Przeczytałem jeszcze raz ostatni manifest i z niekrytą radością sam dałbym sobie słabe. Jakieś to takie, no sami wiecie, takie nijakie, czy jakieś takie. No wiecie, nie zmuszajcie mnie do wysławiania się i odpowiadania na pytanie:
„O co tak naprawdę Ci chodzi?” Sam nie wiem o co, ok? Po prostu ostatnio było słabo, dziś może będzie lepiej.
MOŻE. Niczego nie obiecuję. Od tego mamy rząd, ubezpieczycieli i sprzedawców na giełdach (Panie, kup Pan. Niemiec płakał jak sprzedawał).
Ale do rzeczy! Jako, że jestem leniwym człowiekiem pewnie nie będzie mi się chciało robić zbyt wielu screenów, co już zresztą mogliście zaobserwować. A skoro nie będzie obrazków to będzie trochę tekstu. Też pewnie nie za wiele, bo mi się nie chcę. To po co piszę? Piszę, bo dziś mam akurat dobry humor i dobry wieczór i tako!
Do rzeczy po raz drugi! Stanęliśmy na tym, że mecz z Arką się udał.
Prezes zadowolony,
Adrian zadowolony, piłkarze może trochę mniej, bo znów trzeba grać mecz. I to za 4 dni i to z Skalnikiem. Czo to za klub nie mam pojęcia. Zresztą, jak o większości 3.ligowców. Nazwa jednak ciekawa, więc mecz też musi być ciekawy.
- Jaki jest plan na dziś?
- Planem na dziś jest rozegranie meczu.
Prezesowi spodobało się wygrywanie. Obiecał mi, że jak dojdziemy do rundy zasadniczej to da dodatkową kasę.
- Czyli mamy wygrać.
- Tego nie powiedziałem. Wiesz, że jak na kimś zaczniesz wywierać presję to nic z tego nie wyjdzie. Zwłaszcza jeśli chodzi o chłopaków, którzy grają w piłkę półzawodowo. Oni już bujają w chmurach.
Baczewski na ostatnim treningu przyszedł w oczojebnych korkach.
- Gwiazdor. Pewnie na powołanie czeka.
- Powołanie, dobre sobie. Powołania to on może pod kościołem szukać albo ja go powołam, ale do sprzątania szatni.
Jak więc widać nastroje bojowe. Sztab szkoleniowy zdystansowany, co w sumie najważniejsze. Bo jak już menadżer/trener/ktokolwiek zaczyna sądzić, że drużyna z przeciętnej w ciągu 3 czy tam ilu spotkań stała się ponadprzeciętną, to wiedz, że coś się dzieje. A
Adrian wiedział,
Adrian przeczuwał.
Ostatniego dnia lipca na stadionie zjawiło się ponad 200 kibiców żądnych i głodnych nie tylko stadionowej kiełbasy, ale i wrażeń. Kto normalny przychodzi jednak na stadion po takie rzeczy. Na stadion 3. ligowej drużyny, której z niewiadomych przyczyn lepiej się wiedzie. Ale cóż, ludzie przyszli. Co więcej, nie zawiedli się, bo już po 7 minutach było 1:0. Ktoś kopnął z rożnego, ktoś wsadził głowę, bramkarz się poślizgnął, ktoś krzyknął „ooo kurwa” i było 1:0. Zwyczajnie niezwyczajne 1:0.
- To co, dziś znów wygrywamy?
- Oczywiście, nie po to tyle trenujemy…
Adrian nie dokończył, bo sam zaczął się śmiać. Trenujemy, dobre sobie. Jeżeli 30 minutową przebieżkę co drugi dzień i również 30 minutowe kopanie piłki do bramki i następnie bieganie po nią, bo siatka jest porwana, można nazwać treningiem, to tak – trenujemy i to przez duże T. Ale, co się odwlecze to nie uciecze. 30 minuta i mamy remis. Nie powiem jak padł gol, bo akurat wyszedłem zerknąć czy mam coś dobrego w lodówce. A że uznałem to za nieistotny fakt, to nawet nie wracałem do tej sytuacji. Druga połowa. Jakaś kontuzja. Potem zmiany. Gramy, gramy. Nudno trochę, ale to nic. Zawodnicy zmęczeni. Blisko do końca.
- A jak będzie dogrywka? Oni nie są przyzwyczajeni do takiego wysiłku. Zejdą nam tu.
- Nic nie będzie. Ani jednym ani drugim to nie na rękę. Nam może trochę bardziej, bo daleko do domu nie mamy. Jak coś to się chłopaków poodwozi, ale Ci ze Skalnika to mają przypał. Jak nie skończą po 90 to im PKS odjedzie.
- To może ja szepnę co nieco ich trenerowi?
- Nie zaszkodzi.
I jak tylko
Leszek szepnął,
ni z gruszki ni z pietruszki – karny! Tak, karny! Jeden podstawił nogę, drugi upadł. Karny! Do piłki podchodzi Mikucki Marcin, uprzednio wyznaczony przez
Adriana, strzela mocno, dość niecelnie, ale jednak w bramkę. 2:1. Ach co za radość. Jeden z kibiców był tak zaskoczony tym faktem, że w przypływie zachwytu próbował wbiec na boisko. Biedak zapomniał jednak, że między trybuną a płytą (jak to poważnie brzmi) boiska znajduje się reklamowy baner i wyrżnął się tak, że potrzebował szybkiej akcji reanimacyjno-alkoholowej. Trzeba dodać, że zrobił to z taką gracją, że sam sędzia nie mógł powstrzymać się od śmiechu i musiał dodać kilka minut do drugiej połowy. Cóż więcej? W sumie nic. Nam się nie chciało, im tym bardziej się nie chciało. 2:1. Bilans strzałów mówi sam za siebie. Spytacie co z snajperem, gwiazdorem Baczewskim, o tym opowie Wam sam trener.
- Eh, te różowe butki jednak przytłoczyły Baczewskiego.
- Wiedziałem. Ile może mu w końcu wychodzić. Wystarczy tego strzelania.
- A takie miał statystyki, a taka była forma.
- Była, a teraz leć do szatni i powiedz mu, że na najbliższy trening ma mieć z powrotem cichobiegi, bo inaczej znów będzie szorował szatnię.
PS. W sumie to pogrubiałem i podkreślałem losowe słowa, żeby tak no było fajniej, inaczej. Pozdrawiam i życzę miłego dnia/wieczoru.