16. lipca 2011, siedziba Polskiego Związku Piłki Nożnej.
W gabinecie, pełnym przepychu i luksusu znajdowały się trzy osoby. W pomieszczeniu, panowała dziwna aura. "Trzej muszkieterowie" jak potocznie nazywano tych panów, spoglądali na siebie grobową miną. Panowała nieprzyjemna cisza. Atmosfera w kilka sekund zrobiła się niezwykle gęsta. Nagle, jeden z nich wyskakując z bogato ozdobionego fotela, krzyknął:
- Pomidor,
Zdzisiu. Znów przegrałeś!
Przysadzisty mężczyzna z małymi okularami na nosie, spojrzał na swojego przyjaciela z niedowierzaniem. Chwilę później przeniósł wzrok na ogromny karton pączków, jaki znajdował się nieopodal stołu, przy którym trwały zażarte rozmowy. Nagle, pod mężczyznom nazywanym przez przyjaciół Zdzisiem, pękł fotel. Głośny hałas, kłęby dymu i dziwna woń dochodziła z dolnej partii pleców Zdzisława. Towarzysze wymienili znacząco spojrzenia, po czym zatkali nos, głośno wołając:
- Mówiliśmy ci, żebyś przeszedł na dietę!
Jednak słowo to w słowniku tego pana, było zupełnie niepojętym zwrotem. Wstał i drapiąc się po potężnych udach, obnażył żółtawe zęby, pokryte marmoladą. Widok ten u całej trójki wzbudził niekontrolowany rechot. Śmiali się dłuższą chwilę, aż nagle dostrzegli, że w progu drzwi stoi sylwetka jedynej osoby na całej świecie, przed którą czuli jakikolwiek respekt. Spojrzeli w tamtym kierunku - mina ich wodza mówiła wszystko.
- Chcę krwiiii! Krwii chcę! - usłyszeli.
Odgłos ten wydawał się straszny. Czuć było tam grozę, chęć zemsty i zapach taniej pasty do zębów. Czy na tym świecie nikt już nie myje zębów?
Mimowolnie cofnęli się do ściany. Ustawili się w pojedynczym szeregu, choć brzuch Zdzisława mógł świadczyć, iż ustawił się on w dwuszeregu. Szef przekroczył próg sali. Nie świadczyło to o niczym dobrym. Jego kroki były powolne, ale obecnym wydawało się, że zbliża się do nich z prędkością światła. Usłyszeli głośne przełknięcie i coś upadającego. To
Zdzisław z nerwów wreszcie przełknął golonkę, która dzielnie trzymała się jego przełyku przez kilka dni. Nie zdążył się jednak nacieszyć smakiem, ponieważ tajemnicza postać zbliżała się do niego. W świetle świec zauważył tylko szarą czuprynę tej osoby, nieskazitelny uśmiech i cygaro w ręku. Wiedział kto to jest. Spojrzał w jego kierunku i powiedział nieśmiało:
- Dzień dobry szefie!
Ów szef nie odpowiedział. Rozejrzał się wokół i, zauważając złotawy fotel z tabliczką "Wódz", spoczął na nim. Z uśmiechem na ustach spoglądał, gdy jego podwładni trzęśli się ze strachu przed jego obliczem. To były dramatyczne chwile. Próby nerwów nie wytrzymał Kolator, zwany "Krwawym Eugeniuszem". Upadł na kolanach i wijąc się niczym wąż doczołgał się do stóp szefa. Następnie, delikatnie całując spód czystego pantofla, zaczął błagać o przebaczenie. To jednak tylko rozwścieczyło wodza, który potężnym zamachem kopnął Eugeniusza w twarz. Ten wijąc się z bólu sięgnął za pazuchę po litr czystej.
- Posłuchajcie mnie bardzo uważnie. Mam was wszystkich dość. Zachowujecie się, jak banda kretynów. Dostaliście kupę kasy i nie potrafiliście nic znaleźć na Beenhakkera? Więcej wam dał? Czy może reklama tego banku "For Money" tak na was zadziałała?! Zamknij się! - warknął widząc, że łysawy mężczyzna o nerwowym tiku ust próbował się odezwać - Musimy pozbyć się tego starego dziada. Jest jakiś drętwy - ostatnio napisałem mu na kartce kilka nazwisk, to spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem i poszedł kończyć gulasz. Druga sprawa. Zrobiliście to, o co was prosiłem?
Cała trójka była porozstawiana po całej sali. Zdzisiu próbował schować dwa pączki do teczki, Eugeniusz liczył zęby, które stracił w konfrontacji z butem, natomiast Zbigniew - bo tak nazywał się ten pan z dziwnym tikiem, mówił coś w swoim stylu: bardzo szybko i bardzo niezrozumiale. Michał, ich szef, spojrzał z poirytowaniem na tumanów, jakich sobie wybrał do związku i z ciężkim sercem oznajmił:
- Nie zrobiliście tego? - zawołał teatralnym głosem, udając smutek. - Trudno. Będziemy zmuszeni poinformować Ministra Sportu, że nie udało nam się rozpocząć debaty nad zmianą zarządu PZPN-u. W takim razie czas ogłosić, że rozpoczynamy ósmą...
- Dziewiątą! - wtrącił się Zbigniew.
- Dziewiątą kadencję! Pani Joasiu - zwrócił się do kobiety stojącej w drzwiach - proszę wysłać pismo do Ministra i przynieść nam buteleczkę whisky. Tak, tą od Platiniego - dodał po chwili.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ