- Czy my w ogóle wiemy coś konkretnego o Nim? - zapytał Donato Morelli, dyrektor generalny włoskiego klubu Serie C1/B o wdzięcznej nazwie Martina.
- Cóż...tak naprawdę, to to nie jest nieznana osoba...wszak to syn samego Enzo Varziniego!! Zresztą pokazał już wystarczająco, aby uznać go za dobrego managera. Pamiętasz Enzo Varziniego? Pamiętasz ten mecz z Napoli? Pamiętasz, co mówił Enzo w knajpie? Że to jego syn rozpracował ich taktykę mając zaledwie 11 lat! - skontrował Gianfranco Chiarelli, prezes Martiny.
- Przecież nic więcej o nim nie wiemy! Nie wiemy nawet kim dokładniej jest! - wtrącił się wyraźnie rozjuszony Antonio Cassano, Dyrektor zarządu.
- Przyjmij to sobie do wiadomości Antonio, że jesteś doprawdy dorodnym ciołkiem, skoro nie słyszałeś nic a nic o Enzo Varzinim. - Gianfranco nie dawał za wygraną.
- Przyjmij to sobie do wiadomości, Gianfranco, że wiem bardzo dobrze kim był Enzo! - odpowiedział Antonio, a jego dostojną twarz zalała czerwień.
- Wolę Ci jednak mój drogi powtórzyć całą historię. Jak pamiętasz, a może i nie, Enzo bywał bardzo często w Mediolanie, gdzie w końcu poznał swoją przyszłą żonę, Marię. A jeśli znasz tak dobrze historię Enza, to powinieneś wiedzieć, że dokładnie 29 czerwca 1966 roku przyszedł na świat jego potomek. Enzo promieniał ze szczęścia. Dał mu na imię Paolo. Paolo był wykapanym ojcem. Podobny wygląd, ten sam typ myślenia i...ten sam talent managerski. A nie muszę chyba mówić, że stary Varzini był managerem wprost genialnym? Gdyby nie jego miłość do klubu zapewne dziś prowadziłby jakiś Milan albo inny Juventus. On naprawdę cenił sobie lojalność, syn zresztą też. Niestety, tacy ludzie odchodzą najszybciej...przez swoją energiczność odpalił na zawał w wieku 69 lat... - tu na chwile Gianfranco zawiesił głos, jakby chcąc sobie przypomnieć trochę dokładniej tego wspaniałego człowieka, z którym tyle przeżył - ...pamiętasz, jak syn to przeżywał?
- Pamiętam Gianfranco...pamiętam wszystko...to był wspaniały człowiek - przyznał Antonio, jednak już nie mówił zdenerwowanym tonem - Może faktycznie warto dać mu szanse? Co ty na to Donato?
- Skoro wy jesteście za, to ja niestety niczego nie zmienię. Jednak dalej twierdzę, że nie jest to najlepszy pomysł. Jest przecież tylu zdolnych managerów, którzy mogliby pomóc naszej Martinie w walce o utrzymanie!
- Czyli zatrudniamy go - powiedział trochę weselszym tonem Gianfranco.
- Zatrudniamy - powiedział Antonio.
- Zatrudniamy - raczej wymruczał, niż powiedział.
- No to super!! Jutro porozmawiam z Nim na temat jego przejścia do Martiny - zakrzyknął wyraźnie rozweselony Chiarelli i wybiegł jak oparzony z sali konferencyjnej.
- On zwariował...na starość zwariował - powiedział cicho Donato.
- Nie...to jest niemożliwe!! Czyli jednak dostanę pracę w waszym klubie?? - ledwo wymamrotałem, będąc w szoku, że znajdzie się ktoś, kto będzie chciał zatrudnić mnie jako managera. Czyżby sława ojca? A może jacyś naiwniacy? Może chcą mnie wkręcić w jakieś oszustwo? Echhh...trudno, i tak nie mam innego wyjścia. Skończyłem kurs trenerski, więc musze to wykorzystać, a tutaj dadzą mi trochę kasy.
- Oczywiście!! Zawsze ceniliśmy sobie dobrych, młodych trenerów - wysapał podniecony Gianfranco Chiarelli, prezes klubu piłkarskiego Martina.
Oj, facet pali Niemca jak nie wiem co...ja młodym trenerem? Toż to ja mam 39 lat! - pomyślałem sobie, lecz moje rozważania przerwał głos Gianfranca.
- Zostanie pan zatrudniony na okres jednego roku. W tym czasie będzie pan otrzymywał 1.000 funtów szterlingów tygodniowo. To jest chyba wystarczająca suma, jak na managera na tym szczeblu ligowym? Oczywiście w miarę odnoszonych sukcesów będzie otrzymywał pan wyższe wynagrodzenie, ale na razie ma pan za zadanie utrzymać Martine w lidze. To jak...podpisujemy? - podniecenie Gianfranca rosło z minuty na minutę.
- O...oo...oczywiście! - wymamrotałem po raz kolejny, oszołomiony możliwością takiej kasy za samo siedzenie w wygodnym fotelu i
zbijaniu bąków. To jednak prawda, co mówił mój ojciec, że wokół futbolu kręci się gigantyczna kasa. Po chwili podpisałem kontrakt, pod którym znajdował się teraz zgrabny napis - Paolo Varzini.
Właściwie nawet nie zauważyłem, że dzień się skończył. Byłem po prostu zaszokowany! Czyżby wreszcie moje życie miało się odmienić? - rozmyślałem tak sobie, leżąc w ciepłym łóżeczku przy laptopie, popijając herbatkę i buszując po stronach. - O, proszę...nowy artykuł na Onecie. Hmmmm...cosik o tajemnicy Trójkąta Bermudzkiego. Ale nie, to nie dla mnie. Lepiej przejrzę sobie newsy ze świata piłkarskiego - otworzyłem nowe okno stronki i zagłębiłem się w lekturę. Problem polegał jednak na tym, że nic nie rozumiałem z tego, co przeczytałem. Po prostu nie potrafiłem się skupić na czytaniu, mając w głowie tyle różnych, sprzecznych czasem myśli i pomysłów. Złapałem się nawet na tym, że przez chwilę bezmyślnie wpatrywałem się w jedno słowo, nie zwracając wcale uwagi na to, że herbata prawie opuściła kubek. Wiele osób nie potrafi pojąć jak to jest możliwe, że coś takiego jak ja może istnieć na świecie. Ja, wiecznie ponury, szorstki, nieprzyjemny. Włoch mający korzenie polskie (moja prababka była Polką), któremu się poszczęściło. Człowiek, który żył w cieniu swego ojca, na którego patrzą przez pryzmat dokonań i umiejętności jego ojca, który ciągle jest do niego porównywany oraz od którego wymagają tego samego, czego od ojca. Czy jest możliwe, aby syn był aż tak niepodobny z charakteru do swojego wzoru, na którym się opierał? Do ojca, który był dla wielu ludzi autorytetem. Do ojca, który zawsze miał czas dla syna, który był żywiołowy, energiczny, miał poczucie humoru, chodził wiecznie uśmiechnięty, był lojalny, był wierny. Właściwie z ojcem łączy mnie niewiele. Jedynie podobny wygląd, lojalność oraz żywiołowość. Mimo tego, że staram się być taki, jak ojciec, to nie udaje mi się to. Ani w kwestii mentalności, ani w życiu miłosnym, ani w pracy. Po prostu ja jestem inny od mojego ojca. On potrafił idealnie radzić sobie ze stresem nawet przed wielkim meczem, a ja ledwo sobie daje radę po objęciu trzecioligowej Martiny. Paranoja...oni na pewno będą twierdzić, że z ich klubem dokonam tego, co i mój ojciec ze swoim. Tak...na pewno...na...
Zasnąłem. I nagle obudziłem się...tak zupełnie nagle. Otworzyłem oczy. Spojrzałem na zegarek, który wskazywał godzinę 9 minut 17, czyli na obecny stan spóźnienie do pracy o 17 minut. To był chyba powód tego, że zerwałem się nagle jak oparzony. Popędziłem do łazienki wziąć szybki prysznic, w oka mgnieniu założyłem białą koszulę, czarne spodnie a w rękę wziąłem marynarkę. Zawiązałem jeszcze krawat (trochę za mocno), przejrzałem się w lustrze (zauważyłem, że moja twarz zaczęła nabierać koloru fioletowego. Oj, trzeba poluzować krawacik) i popędziłem na parking do swojej czarnej Skody. Wyruszyłem z parkingu, już przejeżdżałem przez skrzyżowanie, gdy nagle jak coś nie huknie z prawej strony! Moja głowa uderzyła o kierownicę, z której wyskoczyła poduszka powietrzna. Poczułem, że prawa część auta jest zgniatana, a że z mojego nosa sączy się krew. I nagle...
Obudziłem się! Spojrzałem na zegarek, który głosił, iż jest godzina 2 minut 8 a ja jestem w łóżku poplamionym herbatą. Oczywiście to ostatnie udało mi się samemu wywnioskować, a dokładniej poczuć. Niespokojnie rozejrzałem się po swoim pokoju, w którym panoszyła się ciemność. Poczułem, że jestem nieźle spocony. Dotknąłem swoją ręką nosa. Na całe szczęście był cały. A więc to tylko sen? Boże...mam przynajmniej nadzieję, że nie proroczy. W końcu jutro czeka mnie wielki dzień!
Błyskawiczna pobudka, sprinterskie śniadanie i już siedzę w swoim autku. Zadziwiające, jak szybko można podjechać pod stadion. Wysiadam z auta, trochę zdenerwowany przygładzam garnitur i udaję się do środka. Wita mnie radosna twarz Gianfranca Chiarelliego oraz posępne, ponure wręcz mordy Antonio Cassano oraz Donato Morelliego. Poczułem się jak w domu. Z takimi mordami wyglądali podobnie jak ja po przegranym meczu. Trochę, jak moi mniej ponurzy bracia. Fajno.
Gianfranco Chiarelli wyrwał mnie swym głosem z błogiego zamyślenia. Wszak oprowadzał mnie po stadionie.
- Witamy na Gian Domenico Tursi!! - zakrzyknął swym radosnym tonem w chwilę potem, gdy wyszliśmy na trybuny. Wyglądał na dumnego ze stadionu. Może to była dla niego chluba drużyny? Stadion w moich oczach nie wzbudził jakiegoś gigantycznego zachwytu. Owszem, był ładny, w miarę zadbany, ale bardzo mały. Mieścił 5000 osób na siedząco. No, lepsze to, niż nic. Małe miasto, mały stadion. Po prawie godzinnej przechadzce weszliśmy w końcu na boisko. W tym czasie Gianfranco zapoznał mnie z resztą sztabu szkoleniowego. Składał się on z jednego trenera (Savino Liso), trzech fizjoterapeutów (Francesco Zaurino, Eligio Pizzigallo, Antonio Lemma) oraz jednego szperacza (Angelo Vecchi). Oj, trzeba sprowadzić niedługo kogoś lepszego. Ale obecnie nie mam na to za dużo pieniędzy. A w ogóle to ile ja mam pieniędzy? - spytałem sam siebie w myślach. Gianfranco pośpieszył mi z odpowiedzią.
- Mój drogi! Za zadanie masz utrzymać naszą Martine w lidze. Może to być ciężkie zadanie, bo nie mamy jakiegoś wyjątkowego składu. Wyskrobaliśmy z Donato i Antonio trochę pieniędzy i obecnie mamy 12 tysięcy funtów na transfery. To i tak dobrze!
- Ależ oczywiście...bardzo dobrze - bąknąłem. Nie przejąłem się tym. Spojrzałem, jak grają moi podwładni. I to, co zauważyłem, nie zdziwiło mnie zbytnio. Chłopcy ambitni, gotowi do walki, ale w większości nieprzygotowani do takich bojów. Nie są dobrze wyszkoleni technicznie, ale nadrabiają to zapałem, chęcią walki. Są pozytywnie nastawieni do nowego trenera, mimo tego, że to poprzedni doprowadził ich do awansu do 3-ciej ligi.
Obejrzałem dokładnie trening mojej drużyny pod ręką Liso, po czym jako pierwszy udałem się do swojego biura. Błyskawicznie rzuciłem się do planowania. Która drużyna zagra sparing? Kogo by tu sprowadzić? Jaką taktyką zagrać? Biłem się ciągle z myślami, aż niespodziewanie wybiła godzina 19-ta. Najwyższy czas wrócić do domu i tam na spokojnie przemyśleć całą sprawę.
Wróciłem do domu. Nie rozbierałem się. Zaparzyłem sobie herbaty i z kubkiem wskoczyłem do łóżka. Zarzuciłem laptopa na kolana i już po chwili buszowałem po sieci. Bolące oczy jednak nie dawały za wygraną. W końcu, koło godziny 22-giej, dopiłem lodowatą już herbatę i wyłączyłem laptopa. Najwyższy czas się przespać. Trzeba się wyspać, żeby myśleć. A w tym zawodzie myślenie jest niezbędne.
Pierwszy mecz towarzyski postanowiłem rozegrać z rezerwami mojej Martiny. Miałem 2 dni na zapoznanie się z drużyną, treningiem i taktyką. Sądzę, że w miarę dobrze zagospodarowałem sobie ten czas. Postanowiłem mianować Savino Liso moim asystentem. Widziałem, jak bardzo się z tego ucieszył mimo tego, że jego pensja pozostała taka sama. W końcu jednak nadszedł dzień pierwszego meczu. Moi chłopcy wybiegają na murawę Gian Domenico Tursi. Po chwili pojawił się sędzia Massimo De Santis oraz rezerwy Martiny. Na widowni było 181 osób, gdy mecz w końcu się rozpoczął. I to, co działo się przez te 90 minut było dla mnie szokiem! Albo w rezerwach Martiny są jacyś genialni gracze, albo moja obrona i bramkarz to jedne z największych ciot świata. Obrona co chwile się gubiła, zbierali się w grupki 3 osób na lewej stronie podczas, gdy środek kryła jedna osoba. Jednak to, co zrobili w 70 minucie przebiło wszystko. Rzut wolny z około 35 metrów został wykonany prosto na trzymającego się prawie na linii mojej obrony Matteo Bosi. Przyjął na klatkę, przebiegł z piłką kilka metrów i minął bramkarza delikatnym dryblingiem w prawą stronę, ładując piłkę w pustą bramkę. Było 1:0 i tak już zostało. Po meczu dowiedziałem się, że przez 3 dni będzie pauzować Michele Cazzaro, ale zbytnio mnie to nie obchodziło. Byłem naładowany emocjami. W głowie tłukło mi się jedno - Ja z tymi patałachami mam walczyć o utrzymanie?!?!.
Chwilę później dowiedziałem się z kim przyjdzie mi zagrać w Pucharze Serie .. Moimi przeciwnikami w grupie będą: Sansovino, Bellaria, Morro dOro, Palazzolo, oraz Vigor Lamezia, czyli typowe ogórki. Mam nadzieje, że przynajmniej w tych
meczach moje patałachy nie zrobią mi niemiłej niespodzianki.
Mecz z Cagliari nie był tym, czego się spodziewałem. Po drobnych zmianach taktycznych znowu ulegliśmy 1:0, ale tym razem z honorem. Tak czy siak, pare rzeczy nie spodobało mi się. A co mi się nie podobało?
- Wykoszenie mi dwóch graczy, lewego pomocnika i napastnika przez graczy Cagliari.
- Kolejny błąd defensywy, taki, jak podczas pierwszego meczu. Na całe szczęście Suazo, strzelec pierwszej bramki, miał pecha. Antonio Narciso popisał się ładną obroną.
- Pechowo utracona bramka. Tak sobie Cagliari podawało piłkę, a ja już czułem, co się święci. W pewnej chwili poszło do niekrytego na lewej stronie pola karnego Langelliego, ten w zamieszaniu podał do Suazo, a ostatni wykorzystał nieuwagę i zamieszanie w obronie i posłał piłkę w lewy róg.
- Carmine Brescia. Jak można mieć czyste pole strzału, być na polu karnym i nie potrafić strzelić? Ba, dać sobie odebrać w dziecinny sposób piłkę? Brescia nie popisał się, za długo składał się do strzału i odebrano mu piłkę. A akurat golkiper Cagliari był źle ustawiony. Takie sytuacje pamięta się do końca życia.
Wisła gromi! - tak brzmiał tytuł jednego z newsów na Onecie. Zaciekawiony, kogóż to Wisła mogła rozgromić, wszedłem na podaną stronę. W głowie miałem tylko jedno - dziś rozgrywane były mecze 3 rundy Ligi Mistrzów i grała tam Wisła. Spodziewając się wygranej z jakimś słabiakiem, doznałem nie lada szoku, gdy zobaczyłem kogo to złoiła Wisła. Otóż, moi drodzy, Wisła złoiła wielki i wspaniały Inter! 2:0 na San Siro! Strzelali niezawodni i niezastąpieni dla klubu Frankowski (61) oraz Żurawski (90). Fanem Wisły nie jestem, wręcz jej przeciwnikiem, ale jednak ucieszył mnie trochę ten news. Fajnie, że wreszcie Polacy mają szansę wbić się do fazy grupowej LM.
20 sierpnia przybyliśmy na stadion Comunale Le Fontii by zmierzyć się z Sansovino, naszym pierwszym przeciwnikiem w fazie pucharowej Pucharu Serie C. Jeszcze przed meczem podejrzałem trening piłkarzy Sansovino. Ogórki - pomyślałem sobie - Łatwo i przyjemnie będzie. Jakże się myliłem! Przeciwnik oddał 20 strzałów (8 celnych) przy naszych 6 (2 celnych). Wynik na końcu brzmiał 1:1, a mnie po ostatnim gwizdku mało dziki szał nie ogarnął. To moi piłkarze są ogórkami! Oni grać nie potrafią! Gości z czwartej ligi nie potrafią pokonać! Absurdem było sędziowanie meczu przez Danilo Nucini, który w meczu wystawił 7 (!) żółtych kartek (5 dla przeciwnika, 2 dla moich). I ja z tymi chłopami mam walczyć o utrzymanie w trzeciej, jak fuksem remisuje z czwartoligowcem? Szaleństwo. Uśmiechnąłem się jednak gdy zobaczyłem wynik moich rywali z grupy. Bellaria wygrała z Morro dOro 5:4. Ci ostatni rozpaczliwie ustawili wynik w 86 minucie. Fajnie.
Mecz z Bellarią graliśmy 4 dni później, tym razem u siebie. Liczyłem na jakieś drobne zwycięstwo, 1:0, 2:0. Jak się skończyło? Moim szałem oraz pianą na gębie. Dlaczego? 1:0 dla Bellarii po stracie gola w 92 minucie! Nie cierpię tego, naprawdę nie cierpię! Jak już się cieszyłem, to oni musieli dać 4-2-4 na moje 4-1-3-2 znacznie osłabione drugą żółtą i w wyniku tego czerwoną dla Goisisa. Już wtedy przeczuwałem jak to się skończy, ale jednak miałem cichą nadzieje, że będzie remis, a może jakaś brameczka zdobyta w 89 minucie? Nie. Tak po prostu nie może być. To się tak skończyć nie może!
Polacy za burtą! - tylko tyle mogę powiedzieć. Liga Mistrzów skończyła się dla trzech polskich drużyn na 3 rundzie. Liverpool z Jerzym Dudkiem w składzie sensacyjnie odpadł z Hajdukiem. Inter zmobilizował się przed meczem na Reymonta i pokonał Wisłę 4:0. Dwa gole w normalnym czasie zdobył Adriano, raz głową, raz nogą, oba strzały były przy słupkach. W dogrywce Adriano strzelił jeszcze raz w 91 minucie i uzyskał hattricka. Obudził się też i Vieri i przepięknym półwolejem prawie złamał ręce Majdanowi. To był strzał nie do obrony. Z Ligi Mistrzów odpadł również Szachtar z Lewandowskim na czele, w walce z Rosenborgiem. Pozostał jeszcze Jacek Krzynówek i Radek Kałużny w Leverkusenie, Panathinaikos z Olisadebe oraz
Bykowskim oraz Anderlecht z Żewłakowem. Wielką sensacją LM było wyeliminowanie Deportivo przez Basel. Trochę mniejszym szokiem było wykolejenie PSV przez CSKA Moskwa.
31 sierpnia graliśmy z Morro dOro na ich stadionie, Comunale. Nade mną zaczęły się powoli zbierać ciemne chmury, z racji swych przegranych i remisów z tak słabymi drużynami. Zarząd, a dokładniej Antonio i Donato obstawali przy swoim, że zatrudnienie mnie nie było najlepszym pomysłem, sprawiając przykrość Gianfranco.
Gianfranco przed tym meczem spojrzał na mnie ze smutkiem. Widać, że pokładane przez niego nadzieje we mnie nie sprawdziły się zbytnio. Wierzy nadal, że po prostu musze się rozkręcić, zapoznać z zespołem. Tak czy siak, o 19:30 zaczął się mecz. W 41 minucie ktoś wykonał niegroźny aut, piłka doszła do przeciwnika, ten oddał do wykonawcy a wykonawca niewiele myśląc strzelił z 40 jardów pod kątem około 60-70 stopni. To, co stało się w sekundę później zaparło mi dech w piersiach. Po chwili dech został przywrócony, w przeciwieństwie do głosu. Narciso nie złapał takiej piłki, pozwolił jej wpaść do bramki!! Cóż za kompromitacja!! Zaskoczony Bucciarelli zaczął manifestować swoje szczęście. Ah!! Psia jego mamusia!! - wykrzyczałem, wywołując spore zdziwienie na twarzach Antonia, Donato oraz Gianfranca. Chyba byli nieprzyzwyczajeni do takiej manifestacji złości. Tak, czy siak, przegrywamy 1:0, a czas nieubłaganie leci. W końcu, w 83 minucie postanawiam rozkazać śmielsze atakowanie bramki przeciwnika, ograniczam kreatywność i każe im zwiększyć tempo grania (co brzmi mniej więcej jak ruszyć pieprzone cielska, bo inaczej nogi z dupy powyrywam!!). W 86 minucie jedna z akcji Morro dOro zostaje przerwana jeszcze na ich połowie. Do piłki na prawej stronie dopada Novello, chwilę biegnie do przodu i centruje wprost na pole karne. Na całe szczęście pojawił się tam jak duch Tassone i potężnym strzałem głową posłał piłkę w stronę bramki. Bramkarz, nieprzygotowany na taki ruch, próbował rozpaczliwie odbić piłkę ręką. Lecz był trochę za daleko i piłka tylko lekko musnęła jego dłoń. Skończyło się na 1:1 i tym razem wywozimy bardzo szczęśliwy remis. Po tym meczu ujrzałem trochę szczęśliwsze oblicze Gianfranca Chiarelliego, uśmiechającego się do mnie serdecznie, oraz, tradycyjnie już, ponure mordy Antonia oraz Donata. Następnego dnia jednak spotkał mnie szok - dzisiaj rozgrywamy następny mecz Pucharu Serie C! Powariowali oni?! Ani jednego dnia przerwy nie było! Oni mi zajadą moich piłkarzy! I jeszcze Novello skręcił nadgarstek na treningu...pięknie! - latałem po całym stadionie jak szalony, doglądając treningu przedmeczowego moich podopiecznych. Nie było znowu tak źle. Jak dzień po męczącym meczu, trenowali bardzo ładnie. O umówionej 19:30 mecz zaczął się. A zaczął się pomyślnie dla mnie. W 15 minucie gola zdobyło Angelo Giacomo De Martis, zastępujący kontuzjowanego Novello. Fajnie - pomyślałem - jednak nie jest aż tak źle z atakiem niż się spodziewałem. W 36 minucie ucieszył mnie Tassone, strzelając na 2:0. Taki wynik był aż do 85 minucie, w której to kontaktową bramkę zdobył Comi, gracz Palazzolo. Przyznam, że zrobiło mi się gorąco. Jeszcze cieplej zrobiło mi się, gry Martis dostał w 90 minucie drugą żółtą, czyli czerwoną kartkę. A sędzia doliczył 4 minuty! Wynik udało się jednak dowieźć do końca, ponieważ Palazzolo okazało się dużo większymi ogórkami od moich z Martiny Franca. Może mieliby większe szanse, gdyby nie czerwona kartka dla ich gracza, Manziniego. Ale tak czy siak cieszę się - w końcu to pierwsza wygrana w mojej karierze. A za równy tydzień widzę drugą wygraną, bo zagramy u siebie z ogórkami niesamowitymi, Vigor Lamezia (może Vigor Lameria?), którzy przegrali wszystkie 4 rozegrane do tego czasu mecze. Z drugiej strony obawiam się o swój atak. Raczej nie ma szans na pełne wykurowanie się Novello, a Martis wisi za tą nieszczęsną czerwoną. Niepokój zagościł w moim sercu i umyśle. Oby tylko moi ich nie zlekceważyli - pomyślałem.
Nareszcie znalazłem chwilkę dla siebie. Dla samego siebie. Na 4 dni przed meczem zacząłem się zastanawiać nad
modyfikacją swojej taktyki. Zapuściłem laptopa i opracowywałem co rusz inne ustawienie, polecenia dla piłkarzy i drużyny. W końcu postanowiłem, że zagram po prostu tym, co zwykle, tylko ograniczę chłopakom kreatywność i podkręce troche tempo. W końcu mają grać a nie opierniczać się! - wyobraziłem sobie, jak z nieukrywanym uśmiechem satysfakcji rozkazuje Narciso, pechowcowi pełniącemu role bramkarza mojej Martiny, robić 100 pompek za każdą puszczoną szmate. Nagle moją uwagę zwrócił news o wynikach Eliminacji Mistrzostw Świata z Europy. No tak! Głupi ja, w końcu dzisiaj Eliminacje! Ciekawe, jakie to wyniki Polski i Włoch? - zajrzałem pod link, czy może nie ukrywa jakiejś miłej niespodzianki dla mnie, w stylu Polska gromi - 8:0, Włochy na topie - 9:0, ale niestety nic takiego nie przyuważyłem. Czytając po kolei wyniki wpierw rzucił mi się wynik meczu Włochy - Norwegia. Niestety, brzmiał on tylko 0:0. Już chwilę później znałem wynik meczu Irlandii Północnej z Polską - 0:0. Również szkoda...mogło być lepiej. W meczu Włoch MoMa zgarnął norweski bramkarz, Espen Johnsen, z kolei w meczu Polski MoMem popisał się Mila. Mogło być lepiej, ale też i gorzej. Trzeba się cieszyć z tego, co daje życie. Ale jak tu się cieszyć, skoro w drużynie mam Narciso? Czasami wydaje mi się, że to jakiś narcyz, który tylko patrzy jakby tu efektownie bronić, a nie efektywnie. Nie wiem, może jakieś laski ciągle oglądają jego popisy? Ale to jest niemożebne, aby był tak głupi i twierdził, że laski będą oglądać jego błazeńską służbę bramce Martiny. A jeśli już nawet będą oglądać, to tylko po to, żeby się pośmiać. Fajnie że, ale mnie to nie doprowadza do śmiechu, bo to ja będę obrywać za niego - myśli zalewały mój umysł. Na chwilkę wyłączyłem swój umysł i podszedłem do okna. Wyjrzałem i...zamurowało mnie...czy wiecie jak to jest zobaczyć na ulicy anioła? Na dodatek całkiem seksownego anioła, który jest...kobietą? Męską część czytających (czyli wszyscy) zapewne powie, że tak. Może dla nich to jest codzienność, ale dla mnie to był szok. Długie, czarne, kręcone włosy, miła twarz, niebieskie oczy i ten uśmiech...ta gracja z jaką się porusza, ten wdzięk z jakim mija kogoś...nie...anioł na tym ziemskim padole i to w takiej dziurze jak Martina Franca? I nagle zaświtało mi...IDIOTO, TO JEST PRZECIEŻ TWOJA SĄSIADKA Z NAPRZECIWKA!! - uderzyła mnie myśl tak mocno, że o mało co sam nie uderzyłem o framugę okna - Och, jakże ja byłem ślepy! Ale przecież ja jej nie znam - w tym czasie anioł zdążył czmychnąć z gracją do domu. Zauważyłem zamykające się za nią drzwi. - No dobra, Paolo. To może by tak iść do niej i poprosić o cukier? - pomyślałem, jednak w mój plan wdarł się dzwonek mojej komórki, wygrywającej jeden z moich ulubionych utworów.
- Witam. Tu Savino Liso. Przy telefonie Paolo Varzini?
- Witam. Oczywiście, że to ja. Można wiedzieć o co chodzi?
- Pamiętasz, jak zaproponowałeś kontrakt temu Norwegowi. Stig Tofting bondajże mu było, nie?
- Nie...znaczy się tak. I co? Zgodził się?
- W tym problem, że nie - zasmucił się troche Savino - Wybrał OB.
- Domyślałem się, że weźmie OB. W końcu granie dla tamponów to nie to samo, co głoszenie chwały w imieniu Martiny. - spróbowałem być dowcipny. Savino podchwycił mój dowcip i roześmiał się.
- No nic, nie przeszkadzam już. Ciao.
- Ciao - odpowiedziałem i odłożyłem telefon. Momentalnie mój plan wyparował z mojej głowy. Nic to, zajmę się lepiej innymi sprawami.
Nadszedł dzień 8 września 2004, gdy przyszło mi walczyć z Vigor Lamezią. Walka to była o przysłowiową pietruszkę, bo do liderów strata jest już za duża. Oto, jak prezentuje się tabela (nazwa, mecze, wygrane, remisy, przegrane, gole, punkty):
Palazzolo - 4 - 3 - 0 - 1 - 8 - 2 - 9
Bellaria - 4 - 3 - 0 - 1 - 8 - 7 - 9
Sansovino - 4 - 2 - 1 - 1 - 5 - 4 - 7
Martina - 4 - 1 - 2 - 1 - 4 - 4 - 5
Morro dOro - 4 - 1 - 1 - 2 - 8 - 10 - 4
Vigor Lamezia - 4 - 0 - 0 - 4 - 4 - 10 - 0
Jak widać, szans nie ma żadnych, choćby nie wiem jaki wynik był. Jeśli w ogóle liczyłem kiedykolwiek na wyjście z grupy, to maksymalnie do
czasu pierwszego, pechowego meczu. Ale do rzeczy. O tradycyjnej już 19:30 wybiegliśmy na murawę Gian Domenico Tursi, świadomi tego, że miło by było odebrane przez zarząd wygranie tego meczu. Moje myśli na chwilę zniknęły gdzieś hen, daleko stąd, przy aniele, którego zobaczyłem 4 września. Po chwili nastąpiło przebudzenie - Savino posłał mi sójkę w bok. Na nic to się zdało, gdyż tak naprawdę obudziłem się dopiero koło 10-tej minuty meczu, gdy moi chłopcy stworzyli ładną, szybką akcje. Zauważyłem, że to już nie jest ta sama Martina - piłka jest rozgrywana dużo szybciej, podania są mocniejsze, jakby chcące zademonstrować naszą siłę i przestraszyć piłkarzy Vigor Lamezii. 5 minut później atomowy strzał jak na bramkę Vigor Lamezii oddał Tassone, jednak piłka poszła zbyt wysoko. W 27 minucie znowu Tassone strzela, tym razem trochę lżej, lecz z tym samym skutkiem. W 37 minucie mamy rzut wolny, około 25 jardów od bramki przeciwnika. Solidny mur przed ustawioną piłką nie zdeprymował mistrza rzutów wolnych, Vanniego Chiarotto. Uderzył on bardzo mocno, piłka odbiła się od głowy któregoś z blokerów muru i niespodziewanie poszybowała w lewo, jednak Spingola wyciągnął się w pięknym stylu i wybronił to. Szkoda, że Narciso takich nie broni, byłoby fajnie. Minęło pierwsze 45 minut a wynik nadal brzmiał 0:0. Jakby mi trosk było mało, w 51 minucie Varriale, lewy obrońca, opuszcza boisko. Niestety, przymusowo i na dodatek na noszach. Wchodzi za niego Creanza, który de facto jest środkowym obrońcą. W 64 minucie po rożniaku ładnie próbował pokonać bramkarza Lovatin, jednak ten z najwyższym trudem sparował piłkę nad poprzeczkę. Po chwili znów Lovatin strzelał głową, jednak tym razem pomylił się do jakieś pół metra w lewo. W 72 minucie na chwilkę mój bramkarz schylił się po interwencji i wykopaniu piłki w dal. Czyżby mu szkło kontaktowe wypadło? - powiedziałem dość głośno, z racji tego, iż moim hobby stało się torturowanie Narciso z racji jego szmaciarstwa. Przewrotny los odpłacił mi się tym, że do końca meczu nie działo się już nic godnego uwagi. 0:0 jest niezbyt sprawiedliwym wynikiem jak na grę z takimi pałkami. Może gdyby mój atak nie był zdziesiątkowany, uczyniłbym coś więcej? Niedosyt jednak pozostaje. W chwilę po gwizdku usłyszałem, że z głośników na stadionie leci utwór Francesco Napoliego na pożegnanie wszystkich kibiców. Cóż innego mogli puścić, niźli Ciao? Ale osobiście miło zrobiło mi się, gdy usłyszałem już poza stadionem pochwałę oprawy meczowej. Kibice postarali się, a i nasz DJ Woźny dawał fajne kawałki w przerwie meczu na rozruszanie publiki. Echhh...życie jest piękne, dopóki się układa.
Już w chwilę po meczu siedziałem w swojej czarnej Skodzie i pędziłem do domu. Pędziłem jak oszalały, zdenerwowany byk. Dlaczego? Otóż, 10 minut wcześniej...
- Mówię Ci, to naprawdę nie był dobry pomysł - odezwał się znany wszystkim, upierdliwy i ponury Antonio - Ten człowiek zrujnuje naszą Martinę. Czy Ty naprawdę nie widzisz co on wyprawia? - zapytał Gianfranca.
- Mój drogi, ten człowiek potrzebuje przyzwyczaić się do swojej pracy. Dajmy mu jeszcze czasu, niech rozegra trochę meczy w lidze - skontrował Gianfranco.
- Niestety, tym razem my już zdecydowaliśmy - wtrącił się Donato - Ten człowiek nie potrafi wygrywać z czwartoligowcami. Spadniemy, jeśli ktoś taki będzie prowadzić nasz klub - ciągnął dalej - Zrozum...robimy to dla dobra klubu.
- Raczej dla dobra waszych portfeli. Musimy dać mu jeszcze czas. Zresztą i tak nikt inny nie zgodzi się pracować za tak marne pieniądze. Jesteśmy zdani na niego - wydusił Gianfranco, wyraźnie starając się zdusić gniew.
Czyli jednak. Czyli już zaczynam obrywać za Narciso. Gdyby nie te jego wpadki, miałbym dużo lepszą pozycje w klubie. Za co mnie tak pokarało?!?! Żeby pracować z taką łamagą... - biłem się ciągle z myślami, rozważałem. W końcu przyszedłem do domu. Odpaliłem laptopa i sprawdziłem wyniki z dzisiejszych meczy reprezentacji. Włochy pokonały na wyjeździe Mołdawie 3:0. Niestety, Polacy ulegli w tym samym stosunku Anglikom na Śląskim. Co mnie bardzo zdziwiło, Beckham
strzelił gola z karnego w 90 minucie. Czyżby nareszcie się uczył? - zaśmiałem się szyderczo w duchu - A może na bramce stał Narciso? - moją duszę rozświetlił jeszcze większy, szatański śmiech. Został on niespodziewanie przerwany przez pukanie do drzwi. Spojrzałem na zegarek (23:03, kogo o tej porze niesie?!), wyjrzałem przez kuklok i zobaczyłem po raz kolejny anioła. Serce zabiło mocniej i znalazło się gdzieś koło jabłka Adama. Otwarłem...
- Dobry wieczór - odezwała się - Bardzo przepraszam, że przychodzę o tej porze, ale skończył mi się cukier a na noc chciałabym włożyć ciasto do piekarnika i czy w związku z tym mógłby mi pan troche pożyczyć?
- Dobry wieczór - odparłem w końcu mocno stremowany - Oczywiście! Za chwilkę znajdę trochę - odparłem, po czym zanurzyłem się w otchłani swego mieszkanka. Nie wiedziałem, co robię. Mój mózg nie pracował. Wróciłem z całą paczką cukru, którą wręczyłem jej.
- Ach, dziękuje - odparła, po czym...puściła mi oko - Dobranoc.
Zniknęła już w czeluściach swego domu, gdy obudziłem się i odparłem bardzo niewyraźnie Dobraaannoc. Najwyższy czas iść spać...
12 dnia miesiąca września przyszło nam grać z drużyną, której oprawcą byłem w wieku 11 lat. Na stadion San Paolo w Neapolu wybiegaliśmy z jednakową dawką zdenerwowania i tremy. A co nas powitało? Potężny ryk 32000 gardeł na niezapełnionym stadionie. Ryk ten stawał się z minuty na minutę coraz silniejszy, chociaż nawet nie zaczęliśmy meczu. W 20 minucie meczu kibice Napoli wydarli z siebie okrzyk tak głośny, że testosteron zaczął szaleć, a bębenki uszne same z siebie zaczęły się wciągać gdzieś, gdzie jest ciszej, jak podwozie startującego samolotu. Powód? Samobójcza bramka Goisisa. A żeby Cię tak popieściło! - wykrzyknąłem, ale po chwili zdałem sobie sprawę, że to i tak nie dojdzie. Co może zrobić moje gardło w walce z 32000 gardeł? Moi piłkarze poczuli się chyba trochę bardziej zmotywowani do walki. Ale Napoli też walczyło ostro. Przekonałem się już o tym 8 minut wcześniej, gdy skosili mi Tassona, a ten, biedaczek, poprosił o wsparcie noszy. No to super! W 30 minucie dobija nas Sosa i ostateczny wynik brzmi 2:0 i obecnie jesteśmy dzięki niemu ma 18, spadkowym miejscu. Ładny debiut w lidze. Na całe szczęście następny mecz gramy dopiero za 7 dni. To plus. Na dodatek z drużyną z 15 miejsca. Drugi plus. I na swoim terenie. 3 plusy. I jeden gigantyczny minus. Bez Tassone, który złamał rękę i będzie pauzować bity miesiąc. Tuż po meczu zagadał do mnie Savino Liso, mój asystent:
- Mój drogi, potrzebujemy wzmocnień! Z takim składem nie mamy co marzyć o utrzymaniu się. Czy Ty tego nie widzisz?
- Oczywiście, że widzę, Savino. Dlatego postanowiłem złożyć oferty dwóm osobom. Są nimi:
- Antonio Fabio Modica, 34-letni obrońcadefensywny pomocnik na lewej stronie.
- Tarcisio Catanese, 37-letni środkowy pomocnik.
Według mnie te dwie osoby powinny trochę wzmocnić naszą pomoc i lewą obronę, na której nie mamy zbyt wielu graczy. Staram się również ściągnąć Matteo Percicha, 24-letniego bramkarza, który może zastąpiłby Narciso. Problemem jest to, że przekraczam budżet płacowy.
- Ano faktycznie, to może być spory problem. Możemy w końcu kiedyś zbankrutować. No ale na razie zajmijmy się samą piłką. Ciao - pożegnał się i zniknął równie szybko, jak szybko się pojawił.
- Ciao
19 września graliśmy mecz z Chieti na własnym stadionie. O 15:25 na Gian Domenico Tursi wciąż rozbrzmiewała przyjemna dla ucha muzyka. 5 minut później rozpoczęliśmy mecz. Do 15 minuty to my przeważaliśmy. Później mecz się wyrównał. A w 27 minucie Favero podniósł mi ciśnienie do 170/100. Wyciągnął idiota nogę i trzasnął nią w kolano przeciwnika. Karny! I już wiadomo co chwile później. Piłka leci w lewy, dolny róg. Narciso wyciąga się jak długi, niestety nie udaje mu się złapać, bo chwilę wcześniej gładził swoją nażelowaną fryzurę. W 67 minucie wprowadzam za Novello Musettiego. Widziałem, jak ten pierwszy zaczyna językiem zamiatać murawę (con: 50%). W 89 minucie było gorąco, bo zagapił się rozgrywający dobre spotkanie Lisuzzo i wypuścił spod obrony
przeciwnika. Ten popędził na bramkę Narciso, jednak ten albo przestraszył do swoją nażelowaną fryzurą (Narciso), albo napastnik po drodze zgubił swoje okulary, notabene -18, bo posłał w tak pięknej sytuacji piłkę koło bramki. Ucieszyłem się i powiedziałem sobie w duchu Trafił swój na swego. W 92 minucie Lisuzzo powtórzył swój wyczyn i nie upilnował napastnika. Modyfikując dowcip o Stirlitzu - Lisuzzo zagapił się. Spodobało mu się to, więc zagapił się jeszcze raz. Tym razem również napastnik stracił swoje okulary. Narciso spojrzał na niego z czułością. No fakt, z takimi brylami i łysą glacą wygląda naprawdę sexy. Myśli rozweselały mój zgorzkniały umysł. Szkoda, że znowu przegraliśmy 1:0, do tego na własnym stadionie. Zobaczyłem, że i tym razem kibice nie smucili się jakoś wyjątkowo. Widocznie humory poprawił im Narciso swoimi błazeńskimi sztuczkami o nazwach puszczenie przeciwnika lewą stroną, rozkładam nogi, piłka leci między nimi oraz popisowym numerem nie potrafię złapać piłki z 40 jardów, nie mówiąc nic o obronie karnego jedną ręką (bo drugą ugładza sobie włosy na żelu).
22 września na porannym treningu pojawiła się nowa osoba. Wszyscy z zaciekawieniem rozmawiali o niej, nie wiedząc przy tym o niej nic. Dyskutowali kim był, co tutaj będzie robić. Jednak już w chwilę po rozpoczęciu treningu okazało się kim był nowy - to Matteo Percich, solidny, 24-letni bramkarz. Gdy zauważył go Narciso, dosłownie na chwilkę zamarł. Nie zauważył nawet, że wpuścił gola. Zamurowało go, nie spodziewał się może, że pojawi się ktoś, kto będzie mógł go wygryźć ze składu. Narciso poprawił sobie fryzurę i spojrzał na mnie badawczo, jednak ja odwróciłem wzrok. Wyglądał jak małe dziecko, któremu w szoku odebrano lizaka. Albo jak dorosły facet dojrzany w haniebnej sytuacji przez swoje fanki. Tylko on się tym nie przejmował... Moje rozważania zostały przerwane przez zbliżającego się Savino Liso.
- Bardzo dobry wybór, Paolo. Ja to widzę, że on będzie wzmocnieniem dla nas. Jak Narciso będzie słabo bronić, to on zagra za niego.
- Savino, tak szczerze. Czy Ty widziałeś, żeby w tym sezonie Narciso dobrze bronił? To jest błazen, wpuszcza strzały z 40 jardów...Musiałem coś zrobić, inaczej wisiałbym za jaja.
- Co fakt, to fakt...ale nie spodziewałem się, że przyjdzie tutaj tak solidny gość - odparł Savino z wyraźną nutką podziwu.
- Nie znasz mnie jeszcze na tyle dobrze, żeby wiedzieć do czego jestem zdolny - uśmiechnąłem się do Savino, poczym wróciłem do przyglądania się nowemu nabytkowi.
Za 4 dni - rozważałem - jest mecz z Giulianovą i do tego czasu Matteo nie zdąży się przystosować. Oby moje armaty w pomocy i w obronie przyzwyczaiły się szybko do reszty (chodziło o Catanesę oraz Modicę, świeże nabytki Martiny), bo inaczej może być źle.
Z Giulianovą była komedia. Bo jak inaczej nazwać MoM dla Narciso? Giulianova oddała na naszą bramkę 3 celne strzały, z czego wszystkie w poprzeczkę. Ten człowiek nawet nie dotknął piłki przy obronach. Tak, czy siak, skończyło się na 0:0 i liczy się punkcik. Oraz to, że wykosili mi Novello w 33 minucie. Ciekawe, ile ten chłop będzie pauzować? W chwilę później znałem już wyrok - 5 dni z powodu stłuczenia głowy. To mnie nawet nie zmartwiło, za bardzo się cieszyłem. Dlaczego? Otóż nareszcie wstąpił bojowy duch w moich graczy. Morale błyskawicznie podskoczyło, Narciso nie był już smutny i obrażony na cały świat (efekt MoMa), defensywa też podskoczyła w górę, w pomocy nie ma ani jednego z bardzo niskim, a w ataku też się polepszyło. A wszystko przez ten jeden punkcik...
Dlaczego ja akurat dzisiaj muszę grać?!?! - pomyślałem sobie, wychodząc wraz ze swoimi piłkarzami z szatni - Akurat dzisiaj, kiedy leci Inter - Barcelona!! - byłem bardzo zdenerwowany faktem rozgrywania meczu w tym samym dniu i o tej samej porze, co Inter i Barca. Bardzo interesowało mnie jak potoczą się losy na San Siro. W końcu, zdenerwowany, usiadłem na ławeczce trenerskiej.
- Z kim my w ogóle dzisiaj gramy? - spytałem Savino, mojego wiernego asystenta.
- Z Sorą, mój drogi, z Sorą - odpowiedział, wyraźnie
zirytowany moją nieuwagą i zapominalstwem. Po chwili jednak, chcąc zamazać swoją plamę na honorze, postanowiłem porozmawiać trochę z Savino o ludzkich sprawach. W 15 minucie musieliśmy jednak przerwać. Ryk kibiców Martiny na Gian Domenico Tursi podniósł się błyskawicznie i zapewne obudził niejednego umarłego. Dlaczego? De Martis wykorzystał bardzo ładne podanie kolegi z zespołu. Popędził na bramkę i zmylił bramkarza, uciekając mu w prawo. Podał do niekrytego Musettiego a ten nie miał problemów z wbiciem piłki do bramki z 5 metrów. W 26 minucie zabiło mi mocniej serce. Massimo Campo wykonywał rzut wolny zza pola karnego. Uderzył tak mocno, że piłka błyskawicznie poleciała w stronę bramki, mijając zdezorientowanego Narciso. Na całe szczęście, minęła go od góry i wyszła na bramkarski. W 36 minucie to jednak my prowadzimy już 2:0!! Zamieszanie pod bramką przeciwnika postanawia wykorzystać Lovatin, który po ładnej centrze z rożnego pakuje piłkę do bramki. Widownia na Gian Domenico Tursi byłą coraz śmielsza i zaczynała śpiewać coraz głośniejsze piosenki. W chwilę później nasz DJ Woźny przez radiowęzeł krzyknął Kto strzelił??. Odpowiedział mu tłum ogłuszającym rykiem Lovatin!!. W 60 minucie stał się cud - Narciso popisał się ładną paradą po strzale przeciwnika, wybijając piłkę na róg. Widocznie żel mu się skończył i nie ma go jak wczesywać - pomyślałem sobie ze złośliwym uśmieszkiem, ale powiedziałem ładna interwencja. Do końca meczu Sora zrobiła jeszcze 3 niezbyt składne akcje, ale nic tym nie zdziałała i musiała odejść upokorzona. W końcu Sora była liderem! MoMem był Chiarotto, który powoli wyrasta na gwiazdę zespołu (9). 8 mogli poszczycić się również Narciso (!), Lisuzzo, Varialle i Favero. Cieszę się, bo moi wykosili jednego przeciwnika - w 79 minucie znieśli Polliniego. Echhh, jak to miło widzieć, jak żaden z własnych nie jest kontuzjowany a gracz przeciwnika zwija się z bólu. Kolejny powód do śpiewu kibiców Martiny...a muszę przyznać, że tego wieczoru śpiewy trwały bardzo długo...Uśmiechnięty od ucha do ucha Savino poinformował mnie o wyniku dzisiejszego meczu na San Siro. Było 2:0 dla Interu. Nie dziwie się. Inter wzmocnił się Ballackiem, który mocno przyłożył się w tym meczu.
Jak na razie rozegraliśmy 11 meczy (towarzyskie też wliczam) i w czasie tych wszystkich meczy starałem się jak najdokładniej przyjrzeć się swoim zawodnikom. Obecnie mogę powiedzieć o nich coś więcej, niż tylko to, że grają u mnie. Postaram się ich pokrótce przedstawić i scharakteryzować.
Bramkarze: Antonio Narciso, 23 lata, Włoch - Człowiek, którego nie darzę zbytnią sympatią. Wpuszcza często szmaty, ale zdarza się, że ma dzień obrony wszystkiego. Szkoda, że ten dzień zdarza się tak rzadko. Jestem zmuszony z niego korzystać.
Daniele Corsi, 26 lat, Włoch - Rezerwowy. Niby solidny, ale trochę się go boje wystawić. Bo tam, gdzie Narciso czaruje, tam on jest tylko solidny.
Matteo Percich, 24 lata, Włoch - Drugi rezerwowy. Na razie przystosowuje się, zapoznaje się z drużyną. Podoba mi się jego zaangażowanie w trening, jednak nie zaryzykuje wystawienia niezgranego człowieka.
Obrońcy: Andrea Lisuzzo, 23 lata, Włoch - Jest w zespole na zasadzie współwłaścicielstwa. Bardzo dobry prawy obrońca, gra w pierwszym zespole i ma się z tym dobrze.
Pietro Varriale, 23 lata, Włoch - Lewa obrona. Solidny piłkarz, potrafi się skoncentrować i dobrze współpracuje z resztą obrony (20).
Domenico Creanza, 21 lat, Włoch - Wypożyczenie z Bari. Ot, młodzik jakich wiele. Solidny jak na swój wiek, ale ja mam innych na środek obrony.
Alberto Favero, 22 lata, Włoch - No, tutaj jest ciekawie. Słaba technika, ale dobra mentalność oraz fizyczność. I to wystarcza, żeby był w środku mojej obrony.
Paolo Goisis, 23 lata, Włoch - Tak, tego mi było trzeba. Współpraca, waleczność i pracowitość to jego główne cechy. Pierwszy zespół murowany.
Antonio Fabio Modica, 34 lata, Włoch - Miał być wzmocnieniem, ale na razie
nie grał.
Pomocnicy: Francesco Tondo, 27 lat, Włoch - Zagrał raz i myślał, że to już będzie tak zawsze. Niestety, nie pasuje zbytnio do drużyny. Trzymam go na lepsze czasy.
Francesco Lovatin, 21 lat, Włoch - Wypożyczenie z Verony. Gra bardzo dobrze, podoba mi się jego zaangażowanie. Jest pracowity na treningach.
Giuseppe Fumarola, 28 lat, Włoch - A bym ja to wiedział. Nie grał, więc nic nie pokazał.
Riccardo Gavioli, 21 lat, Włoch - Następny. W parze z Lovatinem królują w środku pomocy. Żałuje, że to też tylko wypożyczenie z Cagliari.
Tomasso Lanzillotta, 20 lat, Włoch - Pożyczka z Bari, niestety nie jest wzmocnieniem. Ot, solidny rezerwowy.
Tarcisio Catanese, 37 lat, Włoch - Miał być wzmocnieniem razem z Modicą, niestety obaj wpadli na czas panowania Lovatina i Gavioliego. Rezerwa.
Carmine Brescia, 23 lata, Włoch - Zapowiadał się tak fajnie, a skończyło się na rezerwie. Czarował w towarzyskich, ale na ligę się nie załapał.
Massimo Francesco Pizzuli, 32 lata, Włoch - Niezawisłe panowanie na prawej pomocy.
Vanni Chiarotto, 25 lat, Włoch - Panowanie na lewej pomocy, do tego lider zespołu. Mam nadzieje, że niedługo założy opaskę kapitańską.
Michele Cazzaro, 31 lat, Włoch - W dwóch meczach załapał średnią 7.50 i mam spory dylemat, czy nie wystawiać go dalej. Niestety, nie potrzebny mi jest ofensywny pomocnik środkowy.
Frank Olivier Ongfiang, 19 lat, Kameruńczyk - Pożyczka z Palermo, ale wiele u mnie nie zdziała. Młody, przyszłościowy, ale nie dla mnie.
Napastnicy: Giovanni Telesca, 33 lata, Włoch - 4 razy wszedł z ławki, nic nie puknął, nic nie przeskrobał, ale też i niczym nie zachwycił. Rezerwowy.
Riccardo Musetti, 21 lat, Włoch - Ciekawy, młody, perspektywiczny piłkarz. Obecnie pierwszy zespół, ale normalnie raczej będzie zmiennikiem.
Angelo Giacomo De Martis, 20 lat, Włoch - Jeszcze młodszy. Bardzo podoba mi się jego gra. Nie tylko strzela, ale też pracuje na bramki kolegów. Szkoda, że to tylko wypożyczenie z Cagliari.
Domenico Tassone, 22 lata, Włoch - Nie wyrobiłem sobie opinii. Nie grał wystarczająco długo, kontuzja wyeliminowała go. Współwłaścicielstwo z Regginą.
Roberto Novello, 24 lata, Włoch - Tak, tego mi było potrzeba. Naprawdę solidny, zdolny napastnik. Może w lepszych czasach Martiny rozwinie szerzej skrzydła.
Moje rozmyślania przerwał mi po raz kolejny Savino Liso, wtykając mi pod nos gazetę. A tam:
Choć Ezio Capuano i Sora przegrali ostatnie ligowe spotkanie na obiekcie Gian Domenico Tursi, Paolo Varzini był pełen podziwu dla pokonanego trenera. Varzini wyraził opinię, że sposób, w jaki Capuano zachowywał się po porażce i próbował poderwać swą drużynę do walki, niezmiernie go ucieszył
No fajnie...jestem w gazecie...robi się ciekawie. Ach, co ja bym dał, żeby ten anioł przeczytał w gazecie moje nazwisko - rozmarzyłem się.
Skończył się ciężki dla nas wrzesień i zaczął się październik. Szkoda, że zaczął się tak niefortunnie. Graliśmy na wyjeździe z Cittadellą i do 41 minuty fuksiarsko wygrywaliśmy po bramce De Martisa z 19 minuty. Niestety, później kunszt strzelecki pokazał Luca Riberto, pokonując w 41 i 70 minucie Narciso. Nawet się tym zbytnio nie smuciłem, gdyż ta przegrana była niejako wkalkulowana. To, co mnie naprawdę smuciło i martwiło to stan naszych klubowych finansów. Obecnie byliśmy na minusie, choć nie była to jakaś gigantyczna suma (Ł3 k). Humor poprawił mi się trochę, gdy 9 października ujrzałem wyniki meczów eliminacyjnych do MŚ 2006. Włochy rozgromiły Słowenię 4:0 na wyjeździe, Polacy z kolei skromnie wygrali w Wiedniu z Austrią 1:0. No, zapowiada się ciekawy spektakl - mruknąłem sobie pod nosem, wyraźnie jednak ucieszony. Dlaczego ucieszony? Otóż dlatego, że 13 października, w środę, Włochy zagrają z Białorusią. Tylko tym razem ja na tym meczu się pojawię. Zarezerwowałem sobie bilet i 12 będę w Wronie. Wykosztowałem
się trochę na podróż oraz bilet, ale mam nadzieje, że będzie warto.
Gdy się czegoś wyczekuje, najczęściej czas upływa powolutku. A czy wiecie jak to jest, gdy nagle śmigną wam przed nosem 4 dni? Ja już wiem. Nie pamiętam jak dostałem się na stadion, nie pamiętam w ogóle jak dostałem się do Werony. Ale pamiętam jak się czułem, gdy zasiadłem na stadionie razem z innymi kibicami. Nie na ławce trenerskiej a ze zwykłymi, szarymi kibicami. Chociaż nie wiem czy szarymi, czy raczej zielono-biało-czerwonymi kibicami. To już mnie nie obchodziło. Odruchowo spojrzałem na ławkę trenerską, po chwili usłyszałem hymn Włoch, a w chwilę później widziałem ustawiającą się na swoich pozycjach jedenastkę włoskich piłkarzy. Spojrzałem na drugą połowę boiska - tam Białorusini byli już ustawieni i przygotowani do ostrej walki przez 90 minut. Już w 3 minucie Włosi pokazali, że zapał i dobre chęci to nie wszystko. Antonio Cassano (Lecz nie ten z naszego klubu. Zdziwiłbym się mocno, gdyby ten z naszego klubu w ogóle kiedyś pobiegł gdzieś) bardzo ładnie wrzucił w pole karne, Del Piero uderzył głową, piłka jednak na przekór poleciała w bok, mijając bramkę. Usłyszałem głośny jęk zawodu włoskich kibiców. W 5 minucie po raz kolejny Włosi ośmieszyli obronę Białorusi. Del Piero przedarł się prawą stroną boiska, oddał do Fiore, ten podał do wbiegającego Gattuso. Ostatni uderzył potężnie, piłkę jednak koniuszkiem palców odbił białoruski bramkarz, a ta potoczyła się spokojnie po linii bramkowej. Piłkę przejął Hleb i próbował stworzyć kontrę białoruską lewą stroną, jednak na 30 metrze został zatrzymany przez Cassano, który powtórzył swoją wrzutkę. Znów znalazł się w polu karnym Del Piero i uderzył głową, tym razem w drugą stronę. Zhaunou był na posterunku i ze spokojem złapał piłkę. W 32 minucie Oddo wrzucił w pole karne, tym razem jednak uderzał Cassano. Uderzył w okno, jednak Zhaunou z gracją rzucił się do piłki i końcami palców skierował piłkę lekko do góry, tak, żeby odbiła się od poprzeczki. Głośny jęk zawodu wydarł się z piersi włoskich kibiców. 3 minuty później z piersi Włochów wyrwał się znowu krzyk. Ale tym razem krzyk szczęścia. Oddo przerzucił z prawej strony na lewą do Ambrosiniego. Ten, zza pola karnego, z odległości około 20 metrów, huknął potężnie w krótki róg. Piłka odbiła się od słupka i wpadła do bramki. Piękny gol! Do trzech razy sztuka. To był jego trzeci tak potężny strzał w tym meczu. W drugiej połowie, w 63 minucie, dokonano w włoskim teamie 2 zmian. Za strzelca gola wszedł Di Vaio a za poturbowanego Cassano wszedł król pola karnego, Inzaghi. W 72 minucie za Del Piero wszedł Gilardino. Ostatnie 10 minut było jednak tak naładowane emocjami...Włosi, którzy bynajmniej nie ograniczali się tylko do obrony oraz Białorusini, którzy grają w 4 napastników. Te nerwy jednak powodują, że Shtanyuk dostaje w 85 minucie drugą żółtą kartkę i w ten sposób mocno osłabia drużynę. Efektem tego jest bramka Gilardino w 87 minucie. Po raz drugi w tym meczu straciłem na chwilę słuch. Ryk Włochów był potężny, toczył się przez cały stadion i nie dopuszczał do głosu nielicznych Białorusinów. Mecz po chwili kończy się, a ja głuchnę na następne 5 minut z wiadomych powodów, jednak z myślą, że taki mecz warto było zobaczyć. Moje szczęście odrobinkę przytłumiła porażka Polaków z Walią (3:2), ale nie zdołała go przytłumić. No, ale za 4 dni gramy z Reggianą, więc ślepy los będzie mieć okazję, żeby się na mnie odegrać.
Los chce mnie wprowadzić w dobry humor, żeby efekt oddziaływania zepsucia go był silniejszy - pomyślałem, gdy De Martis w 4 minucie pokonał bramkarza Reggiany pięknym strzałem w okno z 7 metrów, jednak odruchowo podskoczyłem z ławki i uścisnąłem Liso, jakby to on sam strzelił gola. W 20 minucie De Martis jakimś cudem w zamieszaniu na polu karnym odnalazł piłkę i huknął z całej siły. Ta zahaczyła o obrońcę, zmieniła o centymetry swój tor lotu i odbiła się od słupka. Jasna cholera, jakby tego nie tykał - ryknąłem jak bawół, autentycznie strasząc Savino, który teraz patrzał się na mnie, podobnie jak i cała ławka, ze strachem. W 31
minucie przyuważyłem, że moi chłopcy w obronie nie radzą sobie zbytnio z napastnikami przeciwnika, a Narciso broni wszystko tylko dlatego, że przeciwnicy lutują Panu Bogu w okno albo i wyżej. W 33 minucie przeklinałem cały świat. De Martis strzelił znów w słupek! A byłoby już 3:0!!. Pierwsza połowa skończyła się naszym fuksiarskim 1:0, ale przed nami jeszcze 45 minut. Jak nic, stracimy bramkę w 89 minucie albo później - pomyślałem. W 70 minucie zauważyłem, że Pizzulli ledwo dyszy. Przypomniało mi się, że chwilkę temu ktoś go chamsko skosił. Zauważyłem, że o zmianę prosi również Lisuzzo. Wiele ryzykuję, bo na obronę wejdzie za niego (wysokie morale) środkowy obrońca Creanza (bardzo niskie). Pizzulliego zastąpi Cazzaro. Teraz już mogę się tylko modlić, żeby dowieźć wynik do końca. W 86 minucie do piłki dochodzi Bertolini i uderza na bramkę. Piłka odbija się jednak od Gavioliego i wychodzi na rożniaka. Coś czuję gola w powietrzu - pomyślałem sobie. Gol jednak nie padł...W 89 minucie również nie padł...nie padł już do końca meczu i szczęśliwie zdobiliśmy 3 punkty!! Wiktoria!! Co ciekawe, MoMa zebrał po raz kolejny Narciso. No, nareszcie się przyłożył i nie używa żelu - pomyślałem sobie z lekkim uśmieszkiem.
Cena tego meczu była jednak bardzo wysoka. Mało co nie wykosili mi 3 graczy (po meczu kondycja 40%). Dobrze, że z Rimini gramy za tydzień, bo inaczej mecz zakończyłby się rzezią niewiniątek.
W ciągu tego tygodnia między meczami Martiny spotkałem się z czterema osobami, które miały wzmocnić mój zespół. Niestety, tylko jedna z nich dołączy do klubu. Osoby, którym zaoferowałem kontrakt to:
- Kevin Franck, 22 lat, BelgHiszpan
- Marijn Sterk, 17 lat, Holender
- Milos Krstic, 17 lat, Serbia i Czarnogóra
- Alex, 15 lat, Brazylijczyk z RS Futebol, przejdzie do nas 1.1.2005 za Ł1 k. Gdybyśmy teraz podpisali z nim kontrakt, zapłacilibyśmy Ł30 k odszkodowania.
Następnego dnia, po dogadaniu się z Alexem, graliśmy z Rimini. Był to mecz dość ważny, gdyż Rimini było o jedno miejsce wyżej od nas, więc teoretycznie mieliśmy jakieś szanse z nimi wygrać. Jako, że teraz lepiej znam swój zespół, postanowiłem zmienić pewne szczegóły swojej taktyki. I efekty są...prowadzimy od 10 minuty po rzucie karnym, który bezbłędnie wykonał Chiarotto. Miłe złego początki - przeleciało mi przez głowę, ale już chwilę później o tym nie pamiętałem. Byłem zapatrzony w grę swoich piłkarzy, chciałem wypatrzyć jak reagują na ten wariant, czy sobie z nim radzą. W 20 minucie wiem jednak, że taktyka nic nie zdziała, skoro mamy ciotę na bramce. Narciso przepuścił kolejny strzał, który nawet ja bym złapał. Jest 1:1, a ja klnę w myślach na Narciso. Aubameyang z kolei, strzelec bramki, doprowadza mnie do furii podskakując i ciesząc się ze swego łupu. Lisuzzo chyba też się to nie spodobało, gdyż w 25 minucie Aubameyang zmuszony był zejść z pomocą lekarzy poza murawę, po drobnej stłuczce z ww. Niestety, po chwili nie wrócił, na jego miejsce przyszedł jednak Caracciolo. W 30 minucie po raz kolejny Narciso puszcza strzał z około 30 jardów, tym razem jednak z wolniaka. Strzelcem gola Ricchiuti. W 64 minucie tracimy 3 bramkę, po strzale Muslimovic, a Narciso oficjalnie i głośno jest teraz nazywany ciotą. W 83 minucie tracimy 4 bramkę, co powoduję wykwit na mojej twarzy bardzo niemiłego dla oka grymasu. Na całe szczęście 10 minut później jest już po meczu. I dobrze, bo jeszcze trochę, a Narciso puściłby kolejną szmatkę. Niestety, ten mecz był totalną klęską nowej taktyki. Trzeba ją będzie trochę zmodyfikować - układałem sobie plan w głowie - Do meczu z Benevento mamy znów 7 dni, więc czasu starczyć powinno - nadal tłukło mi się w głowie nowe ustawienie. Nalałem sobie herbaty, położyłem się do łóżka z nieodłącznym laptopem i zacząłem kombinować...
I chyba mi się udało...Mecz z Benevento rozegraliśmy zupełnie innym ustawieniem (3 obrońców - 2 defensywnych pomocników po bokach, wbiegający trochę dalej, niż linia pomocy - 3 pomocników, dwaj mają wracać trochę bardziej do tyłu, jeden ma cisnąć do przodu - 2 napastników) i to
przyniosło wyniki. W 57 minucie nasz snajper, Novello, co do którego miałem spore obawy (nie strzelił ani jednej bramki), wykorzystał pięknie zgraną piłkę do pola karnego i wpakował ją do bramki właśnie wtedy, kiedy ja się zastanawiałem co nam da 1 punkt. Mocno się ździwiłem, gdy ryknęła widownia, dopiero po chwili zrozumiałem, że strzeliliśmy gola. Taktyka, która była przy moich zaleceniach dość defensywna, stała się teraz stanowczo bardziej defensywna. Defensywni pomocnicy zamienili się w obrońców, skończyliśmy z jakimiś głupimi atakami. W 82 minucie zrobiłem ze swojej taktyki ultradefensywę, która do końca meczu powstrzymała Benevento. Wygrana i święto na Gian Domenico Tursi!
Tradycyjnie już, tydzień później rozgrywaliśmy bardzo trudny mecz z Sambenedettese (ta nazwa mnie zabiła), będącym na 6 miejscu. Graliśmy na naszym GDT, więc spodziewałem się, że to doprowadzi do niskiego wymiaru kary dla moich patałachów. Nie było jednak tak. Mecz zakończył się bardzo wymęczonym 0:0, MoMa zgarnął Narciso, a ja przekonałem się, że z tą taktyką mogę się utrzymać w lidze. A i mam sporo czasu na dopracowanie jej, bo następny mecz zagramy dopiero za 2 tygodnie. Nareszcie więcej czasu na swoje życie osobiste! Nareszcie będę mieć więcej czasu, żeby przypatrzeć się ANIOŁOWI! Tylko czego do jasnej cholery chce ten Lemma?! - pomyślałem, widząc nadbiegającego do mnie fizjoterapeutę Martiny.
- Słuchaj - zaczął mówić - Creanza będzie musiał pauzować przez tydzień.
- Coś poważnego? - zaniepokoiłem się.
- Nie, spokojnie. Skręcony nadgarstek. Będzie mógł wcześniej zagrać, ale najlepiej, jakby się wykurował. Teraz macie 2 tygodnie przerwy, więc chyba wszystko zgodnie z planem, no nie? - uśmiechnął się.
- Wszystko - również odpowiedziałem uśmiechem, po czym pognałem do swojej Skody.
To nie jest czas ani miejsce na mówienie takich rzeczy, ale co tam. Trudno się mówi. Powiem to...to jest po prostu MIŁOŚĆ!! Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że na jej widok serce zaczyna bić mi serce, w głowie tworzy się mętlik a język zamiera? I do tego te jej spojrzenia...echhh...A ja teraz muszę siedzieć tutaj i prowadzić swoją drużynę, nie mając czasu na miłość. Szlag by to trafił! Jeszcze na dodatek gramy z liderem! - to były faktycznie powody do obaw. Padova jest obecnie liderem Serie C1B. To będzie prawdziwy sprawdzian mojej taktyki. O tym, że nie będzie łatwo, przekonałem się już w 9 minucie, gdy Novello opuścił boisko na noszach. W jego miejsce wstawiłem Musettiego. W 23 minucie popisaliśmy się tym, że oddaliśmy strzał na bramkę przeciwnika. Celny na dodatek. Ja sam doznaję jednak szoku w 29 minucie. Statuto, gracz przeciwnika, zbiera drugą żółtą kartkę i wylatuje z boiska! Ale co z tego, skoro w 44 minucie moje patałachy dokonują rzeczy niemożliwej - tracą gola z przeciwnikiem grającym w 10-tkę! W 86 leżymy - 2:0, po kolejnym błędzie Narciso. W 92 minucie prezent sprawia mi Varriale, zbierając drugą żółtą kartkę. Chciałem poznać prawdę o swojej drużynie? Teraz ją znam...z Narciso nie mamy co marzyć o drugiej lidze.
Przeanalizowałem dokładnie swój terminarz, mecze które mam do rozegrania i które rozegrałem, wszystkie taktyki których użyłem i doszedłem do jednego wniosku. Jestem debilem. Ja tu się męczę z taktyką, a przecież bardzo dobre wyniki miała poczciwa 4-4-2. Postanowiłem więc zagrać 4-4-2 z Fermaną, będącą na ostatnim miejscu. Efekt? Nokaut 3:0. Już w 55 sekundzie meczu De Martis strzelił na 1:0. W 10 minucie poprawił Lovatin, popisując się przy tym przepięknym szczupakiem. De Martis uszczęśliwił mnie jeszcze w 59 minucie. Tak...taki wynik mnie bardzo satysfakcjonuje, zwłaszcza, że nareszcie mieliśmy przewagę nad przeciwnikiem. Kontrolowaliśmy grę. I jeśli dalej tak będziemy grać, może uda nam się wskoczyć na 5 miejsce (obecnie 9 - 14 pkt.). Wszak do Napoli, które jest właśnie na 5 miejscu, mamy stratę 7 punktów. O barażach jednak zacznę myśleć na poważnie, gdy zaczniemy wygrywać trochę częściej. Na razie to jest tylko jeden mecz. Zobaczymy, co będzie dalej.
Czy ja może mówiłem, że Narciso kiepsko
broni? Że puszcza szmaty, że nie potrafi złapać piłki z 40 jardów? Owszem, mówiłem. Narciso pokazał jednak, że w formie potrafi bronić GENIALNIE. Rozegraliśmy 3 mecze, w których wielką rolę odegrał Narciso. Pierwszy mecz, z Lanciano, zakończył się wynikiem 2:1. W tym właśnie meczu Narciso otrzymał zasłużenie MoMa. Później potyczka z Teramo i przegrana 1:3. Póki przegrywaliśmy 2:1, Narciso miał notę 9. Po 3 bramce spadło jednak do 7, choć w głównej mierze zawaliła obrona (Varriale i Goisis - kapitan, który zagrał na 5). To zrodziło we mnie nie małe obawy przed meczem z będącym na 5 miejscu Vis Pesaro. Na próżno, mecz zakończył się wynikiem 4:0, Narciso kilka razy ładnie interweniował, obronił nawet jeden ze strzałów nie do obrony. Popisał się również jego vis a vis, który, gdy tylko dostał piłkę pod nogi, wykopał ją. Wykopał ją jednak prosto na De Martisa, od którego twarzy odbiła się piłka i poleciała w stronę niekrytej bramki. Skończyło się golem, który rozśmieszył całą widownię Gian Domenico Tursi. Po tym meczu jesteśmy już na 7 miejscu (!) ze stratą tylko 3 punktów do miejsca 6 i 5 (odpowiednio: Foggia z którą gramy następny mecz oraz Vis Pesaro). Jedna rzecz mnie martwi: miesiąc pauzuje Chiarotto, który jest naszym mastahem na prawej stronie (zagra Lanzillotta, bardzo dobrze prezentujący się w ostatnich meczach) oraz Novello, strzelec 2 bramek z Vis Pesaro (wejdzie Tassone albo Musetti). Po tym meczu znów ujrzałem uśmiechniętą od ucha do ucha mordę Chiarelliego, tym razem jednak zbliżającą się do mnie.
- Ach, Paolo, cóż to był za mecz! Jestem naprawdę zachwycony! Genialny z Ciebie trener! GENIALNY! - krzyczał podekscytowany Gianfranco. - Odziedziczyłeś talent po swoim ojcu. Naprawdę! On też zaczynał w małym klubiku. Klubiku, który był skazany na pożarcie. Stworzył jednak z niego potęgę, która potrafiła łoić te wszystkie Milany i Romy... - rozmarzył się Gianfranco.
- Faktycznie...ten mecz był naprawdę bardzo ładny. Musimy jednak utrzymać formę, Gianfranco. Przydałyby się również jakieś większe pieniądze na wzmocnienia - zaryzykowałem.
- Ja wiem, Paolo, wiem. Niestety, teraz jesteśmy na minusie. Do dyspozycji masz tylko te 12 tysięcy funtów. Staramy się jak możemy razem z Donato i Antonio wyskrobać jakieś dodatkowe pieniądze. Na próżno. Sami zaciskamy pasa jak nie wiem. Debet się powoli powiększa - trochę sposępniał Gianfranco. Najwidoczniej przerażała go wizja bankructwa.
- Nic to, na razie jakoś sobie poradzimy - spróbowałem go pocieszyć. Uśmiechnął się i zobaczywszy również na mojej twarzy uśmiech, powoli odszedł.
Fajnie. Przynajmniej utarłem nosa tym ponurakom.
- Patałachy!! Jak oni go kryją, do jasnej cholery!! - miotałem się jak szalony. Byłem zdenerwowany tym, że Zoran Ban pokonuje zupełnie niekryty naszego kochanego Narciso.
- Spokojnie, Paolo, to tylko 1:0 - uspokajał Savino.
- Spokojnie?! Zgłupiałeś?! My z nimi walczymy o 5 miejsce! - nakrzyczałem na Savino, który więcej się nie odezwał. - Który to krył tego Bana?! Te, Goisis!! - krzyknąłem na murawę - Może być tak ruszył dupę i go pokrył?!?! Za co ja Ci płace?!
- Tak jest, już go kryje - odparł posłusznie Goisis.
- Już? Ty go k**** miałeś kryć tą minutę temu, jak nam strzelił! - krzyczałem, miotałem się i zabijałem samymi spojrzeniami. - Śpię...Spadaj grać!!
- Tak jest! - powtórzył się Goisis, po czym ze strachem w oczach wrócił do gry.
W 83 minucie nasza ławka podskoczyła do góry, a ja najwyżej.
- K****, poprzeczka!! Jaki ślepiec!! Czy on nie potrafi strzelać?!?! - krzyczałem najgłośniej z całej ławki, żywo przy tym gestykulując i obgadując mamusie moich piłkarzy. Reszta ławki przyglądała mi się z troską. Mój wzrok padł na Musettiego, który to natychmiast odwrócił się ode mnie.
- Ty, Musetti. Ruszaj swój marny tyłek na boisko za De Martisa. Chłopak ma dzisiaj problemy, ładuje w widownie bo nie lubi tych kibiców. Ty nie masz takich problemów, więc zagrasz ostatnie minuty - mówiłem najspokojniej, jak tylko potrafiłem. Musetti nawet nie mruknął, zapewne w obawie przed opieprzeniem go. Szybko zdjął bluzę i
wbiegł na boisko za De Martisa.
- Co ja z nimi mam... - mruknąłem sobie. Mogłem tak sobie mówić, ale wiedziałem, że wynik się już nie zmieni. I nie zmienił się. Wyjazd z Foggią zaliczamy in minus.
To był już ostatni mecz w tym roku. I dobrze. Trochę odpoczynku przyda się.
Święta...Wigilia...ogólnie bez szaleństw. Zero alkoholu, dużo herbaty, kawałek karpia i ość w przełyku. Mam uraz do karpi.
31.12.2004, godzina 14:03.
Hmmmm...czy ja aby przypadkiem nie miałem się gdzieś pojawić? O kuchwa, chyba miałem być na podsumowaniu roku w klubie. I to o godzinie 14.10. 7 minut? Wyrobi się - prowadziłem konwersację sam ze sobą, we własnej głowie na dodatek. Skończyłem rozmawiać ze swoim mózgiem, ubrałem błyskawicznie czarne spodnie i białą koszule. Wziąłem w jedną ręke marynarkę, w drugą tost i pobiegłem ile sił do swojej osławionej, czarnej Skody, zaparkowanej pod domem. Wziąłem tost w zęby, ponieważ musiałem założyć garnitur. Schodząc po schodach zauważyłem oczywiście wspinającego się anioła. Z tostem w ustach skłoniłem się i próbowałem zmusić się do jakiegoś grymasu na twarzy, który można by uznać od biedy za uśmiech z tostem. Odwzajemniła i...puściła oko?! Jasna cholera - pomyślałem - Ostro! - wykrzyknąłem wręcz w myślach. Nie czas na dywagacje, zleciałem na dół, odpaliłem Skodę. Spojrzałem na zegarek. 14:06 - ta cyfra zmusiła mnie do przydepnięcia gazu. Na prawie 2-kilometrowym odcinku jechałem z takim speedem [pozdrawiam ^^], jak Zasada w Argentynie, gdy walczył o Grand Premio. Dojechałem. 14:09 i wszyscy zebrani przed stadionem.
- Ponuraku, punktualność jak cholera - odezwał się z radością w głosie Gianfranco Chiarelli, po czym poklepał mnie po plecach.
- Wiadomo. Ja zawsze jestem punktualny - odpowiedziałem, z nie małą dumą w głosie.
- No dobra, moi drodzy. Wchodzimy do środka! - zakomenderował Gianfranco.
Spotkanie trwało 45 minut. O 15:00 pożyczyliśmy sobie wszyscy dosiego roku (oprócz mnie. Ja mówiłem wszystkim smacznego nowego roku, co wywoływało uśmiechy na twarzach zebranych) i rozjechaliśmy się do domów. Gdy tylko przyjechałem do domu, zacząłem się powoli szykować na wieczór. Tak...ten dzień planowałem od dość dawna, nie warto teraz tego zniszczyć. Chciałem być jak najlepiej przygotowany, zwłaszcza, że o 20-tej wybieram się na małą imprezkę. Ba, na imprezkę, na której będzie Anioł. A właściwie nie Anioł, raczej...Martina. Piękny zbieg okoliczności. Jeszcze większym zbiegiem okoliczności jest to, że idziemy razem. Nie będę wyjaśniał dokładnie jak się spotkaliśmy, wdaliśmy się w rozmowę. Powiem tylko, że jakoś zeszło na temat Sylwestra. Powiedziała, że nie ma z kim iść. Zaproponowałem oczywiście siebie. I jakoś tak się stało, że od tego czasu nie jestem już takim Herr P0nurym.
Ten sam dzień, godzina 19:45.
Jasna cholera! To już tylko 15 minut! Dobra, wychodzę po Nią.
19:57...Jesteśmy na miejscu.
23:40...Huh...trochę tańca nie zaszkozi.
23:55...Przygotowania...
00:00...Szampan poszedł!
00:05...Szampan, taniec, małe szaleństwa. Zresztą Wy wiecie o co chodzi.
4:06...Idziemy...odprowadzam ją...wpadamy do niej na herbatę.
4:49...Wychodzę z herbaty. Kilka całusów na pożegnanie (whoa! Cóż za uczucie!) i siedzę znów w domu. A właściwie leżę. Śpię.
- Arghhhh!!! Kto to wuja pana wafla jest tak głupi, żeby dzwonić o 15-tej?! Przecież każdy normalny człowiek o tej porze śpi!
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ