Przerwa zimowa. Trwający ponad sto dni czas bez meczów o punkty – a więc teoretycznie – stan błogiego spokoju i szykowania się do końcowej walki o trofea. Należy jednak podkreślić słowo „teoretycznie”. W polskiej lidze bowiem w tym okresie rozpętała się prawdziwa burza.
Wszystko zaczęło się w Amice. W początkach grudnia cała piłkarska Polska doznała szoku. Piłkarze wronieckiego klubu otwarcie zbuntowali się przeciwko trenerowi Majewskiemu! Trener Majewski ustalił, że treningi zostaną wznowione dokładnie 1 stycznia, co piłkarzom nie odpowiadało zupełnie. Co więcej: władze klubu w owym konflikcie nie tylko nie poparły trenera, ale wręcz oficjalnie upomniały szkoleniowca za takie innowacyjne pomysły jak rozpoczynanie przygotowań do rundy wiosennej w Nowy Rok. Tego Majewskiemu było za dużo. Złożył dymisję, która została zresztą przyjęta.
Skutki sytuacji we Wronkach niespodziewanie miały swoje efekty również w Lechu i to w najmniej oczekiwanym momencie. Data klubowej Wigilii została ustalona na 21 grudnia, aby wszyscy zawodnicy, trenerzy i działacze mogli spokojnie przygotowywać się do gwiazdki w rodzinnym gronie. Atmosfera była wręcz znakomita. Podzieliliśmy się opłatkiem i zasiedliśmy do posiłku. Po kolacji przyszedł czas na lampkę szampana na Nowy Rok, bowiem następny trening i – co za tym idzie, spotkanie w tak szerokim gronie odbyć miało się dopiero w drugim tygodniu stycznia.
„Chłopaki, chciałbym Wam bardzo podziękować za miniony rok... Co ja mówię, rundę właściwie... (brawa) Udawało nam się w zasadzie wszystko i mam nadzieję, że Lech, chłopaki, pod koniec sezonu będzie na podium mistrzostw Polski (brawa). Niestety już beze mnie chłopaki… (na sali dały się słyszeć odgłosy zdziwienia) ponieważ Amica zaproponowała mi posadę szkoleniowca i, chłopaki, ja tę propozycję przyjąłem.” Zatkało nas wszystkich, a najbardziej prezesa Majchrzaka, który zdążył tylko wydukać, że przecież Michniewicz ma podpisany kontrakt. Okazało się jednak, że w kontrakcie była klauzula o tym, że Michniewicz może odejść do Amiki właśnie, bo to jego ukochany klub.
Sytuacja była nieciekawa – klubową kasę nie sposób nazwać było wypchaną, a pierwszego trenera brak. Dlatego też nie zdziwiłem się, kiedy w Sylwestra zadzwonił do mnie prezes Majchrzak i po złożeniu noworocznych życzeń zaproponował mi poprowadzenie pierwszej drużyny. Ba, tak mnie ta propozycja uradowała, że właściwie z Sylwestra pamiętam tylko ów telefon.
Jakby więc nie patrzeć – karierę w Lechu zrobiłem błyskawicznie. Oczywiście w nowej sytuacji musiałem zrezygnować z prowadzenia zespołu rezerw, który powierzyłem Jarkowi Araszkiewiczowi. Jego też awansowałem na swojego asystenta, gdyż pieniędzy na zatrudnienie nowego nie było. Postanowiłem również przesunąć pierwszy trening na 16-tego stycznia, wtedy bowiem z Doniecka przyjeżdżał do nas zakontraktowany wcześniej Assane N’Diaye, a chciałem żeby był z drużyną od początku.
Czas pozostały do wznowienia zajęć z drużyną był coraz krótszy, postanowiłem go jednak jak najpełniej wykorzystać. Pojeździłem więc trochę po okolicznych wsiach w poszukiwaniu jakichś piłkarskich talentów. Na pierwszy trening w nowej roli chciałem koniecznie przyszykować jakąś niespodziankę. Okazało się jednak, że w Wielkopolsce talentów po prostu zaczyna brakować...
W polskiej lidze trwała przerwa zimowa, jednak Liga Mistrzów ciągle grała. Wisła po remisie 0-0 z Marsylią i zwycięstwie 2-0 nad VfB Stuttgart zakończyła rozgrywki w fazie grupowej na drugim miejscu i przeszła do 2. rundy. Jednak nie to było największą sensacją przerwy zimowej. Tą był transfer Sebastiana Mili do Realu Madryt! Suma odstępnego nie została ujawniona…
W końcu nadszedł upragniony przez mnie 16 stycznia 2004 roku. Wtedy po raz pierwszy samodzielnie prowadziłem zajęcia treningowe. Reżimu jednak nie miałem zamiaru zmieniać, skoro ten przynosił takie efekty jak 2. miejsce w ekstraklasie. Jako nowy trener zostałem ciepło
przyjęty przez drużynę, w końcu zdążyłem się już z nimi trochę poznać przez ostatnie pół roku. Z kilkoma starszymi dawno już byłem na „ty”, innym zaproponowałem to właśnie na pierwszym treningu, na co ochoczo przystali. Assane N’Diaye znalazł wspólny język z Piotrem Świerczewskim (świetnie dogadywali się po francusku, a Świerczewski obiecał być tłumaczem N’Diaye’ego), a Suleimanowi Mohammedowi tłumacz już nie był potrzebny, bo podstawy polskiego miał już opanowane.
Trzeba było czym prędzej zorganizować jakieś zgrupowanie. Z takimi pustkami w kasie na obóz zagraniczny nie mogliśmy sobie pozwolić, więc prezes Majchrzak zorganizował nam dwutygodniowy pobyt w pobliskich Szamotułach i zakontraktował sparingi z Polonią Bydgoszcz, Lechem Zielona Góra i TKP Toruń.
Z bardzo dobrej strony od początku styczniowych treningów pokazywał się Świerczewski. Nie tylko biegał za dwóch, ale i nawoływał do wzmożonych wysiłków swoich kolegów. Dzięki temu bardzo zyskał w moich oczach, postanowiłem więc złożyć mu propozycję przedłużenia kończącego się po sezonie kontraktu. Ze względu na stan klubowych finansów jego pensja uległaby lekkiej redukcji, jednak Piotrek nie widział w tym problemu, czym zasłużył sobie u mnie na kolejnego plusa. W Lechu grać będzie jeszcze przez dwa lata.
Tuż przed pierwszym sparingiem z Polonią Bydgoszcz zadzwonił do mnie z Poznania prezes Majchrzak. Okazało się, że do klubu wpłynęła propozycja kupna Łukasza Madeja. Młodym pomocnikiem zainteresowane było… Vasco da Gama. Zaoferowali 1,1 miliona zł od razu, kolejne 4 miliony w ratach spłacanych przez najbliższe półtora roku, 20% od następnej sprzedaży oraz środkowego pomocnika Wagnera. Postanowiłem zapytać o zdanie Madeja. Ten stwierdził, że gra w lidze brazylijskiej nie wchodzi w grę, więc powiedziałem Majchrzakowi, aby odrzucił propozycję, co też – z ciężkim sercem – uczynił.
Obóz w Szamotułach można z pewnością uznać za udany, nie można tego jednak powiedzieć o wynikach sparingów. Zwycięstwo nad bydgoską Polonią 2-0 oraz dwie porażki po 1-0 z TKP Toruń i Lechem Zielona Góra z pewnością nie są wynikami pozwalającymi wpaść w samozachwyt. Okazało się wówczas, że nie mamy zbyt silnej ławki rezerwowych. Najważniejszym efektem obozu był fakt, że wykrystalizowała się pierwsza jedenastka. Sezon rozpoczniemy bez wątpienia w zestawieniu: Piątek – Kaczorowski, Wójcik, Bosacki, Lasocki – Madej, Goliński, Świerczewski, Grzelak – Zakrzewski, Reiss. Postanowiłem jednak porozmawiać indywidualnie z każdym graczem pierwszego zespołu o tym, czego od niego na boisku oczekuję. Jaki to odniesie skutek? Nie wiem.
Do wznowienia rozgrywek został jeszcze cały luty. Nie było co kombinować – trzeba po prostu jak najlepiej przepracować ten okres już w Poznaniu. Po powrocie z Szamotuł przejrzałem pocztę internetową, gdzie zauważyłem e-maile od wysłanych w różne strony Polski i Europy klubowych szperaczy. Znaleźli oni dla mnie kilku ciekawych zawodników, którzy będą mogli przejść po sezonie bez odstępnego. Po kilku dniach podpisałem wstępne kontrakty z Dariuszem Żurawiem (środkowy obrońca, 31 lat) z Hannover 96 i Ireneuszem Kowalskim z lubuskiego Zagłębia (prawy lub środkowy ofensywny pomocnik, lat 24). Czy na tym skończą się wzmocnienia na przyszły sezon? Jak spisze się Lech w pierwszych meczach rundy wiosennej Ekstraklasy? Czy wygramy dwumecz z Widzewem w półfinale Pucharu Polski? Odpowiedzi na te i inne pytania w następnej części, która ukaże się już niebawem.
CDN.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ