Po przylocie do miasta zdziwiłem się bardzo. Na lotnisku przywitała mnie grupa kibiców, pragnących spotkać nowego trenera ich ukochanej drużyny. Zaskoczyli mnie ponownie, gdy zaczęliśmy pogawędkę. Okazało się, że znają mnie całkiem dobrze, gdyż z dużą łatwością opowiadali o moich wcześniejszych sukcesach z Zawiszą Bydgoszcz, z którą zdobyłem po raz drugi z rzędu mistrzostwo Polski w minionym sezonie. Jednak wkrótce musieliśmy się pożegnać, ponieważ miałem umówione spotkanie z prezesem. Freddie był w znakomitym humorze. Shepherda poznałem już wcześniej. Kilka lat temu, gdy zaczynałem dopiero swoją edukację trenerską, przyjechałem do Anglii. Pobierałem nauki na Football Univeristy – właśnie w Newcastle. Poza tym, podpatrywałem także szkoleniowców innych drużyn: m.in. Alexa Fergusona, Waltera Smith'a, Martina O'Neill'a, Harry'ego Redknapp'a i wielu innych - jednym słowem: miałem możliwość podpatrywania najlepszych. Pamiętam też cenne rady jakich udzielił mi w tym czasie legendarny Dario Gradi. Ach, to były czasy... Wracając jednakże do Newcastle, to, od kiedy sięgam pamięcią, zawsze klub ten traktowałem szczególnie. Grali tam przecież tacy wielcy piłkarze jak Malcolm Macdonald, Kevin Keegan czy od niedawna mój podopieczny - Alan Shearer. Był, jest i będzie to mój ulubiony (oprócz Zawiszy) klub. Ucieszyłem się więc bardzo, gdy jeszcze przed zakończeniem sezonu 2000/01 zadzwonił do mnie mój stary przyjaciel Freddie z propozycją pracy. Dowiedziałem się, że sir Bobby Robson zdecydował się przejść na emeryturę z powodu kłopotów zdrowotnych. Bez zastanowienia powiedziałem: "TAK!". Teraz, gdy powspominaliśmy trochę dawne czasy, trzeba było w końcu omówić plan na ten sezon. Oczekiwania zarządu były jasno określone i moim zdaniem absolutnie możliwe do wykonania. Cel minimalny to zajęcie przynajmniej szóstego miejsca w lidze i tym samym awans do Pucharu UEFA. Po uzgodnieniu reszty spraw organizacyjnych, pojechałem do hotelu odpocząć.
Nazajutrz odbyła się konferencja prasowa, na której oficjalnie zostałem ogłoszony nowym szkoleniowcem Newcastle United FC. Dziennikarze byli co najmniej zaskoczeni, a kibice.. zdegustowani. Mieli pretensje do prezesa za to, że zatrudnił tak młodego (mam 39 lat) i mało znanego coacha. W dodatku spodziewali się Anglika, a nie jakiegoś przybysza "z kontynentu", a tym bardziej Polaka. Zdałem sobie wtedy sprawę, że aby zdobyć zaufanie kibiców, będę się musiał napracować znacznie bardziej niż jakikolwiek inny krajowy szkoleniowiec. W myślach powiedziałem sam do siebie: "no nic, trzeba brać się do roboty i pokazać tubylcom na co mnie stać!" i udałem się na pierwszy trening z zespołem.
Na pierwszym spotkaniu z zawodnikami przekonałem się, że nie są zachwyceni. Najpierw oznajmiłem im o co gramy, jak gramy i co zamierzam zmienić. Potem odbyłem rozmowę z każdym z nich indywidualnie. Powiedziałem, że diametralnie zmienię sposób gry, mentalność oraz trening. Nikt nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy, szczególnie rozkapryszone gwiazdy, jak na przykład Solano tudzież Dabizas. Reszta graczy zabrała się jednak z ochotą i determinacją do pracy. Byli głodni sukcesów. To ułatwiało trochę pracę - przynajmniej na początku. Wydaje się, że widziałem na twarzach moich podopiecznych pozytywne zdziwienie, kiedy wykonywali ćwiczenia. Według mnie podstawą zwycięstw jest urozmaicony trening i przemyślana taktyka. Wtedy nawet z przeciętnych zawodników można wykrzesać więcej, aniżeli by się wydawało. Tak właśnie było w Zawiszy. Teraz zadanie wydawało się i trudniejsze, i łatwiejsze. Z jednej strony ogólna niechęć i rozczarowanie, z drugiej wysokiej klasy, zdeterminowani i dobrze wyszkoleni technicznie zawodnicy oraz pomoc i wsparcie zarządu.
Od Gordona Milne'a, dyrektora klubu, dowiedziałem się, że niektórzy zawodnicy chcą
już od dawna odejść i nie przykładają się do gry. Chodziło oczywiście o Solano i Dabizasa. Klub jednak nie może sobie pozwolić na ich sprzedaż, ponieważ grają oni
pierwsze skrzypce w zespole. Nie przejąłem się tym zbytnio, bo miałem godnych zastępców na ich miejsca. Po kilku treningach i bliższych oględzinach poszczególnych zawodników okazało się, że wzmocnień wymaga obrona. Poza tym, tak jak zawsze postanowiłem ustawić zespół do taktyki, a nie taktykę do zespołu. Jest to najlepszy sposób na stworzenie drużyny z prawdziwego zdarzenia, zdolną do gry na najwyższym poziomie. Po pewnym czasie okazało się, że więcej zawodników niż początkowo przypuszczałem, ma inklinacje do gry ofensywnej, z czego bardzo się ucieszyłem, gdyż będziemy grać ofensywnie, agresywnie i widowiskowo, czyli tak zwany futbol "na tak". Była to duża zmiana sposobu gry i zdawałem
sobie sprawę z tego, iż zawodnicy mogą początkowo mieć problemy i wyniki nie będą zadowalające. Musiałem przede wszystkim zmienić ich mentalność, co oczywiście wymaga sporo wysiłku i przede wszystkim - czasu. Musimy popracować nad wieloma elementami gry. Wiedziałem, że się uda, miałem do dyspozycji pojętnych zawodników, pozostawała tylko kwestia czasu - jak szybko uda się zaaplikować nowy styl gry.
Po pewnym czasie na Solano zagięło parol Atletico Madryt. Proponowali 8,25 miliona funtów. Wyraziłem swoją zgodę na ten transfer - pozostawał tylko zarząd. Ku mojej radości pertraktacje pomiędzy klubami przebiegły pomyślnie i wkrótce Freddie przedstawił mi nareszcie sumę funduszy przeznaczonych "na zakupy". Nie była to może kwota duża, ale, gdyby nie odejście Solano byłaby ona jeszcze mniejsza. Poza tym i tak przerastała moje oczekiwania. Miałem już kilku zawodników "na oku", jednak rozesłałem scoutów na bliższe oględziny.
Na początku lipca udałem się z drużyną na zgrupowanie do Francji Ośrodki treningowe może nie są lepsze od gruntów Newcastle, jednak mieliśmy wtedy spokój z dziennikarzami. Dwutygodniowy wyjazd okazał się bardzo pożyteczny. Poznałem lepiej drużynę i poszczególnych graczy. Niestety plany pokrzyżowały mi kontuzje Dyer'a i Shearer'a. Od fizjoterapeutów dowiedziałem się, że były to poważne urazy. Shearer będzie musiał pauzować miesiąc, a Dyer aż trzy ! Na szczęście mój starannie opracowany plan treningów zaczął już powoli przynosić efekty. Zawodnicy stopniowo podnosili swoje umiejętności, zarówno wytrzymałościowe jak i techniczne. Urozmaicone ćwiczenia ogólnorozwojowe umożliwiły poprawę kondycji i gibkości, a rozmaite zadania techniczne pozwoliły zawodnikom udoskonalić kontrolę nad piłką, przyjęcie, odbiór i swobodę w jej prowadzeniu.
Po powrocie przedstawiłem prezesowi listę zawodników, którymi chciałbym wzmocnić kadrę. Już po kilku dniach dołączył do nas młody David Prutton, którego poprzedni klub - Nottingham Forest miał dość poważne kłopoty finansowe. Największym moim zmartwieniem było jednak to, że niestety nie udało się pozyskać jakiegoś klasowego obrońcy i w związku z niedawnym odejściem Dabizasa do Fulham najsłabszą naszą formacją była właśnie obrona.
W tym czasie musiałem na parę dni wrócić do Polski, aby uregulować pewne sprawy. Przy okazji spotkałem się także z moim mentorem i dobrym przyjacielem, Heńkiem Kasperczakiem. Dyskutowaliśmy oczywiście o futbolu i jak zawsze udzielił mi kilka przydatnych rad dotyczących przetrwania w dużym zagranicznym klubie. Henio pracował przecież we Francji i nie miał tam wielu przychylnych osób. Gotów stawić czoła złowrogo nastawionym osobnikom, po kilku dniach wróciłem do Anglii.
Gdy przyszedłem na trening zobaczyłem, że udało się kupić za niewielkie pieniądze dwóch młodych Szwedów. Byli to bramkarz Andreas Isaksson i ofensywny pomocnik Kim Kallstrom. Od dawna wiedziałem, że są to zdolni i w miarę ukształtowani poprzez regularną grę w swoich klubach zawodnicy, jednak dopiero, gdy zobaczyłem ich na własne oczy podczas zajęć przekonałem się o prawdziwych możliwościach tej dwójki - niesamowicie utalentowani! Jeżeli tylko nie zejdą na niewłaściwą drogę, zrobią naprawdę wielką karierę.
Dobrze się złożyło, że zamiast sparingów zagramy w Pucharze Inter-Toto. Będzie to pierwszy poważny sprawdzian nowej drużyny - tak, to zupełnie inne Newcastle...
Pierwszym naszym przeciwnikiem okazało się IFK Goteborg. Znowu się nam poszczęściło. Był to odpowiedni przeciwnik dla mojego teamu. Nie był to słabeusz, ale też nie drużyna, która mogłaby nam poważniej zagrozić. Pierwszy mecz mieliśmy rozegrać dopiero za kilka dni, więc był jeszcze czas na ostatnie przygotowania. Teraz, na treningu, gdy tak patrzyłem na moich podopiecznych i przypomniałem sobie pierwsze spotkanie z nimi, uświadomiłem sobie jak wielkie postępy uczynili. Było oczywiście jeszcze dużo do zrobienia, ale ten znakomity początek znacznie poprawił moje morale. Widziałem, że zmiany powoli dają efekty. Mogłem więc skupić się tylko i wyłącznie na zbliżającym meczu. Po trzech dniach wylecieliśmy samolotem do Goteborga. Na boisku IFK odbyliśmy dwa treningi i chłopcy zdążyli w miarę przyzwyczaić się do twardej murawy. Moja drużyna następnego dnia przystąpiła do spotkania bardzo zdeterminowana. Walczyli o każdy skrawek boiska, nie było dla nich straconych piłek. Wygraliśmy 2:1. Po meczu pochwaliłem piłkarzy za odważną grę, ale miałem też zastrzeżenia do postawy obrony. Musieliśmy szukać jak najszybciej wzmocnień. Jeżeli mieliśmy coś osiągnąć w lidze, musieliśmy być odpowiednio przygotowani.
Gdy wróciliśmy do Anglii, poszedłem pogadać z Freddie'm. Powiedziałem, że drużyna jest w miarę dobrze przygotowana do sezonu, ale jeżeli szybko nie sprowadzimy jakiegoś klasowego obrońcy mogą być kłopoty. Musiałem się rozejrzeć po "krajowym rynku". Nie było nas stać na ściągnięcie obrońcy np. z Włoch czy Hiszpanii. Czasu było coraz mniej a poszukiwania przedłużały się coraz bardziej.
Przez cały tydzień ciężko pracowaliśmy z drużyną, szczególnie nad obroną. Wiedziałem, że przy naszym ofensywnym sposobie gry trudno będzie ustrzec się błędów w formacji defensywnej, ale trzeba było zminimalizować ryzyko. Na domiar złego, dzień przed meczem kontuzji doznał Andy O'Brien. Podporą defensywy musiał zostać więc Marcelino. Obok niego w meczu rewanżowym z IFK zagrał młodziutki Steve Caldwell. Po zaciętej walce wygraliśmy 3:1 i przeszliśmy do następnej rundy. Widoczny był trochę brak zgrania mojej drużyny ale ogólnie byłem zadowolony. Moja praca przebiegała pomyślnie.
Naszym następnym przeciwnikiem okazało się Paris-SG. Miałem pewne obawy co do obrony, ale okazało się, że kontuzja O'Briena nie była poważna i będzie musiał odpoczywać tylko przez kilka dni. W pierwszym meczu co prawda nie zdołał wystąpić, ale w rewanżu mogłem na niego liczyć. Także Shearer zaczął już powracać do zdrowia i rozpoczął treningi z drużyną, na razie z lżejszym obciążeniem. Dziennikarze nie robili już takiego szumu wokół mojej osoby, więc mogłem spokojnie przygotowywać zespół do meczów z Francuzami. Wiedziałem, że przejść do następnej rundy będzie ciężko, zważywszy na klasę przeciwnika, lecz byłem dobrej myśli. Co prawda chłopcy mieli jeszcze pewne trudności z przestawieniem się na ofensywny styl gry, jednakże czułem, że właśnie tego było im trzeba. Powiewu świeżości i nowości. Nadszedł dzień meczu. Wszyscy byli zdenerwowani i całkowicie skupieni. Moi podopieczni wybiegli na murawę skoncentrowani i nastawieni na atak i szybkie zdobycie prowadzenia. Nasi wierni kibice dodawali zawodnikom sił. Każdy mecz na St. James' Park to niesamowite przeżycie. Usłyszałem pierwszy gwizdek i piłkarze zaczęli brać się do roboty. Już w 8 minucie prowadzenie zapewnił nam Kallstrom. Młodzi zawodnicy jakich wystawiłem w wyjściowej jedenastce grali bardzo spokojnie, czym nawet mnie zaskoczyli. Doskonale radzili sobie z presją. Kibice w tym meczu - jak zawsze zresztą - byli naszym dwunastym zawodnikiem, dodawali skrzydeł "srokom". Do szatni zeszliśmy z jedno bramkowym prowadzeniem. Pochwaliłem zawodników za dojrzałą grę i ciągłe dążenie do podwyższenia wyniku. Po przerwie nie było już tak dobrze. Szybko straciliśmy bramkę i to podłamało trochę chłopaków. Po chwilowej niemocy zaczęli jednak konsekwentnie atakować, co dało wymierny efekt w 83 minucie meczu. Na 2:1 podwyższył Ameobi i po kilku minutach mogliśmy się cieszyć ze zwycięstwa. Mimo kilku niebezpiecznych
sytuacji w naszym polu karnym zagraliśmy dobry mecz. Gracze nie popełnili żadnych rażących błędów.
Do meczu rewanżowego przystąpiliśmy w miarę spokojnych nastrojach. Oczywiście nie chciałem bronić wyniku, niemniej jednak stare nawyki moich zawodników ujawniły się podczas spotkania. Przez całą pierwszą połowę praktycznie chcieli utrzymać wynik i skończyło się to utratą bramki. W szatni usłyszeli kilka gorzkich słów, a po przerwie grali już tak, jak chciałem. Niestety nie udało się strzelić gola i musieliśmy pogodzić się z odpadnięciem z Pucharu Inter-Toto.
Do pierwszej kolejki Premiership pozostał już tylko tydzień. Manchester Utd zdeklasował w meczu o Tarczę Dobroczynności Liverpool pokonując go 4:0. Dzień później dowiedziałem się, że udało się sfinalizować transfer Jonathana Woodgate'a z Leedsu. Nazajutrz trenował już z drużyną. Trochę późno go kupiono, ale dobrze, że formacja obronna nie odstawała teraz od poziomu reszty drużyny. Oczywiście defensywa wymagała jeszcze zgrania ale byłem już spokojniejszy.
Pierwszy mecz graliśmy u siebie z Ipswich. Pewne zwycięstwo 2:0 zapewniło dobry start w lidze. Cieszyło mnie to, że popełnialiśmy coraz mniej błędów, zawodnicy zaczęli ze sobą ściśle współpracować. Cierpliwe tłumaczenie taktyki także nie pozostało bez odzewu. Zespół rozumiał o co w tym stylu gry chodzi. Powoli odzwyczajali się od zachowawczego sposobu rozgrywania spotkań.
Następny mecz z Fulham na wyjeździe zremisowaliśmy 2:2, ale liczyłem się z tym, że nie od razu wszystko będzie grało tak jak trzeba. Powinniśmy co prawda wygrać ten mecz, ale nie róbmy tragedii. Drużyna potrzebuje czasu.
Miałem teraz trochę wolnego, aby intensywniej popracować ze słabszymi elementami naszej kadry, ponieważ reprezentanci rozjechali się na mecze eliminacyjne do Mistrzostw Świata 2002. Nadchodził jednak ważny mecz z Manchesterem Utd u siebie i niewątpliwie mieliśmy pecha, że mecze eliminacyjne wypadły akurat teraz. Mecz z głównymi pretendentami do tytułu mistrza Anglii nadszedł szybciej niż mogłoby się wydawać. Gromkie oklaski kibiców przywitały obie jedenastki wychodzące na murawę St. James' Park. Moi podopieczni nie odstępowali gości na krok. Spotkanie przebiegało w miarę spokojnie, aż do około 20 minuty. Wtedy to szturm na naszą bramkę przeprowadzili piłkarze Alexa Fergusona. Moi chłopcy bronili się dzielnie, fantastycznie spisywał się Woodgate. Jego zdwojone wysiłki nie zdołały jednak zapobiec utracie bramki. Wynik 0:1 utrzymał się do przerwy. Zmobilizowałem chłopaków w szatni i na szczęście dało to efekt w drugiej połowie meczu. Zawodnicy bez kompleksów rzucili się do ataku i wkrótce Barthez skapitulował. Strzał Alana Shearera był nie do zatrzymania. Było 1:1. Szturm naszej drużyny trwał, ale nie mogliśmy przełamać zdyscyplinowanej obrony gości, którzy widząc zaciekłość naszych ataków nastawili się na utrzymanie wyniku. W 74 minucie postanowiłem wprowadzić do gry Kallstrom'a. Okazało się, że "miałem nosa", gdyż młody Szwed w 89 minucie zdobył gola na 2:1. Goście nie zdążyli już odrobić strat. Wygrana z liderem to wielki sukces naszej drużyny. Wydaje mi się, że po tym meczu kibice zaczęli powoli przekonywać się do mnie jako managera Newcastle. Także moi zawodnicy zaczęli doceniać moje metody szkoleniowe i ciężej pracować na treningach. W następnych meczach zauważyłem też, że trybuny naszego stadionu zapełniają się z każdym meczem do ostatniego miejsca.
Następne mecze to 0:1 z Liverpoolem na wyjeździe oraz 3:0 u siebie z West Hamem. Byliśmy na czwartym miejscu w tabeli. Zarząd jak najbardziej zadowolony ze swojego posunięcia i z mojej pracy. Czekał nas teraz wyjazd do Londynu na mecz z Tottenhamem. Po przyjeździe zaskoczyła nas grupa kibiców stołecznego klubu. Byli to zwykli chuligani, którzy zaczęli obrzucać naszą drużynę pustymi butelkami po piwie. Zanim nasi ochroniarze zneutralizowali kiboli jedna z butelek trafiła w głowę Shay'a Givena. Okazało się, że to nic poważnego, ale nasz pierwszy bramkarz nie będzie mógł wystąpić w nadchodzącym meczu. Znaczyło to, że spotkanie to będzie
pierwszym poważnym sprawdzianem dla Isakssona. Po meczu mogłem tylko chwalić drużynę z Isakssonem na czele. Jego wspaniała postawa podczas spotkania zaowocowała powołaniem go na mecz towarzyski reprezentacji Szwecji, w którym zadebiutował w kadrze narodowej. Z kolei z Tottenhamem zwyciężyliśmy 2:1 po golach Shearera i Bassedasa.
Okazało się po kilku dniach, że Given nie będzie mógł grać przez jakieś trzy do czterech tygodni na skutek kontuzji odniesionej na pierwszym jego treningu po zamieszaniu z pseudo-kibicami w Londynie. Postawiłem wtedy na Isakssona. Jak pokazały następne mecze był to trafny manewr. Po kilku wspaniałych występach otrzymał nagrodę Najlepszego Młodego Zawodnika Miesiąca w Premiership. Ucieszyłem się na wieść, że do składu powraca Kieron Dyer, kontuzjowany jeszcze przed rozpoczęciem sezonu. Martwiły mnie w tym czasie jedynie występy w kratkę Laurent'a Robert'a. Czasami rozgrywał wspaniałe partie, ratując zespół z niejednej opresji, z kolei innym razem przechodził obok meczu.
Następne mecze obnażyły nasze słabości w obronie. 1:2 z Arsenalem u siebie i haniebne 0:3 na wyjeździe z Leeds nie załamały jednak drużyny, która zrozumiała, że tylko ciężką pracą może wyeliminować błędy. Czas działał na naszą korzyść. Im więcej meczy rozegramy, tym lepiej zgra się zespół. Po dwóch nieudanych meczach spadliśmy do środka tabeli, ale to dopiero początek. Wszystko jeszcze można naprawić.
Teraz trzeba było na St. James' Park wygrać z Boltonem. Mecz rozpoczął się dla nas niekorzystnie. Już po 15 minutach przegrywaliśmy 0:2 po dwóch golach Ricketts'a. Do przerwy wynik nie zmienił się. W szatni zdecydowałem się zaryzykować. Ustawiłem zespół jeszcze bardziej ofensywnie, Robert'a przesunąłem ze środkowo-lewej pomocy na lewe skrzydło i wprowadziłem do gry trzeciego napastnika - młodego siedemnastoletniego Michaela Chopra'e. Po przerwie moi podopieczni rzucili się do szaleńczego ataku. Po kilku składnych akcjach, które ćwiczyliśmy na treningach w ostatnim czasie, doprowadziliśmy do remisu. Zostało jednak już tylko dziesięć minut do końcowego gwizdka. Nakazałem wtedy drużynie zaatakować frontalnie. Postawiłem wszystko na jedną kartę. W pewnym momencie myślałem, że popełniłem kuriozalny błąd, gdyż było bardzo niebezpiecznie pod naszą bramką, ale Isaksson świetnie się spisał. Minuty mijały, a mi wydawało się, że nic już się nie da zrobić, gdy po szybkim kontrataku i dośrodkowaniu z prawej strony, głową piłkę do siatki skierował Chopra. Na stadionie wraz z ostatnim gwizdkiem zapanowała radość. 3:2 dla Newcastle. Byłem wtedy naprawdę dumny z drużyny. Podnieśli się z 0:2 i w drugiej połowie
strzelili trzy gole.
Po tym emocjonującym meczu nadeszła niespodziewanie seria porażek. Przegraliśmy na wyjazdach 1:2 z Chelsea, 2:3 z Aston Villą oraz na St. James' Park z Charltonem 0:1. W większości tych meczów byliśmy o krok od zwycięstwa, lecz brakowało przysłowiowej kropki nad i. Do bramki w międzyczasie wrócił Given, a na prawej pomocy coraz sprawniej poczynał sobie Dyer. Szesnaście punktów w dwunastu meczach to nie był dobry wynik. Entuzjazm kibiców także chyba trochę osłabł. Trzeba było zacząć wygrywać i to szybko.
Następny mecz graliśmy z Blackburn na St. James' Park. Po meczu nie miałem żadnych zastrzeżeń do gry drużyny, ponieważ pewnie wygrała 2:0. Kolejne spotkanie to 3:1 z Southampton na St. Mary's Stadium. W piętnastej kolejce po ładnym meczu wygraliśmy w domu z Middlesbrough 2:0. Nasi rywale z północnej Anglii nie mogli nas powstrzymać. Po trzech zwycięstwach pod rząd zremisowaliśmy z Leicester City 1:1. Po kryzysie z poprzedniego miesiąca nie było już śladu. Pięliśmy się w górę tabeli.
W międzyczasie przeszliśmy przez dwie kolejne rundy Pucharu Ligi pokonując słabeuszy. Niespodziewanie na lidera drugiej linii wyrósł Bassedas. W poprzednim sezonie, za kadencji Robsona, nie wiodło mu się dobrze w Newcastle. Odnalazł się dopiero niedawno. Od razu wiedziałem, że pełnię możliwości pokazuje dopiero podczas ataku, a kiedy poprawił odbiór piłki i nabrał pewności siebie dowodzi
naszą pomocą.
W kolejnym meczu pokonaliśmy u siebie Derby City 3:0 po hat-tricku "Super Ala". Alan wysunął się wtedy na pierwsze miejsce w klasyfikacji strzelców w Premiership. Następny mecz to łatwa wygrana na Goodison Park z Evertonem 3:1. W meczu tym po raz kolejny z dobrej strony pokazał się Kim Kallstrom. Ten chłopak ma w sobie ogromny potencjał. Cieszył mnie też fakt, że Robert ustabilizował formę na wysokim poziomie, Woodgate po niedawnej kontuzji dochodził do zdrowia, a Shearer cały czas imponował skutecznością. W ostatnim meczu przed Świętami Bożego Narodzenia pokonaliśmy u siebie w derby północnej Anglii Sunderland 2:0. Kilka dni później otrzymałem nagrodę Managera Miesiąca w Premiership za miesiąc grudzień.
Po świętach od razu zabraliśmy się do ciężkiej pracy. W rundzie rewanżowej nie mogliśmy sobie już pozwolić na wpadki. Drużyna pod moją wodzą wyrobiła już sobie pewną markę i wiedziałem, że o zwycięstwa nie będzie łatwo. Trzeba było dać z siebie wszystko. Początek nowego roku to dobra passa naszego zespołu. Zwycięstwa 1:0 z Ipswich na ich boisku oraz 3:2 z Fulham u siebie wyprowadziły nas na trzecie miejsce w tabeli.
Jednak odpowiedź na pytanie czy moja drużyna potrafi walczyć z najlepszymi jak równy z równym, miał przynieść mecz z Manchesterem United ma sławnym Old Trafford. Początek meczu to niepewna gra moich zawodników. Doping kibiców Manchesteru chyba trochę nas przygniótł. W 21 minucie po strzale Beckhama zza pola karnego gospodarze objęli prowadzenie. Walczyliśmy z całych sił. Po czterdziestu pięciu minutach na tablicy świetlnej wciąż widniał wynik 1:0 dla Czerwonych Diabłów. W naszej szatni tym razem było spokojnie. Postanowiłem nic nie zmieniać. Powiedziałem tylko zawodnikom, aby konsekwentnie grali swoje i trzymali nerwy na wodzy. W drugiej połowie ciągłe, zdecydowane ataki na bramkę gospodarzy przyniosły efekt w 58 minucie. Bassedas ze środka boiska prostopadle podał do Shearera, który stając oko w oko z Barthezem nie zmarnował szansy. Był remis, ale ja chciałem wygrać Ucieszyło mnie to, że ci sami zawodnicy, którzy pół roku temu pewnie zaczęliby bronić dostępu do własnej bramki, rzucili się do ataku. Ciężką pracą, wpajaniem do głowy poprzez ciągłe tłumaczenie, można zmienić nawet mentalność - wydawałoby się zamkniętych na zmiany - zawodników. Wymaga to jednak ogromnej cierpliwości. Wracając do meczu, moi podopieczni permanentnie szarpali obronę gospodarzy. Po jednej z ostatnich akcji meczu, w 87 minucie, "Super Al" wypatrzył w polu karnym lepiej ustawionego Dyer'a, podał mu piłkę, a ten zmusił do kapitulacji Fabiena Bartheza. Ta wygrana pozwoliła nam umocnić się w górnej części tabeli. Wydaje się, że po tym meczu kibice ostatecznie przekonali się do przybysza z dalekiej i egzotycznej Polski. Od tamtej pory wszyscy fani "srok" dopingowali drużynę i mnie z całych sił oraz chwalili moją pracę, gdy spotkali mnie na ulicy. Także mnie cieszyło niezmiernie to zwycięstwo. Pokonać wielki Manchester United dwa razy w tym samym sezonie to niełatwe zadanie i z pewnością niebagatelne osiągnięcie.
Kilka dni później zrewanżowaliśmy się za porażkę na Anfield Road z Liverpoolem, wygrywając 2:1. Potem dopełniliśmy formalności w meczu z West Hamem wygrywając 1:0. Trzema golami na St. James' Park Shearer przypieczętował wygraną nad stołecznym Tottenhamem 4:1.
Po tak wspaniałej serii zwycięstw zimny prysznic przyniósł mecz z Arsenalem. Już w 34 minucie spotkania puściły nerwy Elliot'owi, który uderzył pięścią w twarz Thierry'ego Henry'ego. Dostał oczywiście czerwoną kartkę. Musieliśmy radzić sobie w dziesiątkę. Pech chciał, żebyśmy grali akurat na Highbury. Wynik 0:0 utrzymał się jednak do gwizdka kończącego pierwszą odsłonę. Po przerwie gospodarze uświadomili nam, że nie jesteśmy jeszcze drużyną perfekcyjną i straciliśmy dwa, notabene piękne, gole. Zawodnicy opuszczali stadion Kanonierów ze spuszczonymi głowami. Wystarczyło, że chłopaki na moment stracili koncentrację, popełnili błąd i gracze Arsenalu potrafili skrzętnie to wykorzystać.
W następnym meczu
zremisowaliśmy 2:2 z Leeds. Spotkanie było zacięte i tak wspaniałej
atmosfery jak na St. James' Park nie potrafią wytworzyć żadni inni kibice, oprócz oczywiście naszych. Po kilku dniach okazało się, że Shearer nie będzie mógł zagrać w dwóch, trzech meczach z powodu lekkiej kontuzji. Nasza siła uderzeniowa znacznie straciła na swej wartości. W ostatnich meczach skuteczność zatracił też Bellamy. Na wyjeździe w meczu z Boltonem żadna z drużyn nie potrafiła strzelić gola i spotkanie zakończyło się bezbramkowym remisem. Po wygranej u siebie z Chelsea 1:0 poprawił mi się humor. Shearer rozpoczął już pierwsze lekkie treningi, a zwycięstwo w poprzednim meczu zapewnił Bellamy, który rozegrał wspaniałe spotkanie. Wszystko było na dobrej drodze...
Z londyńskim Charltonem niestety tylko zremisowaliśmy 1:1. W międzyczasie odpadliśmy w
półfinale Pucharu Ligi po zaciętym dwu meczu z Liverpoolem, przegranym ostatecznie 4:5. W pierwszych rundach Pucharu Anglii mieliśmy szczęście i łatwo poradziliśmy sobie z drużynami z niższych szczebli.
Dzień przed meczem przyjechali do nas z Birmingham piłkarze Aston Villi. Byłem prawie pewny zwycięstwa, ale nie udało się przełamać obrony gości, za to oni po jednym z kontrataków objęli prowadzenie i już go do końcowego gwizdka nie oddali. Mecz zakończył się wynikiem 0:1.
Do Blackburn jechaliśmy po komplet punktów. Udało się, jednak nie było łatwo. Z trudem w końcowych minutach strzeliliśmy bramkę dającą nam prowadzenie. Wygraliśmy 2:1. Kilka dni później rozgrywaliśmy półfinałowe spotkanie Pucharu Anglii z Leeds na neutralnym gruncie. Gdy wydawało się, że wygramy, w ostatnich minutach meczu po błędach obrony spowodowanych dekoncentracją straciliśmy dwie głupie bramki i ostatecznie polegliśmy 1:2. Mecz ten pokazał, że w futbolu trzeba być skoncentrowanym na 100% przez dziewięćdziesiąt minut.
Chłopcy podłamani tą nieoczekiwaną porażką, zaledwie zremisowali w następnym meczu z Southampton 1:1. Znowu byli bardzo blisko wygranej, ale wystarczył jeden błąd i straciliśmy bramkę. W kolejnym spotkaniu znowu zremisowaliśmy. Chłopaki nie zdążyli się jeszcze chyba podnieść po tamtych zawalonych w ostatnich minutach meczach, bo nie sądzę, aby zmęczyli się krótką podróżą z Newcastle do Middlesbrough. Moja drużyna przełamała się dopiero w meczu z Leicester na St. James' Park, dając upust swojej wściekłości, wygrywając różnicą czterech bramek. Z chłopaków po tym meczu chyba uszło powietrze, gdyż nie potrafili poradzić sobie na wyjeździe ze słabym Derby, przegrywając jedną bramką. W ostatnich dwóch kolejkach odnieśliśmy kolejne dwa remisy; kolejno 2:2 z Evertonem i 1:1 z Sunderlandem.
Sezon ukończyliśmy na 5 pozycji ,awansując tym samym do następnej edycji Pucharu UEFA. Bilans w sezonie: 20 zwycięstw, 9 remisów, 9 porażek, 63 bramki zdobyte, 40 bramek straconych. Alan Shearer został królem strzelców Premiership z 27 trafieniami na koncie, zarząd był bardzo zadowolony z mojej pracy, uzyskałem pełne poparcie kibiców. Pierwsza piątka w tabeli to kolejno: Manchester United (mistrz), Arsenal, Liverpool, Chelsea i Newcastle United. Jak na pierwszy sezon na Wyspach byłem z siebie stosunkowo zadowolony, jednakże miałem świadomość, że mogłem zająć wyższą lokatę na koniec sezonu. Celem odpoczynku od trenerki postanowiłem polecieć do Korei, aby tam dopingować reprezentantów Polski w ich batalii na Mistrzostwach Świata...
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ... ... ale nie martwcie się - ciąg dalszy nastąpi!
BlackWolf
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ