Muszę przyznać, że z dość dużym zaciekawieniem przeczytałem polemikę kolegi
SZk dotyczącą "O roku zeszłym...", którą to popełniłem wspólnie z kolegą redakcyjnym
Fredym. Estetyka okołomuzyczna (nie ukrywam, że dość mi bliska), którą przyjął drogi polemista niczym piękna uwertura zachęciła mnie do rozkoszowania się symfonią. Niestety, pomimo bogactwa harmonii, urokliwej metodyki, w tym utworze pojawiają się dość znaczące zgrzyty.
Kolega dość instrumentalnie interpretuje nasz felieton, ponieważ ogranicza się tak naprawdę do jednego jego fragmentu, dotyczącego tego, co dzieje się w okolicach Sceny CM. Rozumiem to. Domniemywam, że oznacza to, że polemista z pierwszą częścią felietonu się zgadza. Żeby nikt nie posądził mnie o to, że skłaniam się ku uwerturom rodem z
Antona Brucknera czy
Gustava Mahlera, przejdę od razu do allegro non troppo.
Zarzut, że malkontenci (w domyśle: scenowi wyjadacze) oczekują fanfar od innych jest mocno chybiony. Ja nie odczuwam żadnej wyższości nad jakimkolwiek uczestnikiem Sceny CM. Staram się doradzać, jeśli ktos mniej doświadczony poprosi o pomoc w rozwiązaniu wielu dręczących go kwestii. Nie sądzę, abym w tej kwestii był specjalnym wyjątkiem. Poklasku szukam raczej na scenie w teatrze a nie w internecie.
Allegro kolegi
SZk błąka się w tym miejscu pomiędzy źle zestrojonymi waltorniami i zbyt głośnymi skrzypcami. Niestety efekt dla słuchacza niezbyt przyjemny. Największym nieporozumieniem brzmieniowym jest tutaj "chcę być szanowany więc gram". Gram dla tego, bo lubię i zawsze będę to czynił z tego powodu. Niestety, finałowy akord zagrany nierówno, sforzando w wykonaniu sekcji dętej przykryła całkowicie kotły, a pan od talerzy zaspał i spóźnił się o szesnastkę...
Zaczyna się długim akordem granym unisono przez sekcję smyczkową i dętą. Rozwija się całkiem interesująco, lecz w pewnym momencie oboista nie zdążył przewrócić kartki z nutami na czas i powstała dziura. Cóż, drogi kolego - spacerowiczów jest całe mnóstwo. Specjalnie nie zwraca się na nich uwagi. Jednak jak juz jakiś postanowił zatrzymać się na rogu Światłowodowej i Neostrady to na pewno jego osoba przyciąga uwagę gospodarzy. Być może powinien tenże dostrzec, że wchodzi do lokalu o określonym już standarcie i z racji
savoir vivre przebywanie wśród melomanów zobowiązuje. Nie można się dziwić stałym bywalcom lokalu, że jak wchodzi ktoś, kto zamiast usiąść spokojnie i słuchać wirtuoza zakłada słuchawki i włącza w discmanie jakiś łomot. Jednak to jest tylko uzupełnienie myśli podanej w felietonie, o który toczy się spór. Zgrzytem jest tutaj gra wiolonczel i puzonów, które nie mogą zupełnie złapać wspólnego
mezzopiano. Nie kwestionujemy istnienia nowych słuchaczy, bardzo się cieszymy jak sie takowi pojawiają. Jednak duża część nowych melomanów razi niskim wykształceniem słuchu i poczucia smaku. Nie jest tak źle, jakbyś chciał w nasze usta włożyć. Cenimy mnóstwo młodzieży, wiele sie sami od niej uczymy. Nie wymagamy więc bezgranicznego poklasku. Wymagamy jednak merytorycznego przygotowania do toczenia dysput, umiejętności posługiwania się językiem polskim i chęci dostosowywania się do panujących na dość wyrobionym gruncie zasad, które charakteryzują cywilizowane miejsce. Podprowadzenie pod
codę zagrane interesująco, miękkim dźwiękiem spokojnie kierującym w stronę łagodnego molowego majestatycznego akordu, kończącego część.
Kolejny temat poruszony (temat prowadzony równolegle przez nisko grające waltornie i klarnety) dotyczący hermetyczności scenowych trębaczy. Przecież to jest absurdalne do tego stopnia, że kontrabasista patrząc na to, co
wyczynia siedząca obok altowiolistka, aż niemalże wypuścił smyczek z ręki... Od pierwszego po ostatni jaki kiedykolwiek się zorganizuje zjazd CeeManiaków, przyjazd każdej osoby był sprawą jak najbardziej propagowaną. Każdy, kto chce się stać członkiem orkiestry może to uczynic w każdej chwili. Nie ma żadnych kast, korporacji ani innych ograniczeń. A to, że wykroiła się grupa stałych bywalców? To chyba jest normalne, że zdarzenia sympatyczne lubi się ponawiać niczym tematy w czterogłosowej fudze na organy. Każde przetworzenie jednak idzie w innym głosie, temat bywa inwertowany, augmentowany czy grany rakiem. Każdy zjazd jest niepowtarzalny, osobnicy się rotują, poznaje się przez to coraz nowe osoby. Powstaje mnóstwo lokalnych inicjatyw integrujących. Każdy amator gry na trąbce może spokojnie wejść w środowisko etatowych trębaczy, gdyż nie ma tutaj zawiści, jest sympatia, że takich samym maniaków instrumentu jest więcej. Niestety, drogi kolego. W tej części całkowicie uciekła spójność harmoniczna. Orkiestra niestety nie może zgrać się zupełnie z dyrygentem. Zejście następuje dopiero gdzieś na 16 taktów przed finałem. Zgadza się - bolejemy nad tym, że kontynuatorów może zabraknąć, ale jednak każdy szuka następców, uczy tego, co umie sam i potem jako nestor może patrzeć, jak jego wychowanek zachwyca swoimi kompozycjami pozostałych wirtuozów. Finałowy akord wzruszający, poprzedzony
poco a poco rallentando zagrany z kunsztem i dramatyzmem.
Satysfakcja, jaką się ma, kiedy zagra sie po raz pierwszy czysty dźwięk jest nieziemska. Jednak zanim się zagra dźwięk czysto, trzeba mnóstwo czasu poświęcić czuciu ustnika, pracy warg, kontrolowaniu alikwotów wydobywanym przez instrument. Niestety wielu młodych trębaczy chce być słuchanymi, zanim ten dźwięk się wyczyści. Skoro już wydali jakikolwiek, znaczy - są wielcy. Ćwiczy się raczej w samotności, w specjalnych wygłuszonych salach. Nikt jednak nie nauczy się grać po mistrzowsku, jeśli będzie starał się udawać, że nie potrzebuje nauczycieli. Naszym zadaniem jest wyławiać perły i kształtować ich tak, aby stali się pokrótce wirtuozami. Wybaczymy wszystko, fałszywe dźwięki, brak błysku i inne niedoskonałości. Jednak jeśli uczeń nie chce iść drogą nauczyciela, daleko nie zajdzie. Tak samo będzie z muzyką jako taką. Majestatycznie grające kotły przygotowują do wielkiego finału (tzw. Wielkiej Cody Litewskiej). Prowadzące temat smyczki przy długim
diminuendo osiągają stan zawieszenia, po którym następuje gwałtowne
accelerando zakończone trzema krótkimi
sforzatowanymi akordami durowymi i po dwusekundowej fermacie następuje ostatni akord, brzmiący szeroko i majestatycznie wybrzmiewający po dwutaktowym
crescendo.
Grande Finale - bogactwo już przyszło. Trzeba tylko je wyselekcjonować i nazwać po imieniu. Inaczej zamiast pięknie brzmiącej symfonii wyjdzie nam co najwyżej niezamierzona dodekafonia.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ