Championship Manager to niewątpliwie seria gier wyjątkowych. Gier, które zrewolucjonizowały rynek managerów piłkarskich. Gier, które zdobyły rzesze zwolenników na całym świecie. Gier, które z niewiadomego właściwie powodu stały się niesamowicie popularne wśród fanów piłki nożnej. Uboga szata graficzna, mecz przedstawiony w trybie tekstowym – chociażby te dwie cechy pierwszej wersji CeeMa powinny zniechęcić ludzi do gry w nią, a przez to i braci Collyer - do tworzenia wersji kolejnych. Stało się jednak inaczej. Dlaczego? Czy można jakoś wytłumaczyć niewątpliwy fenomen wymienionej serii?
Każdy bardziej obeznany z tematem odpowie, że swoją popularność Championship Manager, a teraz Football Manager, zawdzięczają niesamowitej grywalności. I chyba nie pozostaje mi nic innego, jak zgodzić się z tą tezą. Z czego jednak ta grywalność wynika? Przede wszystkim z realizmu samej rozgrywki. Tak było zawsze – realizm był wymieniany jako jedna z cech każdej kolejnej wersji Championship Managera. A jak to wygląda w Football Managerze? Sytuacja się przecież nie zmieniła – dalej za przygotowanie bazy danych odpowiedzialna jest sieć researcherów (którymi są fani gry oraz piłki nożnej) rozsiana po całym świecie. Jeśli dane zbierane są tak samo jak zawsze, to powinny być, jak zawsze, dokładne... A może tak naprawdę realizm gry braliśmy już jako pewnik, bo był po prostu większy niż w konkurencyjnych managerach piłkarskich? Przyszedł najlepszy moment na przetestowanie pracy ludzi odpowiedzialnych za stworzenie bazy danych...
Niedawno zakończył się sezon 2004/2005. Ciężko o nim powiedzieć, by był bogaty w niespodzianki – w Anglii mistrzem została obrzydliwie bogata Chelsea plasując się tuż przed broniącym (jak się okazało nieudanie) tytułu Arsenalem. W Hiszpanii znacznie wzmocniona Barcelona wyprzedziła największego rywala – Real Madryt. We Włoszech zaś walkę o prymat niemal do końca toczyli piłkarze Juventusu i Milanu, ostatecznie jednak mistrzostwo zdobyli ci pierwsi. Może nie są to wyniki które można traktować jako pewne, ale na pewno do przewidzenia możliwe. Również na naszym krajowym boisku obwołana mistrzem jeszcze przed sezonem krakowska Wisła sprostała zadaniu. Dwa pozostałe miejsca na podium można było również wskazywać w ciemno już rok temu. Mówię o tych akurat ligach nie bez powodu... Postanowiłem bowiem sprawdzić, jak sezon 2004/2005 wyglądałby w Football Managerze 2005. Wiązało się to z koniecznością przeinstalowania gry, w celu odzyskania oryginalnej bazy danych. Test jak test – musi mieć swoje zasady. W tym przypadku były one proste – przede wszystkim: uruchomienie gry w
8 ligach z 4 krajów (
Anglia, Hiszpania, Włochy, Polska – z każdego kraju po
dwie najwyższe klasy rozgrywkowe) na
normalnej bazie danych. Jako datę startową za każdym razem wyznaczałem start rozgrywek angielskich, co miało miejsce
11 lipca 2004 roku. Kolejnym krokiem, po długim procesie wczytywania danych, było dodanie managera i udanie się nim na
urlop. Data powrotu:
11 lipca 2005. Wymienione czynności powtórzyłem dziesięciokrotnie i muszę przyznać, że wyniki były dość zaskakujące...
Długo zastanawiałem się, jak najlepiej omówić wyniki przeprowadzonego eksperymentu. Po spokojnej analizie postanowiłem przeanalizować rezultaty dla każdego z wybranych krajów osobno. Jeśli jednak kogoś bardziej niż moja interpretacja zaistniałych w grze wydarzeń interesują same wydarzenia, zapraszam pod
ten link. Znajdziecie tu końcowe tabele wszystkich lig, jak również wyniki finałów europejskich pucharów oraz zestawienia królów strzelców rozgrywek.
Ja swoje krótkie refleksje na temat wyników eksperymentu chciałbym zacząć od „
ojczyzny piłki nożnej” – Anglii.
Wydaje się, że rozgrywki w kraju ojczystym większości programistów SI Games powinny być w grze odwzorowane najlepiej, gdyż jej twórcy – fani piłki nożnej – mogą sami skontrolować pracę researcherów – przynajmniej w najwyższej klasie rozgrywkowej. Czy tak się stało?
Chelsea Londyn, mistrz w świecie rzeczywistym, w Football Managerze zajmowała miejsce na najwyższym stopniu podium w czterech na dziesięć prób. Tyle samo razy mistrzostwo zdobywał Arsenal, który w rozgrywanym sezonie bronił tytułu, natomiast jednokrotnie korona przypadała zawodnikom Manchesteru United oraz Liverpoolu. Tak więc, jeśli chodzi o walkę o tytuł w Premiership, to rozkład sił odwzorowany został bardzo dobrze – przed sezonem również trudno było wskazać jednego faworyta, mianem tym obdarzano najczęściej Chelsea (ze względu na ogromne środki finansowe i nowego trenera – Jose Mourinho) oraz Arsenal (ze względu na fenomenalną serię meczów bez porażki z poprzedniego sezonu). Manchester United również zawsze pretenduje do miana najlepszej drużyny w Anglii, więc ich jeden ligowy triumf można przeboleć, tym bardziej że w minionym sezonie w pewnym momencie mieli naprawdę niemałe szanse na doścignięcie liderującej Chelsea. Mistrzostwo zdobyte przez Liverpool? Potraktujmy je w jako błąd statystyczny...
Chelsea osiągnęła w świecie rzeczywistym dwanaście punktów przewagi nad będącym bezpośrednio za nią w tabeli Arsenalem. W eksperymencie natomiast czterokrotnie sięgnęła po tytuł mistrzowski. A jak sprawowała się w pozostałych sześciu rozegranych przeze mnie sezonach? Zobaczcie sami:
Tak więc, jak widać, poza ostatnią grą Chelsea zawsze była albo pierwsza, albo druga. Jednak tak naprawdę to, co zdarzyło się w sezonie dziesiątym, zdarzyć się nie powinno. Choćby nie wiem jak starał się Jose Mourinho i jego podopieczni, to zająć zaledwie siódmego miejsca raczej by się im nie udało. Możnaby to potraktować, podobnie jak mistrzostwo słabego w tym roku w Premiership Liverpoolu, jako wypadek przy pracy, jednak takiemu klubowi jak Chelsea wypadki przy pracy nie mogą dotyczyć – nawet w sztucznym świecie gry komputerowej.
Tak naprawdę jednak cała nieprzewidywalność Football Managera ujawnia się, kiedy popatrzymy na spadkowiczów z ekstraklasy. Drużyn, które podczas dziesięciu gier zaznały smaku degradacji do Coca Cola Championship, było łącznie aż dwanaście!
Liczba ta wskazuje, że tak naprawdę nie da się w grze wskazać pewniaków do spadku z najwyższej klasy rozgrywkowej w Anglii. Dziewiąty w tym sezonie w lidze Tottenham w Football Managerze raz spadł do niższej ligi, podobnie jak siódme Middlesbrough. Ósmy Manchester City dokonał tej sztuki aż czterokrotnie, a szóste Bolton Wanderers... pięć razy. To właśnie te drużyny można uznać za niedocenione przez ludzi zajmujących się tworzeniem bazy danych gry. Są również zespoły przecenione, a wśród nich przede wszystkim Southampton i Norwich. Te kluby zajęły w tym roku miejsca na dnie ligowej tabeli, jednak FM ich szanse na ewentualny spadek wycenił na 1:5. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że czterokrotny spadkowicz, Manchester City, raz potrafił zająć nawet trzecie miejsce w lidze! Co więc tak naprawdę decyduje o postawie zespołu? Przypadek? Patrząc na to, co wyprawia się na zapleczu Premiership rzeczywiście można by dojść do takiego wniosku...
Z grona 24 drużyn biorących udział w rozgrywkach Coca-Cola Championship w dziesięciu rozegranych sezonach 2004/2005 aż 17 przynajmniej raz wywalczyło awans do najwyższej ligi. Z tych siedemnastu zespołów dziewięć przynajmniej raz spadało do First Division. A więc prowadząc
drużynę w Championship tak naprawdę nie możemy przewidzieć, na jakie miejsce nasz zespół faktycznie stać. Najwięcej razy podczas eksperymentu awans wywalczył sobie zespół Wigan Athletic, który w faktycznych rozgrywkach zajął w tym roku premiowane bezpośrednim awansem drugie miejsce. Należy więc pogratulować researcherowi tego klubu dobrej roboty. Niestety nie można tego uczynić w stosunku do ludzi odpowiedzialnych za przygotowanie zespołów Leicester City oraz Sunderlandu. Ten pierwszy klub został w grze stanowczo za bardzo przepakowany (4 awanse, w rzeczywistości zaś 15. miejsce), drugiego zaś researcher nie docenił (zaledwie 1 awans w grze, w rzeczywistości zaś zdecydowany mistrz ligi).
Po przeanalizowaniu wyników eksperymentu dla Anglii pierwszym nasuwającym się wnioskiem jest ten, że im mniejszą renomę ma drużyna, tym gorzej jest odzwierciedlona w grze. Nie chodzi mi tu o jej piłkarski poziom, ale o zgodność wirtualnego świata FM`a z rzeczywistością. O mistrzostwo Anglii walczą te drużyny, które zazwyczaj są uznawane za faworytów rozgrywek, jednak lista klubów walczących o utrzymanie w Premiership i awans do niej jest stanowczo za długa. Tendencja taka utrzymuje się zresztą również w kolejnych państwach...
W większym z państw znajdujących się na Półwyspie Iberyjskim przed sezonem działo się wiele. Przede wszystkim wzmocniła się Barcelona, stając się dzięki temu głównym, obok – jak zwykle – Realu Madryt, faworytem do zdobycia tytułu mistrza Hiszpanii. Do walki o prymat mogła włączyć się broniąca tytułu Valencia, która została jednak osłabiona utratą trenera Rafaela Beniteza i znacznie przebudowała swój skład, chociaż ten wizualnie wcale nie był słabszy od jedenastki, która zdobyła Puchar UEFA. Jak szanse drużyn weryfikuje FM?
Tutaj najwięcej, bo aż trzykrotnie, triumfował madrycki Real. Barcelona i Valencia zdobywały tytuł mistrza kraju po dwa razy. Podobnie zresztą jak Deportivo i to można uznać za niespodziankę. Zespół z La Coruny co prawda niemal zawsze walczy o miejsca premiowane grą w Lidze Mistrzów (choć akurat w tym sezonie zajął daleką, jak na oczekiwania, dziewiątą pozycję w ligowej tabeli), to raczej nie jest uznawany przez ekspertów za kandydata na mistrza. A tu proszę – Deportivo wygrało 20% sezonów rozegranych w ramach eksperymentu. Mając to na uwadze nie dziwi już nawet prymat Betisu, który jednak – patrząc obiektywnie – również nie powinien mieć miejsca. Drużyna z Sewilli spisywała się w tym sezonie dobrze, ale nie na tyle by choć na chwile zagrozić ostatecznemu mistrzowi – Barcelonie. Podsumowując: wydaje mi się, że na powyższym wykresie, przedstawiającym wyniki opisywanego eksperymentu w kwestii mistrzostwa Hiszpanii, jest co najmniej o dwie barwy za dużo...
Podejrzewam, że gdyby w Katalonii dowiedziano się o wynikach mojego testu, sprzedaż managerów piłkarskich produkcji SI znacznie by tam spadła. Jak to bowiem możliwe, że Barcelona zdobyła mniej tytułów niż madrycki Real? No cóż – FM to jednak tylko gra i syndrom wypalenia wśród zawodników nie występuje w niej tak często, jak w życiu... Popatrzmy jednak jak nowo koronowany mistrz Hiszpanii radził sobie w lidze podczas eksperymentu.
No cóż, Barcelona w FM, delikatnie mówiąc, nie zachwyca. Dwa mistrzostwa Hiszpanii i trzy wicemistrzostwa to w zasadzie wszystkie możliwe wyniki, jakie ten zespół mógł osiągnąć w tym sezonie. Jednak w grze jest inaczej – tutaj Barca dwukrotnie zajęła również czwartą lokatę, natomiast aż trzy razy Katalończycy nie zakwalifikowali się nawet do eliminacji do Ligi Mistrzów. Raz zdarzyło się im zająć nawet jedenastą lokatę w lidze! Jak to możliwe? To wie chyba tylko człowiek odpowiedzialny za stworzenie Barcelony w grze, a więc researcher tego klubu. Mam nadzieję, że osoba piastująca to stanowisko robiła to w
FM 2005 po raz ostatni...
Z Premiership w przeciągu dziesięciu rozegranych gier spadało dwanaście zespołów. W Hiszpanii grupa walczących o utrzymanie jest skromniejsza, więc i bardziej wykrystalizowana.
Tylko osiem z dwudziestu drużyn doznało smaku degradacji podczas przeprowadzania eksperymentu. Dwie z nich razem – Getafe i Numancia – zajmowały jedno z trzech ostatnich miejsc piętnaście razy, a więc tyle samo, co pozostałe sześć zespołów. Co więcej, spadek Getafe, które w rzeczywistych rozgrywkach zajęło 13. miejsce z bezpieczną przewagą nad strefą degradacji, jest w FM niemal pewny. W grupie wirtualnych spadkowiczów dziwić może ponadto obecność Espanyolu, ale słabszemu zespołowi z Katalonii sztuka ta udała się tylko raz, potraktujmy to więc z przymrużeniem oka. Znacznie większym niedopatrzeniem jest tutaj postawa Mallorki, która ani razu nie zbliżyła się nawet do magicznej 18. pozycji w lidze, podczas gdy w świecie rzeczywistym była ledwie oczko wyżej i miała na koncie dwa punkty więcej niż następne Levante.
Czternastu drużynom Segunda Division udało się w przeciągu dziesięciu sezonów awansować do najwyższej hiszpańskiej klasy rozgrywkowej. Oto ich zestawienie:
Na początek słowo o wynikach w świecie rzeczywistym. Tutaj awans wywalczyły trzy zespoły z taką samą liczbą punktów – Cadiz, Celta oraz Alaves. Do walki włączyć się mogły jeszcze Eibar oraz Recreativo i... nikt więcej. Oczywiście sytuacja wygląda zupełnie inaczej w wirtualnych realiach Football Managera 2005. Tutaj z trzech klubów, które faktycznie dostały się do Primera Division, jedynie Celta nie rozczarowuje. Natomiast Cadiz, które dzięki najlepszemu bilansowi bramek w tym sezonie wygrało ostatecznie Segunda Division, raz nawet spadło do niższej klasy rozgrywkowej... Ogółem zaś drużyny, które znalazły się na powyższym wykresie są w znacznej większości zupełnie przypadkowe. Znajdują się tam zarówno silne w tym roku Valladolid, jak i faktyczni spadkowicze pokroju Terrassy, Salamanki czy Cordoby. Osiem spośród tych czternastu przynajmniej raz zaznało smaku degradacji. Najciekawiej w tym wszystkim wyglądają osiągnięcia Tenerife, które trzykrotnie wywalczyło awans i tyleż razy spadało. Na przykładzie tego zespołu po raz kolejny potwierdza się teza, że wyniki padające w Football Managerze mają w sobie dużo przypadkowości.
Czas zmienić półwysep – z Iberyjskiego przenosimy się na Apeniński. Tutaj grono faworytów do zdobycia mistrzostwa jest wykrystalizowane od kilku lat. Największym z nich jest zwykle Milan, zaraz potem Juventus oraz drugi klub z Mediolanu – Inter. Swego rodzaju „przewidywalną niespodzianką” byłoby włączenie się do walki o prymat Romy. Do tego jednak nie doszło, klub ze stolicy słabym początkiem sezonu dał do zrozumienia potentatom, że nie muszą się go obawiać. Słabo zaczynał również Inter, choć nie przegrywał meczów. Niestety, nadmierna ilość remisów pozwalała na wyłączenie go z grona pretendentów do mistrzostwa. Decydujące starcie stoczyli więc bianco-neri i rosso-neri, i choć na kilka kolejek przed końcem wydawało się to jeszcze mało prawdopodobne, rozstrzygnęli je na swoją korzyść ci pierwsi. A jakie wyniki padają w Serie A w FM?
Jak więc widać to Milan, a nie Juventus, zdobył mistrzostwo najwięcej razy. I trudno się temu dziwić – to właśnie klubowi z Mediolanu dawano przed sezonem większe szanse na prymat, niż zespołowi z Turynu. Tak więc w Serie A nie triumfują drużyny przypadkowe – nawet w FM. W Anglii raz ligę wygrał Liverpool, w Hiszpanii Betis i Deportivo, natomiast we Włoszech sami faktyczni kandydaci do tytułu. Jedyne co może nieco dziwić, to fakt, że Roma zdobywała scudetto tak samo często jak Inter czy Juventus, które mimo
wszystko powinny być nieco silniejsze.
Bianco-neri zdobyli mistrzostwo 2 razy i jak na faktycznego mistrza wynik ten mógłby wydawać się słaby. Mógłby, bowiem w przypadku Juve mamy do czynienia ze swego rodzaju fenomenem. Zespół ten nie zalicza w grze żadnych wpadek. Zobaczcie sami:
Jak widać na wykresie, najniższym miejscem klubu z Turynu w dziesięciu rozegranych sezonach było czwarte. To wynik bardzo dobry, a staje się jeszcze lepszym, gdy porównamy go do osiągnięć mistrzów poprzednich dwóch krajów – Chelsea (najgorsza pozycja w lidze: 6.) i Barcelony (11.). A we Włoszech konkurencja w walce o czołowe miejsca jest porównywalna do tejże w Anglii i śmiem twierdzić, że większa niż w Hiszpanii. Tak więc awans „Starej Damy” do Ligi Mistrzów jest, przynajmniej w pierwszym roku gry, niemal stuprocentowy. I tak właśnie powinno być!
Walka o utrzymanie w tym sezonie ligi włoskiej była nader ciekawa. Czy równie zacięte boje toczyły się w Football Managerze?
Dwanaście drużyn spadało w trakcie eksperymentu z angielskiej Premiership, co sprowokowało mnie do określenia FM-owej rzeczywistości przypadkową. Paradoksalnie jednak, choć z Serie A spadło łącznie nawet trzynaście zespołów, we Włoszech taka nieprzewidywalność jest... całkiem realistyczna. Dlaczego? Otóż w tym sezonie Bologna, która z trzech spadkowiczów była w tabeli najwyżej, miała zaledwie sześć punktów mniej, niż siódma w tabeli Messina... Tak więc grupa drużyn, które na kilka kolejek przed końcem sezonu były jeszcze zagrożone degradacją, była tym razem naprawdę duża. Jedynym klubem znacznie odstającym od reszty stawki była Atalanta Bergamo. W Football Managerze spadła ona jednak tylko raz na dziesięć prób – wynik dosyć skromny. Czy Livorno, Cagliari i Reggina rzeczywiście zasłużyły sobie na największą częstotliwość degradacji? Patrząc na faktycznych spadkowiczów może wydawać się, że nie, jednak zwracając uwagę na dużą dozę przypadkowości w tym sezonie w Serie A, powstrzymam się od komentarza.
Sytuacja w Serie B również odmienna, niż na zapleczach ekstraklas z innych krajów. Przede wszystkim zaskoczeniem jest fakt, że drużyn, które awansowały do Serie A jest łącznie mniej niż tych, które z niej spadły. Tych pierwszych jest bowiem jedynie dziesięć. Czołówka Serie B jest więc bardziej wykrystalizowana, niż grupa drużyn walczących o utrzymanie w najwyższej klasie rozgrywkowej. Należy się z tego jedynie cieszyć, bowiem podobnie wyglądało to w rzeczywistości. Gorzej natomiast już wypada sam skład drużyn, które podczas eksperymentu awans wywalczały. Tu głównym zarzutem jest niedocenienie Empoli i przecenienie drużyn pokroju Catanii, Triestiny czy Catanzaro (w grze 2 awanse, w rzeczywistości spadek z ostatniego miejsca w lidze z bardzo wyraźną stratą do pozycji pozwalającej go uniknąć).
Ogólnie jednak trzeba powiedzieć, że liga włoska spośród dotychczasowych trzech została odwzorowana w wirtualnym świecie Football Managera najlepiej. Nie ma niespodzianek wśród drużyn, które zdobyły scudetto, drużyn walczących o uniknięcie degradacji jest dużo – więcej niż pretendentów do awansu w szeregi Serie A. Mimo kilku przepakowanych zespołów główny włoski researcher o stanowisko nie powinien się obawiać.
Przyszedł czas na przeanalizowanie najsłabszych z dotychczasowych lig, choć bardziej nawet niż tamte mnie, jak zapewne dużą część Was, interesujących. Mowa oczywiście o ligach polskich. Tradycyjnie zacznę od najwyższej klasy rozgrywkowej i wykresu przedstawiające drużyny, które zdobyły mistrzostwo naszego kraju.
Zdecydowana dominacja Wisły Kraków na rodzimym podwórku nie ma prawa dziwić. Ba, nie można by mieć pretensji, gdyby powyższy
wykres był jednokolorowy. Tak się jednak nie stało, co jest jakąś niespodzianką. Dwa mistrzostwa Legii, choć z pewnością wielce satysfakcjonujące czytających ten tekst kibiców tego zespołu, to mimo wszystko nieco za dużo. Legia, powiedzmy to otwarcie, nie miała w tym sezonie żadnych szans na prymat ligowy. Podobnie zresztą, jak i pozostałe 12 zespołów, a wśród nich i Amica. Zespół ten zawsze stawia sobie za cel grę w pucharach, ale do klasy mistrzowskiej Wisły z pewnością wronieckiemu klubowi brakuje jeszcze więcej niż Legii. Dlatego fakt, że popularnym „kuchenkom” udało się, co prawda raz, zdobyć mistrzostwo jest dużym zaskoczeniem.
Krakowski zespół był w tym sezonie bezkonkurencyjny. Z powyższego wykresu widać, że w Football Managerze prawdopodobieństwo zdobycia mistrzostwa właśnie przez Wisłę wynosi 70%. Jak klub Bogusława Cupiała spisał się w pozostałych trzech sezonach?
Dwa razy drugie miejsce (w obu przypadkach za Legią) i raz czwarte. Każdy z tych wyników jest w zasadzie nierealny, jednak Wisła Kraków poza podium mistrzostw Polski, to już naprawdę lekka przesada. Dominacja krakowskiego klubu była niepodważalna, w Football Managerze 2005 została ona jednak mimo wszystko zarysowana zbyt słabo. Do walki o prymat w Polsce ani razu nie włączył się natomiast Groclin Grodzisk Wielkopolski. Klub Zbigniewa Drzymały był w tym czasie zajęty zupełnie inną walką...
To chyba jedna z największych niespodzianek podczas eksperymentu. Groclin – faktyczny wicemistrz Polski – pięciokrotnie spadał do drugiej ligi! Nie jestem w stanie powiedzieć, czym sobie zasłużyła jedenastka z Grodziska Wielkopolskiego na takie zaniżenie jej rzeczywistych umiejętności. W grze są one na poziomie GKS-u Katowice, który zajął w tym sezonie ostatnie miejsce z duża stratą do przedostatniej Odry. Zaskoczeniem może być również duża częstotliwość degradacji Górnika Łęczna, a także, choć to już traktować można w granicach przypadku, pojedyncze spadki Wisły Płock czy Cracovii Kraków.
Pierwsza liga zaskoczyła bardzo negatywnie, aż strach sprawdzać, co działo się na zapleczu ekstraklasy...
Obawy te w pewnym stopniu się potwierdziły. Przede wszystkim widoczne od razu jest przepakowanie Górnika Polkowice. Researcher tego klubu chyba zbyt optymistycznie podszedł do sezonu, który spadkowicze z ekstraklasy zakończyli na ostatnim bezpiecznym 12. miejscu w drugiej lidze. Jednak w Football Managerze sprawa wygląda zupełnie inaczej – Górnik jest niemal pewnym kandydatem do powrotu w szeregi pierwszoligowców. Tymczasem drużyny, które w świecie rzeczywistym wywalczyły awans, w wirtualnej rzeczywistości gry komputerowej spisują się w większości słabo. Jedynie Bełchatów, który łącznie awansował 4 razy, stara się bronić honoru tychże zespołów. Arka w większości sezonów pałętała się w środku tabeli, czasem stając nawet do walki o utrzymanie w barażach. Korona... No cóż – jak na faktycznego mistrza ligi, bez rewelacji. Zaledwie dwukrotnie wywalczony awans. Wynik taki sam jak RKS Radomsko, co woła już o pomstę do nieba. Widoczne jest również przepakowanie klubów z tradycjami – Widzewa i Ruchu. Szczególnie umiejętności zawodników tego drugiego zespołu, który przecież musiał grać baraże o utrzymanie się w drugiej lidze, wydają się mocno zawyżone. Ale tak to już bywa, że chcemy aby wielkie kluby odradzały się i znów odnosiły sukcesy nawiązując do swojej bogatej historii... Szkoda tylko, że traci na tym realizm rozgrywki.
Tym razem bez wykresów, a więc będzie to najkrótszy rozdział tekstu. Zarówno wyniki finałów europejskich pucharów, jak i klasyfikacji króla strzelców poszczególnych lig (oraz Złotego Buta) są zaskakujące. Drugie z nich spowodowały nawet wykrycie błędu w grze, a więc
... zacznę od pierwszych.
Na dziesięć rozegranych sezonów aż sześciokrotnie Ligę Mistrzów zdobywał Bayern Monachium! Szczerze mówiąc, kiedy pierwsze cztery gry zakończyły się triumfem Bawarczyków w tych prestiżowych rozgrywkach, zacząłem się obawiać, że wyjść na jaw może ustalanie zwycięzcy LM przed rozpoczęciem sezonu, nawet pomimo kompletnego braku sensu takiego twierdzenia. Na szczęście hegemonię niemieckiego klubu przełamały ostatecznie cztery inne zespoły – Porto, Milan, Juventus i Manchester United. Tak więc faktyczny zwycięzca rozgrywek – Liverpool – nie zdobył trofeum ani razu. Trudno się tu jednak dziwić – zwycięstwo „The Reds” w LM zostało przyjęte jako sensacja.
Inaczej byłoby, gdyby Liverpool zdobył „tylko” Puchar UEFA i taka sytuacja zdarzyła się w Football Managerze nawet dwukrotnie. Jednak sztuki tej w grze dokonywały nawet bardziej uznane marki – Real Madryt, Arsenal i Chelsea. Aby jednak móc walczyć w Pucharze UEFA, musiały one najpierw odpaść z Ligi Mistrzów w rundzie grupowej, co jest naprawdę bardzo mało realne.
Znacznie ciekawsze wyniki uzyskane zostały w zazwyczaj najbardziej interesujących kibiców klasyfikacjach indywidualnych – konkursach na królów strzelców. Te w poszczególnych krajach były różne – raz bardziej realistyczne, raz mniej. Najbardziej rzucają się w oczy wyniki w Polsce – duet Frankowski-Żurawski zawodzi tutaj na całej linii.
Najbardziej jednak denerwowały mnie za każdym razem rezultaty konkursu dla najlepszego snajpera Europy. Ani razu bowiem nie zdarzyło się, żeby Złotego Buta otrzymał zawodnik z... aktywnej w grze ligi. Ba, nigdy takowy gracz nie załapał się nawet do czołowej trójki! Tutaj znajdowało się miejsce jedynie dla graczy z Niemiec lub Portugalii.
To oczywiście skłoniło mnie do kolejnego małego testu. Postanowiłem uruchomić grę w ligach portugalskich i niemieckich i spędzić sezon na urlopie. Dlaczego nie zdziwiłem się, gdy okazało się, że najlepszym strzelcem Europy został Jermaine Defoe z angielskiego Tottenhamu, przed Savo Milosevicem z hiszpańskiej Osasuny i grającym w Albacete Rubenem? Oczywiście – „teścik na Złoty But” przeprowadziłem jedynie raz, jednak biorąc pod uwagę, że w dziesięciu poprzednich grach w trójce nie znalazło się miejsca dla żadnego przedstawiciela Premiership czy Primera Division, jego wyniki nie mogą być przypadkiem. Fakt, że piłkarze z aktywnych lig mają mniejsze szanse na zdobycie Złotego Buta jest według mnie sporym niedociągnięciem i należałoby błąd ten poprawić.
Wykryty błąd wprowadził ziarno pesymizmu, a nie tak chciałbym zakończyć ten tekst. Pozwoliłem sobie w nim ponarzekać na wszystkich możliwych frontach i czepiałem się niedociągnięć w każdej lidze. Czy oznacza to, że Football Manager jest grą słabo odzwierciedlającą rzeczywistość? Bynajmniej. Baza danych, choć z pewnością nie jest idealna, mimo wszystko może być w wielu przypadkach źródłem wiedzy dla managerów klubów poszukujących talentów do swojego zespołu. Poza tym nie tylko baza danych odpowiedzialna jest za realizm rozgrywki. Na ten wpływa jeszcze wiele różnorodnych czynników, jak chociażby mnóstwo znakomicie dopracowanych opcji, których nie uświadczymy w innych grach tego typu. Duże znaczenie ma też niesamowita głębia gry. To ona sprawia, że gdyby podobny do opisywanego eksperyment przeprowadzono w innych managerach piłkarskich, wyniki mogłyby być lepsze. Nie zdziwiło by mnie to, gdyż dużo twórców tego typu gier, aby odzwierciedlać rzeczywistość możliwe jak najdoskonalej posuwa się do najprostszych środków, na przykład: im silniejszy klub, tym silniejsi mają być zawodnicy i więcej ma mieć pieniędzy... Ale chyba nie o to w tym wszystkim chodzi.
Przypominam, że wszelkie tabele z wynikami lig (utworzone za pomocą funkcji „Wydruk z ekranu...” dostępnej w Ustawieniach w FM 2005) z poszczególnych
sezonów, są dostępne do wglądu na
tej stronie. Zachęcam też wszystkich czytelników do przeprowadzenia podobnego testu (chociaż jednego) i wysłania wyników w podobnej postaci
do mnie, a postaram się dołączyć je do moich rezultatów. Jedyne warunki to gra na oryginalnej bazie danych oraz włączenie dwóch lig angielskich, hiszpańskich, włoskich i polskich. No i oczywiście udanie się na sezonowy urlop...
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ