- Je suis Polonais! Yo soy un Polaco! I’m a Polish! Polish man! – czy aby na pewno jestem jeszcze Polakiem? Stoję właśnie na bazarze, na granicy wenezuelsko-gujańskiej. Gujana będzie moim pierwszym przystankiem. Kim jestem i co tutaj robię?
Jestem wolnym scoutem włóczącym się po świecie. Jestem po trochu również kaskaderem, bo często narażam się bez jakiegokolwiek zabezpieczenia w imię własnych zasad. Jestem współczesnym alchemikiem - próbuję często robić złoto z dziwnych, bardzo zaskakujących nawet mnie samego przedmiotów. Taki piłkarski Indiana Jones. Ja również mam kapelusz i lupę. Brakuje mi jedynie spluwy.
Tak jak już wiemy, jestem szperaczem, jednak ciągle bez stałej pracy. Cenię sobie swobodę i różnorodność. Przemierzam świat wzdłuż i wszerz, by poznać miejsca, gdzie futbol jeszcze nie dotarł lub by niespodziewanie przekonać się, że już tam jest, lecz często w bardzo prymitywnej postaci. Można rzec również, że jestem troszkę nieudacznikiem, bo przez te kilka lat mojej pracy żaden zawodnik przeze mnie odkryty, zauważony lub polecony, nie trafił do silniejszego klubu z wysoko rozwiniętego, pod względem sportowym i gospodarczym, kraju (no, ale jak się przeszukuje miejsca, w których szympansy lepiej kopią piłkę od ludzi, to nie ma się czemu dziwić). Tak, jestem jednak Polakiem - zdecydowanie. Tyle lat ciągle w trasie, tęsknię już za ojczyzną. Lecz teraz czas na wspomnianą Gujanę. A nazywam się Łukasz Kazimierczyk - dla większości znany jako Lukas...
Zacznijmy jednak całą historię od początku. Nie będę rozprawiał jak to okropnie wyglądało moje dzieciństwo, jak to ojciec mnie katował, a matka piła, czy może ojciec pił, a matka katowała. Jestem najporządniejszym człowiekiem z najporządniejszej polskiej rodziny. To przypadek rzucił mnie najpierw do Anglii, a stamtąd to już (niestety) wszędzie było blisko. Zaraz po maturze, trochę dzięki kontaktom mojej ciotki Idylli Kwiatkowskiej - znanego archeologa i etnografa, dostałem się na Oxford. Co prawda, byłem zdolnym młokosem, ale jakoś niespecjalnie ciągnęło mnie do opuszczania kraju. Jednak sławna ciotka się uparła i nie było wyjścia - musiałem pojechać na Wyspy. Studiowałem oczywiście, na życzenie ciotki, historię, by później pójść w jej ślady. Wszystko szło do monotonnego zakończenia tej historii - zostałbym historykiem, archeologiem, paleontologiem, czy kimś takim, gdyby nie moje skłonności poboczne. Mianowicie, uwielbiałem, ubóstwiałem, kochałem piłkę nożną. Jak wiadomo, "Wyspy Brytyjskie" i "Football" to słowa synonimy dla każdego kibica.
Często odwiedzałem Kassam Stadium, obiekt Oxford United FC. Robił na mnie wrażenie (12 500 miejsc) i właśnie tam poznawałem smak prawdziwego, zawodowego futbolu. Za czasów moich studiów "Studenci" (lub jak kto woli - "Żółci") występowali z powodzeniem w League One, a później League Two. Niespodziewanie zacząłem poznawać zespół od wewnątrz. Co prawda nie trenowałem razem z nimi, lecz często na zaproszenie Hugha Lewsona, który był jednocześnie moim wykładowcą oraz hojnym sponsorem The Boys from Up the Hill, spotykałem a to jakiegoś trenera juniorów, a to kierownika drużyny, a to znów oksfordzkiego szperacza. Właśnie praca tego ostatniego spodobała mi się najbardziej. Zanurzanie się na długie godziny w papierkach, notatkach, skrawkach papieru toaletowego z informacjami o zawodnikach wypatrzonych gdzieś przypadkiem lub na specjalnie zorganizowanej akcji incognito, to było coś niesamowitego. Te wszystkie szczególiki do zapamiętania, niezliczone informacje do przemyślenia oraz ostateczne wyciągnięcie wniosków. Podglądanie trzech klubowych scoutów zajmowało mnie dogłębnie. Wielu rzeczy się tam nauczyłem. Wiele ciekawszych niż metody badania skorupek będących 15 tysięcy lat temu prymitywnymi narzędziami służącymi do oporządzania mięsa upolowanego Smilodona (tygrysa szablozębnego).
Kiedy moje studia chyliły się ku końcowi, a ja byłem gotowy do bronienia pracy, posiadałem już wszystkie umiejętności prawdziwego scouta. Dalej już wszystko potoczyło się szybko. Ten sam Lewson po długiej rozmowie z prezesem oksfordzkiej drużyny zaproponował mi staż szperacza w jego ekipie. Zgodziłem się prędko - ciotka Idylla nie była zadowolona. Mnie jednak to nie interesowało, zacząłem swoje dorosłe życie - byłem samodzielny i szczęśliwy. Staż zakończyłem błyskawicznie, bo okazałem się najlepszy w swoim fachu. Nie, nie popadłem w samozachwyt, już po czterech miesiącach w OUFC zaproponowano mi przeprowadzkę do Londynu, miałem zostać pracownikiem Kogutów. Nie zostałem. Normalnie nie wahałbym się długo, lecz wydarzyło się coś niedobrego - wypełniając swą ostatnią "misję" dla ludzi z Oxfordu zostałem porwany. To znaczy nie ja (nie pochlebiajmy sobie aż tak bardzo), a samolot, którym wracałem z Gruzji. Tak, z Gruzji, a dokładniej z Tbilisi (wiem, że zawodnicy z Kaukazu w większości nie dostaną pozwolenia na pracę w Anglii, ale wcale nie powiedziałem, że to była podróż związana z futbolem) został porwany przez grupę pseudoterrorystów z Czeczenii. Byli tak nieporadni, że nie potrafili nawet nas zabić, aczkolwiek ja ucierpiałem dosyć poważnie. Samolot został niespodziewanie szybko odbity w akcji powietrznej na terytorium Albanii. Co było dalej? Nie wiem. Obudziłem się po kilku dniach w jakimś małym szpitaliku w Tiranie.
Gdy doszedłem do siebie, wróciłem z pomocą szefostwa klubu do Oxfordu, jednak na podjęcie pracy w Spurs było za późno (znaleźli kogoś na moje miejsce). Krótko po tym rozstałem się z The Yellow i poszedłem swoją drogą. Odwiedziłem kilka państw: pracowałem m.in w Szwajcarii, Francji i we Włoszech. W tym czasie byłem na wszystkich kontynentach, dowodziłem całymi oddziałami szperaczy, znalazłem dziesiątki ciekawszych i mniej obiecujących zawodników, ale ciągle mi czegoś brakowało. Co to było? Rzecz powabna, rzecz piękna - brakowało mi przygód i zmian. Wszystko to, co do tej pory przeżyłem było, owszem, ładne, ale bardzo monotonne i przede wszystkim statyczne. Mało szaleństwa, mało akcji, mało szybkości. Nie potrzebowałem spokoju. Byłem młody, nie miałem nawet trzydziestu lat. Wszyscy wokół mnie byli już lekko zdziadziali i zniechęceni do tak wspaniałej przygody, jaką było szukanie! Szukanie, pogoń za czymś doskonalszym od poprzedniego, podążanie za idealną formą. Brzmi jak nowobogacka poezja do kotleta. To prawda, ale to był cały sens życia. A przecież nie będziemy żyć wiecznie - właśnie wtedy to sobie uświadomiłem. Obracając się wśród tych samych twarzy, starych twarzy, na których nie było już widać entuzjazmu, bo przykryły go siwizna i zmarszczki. To wtedy powiedziałem sobie głośnie i stanowcze DOŚĆ. Dość takiego życia - trzeba przeć naprzód.
To była prawdziwa rewolucja. Wszyscy, łącznie z moimi przełożonymi, rozumieli moją decyzję, wspierali mnie. Wiedzieli, co chcę robić i że będą mieć z tego same korzyści. Postanowiłem być takim piłkarskim handlem obnośnym. Szukać i zbierać w punkcie A, proponować zakup w punkcie B, C, a nawet D. Zacząłem blisko, moim pierwszym punktem zaczepienia były wszystkie "-stany". Rosyjskojęzyczne byłe Socjalistyczne Republiki Radzieckie. Moim mentorem w tym czasie był szef wydziału trenerskiego Piłkarskiego Związku Uzbekistanu - Radvan Ergodżaliew. Zatrzymałem się w Taszkiencie, z wielką przyjemnością obserwowałem wszystkie stołeczne kluby (z Bunyodkorem na czele), przyjmowałem wszystko co nowe z wielkim entuzjazmem. To były najlepsze cztery lata w mojej zawodowej karierze. Te podróże po bezkresnej Azji, gorące uzbeckie lata i ciepłe zimy. No i piłka na dość dobrym poziomie. Fakt faktem, gwiazd tam nie uświadczysz, ale w moim notesie po licznych obserwacjach znalazło się kilku piłkarzy gotowych do gry w europejskich średniakach. Tylko kto miał ich stamtąd wyciągnąć?
Moja przygoda z uzbeckim życiem dobiegła końca wraz z lutym 2009 roku. Wtedy to dostałem telefon od mojego starego znajomego - Hugha Lewsona. Miał dla mnie ciekawą ofertę. On sam niedawno przeniósł się do Szkocji i teraz mnie chciał tam ściągnąć. W jakim celu? Nie miałem pojęcia. Gdy pożegnałem się z dotychczasowym stylem mojego egzystowania i wylądowałem w Aberdeen wiedziałem już większość. Miałem pracować na zlecenie. Miałem być jednoosobową siatką scoutingową (na razie pracując dla szkockich klubów). Z czasem miałem rozszerzyć działalność na inne kraje, nie wiedziałem tylko, dokąd mnie wyślą. W najśmielszych snach nie spodziewałem się tego, co usłyszałem. Wybywam do Gujany? Lewson mądrze argumentował dlaczego tam i w jakim celu, lecz ja byłem ciągle w dużym szoku. Ocuciłem się dopiero na myśl tego, co mnie tam spotka. "Przygoda, szybkość, zmiany" - przecież właśnie tego chciałem. Do tego jeszcze nowe doświadczenia i wspaniała wiedza jaka na mnie czekała właśnie tam. W części Ameryki Płd., do której nikt nie zagląda. A już na pewno nie po to, by znaleźć tam piłkarskie perełki!
Przekonałem sam siebie - nie zostałem w Aberdeen nawet tygodnia. Poleciałem ze stolicy hrabstwa do Madrytu, tam z kolei do Rio de Janeiro, a następnie terenową furgonetką przejechaliśmy ponad tysiąc kilometrów. I tu właśnie jestem teraz. Zanim wjedziemy do Georgetown, stolicy mojej tymczasowej ojczyzny, trzeba zaczerpnąć świeżego powietrza i rozejrzeć się po tym bazarze. Może niedługo odwiedzę dom i trzeba będzie przywieźć jakieś pamiątki rodzinie, no i cioci Idylli...
***
Troszkę się obłowiłem. Kupiłem parę kapeluszy oraz obrazki z podobiznami południowoamerykańskich Indian Arawaka. Mój kierowca, rodowity Gujańczyk, opowiadał mi troszkę o historii i życiu zwykłego obywatela. Duża część społeczeństwa żyje bardzo skromnie, ale nie narzekają. Większość wyznaje protestantyzm, więc w swoich wspólnotach pomagają sobie wzajemnie. Właśnie to w głównej mierze przewyższa europejski katolicyzm. My tylko afiszujemy się z wiarą - oni z nią żyją. Często także umierają...
Dotarliśmy właśnie do stolicy. Jestem strasznie zmęczony podróżą, ale dzień się jeszcze nie skończył. Jak się okazało, moja praca w tym kraju oparta będzie o kontakty z prezesem mistrza Gujany (Alpha United) - Stuartem Collinem. Ten, jak się okazało, wspaniały człowiek, jest właścicielem, sponsorem i ojcem sukcesu klubu. Jest szkockim biznesmenem, któremu jednak znudziła się pogoń za pieniądzem, a dorobiwszy się małej fortuny postanowił wyjechać i oddać się całkowicie swojej pasji. Postąpił bardzo słusznie - w moich oczach był takim miejscowym bohaterem. Mieszkańcy Georgetown i całej Gujany marzą o sukcesach sportowych, w szczególności w futbolu. Wracając jednak do sedna sprawy, będę kimś w rodzaju rezydenta. Będę robił prawie wszystko: będę jeździł i zwiedzał, oglądał spotkania ligowe i reprezentacyjne, opracowywał sprawozdania i pomagał w prowadzeniu drużyny. No i co najważniejsze - dostanę grupkę miejscowych fanatyków i będę przyuczał ich do zawodu scouta. Zalążek mojej wspaniałej siatki szperaczy.
Zajmijmy się samym systemem ligowym i gujańską federacją. Liga gra praktycznie cały rok, kolejka ligowa odbywa się najwyżej raz na dwa tygodnie. W najwyższej klasie rozgrywkowej, która zwie się GTT Golden League, występuje dziesięć drużyn. Oczywiście grają one ze sobą dwa razy, systemem każdy z każdym. Później natomiast - co nie jest praktykowane w Europie - następują tak zwane Final Stages, w ramach których osiem najwyżej sklasyfikowanych drużyn rozgrywa najpierw pierwszą rundę Play Off. Jest to tylko jeden mecz - bez rewanżu. Nie wynika to z oszczędności, czy tym podobnych. Powód jest prosty - wszystkie drużyny rozgrywają swoje mecze na tym samym stadionie, więc reguła rewanżu, czy bramek wyjazdowych, byłaby bez sensu. To samo tyczy się półfinałów i wielkiego finału rozgrywanego pod koniec listopada. Mistrz kraju nie występuje niestety w żadnych międzypaństwowych rozgrywkach. Zespoły występujące w Sezonie 2009 w GTT Golden League to:
Mistrzostwa krajowe jeszcze do niedawna rozgrywane były nieregularnie i systemem pucharowym. U schyłku XX wieku o tytuł najlepszej drużyny Gujany starać się mógł każdy zespół, nawet jeśli złożony był z uczniów podstawówki. Warunkiem było przebrnięcie dwóch etapów: eliminacyjnego - regionalnego oraz centralnego, który kończył się finałem ogólnokrajowym. Dopiero w 2008 roku uformowała się liga w dzisiejszym wydaniu. Prezes Collin wygrzebał specjalnie dla mnie tabelkę, na której wyraźnie widać poprzednich Mistrzów Gujany...
Ciekawostką natomiast jest Federacja i drużyna narodowa. Związek owszem, istnieje, ale nie ma we władaniu reprezentacji. Ekipa reprezentująca dumny gujański naród występuje w rozgrywkach międzynarodowych pod egidą Związku Piłki Nożnej Grenady! Tu pojawia się kolejna ciekawostka. Choć Gujana leży na północy Ameryki Południowej, związek (ten właściwy) zrzeszony jest w CONCACAF, czyli federacji Ameryki Północnej. Tak, wiem, duży misz-masz, ale właśnie to jest fascynujące! Wiedząc już prawie wszystko, zostało mi jedynie zapoznanie się ze sztabem szkoleniowym. Najważniejszego człowieka poznałem szybko. Wice-prezesem i człowiekiem obarczonym największą ilością obowiązków w zespole Alpha United był Steve McBruce. Miał on być również kimś w rodzaju mojego służbowego przyjaciela. Mężczyzna ów, tuż po czterdziestce, o suchej skórze spalonej mocnym południowoamerykańskim słońcem, nosił stroje niczym kłusownik na afrykańskim safari, a nie członek zarządu klubu piłkarskiego. Poza tym wszystko było z nim w porządku. Kolejny Szkot, który wybył z kraju znudzony i rozczarowany wielkomiejskim życiem w Europie.
Teraz posiadałem wystarczającą wiedzę, by zacząć działać. Musiałem jednak solidnie wypocząć, bo cały ten dzień bardzo mnie zmęczył. Kierowca furgonetki podstawił mnie do tymczasowego mieszkania - trzygwiazdkowego hotelu Scalia. Wystarczyło. Było przyjemnie. Odprężyłem się i pomyślnie zakończyłem dzień, spoglądając z wielką nadzieją na przyszłość...
Największa polska społeczność Ponad 70 tysięcy zarejestrowanych użytkowników nie może się mylić! |
Polska Liga Update Plik dodający do Football Managera opcję gry w niższych ligach polskich! |
FM Revolution Cut-Out Megapack Największy, w pełni dostępny zestaw zdjęć piłkarzy do Football Managera. |
Aktualizacje i dodatki Uaktualnienia, nowe grywalne kraje i inne nowości ze światowej sceny. |
Talenty do Football Managera Znajdziesz u nas setki nazwisk wonderkidów. Sprawdź je wszystkie! |
Polska baza danych - dyskusja Masz uwagi do jakości wykonania Ekstraklasy lub 1. ligi? Napisz tutaj! |
550 online, w tym 0 zalogowanych, 550 gości, 0 ukrytych
Urodziny obchodzą dziś:
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ