Publikowane felietony są wyrazem osobistych poglądów autorów, redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.
Kilka lat temu na gościnnych występach w moich mieszkaniu przebywała ekipa budowlana. Biorąc pod uwagę, że tempo oraz styl pracy doskonale wpisywały się w polski etos fachowca, przedmiot ich starań mogę śmiało pominąć milczeniem, tym bardziej, że dla naszej opowieści nie stanowi on kluczowej kwestii. Otóż wspomniani fachowcy ponosili kolejne spektakularne porażki w konfrontacji z gipsowaniem ścian, instalacją elektryczną, wymianą parapetów, a nawet położeniem parkietu. Porażki z całą pewnością niezasłużone, tym bardziej, że wyboru ekipy dokonałem nadzwyczaj starannie. Referencje mieli solidne, a efekt trzech ich poprzednich zleceń miałem przyjemność podziwiać osobiście.
Przyczyny tymczasowych niepowodzeń jak zwykle były obiektywne, a ich rzeczowa ocena nie pozostawiała żadnych wątpliwości co do stopnia trudności postawionego zadania: krzywizna podłogi została udowodniona, wilgoć ścian ewidentnie wskazana, a jakość wykonawstwa ich poprzedników oceniona bardzo surowo. Biorąc to wszystko pod uwagę dokonałem stosownych korekt w harmonogramie oraz budżecie całego przedsięwzięcia i postanowiłem, bardziej niż to mam w zwyczaju, uważnie śledzić każdy etap prac, aby w razie czego, udzielić mojej nieocenionej ekipie niezbędnego wsparcia.
Od tej pory wszystko uległo zmianie. To znaczy trudności wcale nie zniknęły, ale znacznie poszerzył się repertuar przyczyn. Nie będę zamęczał Czytelnika tą litanią, ale wspomnieć wypada, że przez równe trzy tygodnie żaden z argumentów nie powtórzył się ani razu. Zyskując coraz bardziej specjalistyczną wiedzę na temat prac ogólnobudowlanych, zapoznając się z bogatym asortymentem materiałów oraz narzędzi, a także uczestnicząc aktywnie w wielu roboczych naradach, już po dwóch miesiącach stałem się prawdziwym specjalistą w tej dziedzinie.
Od tej chwili wszystko uległo zmianie. To znaczy trudności pozostały, ale tym razem bez trudu samodzielnie wskazywałem na przyczyny, z wyprzedzeniem przeczuwałem opóźnienia i w lot chwytałem najbardziej skomplikowane zawiłości technologiczne. Mając tak gruntowne przygotowanie i rozpoznanie problemu, wiedziałem doskonale jak przezwyciężyć tę złą passę. Natychmiast zakupiłem dodatkowe narzędzia, wyrzuciłem materiały marnej jakości, a nawet dokooptowałem do ekipy polecanego fachowca spoza miasta.
Od tego momentu wszystko uległo zmianie. To znaczy trudności występowały nadal, ale tak doskonale wyposażona i doświadczona ekipa, dzielnie stawiała im czoła, codziennie cierpliwie walcząc o każdy centymetr odnawianej powierzchni. Wiedziałem, że zwycięstwo jest bliskie, a jego losy ważą się dosłownie na moich oczach. W tej sytuacji nie pozostawało mi już nic innego, jak tylko własnym wkładem zadecydować o powodzeniu całego przedsięwzięcia. Jakaż była radość ekipy, kiedy pewnego dnia pojawiłem się na placu budowy w ubraniu roboczym, gotowy na podjęcie wyzwania.
Od tego dnia wszystko uległo zmianie. Wszystko z wyjątkiem trudności, które niczym złe fatum wisiały nad zacnymi i pełnymi nadziei robotnikami, wspartymi dodatkowo wątłymi siłami zleceniodawcy. Tylko wciąż obecna nadzieja oraz niezłomność mego charakteru nie pozwalały się poddać, a zatem postanowiłem sięgnąć po środki ostateczne. W celu wzmożenia nadwątlonych sił oraz podniesienia morale, rzuciłem na szalę resztki swoich oszczędności, obiecując sowitą i rychłą premię zaraz po końcowym sukcesie.
Od razu wszystko uległo zmianie. Trudności co prawda się zdarzały, ale pamięć o zasłużonej nagrodzie pozwalała mojej niezwyciężonej ekipie trwać na posterunku i wytrwale dążyć do upragnionego końca. Niestety los okazał się okrutny. Kiedy dzieło było niemal skończone, kiedy pozostawały do wykonania już tylko drobne prace, wtedy nieoczekiwanie oderwał się od sufitu spory kawał tynku, runął na podłogę przewracając wiadro z farbą, która się wylała na parkiet, zalewając przy okazji nowo zakupione kontakty i zabytkowy abażur. Nie było wyjścia. Machnąłem na to wszystko ręką. Pech i tyle. A z pechem, wiadomo, wygrać się nie da. Zwolniłem całą ekipę i sprzedałem pechowe mieszkanie.
I co dalej? - zapytasz pewnie Szanowny Czytelniku. Nic szczególnego. No, może z wyjątkiem tego, że niedawno natknąłem się na bardzo ciekawą ofertę. Nieduże mieszkanko w cichej okolicy po bardzo atrakcyjnej cenie. Do remontu oczywiście. A Wy czego się spodziewaliście?
Słowa kluczowe:
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ