Prawdopodobnie żadna inna gra na ziemskim padole, a z pewnością w naszym kręgu kulturowym - seryjnie tworzone japońskie produkcje pomijam - nie wzbudza tak negatywnych emocji tuż po premierze. Co więcej, z każdym dniem od publikacji liczba rzucających mięsem graczy rośnie, aż w końcu zaczyna być niepoliczalną ilością. Ci szczęśliwi, którym od zainstalowania nic nie padło, są w zdecydowanej mniejszości. Narzekań większości z kolei nie ma końca; dopiero uciszająca marudy łatka usypia wojujących z bugami.
Są jednak też tacy, którym nawet po (zwyczajowo) potrójnym spatchowaniu i eliminacji błędów wszelakich, cały czas uwiera drobiazg, detal niewiele znaczący, niezauważalny brak czegokolwiek - dla nich Football Manager to cesarz, od którego oczekuje się z boskich przymiotów przede wszystkim perfekcji, skończonej doskonałości. Usprawiedliwienia twórców są niczym przy ich świętym gniewie, bo pragną widzieć to, co nawet programistom się nie śniło; chcą, by FM był idealny w każdym calu.
Rynek gier komputerowych już dawno rozrósł się do rozmiarów monstrum, bestia pochłania i wypluwa setki milionów dolarów. Esencją każdego, szanującego się zespołu mózgowców, który tworzy gry, było zapewnienie szarym użytkonikom satysfakcji; napełniamy kabzy twórcom dzięki stawaniu się naszego życia ciut pełniejszym, szczęśliwszym, radośniejszym. Zabijając hordy przeciwników w strzelankach dają nam frajdę bycia tymi po stronie dobra, rządząc ogromnymi imperiami w strategiach ożywiają nasze totalitarne zapędy, siadając za kierownicą niebezpiecznie szybkiego samochodu czynią nas - choćby przez chwilę, choćby wirtualnie - szybszymi od wiatru, nieraz od dźwięku.
Co nam daje przebijanie się przez tysiące okien ze statystykami, oglądanie zielonych strzałek skierowanych do góry, przypatrywanie kulkom, krążącym z lewa na prawo? Najpewniej namiastkę, wirtualny substytut nienazywalnego uczucia, które przed, w trakcie i po meczu niosą w sobie ci prawdziwi menedżerowie. Nie dość, że mało który z graczy był kiedyś na stadionie - nie pod nim, żłopiąc piwsko z kumplami po lekcjach, ale na żywo oglądając mecz - to na dodatek tych, którzy będą w realu trenować kogokolwiek, niechby i bandę okręgowych patałachów, da się zliczyć na palcach jednej dłoni. Zatem wczuć się w FM-a to wczuć się w skórę Mourinho, Smudy, Guardioli i innych Fergusonów. My nie musimy jednak zdobywać licencji trenerskich, godzinami przesiadywać na wlekących się w nieskończoność szkoleniach; polską czy gabońską myśl szkoleniową da się nabyć w minut kilkanaście, obserwując postępujący pasek instalacji. San Siro i jego szatnie stoją otworem za jednym, choć podwójnym, kliknięciem; amatorów z nizin Liechtensteinu poprowadzimy do sukcesu w nowym oknie bez zabierania paszportu. To są emocje naprawdę na wyciągnięcie ręki. Gdyby nie gra, byłyby całkowicie nieosiągalne.
Wydawałoby się więc, że mamy do czynienia z absolutem, tego rodzaju produktem, który możliwie pełnie oddaje rzeczywistość. Tymczasem premiera każdej edycji eFeMa to dla wielu katorga i wściekłe walenie głową w biurko. Dla wielu właśnie wtedy zaczyna się koszmar, bo miast gry świeżej i sprawnej, dostają wyrób gropodobny, aplikację grymaszącą, irytującą niedoróbkami i półprofesjonalizmem. Dla wielu kuriozalny jest fakt, że jeszcze przed publikacją wiadomo o dniu ujawnienia pierwszego patcha, co regułą jest w świecie niespotykaną; być może doczekamy chwili, kiedy przed premierą poznamy wszystkie bugi i wpadki programistów.
Ci sprytniejsi są głusi na narzekania niecierpliwych – kupują FM-a dopiero po słynnej trzeciej łatce, żarliwie się modląc, by pieniądz był wydany mądrze. Nowicjusze nie wiedzą, a napaleńcy wierzyć nie chcą, że ich ukochana z serii znów zostanie wypuszczona na rynek niekompletna. Rzeczywistość brutalnie sprowadza na ziemię niedowiarków, bo od kilku edycji FM kalectwa pozbywa się dopiero w parę miesięcy po premierze. Gdy jednak ujrzy światło dzienne, suflerowych pytań nie ma końca; gwałtowny wzrost liczby zakładanych wątków jest tak samo zauważalny, jak szalejąca temperatura dyskusji na forum SI.
Trudno wyrokować, czy to przypadłość ostatnich tylko wersji, że błędy są coraz częstsze. Z pewnością na tłoczenie płyt zbyt szybko ma wpływ konkurencja, dolary przelewane na ich konto to powód pośpiechu SI; błędem jest jednak wskazywanie pazerności twórców jako główną przyczynę. Zespół producencki to na pewno ludzie poświęceni pasji, ich miłością musi być piłka nożna – wszak nikt nie zdzierżyłby tworzenia gigabajtów bazy danych wyłącznie dla pieniędzy. Żyją więc nie tylko pod presją speców od marketingu, odliczających czas do deadline’u, ale też fanatyków FM-a - dla nich przecież grę tworzą. Chcą dać produkt możliwie pełny, choć w swej omylności błędów się nie wystrzegają. Błędów licznych, uciążliwych, ale ludzkich, choć przez maszynę wypluwanych i na nią zrzucanych.
W wyobraźni niektórych graczy nie mieści się jednak margines błędu, pewna dopuszczalność zdarzeń nieprzewidywalnych, albo po prostu – twórcza niemoc; odsądzają od czci i wiary wszystkich, którzy w kodzie gry umieścili jedną jedyną cyferkę za dużo, albo - o zgrozo - jej brak przeoczyli. Dla nich zbędne są tłumaczenia, że czegoś naprawić się nie da, żywo domagają się natychmiastowego usunięcia denerwującej usterki. Stanę zatem w obronie ciemiężonych: niektórych błędów ustrzec się nie da, w nienaprawialności dokuczają, ale trzeba się z tą myślą oswoić. Choćby SI wydelegowało sztab ludzi do przeglądania dniami i nocami forów internetowych, na przykład rewolucyjnego Suflera, nie sposób wszystkie wady wychwycić; niektóre z kolei są nie do przezwyciężenia. Dlaczego? Banalny wniosek wysuwam, ale bronić będę zaciekle: komputer to nie człowiek, maszyna jeszcze przez długie lata nie pójdzie po rozum do głowy. Najtęższe mózgi niechby pracowały przez lata – nie zaprogramują zerojedynkowego systemu tak doskonale, jak ludzki umysł jest stworzony. Kasparow z Deep Blue przegrał nie przez nadinteligencję procesorów, lecz we własnej słabości musiał znaleźć przyczynę porażki.
Nierealne wymagania tych, którzy nie znoszą pomyłek, są hipokryzją; koronnym dowodem niech będzie fakt, że sędziowie też się mylą, gwiżdżąc na czyjąś korzyść niezasłużenie. Silnik meczowy – przecież o niego najgorętsze spory są toczone – w swej niedoskonałości właśnie zbliża się do ideału, będąc podobnym do błędów ludzi. Powiem więcej: nigdy bezbłędny być nie powinien, wzywam twórców, by w odkrzaczaniu gry się opamiętali – jego brak perfekcji przybliża FM-a do tego, co widzimy na boisku. W prawdziwym, nie wirtualnym życiu.
Słowa kluczowe:
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ