Artykuły

Walka o przetrwanie
Perez 29.02.2004 19:49 2231 czytelników 0 komentarzy
10
Chłód. Przenikliwe zimno. Przez cały czas to wszystko mi towarzyszy. Trudno, nie mam wyjścia. Kolejna część mojej kurtki zostanie spalona. Tym razem chyba rękaw. Zresztą nie pamiętam. Jestem zbyt osłabiony. Ogień na pewno mnie ogrzeje. Tak, to była dobra decyzja... Po piętnastu minutach pozostał tylko żar. Powoli zapadał zmrok (widziałem to przez szczeliny w suficie, które nakładały się na siebie. Już dużo wcześniej zorientowałem się, że trzymają mnie kilka pięter pod ziemią). Cieszyło mnie to, kolejny dzień za mną, kolejny przede mną, może dziś wreszcie ktoś mi pomoże. Ile to już trwa... tydzień, miesiąc. Nie wiem, pogubiłem się. Ściana, tak ściana, na niej zaznaczałem... pięć, dziesięć, dwadzieścia razy cztery, a może razy pięć. Cholera, kurz wszystko pokrył, niewiele widzę. Który dzisiaj może być? Dzień jest długi, świeci słońce. Tak, musi być więc wiosna lub lato. Kiedy tu trafiłem... Trudno było się skupić. Skostniałe ręce, zesztywniałe palce i głód. Przenikliwy głód. O tym myślałem, aby przeżyć. To trwa już na pewno trzy lub cztery miesiące. Zapadł zmrok. W dzień upał, w nocy chłód. Nie wiele już tak wytrzymam. Krzyk, to może będzie rozwiązanie. Codziennie o tym myślę, ale nigdy nie mam wystarczająco wiele odwagi. Może dziś. Nie, jednak nie, poczekam do jutra. Chce mi się spać. Przeklęte sprężyny, przeklęte łóżko, przeklęta cela – mój dom...

Pobudka. Znowu ranek. Nie, coś się nie zgadza. Nadal zmrok, nadal chłód. Strażnik. Cios, sznur. Niewiele więcej pamiętam. Zamglony wzrok, mało widzę. Ból. Odbijałem się od ścian jak piłeczka. Potem te przeklęte schody. Czułem się... nie, to za wiele powiedziane, nic nie czułem. Ból był coraz intensywniejszy, aż w pewnym momencie przeszedł w... Chyba straciłem przytomność. Znowu podnoszę powieki. Wyraźnie czuć zapach krwi. Rozbita głowa i pokiereszowane plecy. Jedno wiem na pewno. Wyciągnęli mnie kilka pięter wyżej. Jest cieplej. Znowu schody, długi korytarz. Mogłem myśleć. Mimo tej katorgi czułem się lepiej, może dzięki temu, że poczułem zapach świeżego powietrza. Myśli z minuty na minutę przerażały mnie. Zaczynałem się bać. Czyżby to dziś miał nastąpić mój koniec? Egzekucja?! Boże, nawet nie wiem kiedy umrę, nikt tym się nie będzie interesował, znowu sam, tak jak kiedyś... Szkoda. Tak, tylko na tyle było mnie stać, pieprzone „szkoda”. Teraz chciałbym znowu zemdleć. Nie wiem sam, czy z bólu, czy ze strachu, byle zemdleć. Nie bardzo liczyła się dla mnie godność, duma, nie w tej sytuacji. Korytarz...

Kilkanaście minut dochodziłem do siebie. Najgorsze było... światło. Trudno było mi oswoić się ze światłem, Boże nigdy bym takiego czegoś nie przypuszczał. Bać się światła, naturalnego światła, słońca. Pokój był spory. Ładnie umeblowany. Tak, zaczynałem zwracać uwagę na takie szczegóły. Czułem się lepiej. Szafka, taka jakby „aktówka”, obok biurko, krzesło. Nie byłem pewien do końca, ale to..., tak to jakieś biuro, może gabinet. W sumie co za różnica. Bolały mnie ręce. Nadal miałem sińce na przegubach, to zapewne od liny. W sumie pierwszy raz uśmiechnąłem się. Lepsza lina na rękach niż na szyi. Skrzypienie. Drzwi. Postacie. Do pokoju wchodzi dwie osoby. Wysoki mężczyzna, ubrany w wojskowy mundur, pistolet, kajdanki, tak, to pewnie ten przysunął mnie tutaj, miał jeszcze poplamione krwią rękawy. Chciałem go uderzyć, taki najzwyklejszy odruch, zemsta. Mimo wszystko nie było sensu. Zginąć teraz czy po kilku minutach. Poczekam. Drugi mężczyzna ubrany w garnitur. Niewysoki, włosy zaczesane do tyłu (niewiele ich było), grubawy. Usiadł na krześle. Teraz mogłem przyjrzeć się jego oczom. Wyraziste, szkliste spojrzenie. Znowu ogarnął mnie lęk. Zaczął mówić. Niewiele z tego rozumiałem, mimo częstych kontaktów, język ukraiński opanowałem w minimalnym stopniu, stopniu który pozwalał mi załatwiać swoje „sprawy”. Słuchałem go jednak z uwagą, starałem się wychwycić to co mogłem i tyle, na ile pozwalał mi stan mojego zdrowia – niewiele.

Mówił powoli, wyraźnie, chyba
domyślił się, że nie najlepiej rozumiem jego ojczysty język. Był naczelnikiem, naczelnikiem więzienia, w którym przebywałem od kilku miesięcy. Ponownie przypomniał mi za co siedzę. Tego akurat nie musiał czynić. Doskonale pamiętałem. Miała to być kolejna, „standardowa” akcja. Przemyt kilku samochodów, lewe papiery – chleb powszedni, którym żyłem od kilku miesięcy. Niestety tym razem coś poszło nie tak. Problemy zaczęły się już na granicy. Coś z nieodpowiednimi kwitami. Nie wiedziałem. To nie była moja działka, ja tylko przeprowadzałem samochody. Wtedy coś zawiodło, coś lub ktoś. To właśnie wtedy, w ciągu kilku minut straciłem wszystko, zostałem sam. Zakuty w kajdanki, potraktowany jak pies, wrzucony do jakiegoś cholernego samochodu. Po kilku minutach byłem już tam na dole, tam, w moim mieszkaniu, tam gdzie siedziałem kilka dobrych miesięcy. Bez procesu, możliwości rozmowy z adwokatem, bez niczego, bez... jedzenia. Pozostawiony sam sobie, bez „przyjaciół”, tych, którzy to organizowali, ja miałem tylko pomóc. Dziwiłem się sam sobie. Tyle lat w sporcie, sukcesy jako menedżer, sława, pieniądze, to wszystko minęło. Trzeba było jakoś żyć. Kalendarz. Niepewnie odwróciłem głowę, nie chciałem tracić kontaktu wzrokowego, ale chciałem zobaczyć datę, możliwe, że ostatni dzień mojego życia. Pierwszy czerwca. Cóż za kuriozalna sytuacja, umrzeć w Dzień Dziecka. Dzień Dziecka w Polsce. Ja byłem gdzie indziej. W momencie gdy wbiłem wzrok w mojego rozmówcę (był to chyba jedyny z moich wyczynów, który dodał mi otuchy, wbić w kogoś wzrok, brzmi dumnie), moje myśli ustały, a on skończył mówić. Nie słuchałem go. Gdy ponownie wylał z siebie potok słów, zrozumiałem, że przedstawił mi historię mojej wsypy. I tak wiedziałem swoje, a on wiedział swoje. Dobrze, że go nie słuchałem. Teraz mówił szybciej i głośniej. Znowu strach. Rozumiałem coraz mniej. W pewnym momencie podsunął mi jakiś papier. Oczywiście wszystko po ukraińsku. Wybełkotałem, że nie wiem, co tu jest napisane (uzmysłowiłem tez sobie, że odezwałem się bodaj pierwszy raz od kilku tygodni, kiedy po raz ostatni rozmawiałem z moim współwięźniem). Nie zrobiło to na nim wrażenia. Wręczył mi długopis i palcem wskazującym pokazał gdzie mam podpisać. Nie miałem wyjścia. Drżącym, niepewnym ruchem ręki postawiłem kilka znaków. Mój rozmówca chwycił za kartkę i szybko opuścił pokój. Miałem czekać. Na twarz opadł mi gorący promień słońca, wschodzącego słońca. Zbliżał się ranek, pierwszy ranek od kilku miesięcy, który wyraźnie widzę. Wygodnie ułożyłem się na fotelu. Kolejny promień gładził moją twarz. Sen.

Obudziło mnie poklepywanie po ramieniu. Wstawaj, Wstawaj... słyszałem wyraźnie, to nie mógł być sen. Czułem się dobrze, więc jakieś halucynacje nie wchodziły w grę. Wyraźny akcent... polski akcent. Niepewnie obróciłem głowę. Wysoki mężczyzna, ogolony na łyso, szczupły. To on poklepywał mnie po ramieniu lewą ręka, w drugiej zaś trzymał jakieś papiery. Spytał tylko czy podpisałem to. Oświadczyłem, że tak, dodając, że nie miałem innego wyjścia. Usiadł obok mnie. Pokój był pusty. Zaczęliśmy rozmawiać. Uzmysłowił mi, że jakimś cudem do naczelnika dotarły moje akta z Polski. Widać ktoś musiał zainteresować się moim zniknięciem. Naczelnik jako wielki fan piłki nożnej szybko zorientował się, że swego czasu trochę „namieszałem” w sporcie, w jak najbardziej pozytywnym słowa tego znaczeniu. Mój rozmówca mówił jeszcze długo. Coś o wyroku, o skazaniu, o przestępstwie, które popełniłem. Mowę zakończył jednak stwierdzeniem, które zapamiętam do końca życia. Będę wolny, jeśli zgodzę się poprowadzić klub, klub piłkarski. W sumie okazało się, że zgodę już wyraziłem. Nieśmiało spytałem co, jeśli odmówię. Odpowiedź była prosta. Jeśli było mi źle w tych warunkach, w których spędziłem kilka miesięcy, to muszę przyszykować się na coś „specjalnego”. Czasu nie było wiele. Siódmego czerwca miałem stać się już oficjalnie menedżerem klubu piłkarskiego. Kuriozum. Wróciłem do zawodu, do tego co kocham, wróciłem po to, aby walczyć o życie. Każda kolejna porażka miała przybliżać mnie do niespodzianki szykowanej przez naczelnika. Strach minął. Słońce grzało coraz bardziej. Był czerwiec. Po chwili wyszedłem na dwór. Nie mówiłem nic, stałem i spoglądałem dookoła. Zieleń, ulice, domy, wszystko to nabrało jakiegoś wyjątkowego znaczenia.

Lat 50. Z pochodzenia Polak. Miejsce urodzenia nieznane. Rodziny brak. Krewni nieznani. Wykształcenie wyższe. Z zawodu menedżer. Doświadczenie: kilka sezonów w Anglii, praca w Niemczech, Belgii. Od 7 czerwca 2003 roku menedżer drugoligowego, ukraińskiego klubu LUKOR Kałusz. Wyrok zapadł. Nie miałem już żadnej drogi ucieczki. Chyba nawet nie chciałem. Cieszyłem się, że ktoś mi zaufał. Nieważne, że jego zaufanie opierało się na grupie żołnierzy. Liczyły się intencje. Tak to sobie tłumaczyłem. Czułem się coraz lepiej. Świeże powietrze, obcowanie z ludźmi, tego mi brakowało. Minęło kilka dni. Zbliżała się data rozpoczęcia testu, mojego testu. Siódmy czerwca. Poranne godziny to przygotowania do konferencji prasowej. Konferencja – takowych w życiu trochę przeżyłem – była nad wyraz uroczysta. Kwiaty, wszystko udekorowane, wszystko utrzymane w pełnej tajemnicy. Dowiedziałem się, że nikt, poza kilkoma osobami (które nota bene wiedzą o sytuacji) nie może dowiedzieć się jak tu trafiłem. Oficjalnie zostałem zaproszony na testy i... spodobało mi się tu. Dzięki temu zaoferowano mi kontrakt i powierzono kierowanie klubem. Klub nie miał żadnych przedstawicieli, żadnych kierowników, dyrektorów. Dla wielu była to norma, mnie ten fakt przeświadczył tylko o tym, że wszystkim kieruje ktoś z góry, a nawet „mój” naczelnik w tej sytuacji jest zwykłym pionkiem. Nie chciałem już wdawać się w szczegóły. Może klub był przykrywką dla mafii, może prano tu brudne pieniądze. Mnie to nie obchodziło. Chciałem robić swoje. Ktoś z prowadzących konferencję przedstawił kilka osób. Igor Yurchenko – człowiek, który zajmuje się zbieraniem danych o potencjalnych zawodnikach, którzy mieli wzmocnić skład (tak jakby nie można było powiedzieć po prostu „scout”). Yuriy Bogach – człowiek od odnowy biologicznej, lekarz, psychoterapeuta, psycholog (od wymieniania tych tytułów aż zakręciło mi się w głowie, tym bardziej, że gość był czerwony jak cegła, i wierzcie mi, na pewno nie było to wywołane tremą - alkohol nie był mu obcy). Yaroslav Bobylyak – znakomity specjalista, trener najwyższej klasy (to się jeszcze okaże). Mykola Prystay – kolejny znakomity fachowiec, pomocnik menedżera, utalentowany, ze znakomitym doświadczeniem (czyli po mojemu asystent). Na końcu przedstawiono mnie. Obyło się bez owacji i długich mów. Nikt nie miał na to ochoty, na pewno nie ja. O tym, że „władze” klubu miały wiele do powiedzenia przekonałem się po raz kolejny zaglądając do porannej prasy. Jeszcze dobrze nie zakończyła się konferencja prasowa, gdy w gazetach dumnie brzmiały tytuły.


Do tego trochę beznadziejnych i fałszywych komentarzy, które zapewne jak wszystko były narzucone „z góry”. Ale ja na to wpływu nie miałem, nikt mnie o nic nie pytał. To była mimo wszystko cześć bardziej oficjalna. Ja dostałem (już prywatnie) kolejne wytyczne, które w moim mniemaniu stały się podstawą mojej egzystencji. Przez najbliższe miesiące miałem skupić się tylko na tym, co rozkaże mi „zarząd”. Miałem wypełnić założenia, albo...


Inwestować w młodzież i przebudowywać skład – bez pieniędzy!? Powoli zaczynałem rozumieć, że to jednak aż tak kolorowo nie będzie. Jacyś goście skierowali mnie pospiesznie do siedziby klubu, gdzie miałem zapoznać się z resztą mniej lub bardziej ważnych informacji. Tak też uczyniłem. Proponowali mi przejażdżkę. Nie zgodziłem się. Bynajmniej nie z obawy przed nimi, po prostu chciałem się przejść i nadal cieszyć tym co mogłem zobaczyć. Było lato.

LUKOR (w sumie nie wiem czemu nazwa klubu była pisana dużymi literami, może chcieli coś udowodnić, podkreślić) miał dwa składy. Z tym, że ten drugi to w ogóle totalna parodia i pomyłka. Można było znaleźć tam takich „agentów” jak Kononov (właściciel sklepu mięsnego), Sydorenko (młody uczeń z miejscowej szkoły, który pewnie kiblował ze 3 lata) i wielu innych. Ogólnie drugi skład tworzyli... mieszkańcy. Ponownie na myśl przyszła mi opcja przykrywki dla ciemnych interesów. Ale im mniej o tym myślałem, tym mniej chciałem wiedzieć, a póki co taki stan rzeczy mi odpowiadał. Jeśli chodzi o sztab szkoleniowy to faktycznie, znalazłem akta ludzi, których poznałem na konferencji. Może co najwyżej uściślę, że aż tak bujnych karier za sobą nie mieli, a i z tym doświadczeniem też bym nie przesadzał. LUKOR – półzawodowy klub z Ukrainy. Znany dość powszechnie w kraju (zważywszy, że rozgrywki ligowe toczą się tu raptem kilka lat, nie jestem faktem nadzwyczajnym, każdy nowy klub był dość dobrze znany). Nie wiem jak to się stało, że kasjerka w rubryce finanse wpisała „w porządku”. Dogrzebałem się do papierów z różnymi cyframi. Znaczna większość tych wydruków była okraszona jakże piękną i nieskomplikowaną cyfrą jaką jest 0 (słownie: zero). Finanse na razie odłożyłem na bok, choć wiedziałem doskonale, że wcześniej czy później (zapewne wcześniej) będę musiał do nich wrócić. Stadion liczył 14500 miejsc, co dość miło mnie zaskoczyło. Humor poprawiły mi też plany przedstawiające zagospodarowanie terenu klubowego. Niezła baza treningowa, stadion (przy okazji, nazywał się Rukh, Iwano Frankowsk, czy jakoś tak) to poprawiło mi nastrój. Ostatnią rzeczą na jaką zwróciłem uwagę był terminarz. Rozgrywki sezonu 2003/2004 rozpoczynały się 5 lipca (na inaugurację mieliśmy grać ze Stalą Alczewsk). Pozostało mi więc 28 dni na... wszystko. Transfery, finanse, skład, taktykę. Dziwił mnie tylko fakt, iż „zarząd” nie wspominał nic o wymaganiach na sezon. Nie otrzymałem wytycznych czy mamy walczyć o awans, czy o utrzymanie. Z jednej strony był to plus, z drugiej zasadniczy minus, w każdej chwili mogli mi powiedzieć, że to nie tak miało być. Ostatnim elementem układanki był skład. Grupa 22 ludzi, którzy rzekomo mają pojęcie o piłce. Czas naglił, ale to słońce, piękne słońce. Zdrzemnąłem się.

Czas na pierwsze decyzje. Z racji, że miałem go niewiele, a przede mną zadań masa, postanowiłem przekazań na razie trening dla mojego asystenta. Nadszedł także czas na spotkanie z zawodnikami i wstępne plany odnośnie taktyki i ewentualnych wzmocnień. Po południu spotkałem wszystkich na treningu. Nastąpiła przerwa w zajęciach. Przywitałem się z nimi (liczyło się pierwsze wrażenie, jak cień, cały czas na plecach miałem różnych „ochroniarzy”). Poprosiłem zawodników, aby ustawili się w 4 grupach, które miały odpowiadać formacjom na boisku. Pierwsi stanęli bramkarze.

BRAMKARZE:
  • Andriy Melnychuk – jak na bramkarza prezentował się bardzo słabo. Przypomniały mi się „gwiazdy” z drugiej drużyny. Chciałem go nawet spytać czy czasem nie sprzedaje gdzieś lodów czy nie dostarcza innych „rozrywek”. Powstrzymałem się.
  • Bogdan Strontsitskyi – lepszy, ale wypożyczony. W każdej chwili mogli mi go zwinąć i zaczęłyby się problemy. Z tego co widziałem nieźle spisywał się w pojedynkach jeden na jednego, ale czy ktoś mógł go minąć, skoro gość gryzł po kostkach!?
OBROŃCY:
  • Vasyl Kachur – jak ocenił go mój asystent – gwiazda zespołu. Sprawiał całkiem przyzwoite wrażenie. Swego czasu występy z pierwszoligowym klubie. Tylko czemu z niego wyleciał? To na razie było nieistotne.
  • Bogdan Shpyrka – w sumie dość „podobny” do Kachura. Zbliżony umiejętnościami i wiekiem. Może jacyś bracia z nieprawego łoża?
  • Oleg Sokyrka – Kolejny z „bliźniaków”. Wiek 27 lat (Kachur 28, a Shpyrka 27). Podobała mi się jego szybkość, zwinność i przyspieszenie. Nieźle nadawał się na bocznego, wchodzącego obrońcę.
  • Igor Tymoschuk – totalny weteran (może ojciec „bliźniaków”?). 37 lat i znakomita celność (a mówią, że spirytus szkodzi na wzrok). Jak na środkowego obrońcę to bardziej pasował mi na... napastnika.
  • Vitaliy Vizaver – Rosjanin (jak na razie ci poprzedni to Ukraińcy). Młody i zapowiadał się... ciekawie. Do tego kapitalne postępy na treningach (tak bynajmniej mówi mój asystent).
POMOCNICY:
  • Andriy Bilyk – słabo, może dlatego, że jest młody, na razie bez perspektyw. A, że stadion duży to zamiatać będzie komu.
  • Valeriy Dotsenko – również świetlanej przyszłości mu nie wróżę (jak już to szybko zgaśnie). Na dodatek trochę nazbyt agresywny. Problemy w dzieciństwie?
  • Taras Gamarnyk – defensywny pomocnik bez predyspozycji. Jedynie przyzwoicie wychodziły mu stałe fragmenty gry.
  • Yaroslav Gutnikevych – 21 lat, niezłe umiejętności i kapitalnie się rozwijał. Może nowy Beckham?
  • Victor Kravchenko – nic ponad to co prezentowali jego koledzy, taka średnia krajowa (niska średnia). Albo przybył z mięsnego albo z odzieżowego.
  • Ivan Kurnosov – 19-latek, który robi całkiem pozytywne wrażenie. Możliwe, że... pogra (gdzieś, kiedyś, niewiadomo gdzie i kiedy).
  • Olexandr Kundenok – kolejna, potencjalna „gwiazda” (jak to określa mój asystent). Musi trochę nad sobą popracować, bo inaczej „wzmocni” sztab śmieciarzy.
  • Igor Migalatyuk – czy oni wszyscy mają jedną matkę? Kolejny z „bliźniaków”. Zbliżone umiejętności, nic ponad to.
  • Maxym Shtaer – jest dobry, na pewno wyróżnia się na tle reszty, jakby to rzecz, umie wszystko i nic.
  • Vasyl Tofan – to już chyba totalny lider zespołu, nie dość, że asystent rozpływał się w komplementach, to na dodatek gość biega z 1 na plecach. Może go na bramkę?
NAPASTNICY:
  • Moses Ando – Nigeryjczyk na Ukrainie? A ja dziwiłem się co ja tutaj robię. Na razie słabo, ale może będzie lepiej (bo niby co mam mówić).
  • Sergiy Borysenko – żeby ten gość nie walił tak po trybunach, to miałbym drugiego Maradonne. Do tego marnuje seriami „setki” (o akcje mi chodzi, nie kieliszki).
  • Volodymyr Kryzhanivs’kyi – gość spojrzał na mnie wzrokiem podobny do tego, jakim ja obrzucałem naczelnika. Nie moja wina, że mają tak skomplikowane nazwiska. I w sumie nic ponad to. Przeciętniak.
  • Luciano – był Nigeryjczyk to i Brazylijczyk może być. Taka miernota trochę, ale może pogra.
  • Andriy Polyanytsya – nic nadzwyczajnego, kopać piłkę potrafi, tak samo jak połowa ludzi na globie.
Ustaliłem kilka faktów. Musiałem koniecznie postarać się o bramkarza i to na stałe. Fajnie, gdyby potrafił jeszcze bronić (marzenia). Jeśli chodziło o defensywę też nie było różowo. Każdy coś potrafił, ale nikt nie był jakoś wybitnie (nawet jak na II ligę) zdolny. No i tylko 5 defensorów – za mało. W pomocy też średnio. Jest kilku niezłych zawodników, ale ogólnie całość to taka zbieranina. Potrzebne wzmocnienia. No i z atakiem nie jest kolorowo. Gdzie nie spojrzeć konieczne są wzmocnienia. Dużo i tanio (niczym reklama Tesco). Na razie z taktyką dałem sobie spokój i ruszyłem w poszukiwaniu ludzi do pracy i grania. Z każdą godziną coraz mniej myślałem o swoim „zesłaniu” i poświęcałem się temu co robię. Wróciłem do zawodu.

Zaczęły się gorączkowe poszukiwania. Wysyłałem list za listem, mail za mailem. Miałem kontakty, znajomości. Szefowie zapewnili mnie, ze mogę robić co chcę i mam wolną rękę, tylko do kiedy... Cały czas dostarczali mi listy transferowe, informowali o najważniejszych wydarzeniach. Poprosiłem o spis zawodników, którzy ewentualnie chcieliby wzmocnić mój zespół. Zawodników, którzy przyszliby za darmo no i oczywiście mieliby ochotę reprezentować nasze barwy.


Najwięcej tygodniowo wyciągał u nas wypożyczony Strontsitskyi (250 dolarów tygodniowo, ja zarabiałem 400). Pierwszy moją uwagę zwrócił 16-latek Gospodinov. Wstępnie nie chciał nawet gadać, ale kontrakt wysłałem. Najwyższy status, 350 dolców tygodniowo, do tego bonusy. Znacznie szybciej poszło z Sekoranjem. Chciał parę groszy za asystę, 200 podstawowej i podwyżkę. Chcieli odmładzać zespół, niech płacą. Zamarłem, gdy przeglądałem statystyki Petrova. Gość ma 14 lat, a prezentuje się lepiej od połowy moich zawodników. Kolejny na liście – Kotar, utalentowany bramkarz (oby). 100 podstawowej pensji i podwyżka w trakcie sezonu. Ostatni, który przykuł moją uwagę to Bisra. Niezły napastnik. Na rynku ukraińskim wyprzedaże w pierwszoligowych klubach: Metalurg, Czarnomoriec, Obolon i innych. Na podstawie wstępnych danych oferty wysłałem do Terekhova, Kikotova, Kovalenki (16-latek, który chciał $220 tygodniowo). To tyle jeśli chodziło o piłkarzy. Czas nadszedł także na wzmocnienie sztabu szkoleniowego. Oferty dostali: Mazur, Bortkevych, Losev, Kutepov. Miałem nadzieję, że przynajmniej kilku zgodzi się na moje propozycje. Byłoby dobrze.

Wieczór spędziłem na oglądaniu telewizji. Bardzo mnie to radowało. Na dodatek, akurat tego dnia toczyły się rozgrywki w ramach eliminacji do ME. Ukraina (mój nowy dom) rozgromiła 5:0 Armenię. Kolejnego dnia, po południu zaczęły napływać dobre wieści. Pierwszy odpowiedział Birsa, zaraz po nim zgłosił się Sekoranja. Obaj mieli dołączyć do klubu 25 czerwca. Również trenerzy zgadzali się na moją ofertę. Najbardziej ucieszyła mnie informacja od menedżera Kovalenki.


Całą swoją uwagę skupiałem na razie na transferach i wzmacnianiu składu. No i dalej wlepiałem gały w telewizor. Ukraina przegrała 2:4 z Grecją. Kryzhanivs’kyi ogłosił zakończenie kariery, co akurat jakoś mnie nie zaskoczyło (i w sumie było na rękę). W ślad za nim poszedł Tymoschuk. Ja cierpliwie odliczałem dni do 25 czerwca. Ów dzień nadszedł szybciej niż myślałem. Najpierw Mazur poinformował o zakończeniu kariery. Ale to mi pasowało, bo i tak wolałem go jako trenera. Był to... najgorszy dzień jaki mnie spotkał. Pieprzony „zarząd” zablokował wszystkie transfery, z powodu braku funduszy. Pięć dni do pierwszego meczu, a ja mam nadal zbieraninę patałachów. Bukmacherzy bez ogródek powiedzieli to, czego nie chciałem słyszeć.


Nie było dobrze. Choć miejsce w środku tabeli... to jeszcze mogłoby być. Musiałem szybko zmontować jakaś kasę, bo „oni” czekać nie będą. Do meczu nie czyniłem jakiś wybitnych przygotowań. Postanowiłem, że zagramy ustawieniem 4-4-2 (ogólnie ofensywnie, jak przegrywać to z dumą i klasą). Na bramce oczywiście wypożyczony Strontsitskyi. Na lewej obronie Kachur, na prawej (tu był problem, bo nie miałem nawet nominalnego prawego obrońcy) Vizaver, w środku emerytowany Tymoschuk i Sokyrka (na ławie Mazur i Shpyrka). W pomocy na lewej Kundenok, na prawej zaś Shtaer. W środku zagrają Gutnikevych oraz Tofan. W ataku Borysenko i Ando (eksport rodem z Nigerii). Na ławie zasiedli obok Mazura i Shpyrki także Migalatyuk, Kurnosov, Dotsenko i Luciano. Opaskę kapitana wziął Kachur. Karne strzelać będzie Ando, wolne i rożne... jak wypadnie.

Stal Alczewsk to na pewno nie rywal najwyższej klasy, ale gra u siebie (to już plus na ich korzyść). Wychodzimy nastawieni ofensywnie. Zaczynamy. W 2 minucie pierwsza akcja gospodarzy. Na szczęście strzał bardzo niecelny (poziom iście II – ligowy). Potem trochę spokoju, aż do 33 minuty. Fatalna interwencja Sokyrki (wiedziałem, że z niego pożytku nie będzie, ale co miałem robić). Broni nasz bramkarz. Rzut wolny dla gospodarzy. Coraz trudniej nam idzie. Strzał. Rykoszet! Słupek! Do przerwy jakoś dotrwaliśmy. Druga połowa dla nas. 52 minuta, przejmuje Shtaer i... traci! Na Boga jak tak można grać. Kontra. Strzał, obrona, dobitka... słupek! Ciekawe ile nam szczęścia los zapisał w tym spotkaniu. Tymoschuk - dośrodkowanie z wolnego (środek boiska). Piłka wrzucona w pole karne. Tam czyha Ando. Kto będzie lepszy. Fatalny błąd obrońcy rywali. Ando i Borysenko biegną co sił do piłki. Odległość... 7 metrów! Ando... przestrzelił. Coś niemożliwego. Nie ma spalonego. Ando i Borysenko idą we dwóch. Do oklepania dwóch rywali. Podanie na lewo do Kundenoka. Chyba będzie dośrodkowanie. Ando znowu przestrzelił. Zmiany. Luciano za Ando. Schodzi słaby dziś Sokyrka, za niego Mazur. Gramy dalej. Nadal 0:0, na zegarze 72 minuta. Znowu źle kryją! Levyga sam na sam... znowu szczęścia nam sprzyja. Luciano w polu karnym, wycofuje do tyłu. Tam nadbiega już Tofan. Ależ oni kombinują. Strzelać ludzie. Bez efektu. 87 minuta. Kapitalna okazja. Wychodzimy w przewadze.


Byle tego nie zmarnować. Luciano traci. Mamy tylko rzut różny. Dośrodkowuje Tofan. Zamieszanie w polu karnym. Piekło na mnie czeka! 91 minuta i 0:1. Jak można przegrać w tak marnym stylu. Dobrze nasz bramkarz – Strontsitskyi, reszta tak sobie. Mimo wszystko plecy i inauguracja do dupy. Na dodatek kiepskie wieści od lekarza. Borysenko miesięczny odpoczynek. Za 4 dni kolejna konfrontacja. Z tego co widzę po typach, gramy z totalnym outsiderem (ale czy to ma znaczenie?).

Nie mogłem pojąć co poszło nie tak. Niby były okazje, niby były strzały, a jak na złość przegraliśmy, bo kilku piłkarzom nie chciało się pobiegać. Musiałem myśleć, myśleć i to szybko. Co prawda to dopiero początek, ale w moim, specyficznym przypadku każdy punkt był na wagę złota (dokładnie to nawet życia). Mimo wszystko na kolejny mecz postanowiłem nic nie zmieniać (na ile to możliwe), może popełniłem błąd nie organizując spotkań towarzyskich. Może chłopcy potrzebują czasu aby się zgrać. Może...

Arsenal to brzmi dumnie. Tylko czy nazwa pomoże dla graczy z Charkowa? Oby nie. W składzie konieczne zmiany. Za kontuzjowanego Borysenke zagra Luciano. Co by nie mówic, mam najbardziej egzotyczny atak w lidze. Gramy. Dopiero po 10 minutach coś zaczyna się zazębiać. Z prawej strony wolny wykonuje Vizaver. Gutnikevych przestrzelił. Kapitalnie rozmontowana defensywa rywali. Lepszej okazji nie będzie Ando albo śmierć. Broni bramkarz rywali. Z rożnego też nic nie wynikło. Ostatnie sekundy pierwszej połowy były co najmniej nieciekawe. Ale znowu nasz bramkarz stanął na wysokości zadania. W 52 minucie znowu chwila grozy. Nareszcie super okazja. Luciano sam na sam. Może teraz... Coś niesamowitego. Już widziałem piłkę w bramce... poprzeczka! Luciano schodzi, za niego Polyanytsya. Na boisku Kurnosov i Dotsenko. Niespełna kwadrans do końca. Już bez efektów. 0:0, pierwsze punkty, nadal bez gola. Shtaer wyleciał na tydzień. Mecz z rezerwami Szachtara nie napawał mnie optymizmem. Brakowało mi lidera w składzie, kogoś kto by to wszystko ruszył.

Szachatr to Szachtar. Rezerwy też silne. U mnie nadal bez Borysenki i Shtaera. Od początku na prawej pomocy zagra Kurnosov. I już w 4 minucie Luciano marnuje kapitalną okazję. Brazylijczyk jeden... Nie to już przesada. Jak można zmarnować coś takiego. Żeby nie było komu nogi włożyć. Piłka przeleciał wzdłuż linii bramkowej, a tam pusto.


Ehh... Cud na Wisłą... znaczy na Ukrainie. 35 minuta. Kolejne podanie do Ando. Już miałem się wydrzeć, a tu niespodzianka i 1:0. Z czasem robiło się coraz bardziej nieciekawie. Gospodarze chyba trochę się poirytowali utratą gola. Na razie bronimy wyniku. Vizaver, do Tymoschuk, mój najlepszy emeryt wali bombę z pierwszej - w pole karne, a tam eksport made in Nigeria wbiega z piłka do... bramki. 2:0. Zmiany w środku pomocy. Gramy defensywnej. Jeszcze pół godziny. 66 minuta i aż wstałem z ławki (dokładnie z jakiś beczek). Wolny dla nas. Kurnosov, 6-osobowy mur i 22 metry od bramki. Nad poprzeczką. Gospodarze bezradni (w sumie w końcówce my też). Koniec! 2:0. Ando dostał 10 w jakimś brukowcu. Tylko kto mu to wyjaśni. Na razie plasujemy się w środku tabeli (bukmacherzy mieli rację, jak na razie). Systema-Borex, skąd oni biorą te nazwy? Bezpośredni rywal w tabeli. Doszły mnie słuchy o tym, że Shtaer jest obserwowany i to bynajmniej nie przez wysłanników mojego „zarządu”, a scoutów Metalista. Systema eee... itd. Nadchodzimy.

Nim jeszcze doszło do spotkania miałem „przyjemność” spotkać się z kilkoma panami z klubu. Powiedzieli, że jak na razie „może być”, co dla mnie oznaczało, że powoli mogę się zbierać jeśli nie poprawię wyników. Pierwszy raz, od momentu przejęcia klubu, znowu zacząłem się bać. Potrzebowałem tak nie wiele, ale na Boga, jakie to było trudne do osiągnięcia.

Najważniejszy był jednak mecz. Początek nudny jak cholera. Dziwił mnie spokój sędziego. Jak na razie kończyło się tylko na ostrzeżeniach. Akcja meczu to na pewno 30 minuta (bo nie wierzę, że później cos strzelą podobnego). Zobaczcie zresztą sami. Jak on to strzelił pozostanie jego słodką tajemnicą. Mówiłem, że gość ma sokoli wzrok.


Jakby nie patrzeć 1:0 dla nas. A 10 minut później znowu ładna akcja (powoli zaczyna mi się to podobać). W środku pokręcił Ando. Potem dogranie do Kundenoka, a ten ładnie wrzuca. Luciano dostawił nogę, piłka się odbiła no i... wpadła do bramki. Co się dziwić, 2 liga ukraińska w końcu. Oniemiałem po prostu (czy z zachwytu, czy ze śmiechu – nie wiem). Brakowało mi słów. 51 minuta. Znowu trochę plątaniny. Aż wreszcie piłkę dostaje Shtaer. Śmiga prawą stroną niczym Beckham, wrzutka dosłownie z narożnika boiska, aż butem biedak po chorągiewce uderzył. Piłka leci, leci, pole karne, masa ludzi, a Kachur niczym doświadczony snajper wsadza łeb i 3:0. Kilka minut później Tofan posłał bombę z wolnego, tym razem jednak bramkarz broni (choć była szansa na dobitkę). Zszedł poobijany Luciano. Kwadrans do końca. Wpuściłem na boisko Kurnosova i Migalatyuka. Minimalnie niecelny wolny Shtaera. Kończy się na 3:0. Zerkając w terminarz na chwilę szybciej zabiło mi serce – CSKA Kijów. Nie wiem czemu wydawało mi się, że to jakiś utytułowany rywal. Cienias z ostatniego miejsca w tabeli.

Za nim nadszedł mecz, wpadłem na pomysł. Nie wiem doprawdy dlaczego dopiero teraz. Będziemy wypożyczać. Niestety za wiele z tego nie wyszło. Albo za dużo chcieli, albo byli beznadziejni. Tym bardziej, że zarząd (dokładnie chodzi mi o tych „z góry”) niby pozwalał na wszystko, tylko po co mi to, skoro nie dostawałem ani grosza. Czas mijał szybko. Liga była bardzo nudna, to i może dlatego nie działo się zbyt wiele, w końcu to dopiero początek.

Pierwsza połowa spotkania z CSKA beznadziejna i nudna. Zero ciekawych akcji. Tylko Ando już standardowo kłócił się z sędzią. Pierwsze zagrożenie to strzał (niecelny) Shtraera z wolnego. Kolejne próby bez efektu. Wchodzą w 70 minucie Migalatyuk, Kurnosov oraz napastnik Polyanytsya (Luciano beznadziejny dzisiaj). Pięć minut przed końcem szansa Ando – niewykorzystana. Kończy się bezbramkowym remisem (jak to mawiał mój przyjecial z celi, nasi wygrali 0:0). W tabeli na razie tłok i każda kolejka może wszystko wywrócić do góry nogami. O ile w stosunku do CSKA trochę się pomyliłem o tyle mecz z rezerwami Dynama był naprawdę sprawdzianem najwyższej klasy.

Jeszcze przed meczem dostałem ofertę w sprawie Migalatyuka. Kusząca sprawa, 7 000 dolarów na rękę, 20% od następnej sprzedaży, no i dodatkowe 35 000 na 2 lata w ratach. No i jeszcze jeden gracz dodatkowo. Żebym wiedział, że zarząd da mi parę groszy na transfery to wreszcie był kogoś kupił. Zaryzykuję.


Kilka minut później wpadł zdyszany Shpyrka. Zażądał ode mnie, abym zaczął wystawiać go w pierwszym składzie. Co mu miałem powiedzieć? Obiecałem, że jeśli tylko nadejdzie jego czas, na pewno będzie grał. Sprawa transferu na razie nie wypala. Ten dodatkowy gracz chciał... $500 tygodniowo, co było zagładą dla mojego budżetu. Za to Shpyrka w wywiadzie udzielonym jakiejś lokalnej gazecie, powiedział, że pasuje mu tak jak jest (w sumie z tego co się dowiedziałem, ktoś go zastraszył.
Cieszyło mnie to – zarząd był po mojej stronie). Kolejny klub interesuje się zakupem Migalatyuka. Tym razem Worskla. Wysłałem im ofertę. Jak dadzą 50 000 zielonych toi jeszcze im przywiozę zawodnika do klubu. Metalista zrezygnowała z Migalatyuka, a zabrała się za... Shtaera. Ofertę odrzuciłem od razu. Dzień przed meczem z Dynamen, ubrany w garnitur (prezent od „zarządu”) wybrałem się na losowanie I rundy Pucharu Ukrainy. Hmm... amatorski zespół Ruś. Może będzie II runda? Posunięcie w sprawie Migalatyuka okazało się strzałem w dziesiątkę. Oferta 50 000 przyszła.

Wyjazd do lidera, to zawsze ciekawe doświadczenie. Skład na razie bez zmian. Wyszliśmy ustawieniem 4-4-2. Zresztą miejscowe gazety już kilka dni wcześniej pokazały moje ustawienie. Czy jestem aż tak przewidywalny?


Zaczynamy. Po pół godziny wiedziałem, że jeśli osiągnę remis to będzie sukces. Było ciężko. Jedynie ratowała nas fatalna dyspozycja strzelecka rywali. Walili wszędzie, tylko nie w bramkę. No i Shpyrka wymodlił grę w pierwszym składzie. W 35 minucie na murawę padł Sokyrka i jasne było, że bez zmiany się nie obejdzie. Druga połowa strasznie nudna. Nam pasował remis, a dla gospodarzy to jakiejś różnicy też nie robiło. W 70 minucie komplet zmian z mojej strony (dokładnie dwie, jakie mi zostały). Zeszli obaj napastnicy (Ando poobijany, Luciano – znowu – słabo). Końcówka za to nad wyraz ciekawa. Najpierw akcje Dynama. Potem my coś szarpaliśmy. Aż wreszcie 86 minuta i doskonale zapowiadający się atak. Polyanytsya z piłka na prawej stronie (niepilnowany). Dośrodkowanie, w środku Kurnosov. Strzał głową... prosto w bramkarza. Po chwili kopia, tyle, że nowi „aktorzy”. Dośrodkowanie Kundenoka, strzał Shtaera. Niespełna 3 minuty do końca. Ależ błąd Tymoschuka. Puścić piłkę. Brovkin... i marzenia o remisie odłożone. 94 minuta. Od 6 minut przegrywamy 0:1. Rzut wolny. 17 metr. Przy piłce Shtaer. Boczna siatka. Koniec. Niestety. Kolejny mecz przegrany na własne życzenie.

Za 3 dni u siebie podejmujemy Winnicę. Pierwszego sierpnia miałem już swój pierwszy transfer za sobą. W kasie 50 000 więcej, w składzie ubył Migalatyuk. Przyszła jeszcze oferta dla Kachura, ale mam zbyt słabą defensywę, aby kogokolwiek sprzedać.

Winnica to zespół środka tabeli. Gramy u siebie. Zdeterminowani. Powinno być dobrze. W 8 minucie pierwsza składna akcja. W środku Tofan. Bez znaczącego efektu. Kilka minut później kolejna akcja. Ależ ten Ando potrafi wybitnie marnować okazje. No i stało się. Znowu niefrasobliwość w obronie i 0:1. Czterech zawodników na linii bramkowej i nie ma komu wsadzić nogi, żeby dobić piłkę. Byłoby 1:1. Schodzi słabiutki dziś Ando. 92 minuta, jak nie teraz to kiedy? Ostatnia szansa na wyrównanie. Wszystko za słabo. Niemrawe strzały. Beznadziejny mecz. Przegraliśmy w bardzo słabym stylu. Tydzień przerwy. No i lipa. Dali mi niecałe 3 000 na transfery. Nawet nie ma na wypłatę pensji.

Mimo wszystko trzy tysiące to też jakaś kasa. Powoli podszedłem do pertraktacji w sprawie sprowadzenia do klubu, no właśnie... Udało się! Długie pertraktacje, kombinacje, ale udało się.


I to na dodatek dzień przed zakończeniem okna transferowego. Birsa na pewno zastąpi Luciano w ataku. Debiut już w najbliższym (pucharowym) meczu z Rusią. Chłopak się ucieszył. Dostał koszulkę z numerem 11. Do dzieła. Wyjazd.

Nie przeczę, że tym razem liczyłem na zwycięstwo. Początek spokojny, ale zarysowuje się nasza przewaga. Kilka niegroźny strzałów. Aż do 28 minuty, kiedy to składną akcję, płaskim strzałem z odległości 10 metrów kończy Shtaer i jest 1:0. Do przerwy już bez mian. Nadal mamy lekką przewagę. Atakowaliśmy coraz śmielej. W ciągu 10 minut drugiej połowy 3 niezłe okazje. Niestety albo niecelnie, albo bramkarz był górą. Kwadrans do końca. Wszedł Kurnosov. No i co ja mam powiedzieć. 86 minuta i na listę strzelców wpisuje się... Birsa, tak, tak, właśnie on. Pewne zwycięstwo i II rudna przed nami. Napawało to optymizmem przed kolejną, ligową konfrontacją. No i Borysenko wrócił do pełni sił. Spróbuję zagrać teraz atakiem Borysenko – Birsa. No i losowanie. Tym razem już nie tak dobrze. Fakt, gramy u siebie, ale z Szachtarem (tym z 1 ligi). Mimo wszystko - to później. Teraz czas na 8 kolejkę. Wyjazd do słabego (teoretycznie) Mikołajewa. Na listę transferową wyleciał Luciano. Gość jest z słaby, nawet jak na mój zespół.

Humory dopisywały. Nikt na nic nie narzekał. Wszyscy wypoczęci. Tylko wygrywać. W 14 minucie zamarłem. Nieporozumienie mojego bramkarza z obrońcą i było gorąco. Na szczęście strzał poszedł nad poprzeczką. Mimo wszystko niczego nas to nie nauczyło. Dalej gospodarze atakowali jak chcieli. No i w 34 minucie, po ewidentnym błędzie Sykorki tracimy bramkę. Beznadzieja. Błąd za błędem. Nawet tak chwalony przeze mnie bramkarz, parodiuje grę. 0:2 do przerwy. Straciliśmy cały środek. Birsa, Shtaer, Tofan – beznadzieje, do zmiany. Kwadrans do końca. Dzieło zniszczenia w 79 minucie. 0:3. Byle to się już skończyło. Trzecia z rzędu ligowa porażka. Honor ratuje Borysenko strzelając bramkę w 88 minucie. Spadek w tabeli na 14 miejsce. Dopiero teraz zacząłem się bać.

Wszystko szło nie tak. Zamiast skrupulatnie gromadzić punkty, tam gdzie można, traciliśmy je. Kolejna ligowa kolejka miała uświadomić mi, czy można w ogóle myśleć o jakimkolwiek sukcesie w tą drużyną. Zakarpatia do potentatów ligi nie należała, ale...

Już od początku spotkania przeważalismy w... faulach. Goście mijali moich obrońców jak tyczki, po prostu brak słów. 17 minuta – chciałem ukryć się w szatni. Żenada. Napastnik gości wygrywa główkowy pojedynek z... czterema moimi zawodnikami. W 35 minucie pierwsza „jakaś” nasza akcja. Birsa kręci tuż przy linii bocznej. Shtaer strzela, rykoszet... nie ma gola. Wreszcie coś ładnego. 39 minuta, w polu karnym Birsa i... kosa z tylu. Mamy karnego. Sam poszkodowany wymierza sprawiedliwość i... Boże daj żyć. 0:0. W ostatnich minutach jeszcze zmarnowana okazja i beznadzieja ogólna. Początek drugiej połowy. Zamieszanie w polu karnym rywali i... drugi karny! Tym razem Birsa już bez błędu. Kapitalne przejęcie Tymoschuka. Natychmiast podaje do Shtaera, ten z pierwszej na wolne pole do Birsy. No i o to chodzi – tyle chciałem rzecz. Ładny zwód i precyzyjny strzał. W 60 minucie kopia akcji. Tyle, że tym razem już bez Shtaera. Tymoschuk z głębi pola. Birsa przy piłce. Zobaczymy co dalej. Minimalnie obok słupka. Przeważamy pod każdym elementem. W końcówce zmiany. Dosłownie równo z końcowym gwizdkiem sędziego rywale strzelają kontaktową bramkę. No ale to mecz Birsy i nikt mu nie odbierze splendoru. W ostatniej sekundzie strzela na 3:1.

Siedział przy biurku. Minęło już około półtora miesiąca od kiedy kieruję klubem LUKOR. Dziś mamy 23 sierpnia. Jest ranek. Za kilka godzin czeka mnie pucharowa konfrontacja z Szachtarem. Jak na razie za mną 10 oficjalnych spotkań. Dwa remisy, cztery razy z boiska schodziłem z kompletem punktów, tyleż samo razy przegraliśmy. Bramki... Cóż, 11 goli w 10 meczach to wynik słaby. Plusem kierowania miejscowym klubem jest to, iż wszyscy poświęcają mu wiele uwagi. Miejscowe gazety drukowały masę statystyk. Nie bardzo mnie to interesowało, ale z ciekawości (niby ciekawość to pierwszy stopień do piekła, no cóż... będę miał bliżej). Okazało się, że jedynie Tymoschuk (emeryt), Kachur i mój wypożyczony bramkarz „jakoś” się prezentują, reszta słabo. Nie mówię o moim nowym ataku (Borysenko – Birsa), ponieważ obaj zagrali dopiero po 3 spotkania. Przeglądając wydatki, okazało się, że sporo kasy wydaję na utrzymanie stadionu. Cieszył mnie natomiast fakt, iż klub podniósł fundusz płac. Na transfery miał dokładnie (tak wyliczyła Tania, nasza księgowa) 194 dolary. Na spotkanie pucharowe nie szykowałem nic nadzwyczajnego.

Sucho i dość ciepło. Szachtar ze wszystkimi swoimi gwiazdami (Aghahowa, Vukic i inni). Początek dla gości. Już w pierwszej akcji zagrozili naszej bramce. W 6 minucie byłem już pewien, że nie mamy szans na nawiązanie równorzędnej walki. Vukic strzela na 1:0 dla gości. Niespełna kwadrans później kibice lekko ożywieni. Birsa wykorzystuje swój spryt i „urywa się” dla obrońcy. Pojedynek biegowy.


Boże Birsa podaj, podaj na lewo. No i podał, a Borysenko jak profesor wbił piłkę tuż przy słupku. 1:1, może nie będzie tak źle. Za bardzo się cofamy, nie bójcie się ich, do przodu! Kapitalne podanie po linii. Do piłki dobiega Borysenko. Ścina w stronę bramki. Na trybunach jeden okrzyk – lobuj. Zbyt słaby strzał. Ależ okazja. Jak można marnować sytuacje sam na sam. Ehh... To chyba ostatni mecz Sokyrki. Puścił piłkę, a Vukic dopełnił dzieła. Weszli Kravchenko i Kurnosov. Do zakończenia spotkania jeszcze pól godziny. Może uda się doprowadzić do remisu. Były szanse, były okazje, zabrakło...

Porażka z Szachtarem ujmy nam nie przynosi (tak mi się wydaje). Dni mijały szybko. Działo się niewiele. Bo w sumie co może spotkać menedżera w II – ligowym klubie na Ukrainie? Niewiele... Życie toczyło się swoim własnym, szybkim tempem. Od czasu do czasu zerkałem na listy transferowe, ale szczerze mówiąc robiłem to rzadko, bo i po co robić sobie niepotrzebne złudzenia. Na bieżąco śledziłem wyniki na świecie. W Pucharze UEFA bez niespodzianek. Milan rozgromił 4:0 Porto w Superpucharze. Ja czekałem na konfrontację ze Spartakiem-Gorobyna. Fachowcy uznawali mnie za faworyta, ale ja, ja bym na swój zespół pieniędzy nie postawił. Był to przedostatni dzień sierpnia. Była to już 10 ligowa kolejka. Rywal słaby, końcówka tabeli, ale my liderem też nie byliśmy.

Już wcześniej zaplanowałem sobie, że na początku września będzie trzeba zrobić mały rozrachunek. Na razie jednak liczyło się spotkanie. Rozpoczęli goście – LUKOR. Poziom II ligi ukraińskiej nie odbiegał od IV angielskiej. Z boiska wiało nudą. Zawodnikom brakowało wszystkiego: szybkości, precyzji. Kibice przywykli do tego, mi jednak brakowało tej wielkiej piłki. Pierwsza konkretniejsza akcja to... faul Kundenoka. Po kilku minutach gospodarze oddają swój pierwszy strzał (oczywiście niecelny). Wreszcie w 25 minucie zaczyna się coś dziać. Narożnik pola karnego. Mamy rzut wolny, przy piłce Birsa. Tylko boczna siatka. Popełnialiśmy masę błędów, często wystawiając piłkę rywalowi, gubiąc ją w środku pola. „Wybitnie” słabo grał Shtaer, natomiast Gutnikevych padł na murawę ze zmęczenia. Weszli Kravchenko i Kurnosov (etatowi zmiennicy). Na ostatnie 15 minut wprowadziłem Ando. W 87 minucie jedna z najgroźniejszych akcji mojego zespołu. Birsa przejął wykopaną piłkę. A ja czekałem, czekałem i patrzyłem co ten młodzian zrobi. Gwizdy z trybun mówią wszystko. Ostatecznie po 96 minutach wynik brzmiał 0:0. Nadszedł czas rozliczeń. Mnie zarząd, ja zawodników.

Zarząd wiele nie powiedział. Oficjalnie brzmiało to w stylu „jesteśmy zadowoleni i nadal wierzymy, że słusznie postąpiliśmy zatrudniając pana na stanowisku menedżera”. Ja, z racji dłuższej przerwy (mecze eliminacyjne) chciałem trochę „posprzątać” w składzie. Słabo wypadali jak na razie Vizaver i Sokyrka. Zwłaszcza ten drugi mnie denerwował. Koniecznie chciałem wzmocnić defensywę, może uda się kogoś wypożyczyć. Niestety cała pomoc również prezentowała się słabo. Shtaer – beznadziejnie. Mało rajdów, mało podań, po co mi taki boczny pomocnik. Niewiele lepiej Tofan. Rozgrywający z 15 podaniami na mecz, z czego może raz na 3-4 spotkania zdarzy mu się zagrać naprawdę dobrą piłkę. Gutnikevych to samo. Atak (Borysenko –Birsa) spisywał się przyzwoicie. W sumie obaj zdobyli 6 bramek, co stanowiło połowę mojej bramkowej „zdobyczy”. Konieczne były zmiany.

Na początek jednak postanowiłem spróbować kogoś sprowadzić. Oferty dostali: Kotar (młodziutki, ale nieźle prezentujący się bramkarz), Sekoranja (szybki, prawy pomocnik, ktoś, kto mógłby zastąpić Shtaera). Obu złożyłem oferty na zasadzie wolnego transferu. Wypożyczenia jednak w grę w tym momencie nie wchodziły. Takie przepisy.

r
Do przerwy zimowej miałem rozegrać jeszcze 9 spotkań, wszystkie w lidze. Na pierwszy ogień szedł zespół (drugi) Karpat. Prowadziłem negocjacje transferowe, z których wynikało jedno, nie ma kasy, nie ma o czym rozmawiać. Zgodzili się Gedzun, zgodził się Kovalenko. Ale co z tego, skoro transfery dopiero 2 lutego, a i tak pewnie zostaną odłożone z powodu braku kasy. Zwolniłem z klubu wypożyczonego Kryzhanivs’kyia. Brał $45 tygodniowo, a w sumie był bezwartościowy. Nadszedł 13 września, mecz z Karpatami.

Nadszedł czas zmian. W obronie na prawej zagra Shpyrka (Vizaver na ławie). Na prawą pomoc wędruje Kurnosov (Shtaer ława). Kravchenko za Gutnikevycha. Ostatnia zmiana to... Ando na... pomocnika. Ryzykowne zagranie, ale cóż, może będzie efekt. No i gramy trochę mniej ofensywnie. Czas zacząć. Pierwsza minuta i debiut Kravchenki. Faul i karny. Garas... 1:0 dla gości. Kuriozum sezonu. Goście strzelają z 40 metrów, a mój bramkarz mija się z piłką. Do przerwy totalna klęska. Kończy się na 0:3. W 77 minucie honor ratuje nam wprowadzony kilka sekund wcześniej Polyanytsya. Potem ładnie strzela Ando. Wreszcie w 84 minucie Borysenko i... 2:3. Niestety kibice już opuszczają stadion. Mimo porażki mogłem wyciągnąć kilka wniosków. Tofan zagrał dobrze jako zmiennik. Sprawdził się Ando w środku. Kravchenko szansę dostał i nie wykorzystał jej. Podobnie Shpyrka, choć on jeszcze zagra.

Za tydzień mecz z Nafkomem-Akademia. Postaram się wreszcie wybrać jakąś konkretną jedenastkę. Tym razem było podobnie, tydzień minął szybko. W międzyczasie obserwowałem wyniki LM. Bayern rozgromił Porto 8:0, a Galatasaray w stosunku 5:0 Rapid. Nadszedł czas na moją konfrontację. Zawodnicy wiedzieli, że szykują się lekkie roszady, a może nawet zmiana taktyki. Wróciłem do ofensywnego 4-4-2.

  • BR – Strontsitskyi – bezsprzecznie najlepszy zawodnik mojego zespołu
  • OP – Shpyrka – dostanie jeszcze jedną szansę
  • OL – Kachur – również jeden z wyróżniających się zawodników
  • OŚ – Tymoschuk – prezentuje równą (wysoką) formę, podpora defensywy
  • OŚ – Sokyrka – po prostu nie mam nikogo innego
  • PP – Kurnosov – mam nadzieję, że wykorzysta swoją szansę
  • PL – Kundenok – równa forma, pożyteczny gracz
  • PŚ – Ando – sprawdził się w tej roli, może...
  • PŚ – Tofan – mimo wszystko najlepszy z pomocników
  • NŚ – Borysenko – bo jest dobry
  • NŚ – Birsa – lider strzelców w moim zespole

Rozpoczynamy. W 7 minucie po prostu chciałem wykrzyczeć, że to mój zespół. Przepiękna akcja. Po prawej tronie piłkę przejął Birsa. Wycofał do Shpyrki, na połowę boiska. Ten wykonuje przerzut wzdłuż linii środkowej. Tam czeka Sokyrka. Odgrywa z pierwszej do Borysenki, ten również z pierwszej na lewo do Kundenoka. Krótki rajd, wysokość pola karnego. Dośrodkowanie, Borysenko wybiega zza rywala no i strzela. Gospodarze strzelali sporo, na szczęście bardzo niecelnie. W 32 minucie szczęście znowu nam sprzyja. Wolny dla zespołu Nafkomen i... poprzeczka. Niestety minutę później Kundenok o sekundę spóźnił wślizg. Pojechał gościa po całości. A, że to pole karne. Naduda i mój bramkarz. Krótki rozbieg i... nie ma! Marnujemy dwie doskonałe okazje. Najpierw słaby strzela Ando, potem Birsa. Do przerwy bez zmian. Po niespełna 10 minutach remis. Błąd w defensywie. Wchodzi na boisko Shtaer (Tofan znowu słabo). Groźnie, ale bez bramek. W 90 minucie Birsa strzela na 2:1, ale sędzia odgwizduje spalonego. Końcówka to prawdziwy dreszczowiec. Udało się nam przetrwać napór i wywieźć cenny punkt, już (dopiero) 13. Kachur wyleciał za żółte kartki.

Sytuacja w tabeli nie była zbyt ciekawa. Po 12 kolejkach zajmowałem 14 pozycję. Tyle, że do szóstego zespołu miałem tylko 6 oczek straty. Miałem tydzień, aby odpowiednio nastawić zespołu i wygrać spotkanie z Krasyliewem, zespołem jeszcze słabszym niż mój. Na 1 lutego miałem zaplanowane już kilka transferów. Miałem już plan. Aby go zrealizować wystarczyło tylko wygrywać. Gdybym zajął dobre miejsce po rundzie jesiennej, to na pewno poprosiłbym zarząd o dodatkowe fundusze. W stosunku do poprzedniej jedenastki tylko jedna zmiana. Na lewej obronie (z konieczności) zagra Vizaver.

Pierwsze 20 minut nudne. Potem lekkie ożywienie. Borysenko w polu karnym, zamieszanie, przepychanki i Birsa pada teatralnie na boisko. Rzut karny. On już strzelać karnych nie będzie. 0:0. Do końca pierwszej połowy bez zmian. Początek drugiej części również dla nas. Szybka akcja środkiem boiska. Podanie do Birsy i tym razem młodzian daje rade i obejmujemy prowadzenie. Mamy ogromną przewagę, no ale nadal bez efektów. Dotrwaliśmy do końca z jednobramkową przewagą i komplet punktów został u nas. W tabeli niesamowity tłok. Sześć ekip z 18 punktami, ja zaraz za nimi z 16 „oczkami”. Gramy dalej.

Pierwszego października czeka mnie mecz z Metalistą. Morale po zwycięstwie poszły w górę. Zarząd wyraził swoje zadowolenie z wyników osiąganych przez zespół. Leje jak z cebra. Zimno. Murawa beznadziejna. Jednak grać trzeba. Pierwsza akcja dla gospodarzy. Potem nasza odpowiedź. Przy piłce Kurnosov, prawa strona boiska. Birsa potężny strzał, jednak bramkarz zdołał sparować uderzenie na rzut rożny. Birsa spisuje się coraz lepiej. Kwadrans do zakończenia pierwszej połowy. Szybki atak gospodarzy, strzał i... 1:0. Na początku drugiej części już jest... po meczu. Dokładne dośrodkowanie z głębi pola i zaskakujący strzał głową. Nasz bramkarz bezradny. Dwukrotnie przestrzela Borysenko. Na zegarze 67 minuta. Komplet zmian: Shtaer, Kravchenko, Polyanytsya. Porażka 0:2, mimo niezłej gry. Szkoda.

Czeka nas konfrontacja z jednym z lepszych zespołów ligi – Naftownikiem Ochyrką. W składzie bez zmian. Już na początku kapitalny strzał z wolnego Yesypa. Będzie ciężko. W odpowiedzi Borysenko – celnie, ale za lekko. Strata Ando w środku pola i błyskawiczna kontra. Przegrywamy 0:1. Birsa ponad poprzeczką z wolnego. Niespełna kwadrans do końca, nadal przegrywamy. Na dodatek idzie nam słabo. Niestety mimo kilku okazji nie udało się nam pokonać bramkarza rywali. Kolejna porażka. Nie wróżyło to nic dobrego.

Teraz 16 dni przerwy, a potem spotkanie z Polisią. Zespół zajmował pozycje o jedno oczko wyższą niż ja. Porażka w tym meczu przesądzała praktycznie to, iż zimę spędzimy na dole tabeli. Pozostało tylko 4 mecze. Rywale ze środka tabeli. Zdobycie powiedzmy 5-6 oczek to byłby wspaniały prezent świąteczny. Tylko jak zdobyć 6 punktów w 4 meczach, skoro w 15 zdobyliśmy ich tylko 16. Nie wiem czemu, ale znowu fachowcy uznali, że jestem faworytem. Znowu powróciły do mnie myśli o jakiś przekrętach, w których chcąc nie chcąc brałem udział. Może ktoś zarabiał kasę na obstawianiu spotkań? W końcu rzadko zdarza się, aby ciągle faworyzowany zespół przegrywał (tak jak my). Sam już nie widziałem.

Kilka dni przed meczem tragedia. Mój bramkarz nabawił się kontuzji barku. A mówiłem, żeby nie przesadzali na treningach. Sam już nie wiem, miesiąc bez mojego ulubionego zawodnika. Brak słów. Pierwszy raz nie wierzyłem w jakikolwiek sukces w meczu. Co prawda zaczęło się nieźle, bo od groźnego strzału Borysenki. Ale co dalej. A dalej... mamy bramkę! Birsa wykorzystał zamieszanie i jako pierwszy dopadł do bezpańskiej piłki. Nie mogłem tego pojąć. Skład się sypie (oprócz bramkarza wypadł jeszcze Shtaer), a oni cisną rywali, jakby byli o klasę lepsi. 11 minuta i Kundenok popychany w polu karnym. Przed szansą staje Borysenko. Rozbieg i... 2:0. Kwadrans później kolejna groźna akcja. Birsa mija bramkarza, ostry kat i... słupek! Mija kilka sekund. Dośrodkowanie Birsy, do piłki dobiega Borysenko i bez namysłu wali bombę. Cóż mogę powiedzieć. 3:0. Po godzinie gry wynik bez zmian. A mnie cieszyła kapitalna postawa rezerwowego bramkarza – Melnychuka. Kwadrans do końca. Na pewno wygramy! W końcówce gospodarze strzelają na 1:3. W doliczonym już czasie Kovalenko jeszcze na 2:3. Na szczęście nic więcej już się nie wydarzyło.

Nie minęło kilkadziesiąt godzin, gdy ponownie wybiegliśmy na boisko. Mecz u siebie, to na pewno okazja do kolejnych punktów. Rywal z Ługańska nie był potentatem, ale nie był też słabeuszem. Do przerwy nudno i bezbramkowo. Niby okazje były, ale ani my, ani goście nie mogliśmy bramki strzelić. Jakby nie było. W 2 meczach 4 punkty. Na pierwszego listopada zaplanowano mecz ze Stalą Alczewsk. To z nimi przegrałem 0:1 na inaugurację sezonu. Nadszedł czas rewanżu. Tyle, że kolejny problem... kontuzji nabawił się mój drugi bramkarz. Teraz wyjścia nie miałem. Między słupkami stanie młody Igor Shevchuk. Trenował u mnie w drugim składzie, wtedy gdy nie musiał rozwozić mleka (a, że dużo woził, to wyobraźcie sobie jego umiejętności...).

Stadion zaśnieżony. Ale temperatura minimalnie dodatnia. Powiedziałem krótko. Macie okazję, strzelajcie z daleka. Po pół godzinie bez bramek. Potem jednak zaczynamy atakować coraz odważniej. Na zegarze 37 minuta. Piłkę podaje Tofan, w polu karnym przedłuża podanie Birsa, a Borysenko z bliska strzela tuż obok słupka. Kilka minut później wyrównanie. Za utratę bramki pretensji nie miałem do młodego bramkarza. Udało mu się obronić pierwszy strzał, przy dobitce był bez szans. Kilka minut po rozpoczęciu drugiej części. Nieudana pułapka ofsajdowa gości. Ogromna szansa na 2:1.


Niestety nic z tego nie wyszło. Strzał – owszem – był, ale obroniony. Kilka minut później goście zdobywają swoją drugą bramkę. Słabo Shpyrka i Kurnosov. Może uda się doprowadzić do remisu. Młody bramkarz kilka razy ratuje nas przed wyższą porażką. Jednak w 87 minucie jest bez szans. Cóż, pretensji mieć nie mogę. Gdyby lepszy bramkarz, gdyby wykorzystali okazję Birsy. Gdyby... Przed nami ostatni mecz przed przerwą. To, że bramkarz nie zawiódł udowadniali dziennikarze.


W większości gazet dostał wysokie noty, a zważywszy na jego „umiejętności” to wypadł naprawdę dobrze. Wracając do meczu. Na oblodzonym boisku Birsa nabawił się kontuzji i na 3 tygodnie ma wolne. Teraz tylko konfrontacja z Arsenalem i pierwsza część sezonu za mną. W składzie bez większych zmian. Obaj bramkarze nadal kontuzjowani.

Zimno. W sumie to myślami byłem już w domu, bo nie będę ukrywał, że po cichu liczyłem na to, iż „zarząd” puści mnie na święta do domu. Czas jednak jeszcze „odbębnić” ostatni mecz. Miałem ogromną ochotę pozostawić to dla asystenta i wybrać się na urlop. Miałem odłożone parę groszy, na czarną godzinę. Bez Birsy, z Ando w ataku i Shtaerem w pomocy. Zaczęło się od żółtej kartki dla Kundenoka. Gospodarze przeważali, ale bramek nie było. Po przerwie bez zmian (jeśli chodzi o przewagę). Moim zawodnicy również chcieli odpocząć. Jedna z nielicznych akcji mojego teamu kończy się... karnym. 49 minuta, Borysenko i... 0:0. Szkoda gadać. Niewykorzystane okazje się mszczą. W 59 minucie 0:1. Potem 0:2. W sumie nawet nie zależało mi na wyniku. Nie chciało mi się krzyczeć, kierować. Nie chciało mi się nic. A gospodarze sunęli kontrę za kontrą. Jeszcze lekko ponad kwadrans. Skończyło się!

Mam 119 dni wolnego. Za mną 21 spotkań. Z tego (niestety) 10 porażkę. Ponadto 6 zwycięstw i 5 remisów. Bramki zbliżone 20-23. Ale w sumie nie chciałem bawić się już nawet w statystyki (które lubiłem). Postanowiłem odpocząć, przynajmniej kilka dni. Wszystko i tak zależało od tego, czy zarząd rzuci kasę na transfery, bo inaczej drugą rundę to widzę dość średnio. Na razie 14 miejsce. Ale coraz większa strata do tych z wyższej półki. Nadszedł czas przerwy, na którą chyba zasłużyłem, a na którą na pewno czekałem. Kolejne spotkania, kolejne próby, może transfery. To wszystko w przyszłym roku...

Nad miastem zapadał zmrok. Nadeszła zima. Dzień był krótki. Nikt już nie wychodził na dwór pograć w piłkę, dzieci bawiły się w śniegu, a starsi woleli posiedzieć w domu. Pobliskie sklepy opustoszały. Stadion przykryła gruba warstwa śniegu. Trybuny zostały zasypane. Miasto zapadało w zimowy sen... Zgasły światła... Była połowa listopada...

Komentarze (0)

Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.

Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ

Reklama

Najnowsze artykuły

Zobacz także

Wyszukiwarka

Reklama

FM REVOLUTION - OFICJALNA STRONA SERII FOOTBALL MANAGER W POLSCE
Największa polska społeczność Ponad 70 tysięcy zarejestrowanych użytkowników nie może się mylić!
Polska Liga Update Plik dodający do Football Managera opcję gry w niższych ligach polskich!
FM Revolution Cut-Out Megapack Największy, w pełni dostępny zestaw zdjęć piłkarzy do Football Managera.
Aktualizacje i dodatki Uaktualnienia, nowe grywalne kraje i inne nowości ze światowej sceny.
Talenty do Football Managera Znajdziesz u nas setki nazwisk wonderkidów. Sprawdź je wszystkie!
Polska baza danych - dyskusja Masz uwagi do jakości wykonania Ekstraklasy lub 1. ligi? Napisz tutaj!
Copyright © 2002-2024 by FM Revolution
[x]Informujemy, że ta strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z polityką plików cookies. W każdym czasie możesz określić w swojej przeglądarce warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies.