Jak spędzacie sylwestra? Większość odpowie, że na jakiejś domówce, imprezie, w lokalu, opcjonalnie przed telewizorem z butelką jednego z tańszych win musujących w ręku. Nikomu zaś nie przyszłoby do głowy dzień 31 grudnia spędzać na koniu podróżując po zmrożonym gruncie stepu syberyjskiego w stronę Irkucka. Jestem Andrey Fiodorov, poznajcie moją historię…
Urodziłem się 9 czerwca 1986 roku we wsi Jasna Polana (po rosyjsku i kazachsku: Jasnaja Polana, i tej nazwy będę używać). Założyli ją polscy zesłańcy. Jest ona mała, liczy 1449 mieszkańców, tymczasem w Kazachstanie trafiają się wsie liczące nawet 35 tysięcy ludzi! Jasnaja Polana leży w obwodzie północnokazachstańskim. Prawdę mówiąc nie czekałyby mnie tu żadne perspektywy gdyby nie to, że w wieku 5 lat wraz z rodzicami przenieśliśmy się Czkałowa – miejscowości stworzonej specjalnie dla przesiedleńców polskich i niemieckich. Widać tu pełno polskich akcentów, działa tu polski Dom Kultury, siedzibę ma wydawnictwo jakiegoś kwartalnika dla Polaków w moim kraju, który nazywa się „Głos Polski”. Czkałow ma jednak ledwie 3,5 tysiąca mieszkańców, pomieszkaliśmy tu ze 2 lata i ojciec podjął decyzję o przeprowadzce do Pietropawłowska – stolicy obwodu liczącej ponad 193 tys. obywateli.
Tutaj zdobyłem wykształcenie (wciąż pamiętam dojazdy trolejbusami na uczelnię, nigdy więcej). Zawsze ciągnęło mnie w stronę sportu jednak wiedziałem, że za dużo na tym nie zgarnę. W Jasnajej Polanie moi rodzice zajmowali się rolnictwem, w Czkałowie ojciec złapał jakąś pracę na poczcie z kolei w Pietropawłowsku siedzi w biurze. Nigdy mnie to nie interesowało. Zawsze w wolnej chwili chodziliśmy z kolegami nad Iszym łowić ryby. Rzeka liczy 2450 km i przepływa min. przez Astanę czyli stolicę Kazachstanu. Lubiłem tam spędzać czas, zwłaszcza gdy chwytał mróz. W wieku 16-17 lat chodziłem tam z chłopakami z klasy i jeździliśmy na łyżwach. Z racji tego, że były to czasy niedługo po upadku Związku Radzieckiego moim rodzicom nie było łatwo i ciężko było nam się utrzymać. Znaczy dramatu nie było, przeważnie mieliśmy co jeść i miałem tak jakąś jedną kurtkę w której chodziłem całą zimę. Marzyłem żeby chociaż na starość zapewnić rodzicom godne życie. Kochałem śnieg. Zafascynowałem się skokami narciarskimi jednak wtedy w Kazachstanie była to dyscyplina baaaardzo mocno raczkująca i nie wiązałem z tym przyszłości. Kiedy w 1991 roku Kazachstan ogłosił niepodległość miałem 5 lat i opuszczałem rodzinną wieś. W Pietropawłowsku ukończyłem kazachski odpowiednik AWF-u ze specjalizacją na trenera piłkarskiego, tak aby mieć jakieś koło ratunkowe. W wieku ok. 20 lat złapałem bowiem bakcyla piłkarskiego. Kibicowałem lokalnemu Awangard Petropawł (trzecia liga kazachska nie brzmi zbyt dumnie, co?) ale także i krajowym potęgom takim jak Szachtior Karaganda czy FK Astana. Marzyłem aby klub z Kazachstanu dotarł kiedyś do fazy grupowej LM albo chociaż LE (moje marzenie spełni się kilka lat później ale nie mam prawa o tym wiedzieć, mamy 31.12.2011) i przyniósł rozgłos mojemu państwu. Jestem także wielkim fanem hiszpańskiego Espanyolu.
Jak wylądowałem na syberyjskich stepach? Kołchozy na szczęście zniknęły w 1991 roku wraz ze Związkiem Radzieckim, więc nie jechałem tam na zsyłkę. Powód był zupełnie inny. Na początku grudnia do mojego ojca przyszedł telegram, że jakiś facet jest w stanie załatwić mu dobrze płatną robotę w okolicach Irkucka. Nie mógł jednak tam pojechać gdyż w obecnej pracy kończył jakieś ważne rzeczy i nie miał możliwości tego tak nagle zostawić. Zaproponował jednak abym to ja tam pojechał. Za resztki naszych oszczędności dostałem się tam pociągami. Najpierw z Pietropawłowska do Nowosybirska głównym szlakiem kolei transsyberyjskiej a stamtąd do Irkucka. Na telegramie jasno miałem wytłumaczone jak dotrzeć z dworca do wskazanego przez tajemniczego chlebodawcę miejsca. Długo nie wiedziałem w jaki sposób ten człowiek dowiedział się o moim ojcu i dlaczego akurat jemu postanowił dać nieźle płatną fuchę.
Do telegramu dołączona była zmięta kartka z tymże zdjęciem. Obecnie teraz wygląda to dużo inaczej, jest mróz nie do zniesienia, wszędzie pełno śniegu i lodu. Miałem dotrzeć do Muzeum Sztuki im. W. P. Sukaczewa, które jak wynikało z treści telegrafu było oddalone spory kawałek drogi od stacji.
- Jebany entuzjasta kultury się znalazł – zakląłem w myślach.
Niemniej jednak podążyłem zgodnie ze wskazówkami przechodząc krętymi ciasnymi uliczkami żeby za chwilę znaleźć się na głównej drodze. W ten oto sposób dotarłem przed wspomniane muzeum wraz z niebieską karteczką przyczepioną do plecaka, którą polecono wziąć ojcu jako znak rozpoznawczy. Gdy zacząłem rozglądać się w koło podszedł do mnie facet koło 50 i zagadnął po rosyjsku:
- Hmmm.. Tałgat? (tak ma na imię mój tata) Spodziewałem się, że jesteś starszy.
- Kim pan jest? Jestem synem Tałgata, nazywam się Andrey. – i wyciągnąłem rękę
- Ah.. czyli ojciec nie mógł stawić się osobiście? Czyżby nie chciał…
- To niezupełnie tak. – przerwałem mu – Najpierw chciałbym się zorientować co to za niesamowita „oferta” i kim pan jest. Mój tata większość czasu żył jeszcze w ZSRR i nie jest na tyle głupi aby wierzyć w takie bajki.
Wtedy obcy stwierdził, że wszystko mi wyjaśni ale nie podczas tego okropnego mrozu. Zaprosił mnie do pobliskiej kafejki i tam dokończyliśmy rozmowę.
- Nazywam się
Smirnov. Nazar Smirnov. Chodziłem z Twoim ojcem do klasy w liceum. Zawsze miałem problemy z nauką i nie potrafiłem się zmobilizować. Twój ojciec za każdym razem pozwalał mi od siebie ściągać i tylko dzięki temu skończyłem szkołę. Teraz chciałbym mu się odwdzięczyć. Mam dobrze prosperującą firmę w sektorze spożywczym. Chcę otworzyć sieci swoich sklepów także poza Rosją i potrzebuję przedstawiciela na Kazachstan. Od razu pomyślałem o Tałgacie. Jednak gdy mój informator na dworcu stwierdził, że jedyną osobą z niebieską kartką przy sobie był jakiś młody chłopak to trochę się zmartwiłem. W końcu wyznaczyłem konkretną datę na którą prosiłem aby ojciec przyjechał. Na szczęście okazało się, że przysłał ciebie. Co o tym sądzisz?
- Najlepiej gdyby tata sam tu przyjechał i z panem porozmawiał. Nie będę podejmował decyzji za niego. Myśleliśmy na początku, że to jakiś żart, zresztą ojciec musi skończyć jakąś papierkową robotę i nie miał czasu.
- Ha, cały Tałgat! Zawsze z nosem w książkach albo w papierach! Patrz, mam tu stare zdjęcie klasowe, pokażę ci go!
Pogawędziliśmy chwilę i wyszliśmy z lokalu. Ustaliliśmy, że ojciec sam przyjedzie do Irkucka za jakiś czas i podejmie decyzję. Pożegnałem się i zacząłem iść w stronę stacji. Byłem mniej więcej w połowie drogi kiedy zaczepił mnie jakiś koleś i powiedział:
- Przepraszam, nie miałby pan poratować mnie pieniądzem na taksówkę? Żona zabrała mi wszystkie oszczędności i klucze do domu. Muszę pojechać do brata, on mnie jedynie przygarnie.
Przyjrzałem się typowi uważnie. Nie śmierdziało od niego alkoholem a żal mi było człowieka w potrzebie na mrozie zostawić. Dla pewności jednak postawiłem warunek, że jadę z nim. Wygrzebałem z portfela ostatnie pieniądze i wsiedliśmy. Na szczęście bilet powrotny kupiłem od razu wcześniej.
Dom brata tego kolesia był z 12 minut drogi od miejsca naszego spotkania. Gdy zaparkowaliśmy pod domem myślałem, że gość popłacze się ze wzruszenia, 100 razy mi dziękował i ostatecznie wymieniliśmy się numerami telefonów. Wróciłem na stację taksówką, czekała mnie jeszcze kilkudniowa podróż pociągiem.
Po powrocie do domu opowiedziałem ojcu całą historię. Na początku był zaskoczony jednak później jego twarz zaczęła zdradzać oznaki zadowolenia. Stwierdził, że uda się tam pod koniec miesiąca i spotka z Nazarem.
Minęło ledwie kilka dni a na mój numer zadzwonił nieszczęśnik z Irkucka, któremu zafundowałem taksówkę. Nareszcie mi się przedstawił. Nazywa się
Denis Smokov. W taksówce gadaliśmy tylko o piłce nożnej, więc nie zdołałem się zbyt wiele o nim dowiedzieć. Jak się okazało wyrzuconym na bruk mężczyzną okazał być się prezes 4-ligowego klubu z Irkucka. Jak jednak wiadomo z finansami u niego nie najlepiej, więc postanowił rzucić to wszystko w cholerę i spróbować w życiu czegoś innego. Długo szukał kogoś, kto mógłby zająć się jego zespołem. Długo, albowiem już wcześniej nosił się z zamiarem rozstania się z piłką a odejście żony przelało czarę goryczy.
- Taki człowiek o dobrym sercu jak ty najlepiej nadaje się do przejęcia tego interesu. – przekonywał.
Kompletnie nie widziałem siebie w roli prezesa klubu piłkarskiego, zwłaszcza, że ja też nie dysponowałem żadną fortuną a po studiach nie znalazłem jeszcze konkretnej pracy, same dorywcze. Coś jednak nie pozwalało mi przejść obojętnie obok tej sprawy. Zgodziłem się przyjechać jeszcze raz do Irkucka, razem z moim ojcem. Szkopuł w tym, że tata miał pieniądze na bilet tylko dla siebie a mi nie zostało już nic po perypetiach z taksówką. Zapytałem z głupią nadzieją Denisa czy klub zasponsorowałby mi podróż. Usłyszałem rechot z lekką nutką wyśmiania co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie mam na co liczyć. Po chwili namysłu stwierdził, że jego brat postawi mi bilet z Pietropawłowska do Nowosybirska a stamtąd załatwią mi „inny transport”.
Jak na złość mój tata nie potrafił zrozumieć, że na dworcu w Irkucku godziny odjazdów i przyjazdów są podawane wg. czasu moskiewskiego (Irkuck +5) i musiałem mu 10 razy tłumaczyć jak ma wrócić do Kazachstanu w drodze powrotnej. Ja nie wiedziałem kiedy, jak i czy w ogóle wrócę.
Jak można się domyślić tym „innym transportem” okazał być się koń. Wyjechał po mnie jakiś człowiek z klubu i we 2 z Nowosybirska podążyliśmy w stronę Irkucka. Tu wracamy do początku historii. Sylwestra spędzałem właśnie tak. Zrezygnowany sięgnąłem do kieszeni kurtki. Nagle wymacałem coś prostokątnego. Oczy zaczęły mi świecić. Triumfalnie wyciągnąłem zapomnianą paczkę Marlborasów z Kazachstanu.
Pamiętam jak ojciec kupił mi ją kilka miesięcy temu gdy akurat nie było goldów setek które mam w zwyczaju palić ale teraz cieszyły najbardziej na świecie. Wyciągnąłem zapalniczkę, podpaliłem i zaciągnąłem się cudownie po raz pierwszy. Mój towarzysz wziął ze mnie przykład, poczęstowałem go i w ten sposób na mrozie kontynuowaliśmy podróż do Irkucka.
Pogoda nie rozpieszczała. 31 grudnia w Irkucku było –29 stopni w godzinach wieczornych w trakcie których zbliżaliśmy się do miasta. Podczas drogi było widać nieliczne sztuczne ognie puszczane zapewne przez rdzenne ludy Syberii (kto inny spędzałby tam sylwestra?), które stanowiły niejakie rozświetlenie dla ponurego krajobrazu stepów. Mimo, że byliśmy ubrani najcieplej jak się tylko dało to przemarzliśmy do szpiku kości (w sumie logiczne). W Irkucku od razu udaliśmy się do siedziby klubu gdzie wygospodarowano mi łóżko. Biuro klubu to niewielki kwadratowy budynek z 3 pomieszczeniami: gabinetem prezesa, pokojem na trofea (taaa) i czymś w rodzaju graciarni gdzie znalazło się min. łóżko dla mnie. Całości dopełnia dach pokryty dachówką i soplami. Z Denisem miałem porozmawiać już na następny dzień. Mój towarzysz podróży, który nazywa się
Evgeny pokazał mi tylko moje łóżko, lodówkę z jakimś jedzeniem i powiedział, że szybko musi wracać do domu bo żona z bigosem czeka. Wzruszyłem ramionami i udałem się do swojego lokum. W pokoju z drewnianą podłogą i odłażącą białą farbą znalazłem swoje łóżko, które wyglądało całkiem nieźle, mimo że widać iż ma swoje lata. Lodówka, która chodziła głośniej niż traktor miała w środku jakieś konserwy, 2 półlitrowe butelki wody niegazowanej,
dwie 100 mililitrowe flaszki wódki, butelkę coca coli, słoik z ogórkami kiszonymi (chyba wiem co zrobię przed snem) i tabliczkę czekolady. Dodatkowo przed odjazdem Evgeny dał mi bochenek chleba, który naprędce kupiliśmy po drodze. Rąbnąłem duszkiem pierwszą setę i popiłem colą. Zmrużyłem oczy patrząc się na żarówkę lampy po czym wypiłem drugą setę, zagryzłem ogórkiem i wziąłem łyka coli. Wyciągnąłem paczkę fajek i wyszedłem na dwór zapalić aby to prezesowi siedziby nie zasmrodzić. Zrobiłem sobie szybko kanapkę z mielonką z puszki, wziąłem ogórka i opuściłem pokój. Odpaliłem papierosa zagryzając swoim posiłkiem i rozmyślałem co ja tu właściwie robię. Patrzyłem kawałek nieba pełnego gwiazd, które akurat odsłoniły chmury śniegowe i ponownie zmrużyłem oczy. Wiedziałem, że na 100% nie będę bawił się w żadne prezesury, musiałem znaleźć inne wyjście. Ponieważ szybko wypite 0,2 zdążyło mi już trochę uderzyć do głowy, więc stwierdziłem, że „wszystko samo się ułoży” i zaciągnąłem się papierosem. Wróciłem do swojego pokoju, zrobiłem sobie jeszcze 2 kanapki z konserwą i ogórkiem i wywaliłem lodówkę do gabinetu. Niech tam sobie buczy.
Z racji tego, że jestem leniwy wstałem dopiero o 11. A raczej obudził mnie o tej godzinie telefon. W słuchawce usłyszałem mocno hmm.. zmęczony głos Denisa. Słychać było, że wczoraj godnie żegnał stary rok. Stwierdził, że zaraz się pozbiera i przyjedzie do biura aby ze mną porozmawiać. Zanim minęło to "zaraz" zdążyłem ogarnąć się, zjeść i zapalić.
W dzień aura jest nieco łaskawsza. Temperatua spada do około -10 a zza chmur pojawia się słońce. Około południa pojawił się wreszcze Denis z bratem. Zasiadł za biurkiem i wskazał mi krzesło na którym mogłem usiąść. Wyciągnął jakieś papiery i westchnął. Ciekaw byłem jak dalej potoczy się nasze spotkanie.
[/roz]
Słowa kluczowe:
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ