
Twierdzę, że to niezły pomysł godny realizacji. Wszak nie było dawno takiego wyjazdu, bo wszystkie sprawy treningowe załatwiamy na miejscu w Barcelonie. Taki wyjazd przyda się nam wszystkim. I jeśli rzeczywiście ośrodek jest taki dobry, jak pan mówi – to nie ma się czego bać. Proponuje jawne głosowanie, którego wynik podam jutro rano prezesowi. Kto jest na tak? - niczym małe dziecko zaproponowałem to głosowanie. Naprawdę była to propozycja, która utwierdziła mnie w przekonaniu, że dobrze zrobię, podpisując długoletni kontrakt z panem Jose Sombade. Hiszpan był świetnym fachowcem, gdyż jego propozycje zawsze były konkretne i pozbawione wszelkich niedomówień. Pan
Sombade był tym bardziej zaradny i pewny w swojej pracy. Jednym słowem cudo. Następnie odbyło się głosowanie. Wynik był jednoznaczny:
-
Więc wszyscy panowie pozytywnie rozpatrzyliście tą propozycję. Mam nadzieje, że decyzja ta przyniesie nam same profity. Już dziś mogę powiedzieć, że na 60% jedziemy do Holandii - rzekłem.
A więc głosowanie poszło po mojej myśli. Bardzo się z tego cieszę, bo jak wiemy Amsterdam to stolica młodego futbolu. Także starać się o nowe nabytki będzie niezwykle łatwo. Zawsze młodzi z Ajaxu mnie zdumiewali i wreszcie jest okazja by zobaczyć ich na jakimś sparingu. Może takowy zorganizujemy...?
Nazajutrz z samego rana przybyłem do gabinetu prezesa z wczorajszą propozycją. Nie ukrywałem przy tym, że bardzo mi zależy. To zgrupowanie byłoby zyskiem fizycznym dla piłkarzy, jak i gospodarczym dla klubu (jeśli okaże się, że nadrobimy wszystkie zaległości na treningach i już od następnego sezonu będziemy wygrywać mecz za meczem). Miałem pewne obawy – o zgodę prezesa mogło by być trudno. Zresztą po ostatnich wydarzeniach nie mogłem spodziewać się wiele. Jednak tamtejszy dzień okazał się szczęśliwy i wykazał nieomylność trenerów. Bowiem prezes La Porta zgodził się. Postarał się także o szybkie załatwienie lokum w ośrodku. To była moja ostatnia szansa – pomyślałem. Jak się okazało następnego dnia prezes zrobił swoje. Mogliśmy się pakować, by 27 czerwca przybyć do Amsterdamu.
W ośrodku Continental Football zostaliśmy mile przyjęci przez miejscową obsługę. Sam ośrodek spełniał wrażenie obiektu z prawdziwego zdarzenia. 6 boisk treningowych, 2 boiska meczowe, sale gimnastyczne, szatnie, pokoje „rozrywkowe”, pływalnie – to wszystko składało się na najlepszy ośrodek w którym byłem w całym życiu. Niestety musiał wywołać też refleksje – szkoda, że w mojej rodzinnej Polsce takiego nie ma. Zresztą Barcelonie także by się przydał. Przyjeżdżając tu czułem, że zespół nabierze świeżości. Przynajmniej tak było przez pierwszy tydzień. Piłkarze ćwiczyli z chęcią, młodzi gracze nawet im dorównywali w poszczególnych elementach. Wszak nie były to gwiazdy, lecz na takie się zapowiadały. Szczególnie dobrze spisywał się Nano i Santamaria, którzy czasami ośmieszali wręcz rutyniarzy Saviolę i Rivaldo. Po każdym treningu była odnowa biologiczna i czas na posiłek, by później spotkać się w pływalni. Ćwiczyliśmy tam koordynację ruchową. Okazało się nawet, że mam zadatki na pływaka – moje czasy na 100m stylem motylkowym były niczego sobie. Na tym etapie przygotowań widać było poprawę, jednak powiedzmy sobie szczerze – było nadal źle. Moją nadzieją były jeszcze te dwa tygodnie. Tymczasem czwartego dnia lipca miała odbyć się narada zarządu w gustownym hotelu w centrum miasta Amsterdam. Przed pójściem myślałem o zwykłej pogadance, lecz jak się później okazało - zebranie te miało wpływ na dalszą karierę. Całość zaczęła się dość normalnie:
-
Witam wszystkich na zebraniu. Niektórych może zaskoczyć kameralność zjazdu, jednak chciałem wszystkim przedstawić ważną decyzję oraz omówić perspektywy na dalszą egzystencje klubu – gorliwie otwarł La Porta. Coś miałem złe przeczucia, aby była to zwykła pogadanka.
-
Wszyscy wiedzą, że poprzedni sezon był wręcz katastrofalny. Jeden z najgorszych w historii klubu. Swego rodzaju ewenementem była niezdolność piłkarzy do wysiłku. Być może jest to mój błąd, że zgodziłem się na podpisanie tak wysokich kontraktów. Wtedy to piłkarze stali się obibokami, którym wszystko wolno. Jednak większość naszej kadry to piłkarze świetni i w pełni profesjonalni. I jak można się było spodziewać, musieli pokazać dlaczego postanowiłem ściągnąć ich do zespołu. – mówił energicznie prezes, sugerując wiele błędów. Co zdumiewające zauważył nawet i swoje.
-Na nasze nieszczęście stało się inaczej – kontynuował.
-
Piłkarze byli w cieniu siebie. W czystym sumieniem muszę rzec, że było to jedno z najgorszych pokoleń w naszym klubie. Zresztą grali bardzo słabo i to zostało już powiedziane i nie
mam zamiaru się powtarzać. Zresztą nadal są w słabej formie, którą przyjechaliśmy tu poprawiać. Ja nie szukam winy, jednak oświadczam, że Damian Wielgosik w dniu dzisiejszym przestaję pełnić funkcję pierwszego trenera FC Barcelony. Jest to decyzja jednoznaczna i niepodlegająca dyskusji. Niestety – tak uznał cały zarząd. Barcelonie potrzebna jest świeża krew. Dalsze treningi, dopóki nie znajdziemy nowego trenera prowadził będzie asystent Charly Rexach. – oznajmił prezes. I nie myliłem się jednak, uważając, że cała sytuacja jest dziwna i skierowana negatywnie w moją osobę. Jedno było pewne – nie byłem już trenerem Barcelony. Niestety nie dano mi szansy nad czym ubolewam, jednak nie byłem dobrą osobą dla klubu i musiałem odejść. To było pewne. Dalsza część zebrania była dla mnie już zamknięta. Kazano mi iść do jakiegoś hotelu oraz z rana pożegnać się z piłkarzami i odejść... Tak właśnie zakończył się moje zgrupowanie, lecz rozpoczęło się inne – holenderskie, na pewno dłuższe niż zgrupowanie....
ŚREDNIOWIECZE Z piłkarzami pożegnałem się o 10.00 rano w czasie w którym miał rozpocząć się trening. Jakże zdziwieni były, gdy zamiast stroju sportowego ujrzeli mnie w chropowatym garniturze. Powiedziałem dość krótko dlaczego odszedłem. Najlepiej obrazuje to zdanie, które wypowiedziałem właśnie na treningu „pożegnalnym”: „Graliśmy źle i prezes musiał coś postanowić, więc wybrał ten wariant”. Piłkarze nie wyrazili nawet większej skruchy na to co się stało. Może to źle, że nie znali mnie dobrze. Niestety będąc profesjonalistą nie zdołałem ich lepiej poznać, sprowadzając trening do zwykłych zajęć. Nie wiem jak postępowali moi poprzednicy, którzy zdobywali cenne trofea. Ja nie mogłem po prostu nawiązać większych więzi między mną, a piłkarzami. Sam prezes był wielkim hipokrytą. Winił kontrakty za słabą postawę, a i tak pewnie ściągnie znów nowego trenera. I na pewno suma odstępnego będzie ogromna. Zresztą wtedy nie był to czas, by zastanawiać się nad sobą. Byłem trenerem bezrobotnym, a bezrobocie dla trenera jest niczym miłym. Na czas lipca zadomowiłem w Holandii. Była to okazja to poszerzenia horyzontów turystycznych. Tak minął tydzień na zwiedzaniu zabytków i jednej relikwii – relikwii piłkarskiej Amsterdamu, stadionu De Kuip. Sam obiekt nie różnił się bardzo od Nou Camp, a nawet go przewyższał pod wieloma względami. Najbardziej widoczna była wysoka technika znajdująca miejsce w praktyce(choćby wysuwana murawa). O stadionie bardzo dużo się pisało i szczególnie znałem go z gazet i pism tematycznych. Nie miałem nigdy szczęścia, by zmierzyć się na tym stadionie, prowadząc którąś z drużyn. W ogóle Holandia zasługuje na miano królowej Europy, przynajmniej w moim odczuciu. Tymczasem w Polsce trwała istna kampania śledcza. Prasa piłkarska prześcigiwała się w podawaniu przyczyn mego odejścia. Najbardziej głupim stwierdzeniem była wiadomość „Przeglądu piłkarskiego”, jakobym miał objąć stery japońskiej młodzieżówki. Nawet ni wiem po co to im było. W końcu mój były klub podał wszystkie szczegóły. Ja jednak nie przejmując się nadal żyłem w „pomarańczowym” kraju. Nawet go polubiłem.
Bodaj szesnastego czerwca padła kolejna głowa trenerska – Foppe de Haan związany z S.C. Heerenveen. Klub jako przyczynę podał, iż pan de Haan miał całkiem inne, niż władze spojrzenie na przyszłość klubu – swego czasu bardzo modne usprawiedliwienie. Kojarzyłem tego pana. Jeszcze na początku stycznia 2001 wysłałem delegację, by ustalić warunki transferu Marcusa Allbacka. Pamiętam zresztą jeszcze kilku. Choćby Jesper Hakanson – wzbijający się talent, którego dalszy rozwój uniemożliwiła kontuzja. Dalej Jensen, Lurling – cały sztab świetnych piłkarzy. Sam trener był także bardzo dobrym fachowcem. Jego świetna motywacja i przystosowanie piłkarzy do różnych warunków gry obiło się echem do samej Barcelony. Zaraz
nazajutrz zadzwonił do mnie telefon od samych działaczy Heerenveen. Jako bezrobotny trener przeczuwałem jaki jest cel połączenia.
-
Halo – pan Wielos... – drapliwym akcentem zaczął jakiś głos holenderski.
-
Tak zapewne chodzi panu o trenera Wielgosika. To ja. – odpowiedziałem moją łamaną germańszczyzną.
-
A więc witam. Jestem doradcą prezesa klubu S.C. Heerenveen, pana Riemer’a van der Velde . Otóż chodzi mi o pana posadę w naszym klubie. Wiemy o pańskich sukcesach. Już sam fakt prowadzenia tak dobrego klubu jakim jest FC Barcelona jest dla pana dobrą wizytówką. Aktualnie nie mamy trenera, a właśnie pan ma nim być. Dlatego proponuje spotkanie przy Abe Lendstra jeszcze dziś o 15.00. Zgadza się pan przynajmniej na to? – zapytał z wielką nadzieją w głosie młody Holender. Zresztą wypowiedział to tak szybko, jakby czytał z kartki.
-
Ale pan szybko mówi. Jednak zgadzam się. Nawet jesteśmy do siebie podobni. Chodzi mi o mnie i o klub. Ja nie mam pracy, Wy nie macie trenera. Do zobaczenia o 15.00. - wypowiedziałem tą sentencje z lekką ulgą – jest szansa na pracę!
Szybko ubrałem się, coś zjadłem – w końcu zadzwonili wtedy, kiedy spałem w najlepsze. Jadąc do siedziby klubu długo rozmyślałem nad tą całą propozycją. Z jednej strony była to szansa na lepsze jutro, na kontakt z piłką i sprawdzenie się. Z drugiej strony był to mały klub, z zaledwie dziesięciotysięcznym stadionem. Pewnie sam klub ledwie zarabia na płace dla piłkarzy – pomyślałem.
Gdy wysiadłem ujrzałem przed sobą zwykły stadion z nienajlepsza murawą. Jednak cała otoczka wokół kompleksu była już w lepszym stanie. Na pierwszy rzut oka – najbardziej zdumiewała – baza treningowa. Nie będąc jeszcze pewny swojego etatu w klubie, już wtedy rzekłem: „Jak przyjemnie będzie przeprowadzać tu treningi!” Ale panowie z Heerenveen byli tak optymistycznie nastawieni do mnie, że mogłem być pewny choćby w 50%. Niestety wielką barierą mógłby być kontrakt z klubem. W ogóle barierę mogły stanowić finanse. Choćby na transfery i na kontrakty, które(niestety) dość łatwo i często udaje mi się podpisywać.
Po małym rzucie oka na infrastrukturę wszedłem do środka budynku, w którym wydawało mi się, że przebywa cała „biurokracja” wraz z zarządem. I moja intuicja nie zawiodła mnie – szybko znalazłem pomieszczenie prezesa. Po chwili siedziałem już we fotelu dla gości w jego gabinecie.
-
Dzień dobry panu? – rzekł olśniewającym głosem prezes.
-
Dzień dobry. Ja w sprawie tego telefonu, który wykonał do mnie któryś z pana współpracowników. Prawda? -
W rzeczy samej. Jednak nie rozmawiajmy od razu o interesach. Czego się pan napiję. Kawa, sok? Wprawdzie nie byłem zwolennikiem porannych „biesiad” u prezesów, jednak nie mogłem odmówić. W szczególności ze względu dobrego obyczaju. Przynajmniej człowiekiem traktującym te zasady poważnie był Riemer van der Velde - tak mi się wydawało.
-
Sok proszę. - rzekłem
Wnet prezes powiedział coś do słuchawki telefonu:
-
Pani Stefanio, proszę dostarczyć do mojego gabinetu dwie szklaneczki soku pomarańczowego.-
Widzę, że ma pan w klubie świetną obsługę, zresztą jak cały kompleks treningowy – podpytałem podchwytliwe prezesa na czas dostarczenia soku, widząc, że rozmowa się nie klei.
-
Rzeczywiście. Wprawdzie do Barcelony nam daleko, lecz staramy się. Tym bardziej jest mi miło, że pan to dostrzegł.-
Nie ma za co. W końcu nie tu się bywało i pana zorganizowanie zdumiewa. - odparłem. Zresztą wiedziałem, że jest mnóstwo klubów z tak dobrze prosperującym zapleczem, jednak nie mogłem się powstrzymać, by pochwalić prezesa. Już wtedy miałem szczere chęci, by objąć drużynę, a me zachowanie mogło mi już tylko w tym pomóc. Przynajmniej tak mi się wydawało.
-
O jest już sok. Dziękuję pani. - jak na prezesa - Riemer rzekł bardzo szarmancko
-
Ależ to moja praca, panie
prezesie. Będę jeszcze do czegoś potrzebna? -
Nie, może pani odejść. Więc wróćmy do sedna naszych spraw. Widziałem pana w akcji, przynajmniej akcji w jaki sposób prowadził pan drużynę. Nie powiem, iż było świetnie, jednak wierzę, że słabe rezultaty są winą zarządu. Natomiast pan jest dobrym fachowcem-
Bardzo mi pan schlebia, ale jeszcze nic nie udowodniłem. Nie zdobyłem żadnego pucharu etc. - przerwałem.
-
Ale nie o to chodzi. Ważne, że ma pan swoją wizję i nie pozwala sobie w nią ingerować. W dodatku jest pan jeszcze młody, co być może okaże się decydujące w roli w jakiej pana widzę. Więc oficjalnie proponuje panu posadę trenera w naszym klubie – SC Heerenveen. Ponadto wymagamy od pana zajęcia miejsca w lidze premiującego do gry w europejskich pucharach. Co pan na to? - z wielką słusznością swoich słów zaproponował mi otwarcie prezes.
-
Ekhm. Hmmm-
Może się pan zbytnio przestraszył naszymi wymaganiami, lecz gwarantuje, że c całej siły będziemy panu pomagać. Pragniemy by nie było żadnych granic w kontaktach z zarządem. Może się pan tak nie bać – z śmiechem na ustach mówił Riemer, zapalając cygaro(kubańskie?)
-
Pana propozycja jest bardzo konkretna. Ja nie ukrywam, że jestem zainteresowany pańską propozycją. Niestety nie znam nawet funduszy jakie pan przeznaczy choćby na transfery... - rzekłem niedowierzająco.
-
To co pan powiedział jest trochę nierealne. Nie mogę panu podać raportu finansowego z wiadomego względu. Chyba się rozumiemy? Zresztą, gdy będzie pan trenerem wszystko zostanie wyłożone jak na tacy. - w ten sposób prezes chciał chyba odreagować stres, jaki wywołało palenie cygara. Miałem wrażenie, że Holender nigdy nie palił tytoniu, a na pewno cygara....
-
Ależ oczywiście – rozumiem. Zresztą nie potrzebnie palnąłem taką gafę. Ale chyba nie ma pan jeszcze kontraktu.... -
Tu się pan myli. Mam już obydwa kontrakty i tylko czekam jak pan złoży na nich podpis. Proszę – niech pan spojrzy, tu ma pan kopie tylko dla siebie. Dwa dni panu wystarczą na przeczytanie i podjęcie decyzji? -
Czyta pan w moich myślach. To samo chciałem panu przekazać. Wezmę tą kopię do domu i przeczytam wnikliwie. Być może przy moim prawniku. Może się pan spodziewać mnie pojutrze o 16.00. Wtedy podejmiemy decyzje. Zgadza się pan? -
OK. Pojutrze ustalimy, czy dojdzie do podpisania kontraktu. Do zobaczenia!
Logo S.C. Heerenveen W ten sposób ukończyłem wstępne pertraktacje w sprawie kontraktu. Nie ukrywam, że prezes bardzo mi schlebił. Swoim zachowaniem i perfekcjonizmem. Specjalnie wziąłem dwa dni, jednak byłem pewny, że podpisze kontrakt. Jedyną bolączką mogła okazać się tygodniówka, lecz po wnikliwym przeczytaniu okazało się, że będę zarabiał 20 tys. funtów. Na pewno to mało w porównaniu z płacą w stolicy Katalonii, ale mi wystarcza. Tym bardziej, że życie w Holandii jest raczej tanie. W czasie tych dwóch dni nie wiedziałem co robić. Zwiedzanie kraju stało się monotonne. Również rozmowy z rodziną nie pomagały. Jednak jakoś te dwa dni przeżyłem i równo o 16.00 18 lipca stawiłem się u prezesa, a raczej u zarządu. Przywitali mnie radośnie nastawieni do życia działacze. Najpierw odbyły się wstępne rozmowy – nawet dla mnie mało ciekawe.
Ale faktem było, że już o 17.00 podpisałem kontrakt i byłem nowym trenerem „niebieskich”. Oficjalny komunikat miał być wygłoszony dopiero 21 czerwca, gdyż wszyscy piłkarze wracali wtedy z wakacji, a i tyle czasu było potrzebne na załatwienie niezbędnych formalności z Holenderskim Związkiem Piłki Nożnej. Cóż – musiałem czekać.
Uzmysławiając sobie przyszłą grę ekipy z Heerenveen przypomniałem sobie transmisje z innych spotkań tego zespołu. Znów dobrym człowiekiem okazał się prezes przekazując mi dużo kaset video z meczami zespołu. Znajdowały się na nich mecze różne.
Zwycięskie przeplatające się z remisowymi oraz porażkami. Ale mi to wystarczało, by wyszczególnić paru piłkarzy nadających się do gry we wyjściowej jedenastce. Przynajmniej kątem występów w historii i do tego na szklanym ekranie. Wszak na pewno się coś zmieniło, jednak nie pozwoliło mi to nie wyróżnić kilku piłkarzy. A byli to przede wszystkim Europejczycy. Na pierwszy rzut oka dobrze grał Allback(SC) i Lurling(AM F/L) oraz Hansma(SW/DC). Bardzo byłem ciekawy ich dyspozycji przed tym sezonem. Wprawdzie byli to już zawodnicy grubo po dwudziestce, co nie będzie przeszkadzało zbytnio ich formie – tak myślałem.
A wymagania duże.... Jednak wszystko miało okazać się 21 czerwca po konferencji prasowej. Zwołano ja w ekskluzywnym hotelu w Heereenven. Wtedy to prezes ogłosił:
-
W naszym klubie zaczyna rysować się świetlana przyszłość – tak nam się wydaję. Pierwszym i najważniejszym tego czynnikiem jest zatrudnienie nowego trenera. Większość już o nim zapewne słyszała, lecz pozwolę sobie przytoczyć jego sylwetkę. Pracował w Barcelonie, jest Polakiem. Słynie ze świetnej współpracy z młodzieżą[...] Tym trenerem jest Damian Wielgosik – oznajmił mediom prezes. I w tym właśnie momencie wszedłem na sale konferencyjną. Przywitałem się i zaraz po tym zostałem zalany gromem pytań. To było zrozumiałe. Jedno z ciekawszych, przynajmniej dla mnie, brzmiało:
-
Pracował pan w Barcelonie, a jak wiemy lubi pan ściągać młodych zawodników, szczególnie w Barcie jest dużo młodych i zdolnych. Więc czy konkluzją ma być to, że zacznie pan od transferu właśnie z Barcelony? -
Nie ukrywam, że interesują mnie gracze Blaugrany. Tacy zawodnicy jak Santamaria czy Babangida są już świetnymi graczami. Nie mogę wykluczyć, ze nie skorzystam z wysłania skoutów do Barcelony. Jest to jedynie kwestia finansów i zainteresowania graczy grą w Erdevise. Nie odpowiedziałem zbytnio optymistycznie, jednak nie chciałem ujawniać swoich planów. Zresztą barierą mogła okazać się sfera finansowa. Zaraz po konferencji prezes udostępnił mi wszystkie dane co do zespołu i miałem już wtedy miałem pełen obraz stanu klubu. Fundusze klubu wynosiły 8 milionów funtów – co bardzo mnie cieszyło. W końcu tragicznie nie było. Także ewentualne fundusze za transfery napawały optymizmem. Suma jaką mogłem wydać na nowych piłkarzy wynosiła 7,5 miliona funtów. Było całkiem ciekawie. Niestety dobry humor popsuła mi wiadomość o pojemności stadionu. Była bardzo mała – niewiele ponad 13 tys. Wszystkie miejsca miały plastikowe siedziska. Cały stadion pokrywało zadaszenie. Nazajutrz miał odbyć się trening z piłkarzami. Na niedzielnym treningu poznałem wszystkich piłkarzy. Większość mnie znała choćby z telewizji. Jednak postanowiłem się przedstawić i potem omówić czego będę wymagał:
Słuchajcie. O sobie myślę, że mam dobry kontakt z Wami piłkarzami i mam nadzieje, iż takowy będę miał. Jako trener jestem dość wymagający na treningach i porywczy w trakcie meczu. Preferuję dla młodych zawodników trening dość ciężki, oparty na trenowaniu każdego elementu „rzemiosła”. Reszta też może być niespokojna o trening. Nie miejcie mi tego za złe, ale mnie postawiono w roli trenera i musze robić to co umiem. A właśnie tak trenuję. Co do meczy – gdy widzę, że ktoś gra słabo nawet we pierwszej połowie potrafię go zmienić. Często daje szanse moim ulubieńcom, więc nie denerwujcie się zbytnio o swój zły status w drużynie. Ja postaram się to zmienić i chcę żebyście Wy wszyscy, byli moimi ulubieńcami. - ogłosiłem usprawiedliwiając z góry moje zachowanie. Czy dobrze zrobiłem – tego nie wiem.
Po całym treningu, który polegał na przećwiczeniu wariantów taktycznych i sparingu postanowiłem ocenić kto będzie przydatny do gry w pierwszej jedenastce.
Taką taktyką mieliśmy grać w najbliższym sezonie Na bramce numerem
jeden wydawał się być
Hans Vonk, choć po piętach deptali mu
Ditewig i
Kostwinder. Wprawdzie naturalizowany Holender (Vonk miał także paszport RPA) był już w podeszłym wieku, zdawał się być najlepszym wyborem. Nie ukrywam, że jeśli Vonk okaże się za słaby – będę stawiał na Ditewig’a. W obronie nie miał sobie równych środkowy obrońca –
Tieme Klompe. Młody Holender już ma zadatki na obrońcę w reprezentacji. Świetny „tackling” i zdolność ustawiania się wskazywały na to, że będzie to najlepszy zawodnik w klubie. Przynajmniej w defensywie. Z jego powodu chyba będę się martwił – gdyż jest to łakomy kąsek dla mocniejszych klubów – szczególnie PSV i Ajaxu. Najlepszym kandydatem na lewą stronę obrony był nasz kapitan
de Noojier. Tak jak Vonk, był to zawodnik starszy, jednak na jeden – dwa sezony powinien wystarczyć. W końcu to nasz kapitan. Zaś na prawej stronie nie było jednego lidera. Do tej pozycji stawało dwóch kandydatów – Ebbinge i Fin Venema. Obaj nie byli świetni, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że trzeba będzie zakupić dobrego obrońcę na prawą stronę. Z dobrych zawodników w obronie został jeszcze „dziadek”
Hansma. Jednak od tego czy będzie grał będzie zależeć taktyka jaką obiorę na większość meczy.
Kierować grą kolegów będzie
Arek Radomski. Mój rodak był w świetnej dyspozycji i mam nadzieje, że taką pokaże w meczach ligowych. Strzelał bardzo dobrze z dystansu i aż dziw bierze, że tak nieczęsto trener reprezentacji Polski wzywał go do kadry. Dalej był
Lurling – świetny lewy pomocnik. Atrybuty miał zbliżone do światowych gwiazd, lecz na taką się nie zapowiadał, gdyż trenerzy nie wróżyli mu dalszego rozwoju. Jednak to i tak niekwestionowany lider na lewej pomocy. Ten piłkarz także kandyduje do gry w reprezentacji Holandii. Prawa strona też potrzebowała wzmocnień. Wprawdzie był
Bak Jensen, jednak ów zawodnik nie czuł się dobrze na prawej stronie, ale z braku zawodników musiał grać, chociaż pod przymusem. W SC Heerenveen grał bardzo dobry Duńczyk
Daniel Jensen. W moim przekonaniu(różniącym się od trenerów) nie był jeszcze to poukładany zawodnik i choćby ze względu na niego, by mógł konkurować planowałem kupić dobrego zawodnika na pozycję atakującego pomocnika. W ataku liderem był
Marcus Allback, który jest jednym z najlepszych zawodników na tej pozycji w ledze holenderskiej. Potrafił świetnie dryblować i kończyć akcję, co czyniło go zawodnikiem dość kompletnym. Poza nim wyróżniał się także,
Jesper Hakanson. Nie ukrywam, że wiąże z nim duże nadzieje. Lecz wszystko zależeć będzie od niego. Wśród typowych nieudaczników nikt się nie wyróżniał, gdyż skład był dość dobry, jednak martwił mnie sztab trenerski, który liczył zaledwie trzech couchy. W miarę przeglądania dokumentów dowiedziałem się, że mamy świetnych zawodników – niestety wypożyczonych. Był nim Houttouin i Pander. Jednak postanowiłem, aby dalej grali w tych klubach, w których przebywali. Wiązałem nadzieję, że tak zostaną dobrze przygotowani do nowej roli – pierwszego składu w Heerenveen. Asystentem był – właśnie nie wiedziałem kto. Wszyscy mówili, że takowy jest, jednak nikt nie mógł nic sprecyzować. Z pomocą przyszedł prezes, który wyjaśnił mi, że w świetle prawa muszę zatrudnić nowego asystenta, gdyż tamten był tylko „przyjacielem” drużyny. Jednak zaproponował mi innego, by podpisać z nim kontrakt:
-
Damian mam pewnego kandydata. Torsten wejdź! -
Dzień dobry panie trenerze. Dużo o panu słyszałem. I to w samych superlatywach. -
Oj nie byłbym tego taki pewien. Jednak rozmawiajmy o tym co nas tu spotkało, czyli o pana pracy. Co pan umie? -
Hmm. Ukończyłem Akademię Trenerską w Amsterdamie. A co umiem – to się okaże. -
Mam dla pana zadanie. Niech mi pan przedstawi w piętnaście minut pana koncepcję taktyczną, co do gry Heerenveen -
Dobrze. Po piętnastu minutach Torsten z kartką w ręku rzekł:
-
Dobrze.... skończyłem. Na jego nieszczęście koncepcja przedstawiona mnie wcale mi nie odpowiadała, a była w moim mniemaniu słaba i w ogóle nie przemyślana – nawet jak na te 15 minut. Planowała grę pięcioma obrońcami i trzema pomocnikami, co z góry ją skreślała. Chyba nawet autor popełnił poważny błąd. Przy założeniu, że zespół grać będzie pięcioma obrońcami, nakazał także grę pułapkami ofsajdowymi. To założenie z góry skazane było na porażkę. Jak można było wywnioskować nie zatrudniłem pana Torstena van Gregora. Holender był zdecydowanie za młody oraz niezbyt odpowiedzialny. Na pewno jeśli chodzi o taktykę to coś wiedział, lecz było to za mało. Oznajmiłem prezesowi, że poszukam wśród profesjonalistów. Tymczasem pierwszym transferem w „drugą” stronę była sprzedaż Dennisa de Nooijer’a. Był to 33 – letni napastnik(FC). Wg mnie nie wniósłby nic do gry naszego zespołu. Odszedł do Crewe za 950 tys. funtów. Parę dni później przybył do nas długo zapowiadany asystent Kostas Stratos z Athinaikosu. 24 czerwca na Abe Lendstra przyszedł także Marcin Harasimowicz za Ł170K. Jego poprzednim klubem była warszawska Gwardia. Muszę powiedzieć też, że dałem mu szanse – Marcin był wmieszany już w tak młodym wieku w aferę dopingową. Wykryto u niego nandrolon i właśnie skończył się jego czas absencji. To nie były wszystkie transfery tego dnia. Chwilę po 21.00 kontrakt podpisał Andrzej Woźniak z Widzewa. U nasz będzie odpowiedzialny za trening strzelecki. Jednak nadal nie posiadałem ogólnego zarysu taktyki jaką będziemy grać. W głowie przewijało mi się wiele pomysłów, niestety nie mogłem wybrać jednego. Postarałem się więc, przysiąść w biurze(czytaj. domu) i obmyślić taktykę. W czasie tych przemyśleń wiele razy można było usłyszeć przekleństwa. Po długim czasie nareszcie wymyśliłem, że grać będziemy ustawieniem 1-3-2-2-1-2. Wprawdzie bardzo wymyślna to taktyka, ale uważałem ją jako dobre ustawienie. Dużo zależeć miało od pary defensywnych pomocników(Radomski oraz Holm), którzy powinni rozbijać ataki przeciwników. Obrona na skrzydłach miała głównie za zadanie wspierać skrzydłowych pomocników. Dużo, a może i najwięcej zależało będzie od ofensywnego pomocnika. Obronę miałem już gotową, pomoc także. Nieszczęściem był tylko brak ofensywnego pomocnika. Bez niego skład wyglądał by tak: Vonk – Edman, Klompe, De Nooijer – Holm, Radomski – Lurling, Bak Jensen – D. Jensen – Hakanson(Harasimowicz), Allback. W takim właśnie składzie zagraliśmy w pierwszym meczu półfinału Pucharu Intertoto z Dundee. Na ten mecz przyszedł prawie cały stadion kibiców lubujących się w Dundee. Jednak już po pierwszej połowie było wiadomo, że mecz ten będzie miał słaba oprawę piłkarską. Moje pierwsze spotkanie było bardzo kiepskie. W pierwszej części gry nie zdołaliśmy nawet oddać strzału na bramkę rywala. Później nie było lepiej. Wszedł Danneboom za Jensena, lecz nie wniósł nic. Goście także nie pokazali klasy. No może poza jedna sytuacją, kiedy to napastnik gości stanął sam na sam z bramkarzem, ale Vonk był dobrze dysponowany i nie pozwolił się zaskoczyć wybijając piłkę na róg. Do końca już nic ciekawego się nie stało. Mecz był monotonny i nudny i zakończył się remisem. Najlepiej świadczy o tym liczba celnych strzałów na bramkę. My – zero Dundee – dwa. Ale mogę się usprawiedliwić choć trochę – zawodnicy byli jeszcze zmęczeni, a i ja dopiero ich poznawałem. Rewanż miał się odbyć pierwszego dnia sierpnia. W międzyczasie nadal poznawałem zawodników i ściągałem nowych. Jako, że obiecałem zakupić ofensywnego pomocnika musiałem dużo szukać. Na pierwszy rzut poszła moja dawna Barcelona. Niestety wszystkie obiekty moich zainteresowań były poza zasięgiem – duże wymagania finansowe. Chodzi mi tu o m.in. Babangide i Nano. W dalszym poszukiwaniu wywiozło mnie do sąsiadów mego kraju – Białorusi. Tam bowiem upatrzyłem sobie świetnego zawodnika. Był to Sergey Nikiforenko. Musiałem pojechać na Białoruś. Prezes przed tym wyjazdem nie był optymistą:
-
Szukasz na Białorusi
? Rozum Ci odjęło. Kraj pogrążony w recesji. Bieda i nędza siedzą wokoło. Czy tam umieją grać w piłkę? -
Ależ zapewniam Cię(od pewnego czasu mówiliśmy sobie na Ty), że przywiozę Ci świetnego piłkarza. -
No dobrze. Ale zobaczysz – nie wierzę w powodzenie takiej decyzji. -
Jeszcze się przekonamy. - odpowiedziałem gorliwie.
I okazało się, że Nikiforenko to piłkarz szybki i wytrzymały. Nie pokazywał tego wprawdzie na każdym kroku, lecz drzemał w nim niezły potencjał. Jako, że byłem Polakiem świetnie się dogadałem z Białorusinami w sprawie kupna Nikiforenki. Wschodni Słowianie zażądali za Sergeya 375 tys. Ł. Zresztą cena ta została ostateczną po licznych targach. Białorusin twardy chłop – do finansów też. Nikiforenko do klubu dołączyć miał 6 sierpnia, czyli w rewanżu Intertoto nie wystąpił. Na miejscu oczarował mnie jeszcze jeden piłkarz. Był nim Roman Trepachkin – doskonały prawoskrzydłowy, którego „crossing” równało się 20.
Niestety, ale Shakhter Soligorsk nie zgodził się na sprzedaż za żadne pieniądze. Przynajmniej nie za mniej niż milion funtów. Dla mnie było to nie do przyjęcia. Gdy wróciłem do Polski zastał mnie już ostatni nowy nabytek trenerski – Vladimir Garcia, którego zakontraktował mój asystent, bo to mu zleciłem. I wywiązał się b. dobrze. Tak więc całą ławkę trenerską miałem skompletowaną. Oto jakie zadania mieli moi trenerzy:
- Sjaak Strom – trener bramkarzy
- Henk Heijsing – koordynacja ruchowa
- Hennie Meijer – umiejętności techniczne
- Andrzej Woźniak – trening strzelecki
- Kosmas Stratos – założenia obronne
- Vladimir Garcia – razem z Meijerem umiejętności
Tymczasem Barcelona zaszalała i kupiła Vieire.
Vieria w Barcelonie Chyba jestem bigamistą – z końcem miesiąca do SC Heereenven trafił świetny Szwed, nadzieja tejże piłki – Kim Kallstrom. Niestety dla Jensena AM/C. Kim będzie jednym z bardziej rozwiniętych technicznie graczy w moim zespole. Jednak najpierw dam szanse Nikiforenko, a dopiero później Kimowi. Muszę tez nie zapomnieć o Jensenie. Naprawdę zapowiada się rywalizacja i bardzo dobrze. Jednak hitem transferowym w klubie był zakup Ivar’a van Dinteren’a z RKC za prawie dwa miliony Ł, dokładnie 1,7 mln. Ł. Ten napastnik po kłótniach z trenerem byłego klubu wydawał się świetnym partnerem Harasimowicza lub Allbacka w ataku na najbliższe mecze. Szczególnie dobrze dryblował i był przy okazji szybki, a to było ważne, gdyż Allback ostatnio często gubił się z piłką. Po wszystkich wzmocnieniach nastał czas na rozegranie meczu rewanżowego z Dundee. Zaczęliśmy niezwykle skutecznie. Już w trzeciej minucie bramkę dla nas zdobył Hakanson. Chwilę później próbował wyrównać Lucas Gatti, jednak jego lob z prawie połowy boiska przyniósł wznowienie gry przez naszego bramkarza z ... autu. Do przerwy jeszcze kilka ataków gości, jednak kontrolowaliśmy sytuację i z jedno - bramkowym prowadzeniem wyszliśmy do szatni. Początek pierwszej połowy to znów nic ciekawego. Gra z klepki, lecz mało biegania. Jednak zrekompensował to publiczności Jesper Hakanson zdobywając pod koniec 68 minuty bramkę po dośrodkowaniu z rzutu rożnego. Chwile później było już 3:0 po strzale Allbacka. Z statystyk wynikło, że zdeklasowaliśmy rywali, którzy nie zdołali strzelić na naszą bramkę. W ten sposób trafiliśmy do finału, gdzie czekała na nas angielska Aston Villa. Jednak nie myśleliśmy o Aston Villi, gdyż już trzy dni po meczu z Dundee musieliśmy rozegrać spotkanie z Groene Star w ramach Pucharu Holandii. Do meczu wystawiłem rezerwy, skupiając się na zdrowiu i kondycji piłkarzy z pierwszego składu. Szczególnie, że trzy dni po meczu z „zieloną gwiazdą” graliśmy już pierwszy mecz finału Intertoto. Z Groene Star wygraliśmy 2:1. Bramki zdobyli Santi Kolk i Jesper Hakanson
podtrzymując świetną serię. Jako, że skład nie był jeszcze skompletowany nadal szukałem wzmocnień. I znalazłem. Do S.C. Heerenveen przeszedł Jarosław Swiętochowski za 200kŁ. Jego byłym klubem była Gwardia. Niestety po tym transferze nie miałem pieniędzy na wzmocnienia w obronie. Szczególnie na prawą flankę. Tak wiec musiałem czekać na łaskę ze strony innych klubów, którzy mogliby złożyć konkretną ofertę po naszego zawodnika.
Pierwsze spotkanie finału Pucharu Intertoto rozegrane zostało w Holandii i jeśli chcieliśmy awansować do PUEFA musieliśmy je wygrać. Najlepiej gdyby było to wysokie zwycięstwo.
Jednak tak się nie stało. Chłopcy byli zmęczeni – po raz kolejny. O meczu nawet nie było dużo mówić – przegraliśmy 1:0 przy słabej postawie ataku. Płakać się chciało. To powiem. Pogrążył nas Balaban. W wyniku jakiegoś zamieszania bardzo późno dostałem terminarz spotkań ligowych. Okazało się, że już cztery dni po meczu z Villą mieliśmy grać w lidze z ... Ajaxem. Z jednej strony mógł to być wymarzony start – gdybyśmy wygrali, z drugiej kompletna porażka – nie byliśmy dostatecznie zgrani. Jednak wszystko miało okazać się na naszym stadionie. Chociaż to był jeden plus tego meczu. Tymczasem zawrzało w Polsce. Ujawniono to, że prezes Listkiewicz kontaktuje się z mafią i jest bezpośrednio zamieszany w aferę Jacka Dęmbskiego. Mówi się nawet o procesie. Sam odebrałem to bardzo poważnie. Listkiewicz i korupcja machlojki? Wprawdzie jest to Polska, gdzie wszystko jest możliwe. To mnie przekonało w myśli o której wiedzą wszyscy – trzeba zmienić władze na najwyższym szczeblu. Ale myślę, że prędzej Heerenveen wygra z Ajaxem niż w Polsce będzie lepiej.
Długo zapowiadany mecz pomiędzy moją drużyną, a teamem ze stolicy odbył się punktualnie w atmosferze piłkarskiego święta. Na stadion abe Lendstra przyszły rodziny wraz z dziećmi. Szkoda, że nie mamy dużego stadionu – być może więcej osób zobaczyłoby drużynę w akcji. Pierwszy kwadrans meczu to gra zachowawcza. Zgodnie z moimi poleceniami druga linia grała tak, by utrzymać się jak najdłużej przy piłce, próbując prostopadłych piłek. Ajax był jakoś odmiennie inny – wprawdzie mieli dwie – trzy okazje, ale nie potrafili strzelić w światło bramki. W 20 minucie mogło być już 1:0 dla nas. W polu karnym padł Harasimowicz uderzając prawie o słupek po podcięciu przez Bergdolmo. Sędzia nie czekał i podyktował jedenastkę, a obrońcę ukarał żółtą kartką. Do piłki podbiegł młody Holm i niestety nie trafił. Szkoda. Z moich poleceń graliśmy raczej na remis, jednak już w 30 minucie byliśmy bliżej wygranej. Na 1:0 strzelił Nikiforenko, który zadebiutował w zespole. Kiwając pięciu zawodników Ajaxu zdobył głośne owacje wśród publiczności. Czterdziesta minuta meczu to szybka kontra gości. Van der Meyde wrzuca z prawej strony do Van Der Vaarta, ten na środek do Machlasa, który złożył się do strzału z pierwszej piłki. Na ławce trenerskiej wszyscy wiedzieliśmy, że mamy niestety remis, jednak piłka po uderzeniu Greka trafiła w poprzeczkę. Do końca goście spychali nas do obrony, lecz Vonk był świetnie dysponowany i nie pozwolił na to, by na tablicy z wynikiem widniał napis 1:1. A trzeba przyznać, że okazji do tego Ajax miał wiele. Na następną połowę trener piłkarzy z Amsterdamu wprowadził dwóch graczy. Tobiasena i Van der Guna. Jednak nic to nie pomogło, gdyż po ponad dwudziestu minutach gry bramkę głową zdobył Harasimowicz, co wywołało szał radości na trybunach. Wszyscy byliśmy szczęśliwi. Ja szczególnie – jak na debiut w rozgrywkach ligowych takie zwycięstwo byłoby mobilizujące. Jednak mecz się wtedy jeszcze nie skończył i wszystko było możliwe. Ale w 90 minucie Arek Radomski zdobył trzeciego gola pieczętując wygraną. Wszyscy byliśmy szczęśliwi i jeszcze przez kilka długich chwil świętowaliśmy zwycięstwo.
Po meczu zachwycony pojechałem do domu. Wziąłem kąpiel zjadłem coś i podchmielony poszedłem spać(w końcu trzeba było czymś świętować). Przez chwilę w łóżku rozmyślałem.
Jak by to było gromić tak wszystkich jak dzisiaj? Sukcesem było już piąte miejsce, a ja myślałem o mistrzostwie. A mogło się to spełnić – przynajmniej w śnie. Marząc o Lidze Mistrzów, a przynajmniej o Pucharze Holandii zasnąłem.
ERA FEUDALNASezon nabierał tempa. Już kilka dni po meczu ligowym mieliśmy znów grać w Pucharze Holandii. Graliśmy z dość małym klubem – Emmen. I dość mała była kara – wygraliśmy 2:0(Allback, Nikiforenko) Ostatnio świetnie grał Radomski, toteż media go pochwaliły. Było też miejsce na moją wypowiedź w gazecie. Potwierdziłem to, że jak na razie Arek jest jednym z najlepszych graczy w lidze holenderskiej. A na pewno w pomocy. Nawet nie miałem wątpliwości o słuszności mojej wypowiedzi. Radomski grał dobrze, często odbierał piłki, asystował i czasami strzelał bramki. Takie zadania właśnie mu powierzyłem i jak widać świetnie je wypełniał. Myślę, że będzie dobrym kandydatem do gry w reprezentacji.
Mimo, że wygrywaliśmy to zespół miał słabą stronę. Tą stroną była strona prawa:). Bak Jensen nie czuł się pewnie w pomocy, a jej zaplecze też nie miało dobrych rzemieślników. Nie oczekiwałem od nikogo dobrej gry w ofensywie, lecz w obronie. Niestety nie miałem takich graczy na prawą stronę. Nieoczekiwanie wezwał mnie prezes:
-
Słuchaj. Ostatnio przeglądałem raport płacowy. Niestety wynikły z niego same złe rzeczy. – stwierdził Riemer. -
Czterech piłkarzy zarabia po 21 tys. Funtów, co jest dla nas samobójstwem. Reszta płac oscyluje w granicach 10 tysięcy. Trzeba coś z tym koniecznie zrobić. Musisz renegocjować kontrakty, tym bardziej, że nie długo wchodzi nowy system transferowy, kiedy to kontrakty będą „chronione” – prezes powiedział to o mało nie wydrapując mi oczy.
-
Właśnie – jest to konieczne. Mamy malutki stadion, z którego wpływy są niewielkie. Na płace wydajemy zdecydowanie za dużo, jednak myślę, że tego nie da się zmienić, bo te i tak są już zdecydowanie naciągane. Inna sprawa, że wydajemy na nie milion miesięcznie, a tego nie są w stanie pokryć dochody z biletów. Najrozsądniejszym posunięciem wydaje się być sprzedaż któregoś z zawodników oraz rozbudowanie stadionu w przyszłym sezonie. Na pewno postaram się coś zrobić, lecz i tak będzie to cud jeśli płace spadną. -
Wiem, rozumiem. Ja także spróbuje ściągnąć jakiś sponsorów. Prezes był równy gość. Postarał się pomóc. Jednak nie dało się ukryć, że sfera finansów będzie odgrywać dużą rolę w tym sezonie. Trzy dni później ligowa lokomotywa zawiozła nas do NAC. Przed meczem mieliśmy dobre nastroje, mogliśmy nawet wygrać i zrobiliśmy to w piorunujący sposób. Druga minuta to wielka radość zespołu, bowiem bramkę zdobył Radomski potwierdzając swoje umiejętności. Do przerwy dwa razy trafił Harasimowicz i praktycznie było po meczu. W szatni nie było sposobności, by coś powiedzieć – byle tak dalej. Podenerwowani gospodarze zdobyli bramkę już w pierwszych minutach drugiej połowy, lecz to było wszystko na co było ich stać. Czarę goryczy przelał Lurling i zmiennik Nikiforenko – Kallstrom ustalając wynik na 5:1 dla Heerenveen. Było bardzo dobrze – myślałem. Byle tylko tak wygrać z Aston Villą i jestem w siódmym niebie.
Na nasze nieszczęście pierwsi bramkę strzelili Anglicy, a konkretnie Bosko Balaban – ten który zdobył zwycięskiego gola w pierwszy meczu. Świetna przewrotka pokazała jak dobrze mieć gwiazdę w drużynie. Jednak szybko wyrównaliśmy za sprawą Harasimowicza, który świetnie pokazał się Nikiforence. W tym momencie stan dwumeczu wynosił 2:1 dla gospodarzy czyli Aston Villi. Nam wystarczył by tylko jeden gol do awansu do Pucharu UEFA. Do pierwszej połowy próbowaliśmy atakować, lecz z różnym skutkiem. Niestety nie strzeliliśmy gola. Na drugą część meczu wpuściłem Hakansona z myślą, że może on coś zrobi. Niestety – postawa moich piłkarzy zmusiła mnie do desperacji – gra presingiem i przestawienie dwóch defensywnych
pomocników bardziej do przodu. To do końca nie przyniosło rezultatu, a wręcz nas dobiło, kiedy w 90 minucie bramkę strzelił Ginola. To oznaczało nasz koniec w Europejskich Pucharach. Po meczu prezes nie był zły i usprawiedliwił mnie, mówiąc, że oni byli dzisiaj minimalnie lepsi, tylko nasza słaba postawa fizyczna zadecydowała o porażce. Po meczu poszedłem do szatni:
-
Nie martwcie się. Zapewne jesteście lepsi od nich, tylko dzisiaj nie wyszło. Twierdzę, że pokażecie się z lepszej strony lidze – tak jest? - w ten sposób rozszedł się mój optymistyczny głos na całą szatnie.
-
Tak jest oficerze - rzekł Radomski
-
Jesteśmy profesjonalistami, lecz nie zapominamy o wartościach jakie występują w życiu. Pan i prezes właśnie kieruje się wartościami moralnymi, a nie gani nas. Pan jest wyrozumiały i to jest dla nas najważniejsze, prawda?! – powiedział ze wzruszeniem Lurling.
-
Prawda! - odrzekła chórem reszta drużyny.
-
Cieszę się, że mnie rozumiecie. A teraz idźcie się wykąpać. Do zobaczenia na treningu. Piłkarze mnie zaskoczyli. Jednak udowodnili, że są prawdziwymi ludźmi niezważającymi na pieniądze, a na wartości takie jak fair play czy wyrozumiałość.
Z płacami nadal było źle. Zaoferowałem obniżenie kontraktów kilku zawodnikom, a byli to m.in. Jensen, który na dobre stracił pozycje w zespole, Allback i Radomski. Tylko tych dwóch ostatnich zgodziło się na minimalne obniżenie pensji. Z kolei Jensen się nie zgodził. Coś tam marudził o motywacji. Zarzucał mi cynizm. Jako, że jestem osobą żywiołową wystawiłem go na listę transferową. Na początku się nikt nie zgłosił – zobaczymy co będzie dalej. Wreszcie mając dłuższą, pięciodniową przerwę mogliśmy odpocząć przed meczem z Utrechtem. Te kilka dni minęło jak ręką odjął i 26 sierpnia w niedzielę witaliśmy graczy w czerwonych strojach. Jeszcze przed meczem w tabeli prowadziliśmy, jednak tyle samo punktów miał wielki pretendent do tytułu – PSV. Miałem nadzieję, że przynajmniej dzisiaj prowadzenia nie stracimy. I nie myliłem się. Chociaż mecz Utrecht potraktował poważnie to i tak nie uniknął porażki, i to jakiej.
Wygraliśmy 6:2. Hatt-ricka strzelił Harasimowicz. Dzielnie asystowali mu Nikiforenko, Allback oraz Holm, który wreszcie przełamał się i wykorzystał jedenastkę. Warto dodać, że mecz miał niecodzienną oprawę, gdyż zaraz po nim młoda para z Heerenveen wzięła ślub na płycie boiska. Więc kibice świętowali podwójnie. Miesiąc się skończył, dlatego prezes wraz z zarządem przedstawili mi raport o mojej pracy. Zdanie na mój temat było pozytywne. Klub widział mnie w roli trenera przynajmniej na dwa sezony. Czyżby niezbyt pochopnie? Następny tydzień to treningi, treningi i jeszcze raz treningi, ponieważ do następnego meczu z Twente mieliśmy jeszcze 9 dni. Przyczyną tej przerwy były mecze eliminacyjne do MŚ w Korei i Japonii 2002. Tymczasem PSV zapowiada, że zdobędzie mistrzostwo, a my, czyli S.C. Heerenveen niedługo rozpocznie serię porażek. Ewidentnie było to coś w rodzaju zaczepki, jednak nie chciałem psuć wizerunku klubu. W szczególności, że PSV będzie się jeszcze gryźć w zęby, kiedy będziemy długo prowadzić w tabeli, a już na pewno wtedy, kiedy zdobędziemy mistrzostwo.
Z Twente graliśmy na wyjeździe. Mecz był bardzo wyrównany. Bogaty w niezłe zagrania. Jednym z wartych odnotowania na pewno jest świetne uderzenie De Witte z wolnego. Na nasze szczęście uderzenie sparował Vonk. Mimo wyrównanego meczu to my wygraliśmy za sprawą bramki „do szatni” Nikiforenko.
Tydzień później mieliśmy grać z Willem. Definitywnie w pierwszym składzie przestał grać Bak Jensen. Mecz był bardzo emocjonujący. Już w pierwszych minutach straciliśmy bramkę po strzale Bombardy. Później ataki mojej drużyny przyćmiły wręcz ośmieszające triki gospodarzy. Jednak po dwóch, nieuznanych bramkach ze spalonego strzeliliśmy gola, a konkretnie Harasimowicz. Była 43 minuta. Po wznowieniu nie działo się nic, aż w 80 minucie
Bombarda ruszył na naszą bramkę po prostopadłej piłce. Wynikiem było podwyższenie na 2:0. Ale sędzia po konsultacji orzekł, że był spalony. Wywołało to głośne gwizdy ze strony trybun, ale sędzia był nieustępliwy. Zaraz później strzelił Holm trafiając do bramki. Sędzia uznał bramkę. Chwilę później Willem musiało wyjmować piłkę z bramki po strzale Radomskiego. Wywołało to wielką wściekłość gospodarzy, gdyż bramka Polaka była bardzo kontrowersyjna i do końca nie można było stwierdzić, czy zdobyta była prawidłowo. Wynikiem dyskusji była czerwona kartka dla gracza Willem. Tak to się zakończyło. W sumie bramek padło siedem, z czego trzy sędzia nie zaliczył. Ale faktem było, że wywieźliśmy trzy punkty. Sytuacja w tabeli po tej kolejce była nieciekawa dla Ajaxu. Zaliczył on bowiem dwie porażki i remis, co plasowało go na ostatniej pozycji. My natomiast graliśmy zaskakująco dobrze zajmując pierwszą pozycję. Po piętach deptało nam niestety PSV oraz Feyenoord ze stratą odpowiednio dwóch i trzech punktów. O pracę nie mam się co martwić – i tak było lepiej niż tego się tego spodziewałem.
Wszyscy byli zadowoleni, co stawiało mnie w komfortowej sytuacji przed meczem RBC w pierwszej rundzie Pucharu Holandii. Wygraliśmy z trudem 2:1 po bramkach Świętochowskiego oraz Nikiforenko. Kolejny mecz był już łatwiejszy. Był nim mecz z Vitesse.
W pierwszym kwadransie gry Marcin Harasimowicz wskoczył na fotel lidera strzelców zdobywając dwa gole. Jedna bramka padła po zamieszaniu na polu karnym z której ogromną ręką wyszedł Haraś, a druga po rzucie rożnym, który po raz kolejny bezbłędnie wykonał Lurling. Kolejne minuty to zwykła kopanina w stronę bramki Vitesse, jednak nasza przewaga nie została udokumentowana golem. Gdyby ktoś postawił u bukmachera na to, ze Harasimowicz zdobędzie Hattricka wygrałby duże pieniądze. Bowiem pod koniec meczu wynik ustalił po indywidualnej akcji Harasimowicz, który został graczem meczu. Niestety kontuzji dostał Lurling, który jak nasz zbawca ratuje zespół od kolejnych porażek celnie wrzucając piłkę na głowę napastników. Niestety mamy też inne kłopoty – zawodnicy nie chcą podpisywać kontraktów. Jedną przyczyną jest po prostu brak kasy w klubie równającej się z ich żądaniami. Po drugie niby wszyscy są szczęśliwi, jednak kontraktów podpisywać nie chcą. Jeśli ta tendencja będzie się dalej utrzymywała to z pewnością w przyszłym sezonie kadra liczyć będzie 14 zawodników. Musiałem działać, gdyż sytuacja w klubie była bardzo ciężka. Z jednej strony dobre wyniki z drugiej bieda. Toteż na listę transferową poleciał Allan Bak Jensen. Mój ruch wywołał duży odzew i chyba nie będzie problemem, aby zawodnika sprzedać. Po dobrej serii w lidze specjaliści przewidywali, że tym razem przegramy. Konkretnie z drużyną De Graafschap. Dziennikarze w roli cudotwórcy widzieli Dennisa Schulpa, który miał nas pogrążyć. Ja natomiast nie brałem sobie tego do serca. Odważyłem się poeksperymentować w składzie wystawiając Kallstroma zamiast Nikiforenko oraz Allbacka za Ivar’a van Dinteren’a, który nie zachwycał. Miałem wrażenie, że nie może się odnaleźć w nowym klubie. Z tego co jeszcze mnie zaciekawiło De Graafschap rozpoczęło bardzo ofensywnie taktyką 4-4-2. Na ich szczęście zdobyli szybko bramkę, bo błędzie Kallstroma, który wybijając piłkę z rzutu wolnego podał wprost pod nogi napastnika gości – Schulpa. Było jasne, że fachowcy po część się nie pomylili co do gry Holendra. Jednak to była dopiero piąta minuta. A już w 20 minucie musiałem dokonać zmiany. Widząc, że Kallstrom nie ma żadnej wizji, by rozgrywać musiałem wpuścić zmęczonego asa – Sergeya Nikiforenko. Zaraz później po długim krzyżowym podaniu Holma z główki wyrównał Harasiomiwcz potwierdzając, że w powietrzu nie ma sobie równych. Już osiem minut później gola zdobywa Nikiforenko. Idąc za ciosem zupełnie dwie minuty po bramce Białorusina pięknym strzałem z pola karnego popisuje się Haraś. Goście starali się szybko zkontratakować, lecz mecz życia rozgrywał Nikiforenko,
który starał się być wszędzie – nawet w obronie. Końcówka pierwszej połowy nie przyniosła bramek. Już na początku następnej połowy widać było ogromne zaangażowanie Schulpa i Deledetakisa, którzy coraz to groźniejszymi atakami ośmieszali naszą obronę. Chwilę później było już faktem, że prowadziliśmy 3:2. Druga bramkę strzelił reprezentant Togo – Tchangai po dośrodkowaniu z rzutu rożnego. W tym momencie przeszły mnie dreszcze – wygrana mogła uciec w przeciągu chwili. W dodatku słabo grał Vonk. Na szczęście z opresji wybawił mnie znów Nikiforenko strzelając celnie w 59 minucie. Zresztą faktem jest, że była to szybka odpowiedź. W końcu ten pomocnik potrzebował na to trzech minut. To nie był koniec naszej dominacji w tym meczu. Tym razem hattricka zdobył Sergey – strzelając z rzutu wolnego. Mecz zakończył się wysokim wynikiem – 5:2 dla nas. Zawodnikiem meczu został Nikiforenko. Świetnie zagrał Bak Jensen asystując dwa razy.
Bardzo dobrze graliśmy w ofensywie. Zresztą mówią to gole zdobyte dotychczas w ciągu siedmiu spotkań – 26 bramek. Niestety o wiele gorzej grała defensywa, co nie przeszkadzało na szczęście wygranym. Łącznie straciliśmy 7 bramek. To i tak był świetny wynik, szczególnie porównując je z bramkami strzelonymi. Przed meczem z Graafchap liczyliśmy na to, że Vitesse spróbuje z nimi wygrać lub zremisować. Dałoby to nam świetną pozycję wyjściową przed meczem właśnie z PSV. W szczególności, że nie grał Kezman i van Bommel. I mogło się to stać, bo do 70 minuty był remis. Niestety chwile później jedynego gola strzelił Vogel dając zwycięstwo klubowi z Eindhoven. Byłaby to nie mała sensacja, gdybyśmy prowadzili pięcioma punktami.
Od tej pory byłem osobą dość popularną. Choć rozdawanie autografów przeważnie na wyjazdach mnie omijało, to wywiadów udzielać musiałem. Jednego, bardziej profesjonalnego(z racji, że emitowany był po meczu w TV) już udzieliłem. Była to stacja ze stolicy, z TV Holland. Gdy pierwszy raz podbiegł do mnie redaktor byłem trochę stłumiony. Od dzieciństwa cechowała mnie zbytnia nerwowość, tym bardziej przed kamerami, więc byłem trochę niespokojny o to, co powiem:
Redaktor: Ma pan za sobą świetną passę. Taki klub jak Heerenveen, wcześniej nie zaliczany do czołówki gromi każdego, kogo napotka na swojej drodze......
Ja: Rzeczywiście – wygrywamy. Mamy zgrany kolektyw i myślę, że tak zostanie. Przynajmniej do nadchodzącego dużymi krokami meczu z PSV. Zresztą ja mam we wygrane raczej mały wkład. Jedyne co może być moją zasługą to dobra taktyka. To raczej gracze powinni przyjmować gratulacje i udzielać wywiadów. Co do „napotkania każdego na swojej drodze...” i wygrania z nim – to nie jestem tego taki pewny. Mamy pewne kłopoty, jednak to już nasza sprawa.
Redaktor: Jakieś szczegóły?
Ja: Nie, niestety nic nie mogę powiedzieć.
Redaktor: Jakie macie cele na przyszłość?
Ja: Zakwalifikować się do europejskich pucharów i rozbudować stadion.
Redaktor: A więc życzymy wszystkiego dobrego SC Heerenveen i dziękuje za rozmowę.
Ja: Ja również dziękuje.
Rozmowa dosyć się udała. Jedyne za co prezes może mnie wyzwać to powiadomienie telewizji o jakiś kłopotach. Te rzeczywiście były i to nie byle jakie. Po pierwsze stadion był za mały, a co za tym idzie forsy było brak. Po rozmowie prezes wezwał mnie do gabinetu.
-
Mam dobrą wiadomość.... - powiedział prezes w ten sposób, jakoby trafił na żyłę złota, czy coś podobnego.
-
Mianowicie co? - zniecierpliwiony zapytałem.
-
Trafił się potencjalny nabywca Bak Jensena – Sedan. Oferują nawet całkiem przystępną cenę – 2,5 mln. Ł. Myślę, że nie powinniśmy się nawet zastanawiać. -
Masz rację, nie będziemy czekać. Może starczy kasy na płace. Oj wredne PSV oni mają stadion, a my – chatkę puchatka - odpowiedziałem prezesowi takim głosem, jakbym prowadził z nim kłótnię.
-
Poza sprzedaniem Bak Jensena ma do Ciebie prośbę – rozbudujmy stadion! - kontynuowałem.
-
Niestety to niemożliwe
. Rozumiem Cię, ale niestety nie zrobimy tego. Nie stać nas. Być może po sezonie znajdziemy jakiś sponsorów, lecz teraz to niemożliwe. - odrzekł prezes. W jego oczach dało się dojrzeć dużą szczerość, więc nie najeżdżałem dalej.
Ja natomiast zaakceptowałem ofertę dotyczącą Bak Jensena. Źle zaczęło dziać się w zespole. Wielce obrażony na świat był Jensen, Daniel Jensen. Wcześniej pupilek poprzedniego trenera w moich oczach nie znajdował uznania, więc nie wystawiałem go do składu. Z tych i jeszcze innych przyczyn Jensen był przygnębiony i majaczył coś o odejściu.
Daniel Jensen i jego problemy Poszedłem mu na rękę i wystawiłem go na listę transferową już chyba drugi raz w sezonie. Jak mogłem spodziewać nikt się nie zgłosił po pierwszych dwóch dniach od wystawienia. Rozwiązać kontraktu też nie mogłem, gdyż Jensen musiałby dostać astronomiczną rekompensatę. Dlatego postanowiłem zostawić tą sprawę w spokoju, w nadziei, że ktoś się zgłosi. Tymczasem na przełomie października rozgrywano eliminacje do Mistrzostw Świata w piłce nożnej. Dobrze szło Anglii, która wygrała z Grecją, jednak do Niemców było jej daleko. Również Polska stała się fenomenem eliminacji pokonując na Śląskim Ukraińców 3:1. Swoją dobra partię rozegrał Radomski, z czego bardzo się cieszyłem.
A reprezentacja wygrywa...Po jedenastu dniach przerwy Erdevise ruszyła na nowo. Graliśmy z Den Bosch na wyjeździe. W pierwszych minutach meczu zaatakowaliśmy rywala wszystkimi formacjami. Świetną szanse miał Ebbinge, jednak brakowało mu wyczucia. Gdy Lurning dostał kontuzji musiałem go zastąpić inny gracz. Był to Jefrey Tallan, który zrobił to świetnie. Najpierw po pierwszym kwadransie gry po jego podaniu z dwóch metrów, piłkę do siatki wbił Allback. Kris Mampaey – bramkarz gości miał nadal dużo pracy, gdyż to w 23 minucie Harasimowicz mógł zdobyć drugiego gola, myląc się po zespołowej akcji całego zespołu.
Jefrey w akcji Jednak czego nie zrobił Haraś, to zrobił Świętochowski. Młody Polak umieścił piłkę w siatce po dośrodkowaniu...Tallana z prawej strony. Inicjatywy gości nie było wdać, poza tym, że jeden z napastników próbował strzelać, jednak nie wyszło mu to, gdyż świetnie grający Klompe zablokował strzał z prawie 25metrów. Goście zmobilizowani w trakcie przerwy próbowali zagrozić nam w drugiej połowie groźnymi kontrami. Albo robili to źle, albo nie umieli tego robić, jednak faktem było, że nie wyszło to im i tylko narazili się na straty. Niestety nie potrafiliśmy wykorzystać braku asekuracji obrońców przeciwnika. Do 75 minuty pozostała gra zachowawcza, by utrzymać wynik. To co było dziwne, to to, że
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ