Zdziesiątkowani urazami, jak i problemami z dyscypliną (kolejny raz trening olał SZk) przystąpiliśmy do spotkania z GKS Bełchatów. Akurat w tym wypadku sformułowanie przystąpiliśmy jest adekwatne do naszej gry. Przegraliśmy 1:0 po bramce Matusiaka i zarobiliśmy czerwoną kartkę (Rem-8). Jedyną osobą, jaką mogę wyróżnić jest Henkel, który w 45. minucie obronił rzut karny wykonywany przez Matu-Gola.
Wygranie meczu z Przebojem Wolbrom byłoby najlepszym momentem na pokazanie niedowiarkom, że jesteśmy w stanie grać ciekawy futbol. Ostatecznie nie zagrał Rem-8 - Wydział Dyscypliny zadecydował o zawieszeniu naszego skrzydłowego na dwa spotkania.
W 16. minucie wynik otworzył
Pucek - olbrzymie zaskoczenie, bowiem przyzwyczaił nas do swojej nieporadności pod bramką rywali. Jednakże to był jego dzień! Młody napastnik robił wiatrak z defensorów Przeboju, co rusz ich ośmieszając. Oprócz bramki, zaliczył również asystę przy jednym z dwóch trafień
A. De Rapha. Pewne zwycięstwo z pewnością pomoże odbudować morale.
Dla wielu może to się wydać dziwne, że w pierwszym składzie gra SZk. Spowodowane jest to brakiem odpowiedniej klasy stoperów. Zauważalna jest ciągła rotacja na lewej stronie obrony. Raz gra Magic, raz Grzechoo, czasem Shadowm. Nadal szukam odpowiedniego rozwiązania.
Na losowanie kolejnej rundy Pucharu Polski, udałem się w świeżo zakupionym
garniturze. Przechadzając się korytarzami warszawskiego hotelu Sheraton, natknąłem się na dziwną postać, która z tajemniczym wyrazem twarzy zmierzyła mnie wzrokiem i powiedziała:
- Odpuść. Ty i te dzieciaki nie macie żadnych szans na utrzymanie się w lidze. Przynosicie tylko wstyd polskiej Ekstraklasie. Jeśli nie poddasz się sam i nie zrezygnujesz, moi znajomi Ci w tym pomogą. Kapujesz?
- Przepraszam - zawołałem, starając się zachować spokój - śpieszę się na losowanie.
- Ostrzegam! - syknął, spoglądając groźnie.
- Życzę miłego dnia - odparłem, zmierzając pewnym krokiem we właściwe miejsce.
Puchar Polski traktowaliśmy ulgowo, więc nie miało to żadnego znaczenia, czy zagramy z Legią czy z jakąś ekipę z drugiej ligi. Przedstawiciel firmy Remes powoli odczytywał nazwy klubów, aż w końcu...
- CM Revolution zmierzy się z - sięgnął do bębna po kulkę - z Zagłębiem Lubin.
W nieopodal znajdującym się "obozie" wybuchły gromkie brawa i śmiechy. Cóż, przez wielu skazywani byliśmy na pożarcie. W końcu przyszło nam się mierzyć z Mistrzem Polski. Z drużyną, prowadzoną przez jednego z najlepszych trenerów młodego pokolenia, Czesława Michniewicza.
- Tanio skóry nie sprzedamy - zawołałem do BARTOSHA!, powoli zapominając o nieprzyjemnym incydencie w holu.
Całe Graveyard drżało, oczekując na mecz w Pucharze Ekstraklasy z Wisłą Kraków. Co prawda rozgrywki do prestiżowych nie należały, to oczekuje się od nas jak najlepszej gry z takim rywalem. W końcu nie co dzień możemy podejmować drużynę takiej klasy.
Zanim dojdzie do spotkania na szczycie, czekała nas ligowa potyczka z Ruchem Chorzów.
Mecz do najciekawszych nie należał, lecz nie zawsze da się grać pięknie. Wygraliśmy 1:0 po trafieniu środkowego obrońcy Storma. Dzięki zwycięstwu awansowaliśmy na trzecią pozycję w tabeli.
Skończył się wrzesień, miesiąc udany dla naszej drużyny.
Na Graveyard pojawiła się oszałamiająca liczba sześciu tysięcy kibiców. Oczekiwali tylko jednego - dobrej gry w spotkaniu z Wisłą. Nasi fani mieli w nosie to, że gramy w Pucharze Ekstraklasy, po prostu chcieli, abyśmy pokazali krakowianom, że o trzy punkty łatwo nie będzie. Pierwsza połowa wyglądała niemrawo. Mało ciekawych akcji i strzałów na bramkę. Po zmianie stron towarzystwo rozruszał
A. De Raph, strzelając bramkę. Fani byli w ekstazie, natomiast Wiślacy szybko ruszyli do ataku.
Henkel dwoił się i troił między słupkami, ale nie dał rady tej nawałnicy. Dziesięć minut później mamy remis, a na listę strzelców wpisał się
Łobodziński. To, co stało się między 70., a 82. minutą zszokowało wszystkich. Będący w tym spotkaniu na niezłym gazie Marcin
Wróbel pokazał aż trzy czerwone kartki! Jedną dla nas (
A. De Raph) i dwie dla gości (
Sobolewski i
Diaz). Mecz zakończył się remisem, a niech za końcowy komentarz świadczy ocena pracy arbitra:
W drzwiach mieszkania zauważyłem kopertę. Po kilku minutach, podczas których starałem się wyjąć jej zawartość, na podłogę upadła pożółkła kartka. Pośpiesznie ująłem ją w ręce i przeczytałem na głos:
BARTOSH! napisał:Gratuluję meczu z Wisłą. Remis, jak na nasze możliwości, jest fenomenalnym osiągnięciem. Pogratuluj wszystkim chłopakom dobrej gry i zapewnij, że ich portfele z pewnością się wypełnią. Liczę na podobny wynik w następnym meczu z Zagłębiem, a później z Legią.
"Jak uszczypnąć Zagłębie?" - takie pytanie nachodziło mnie od kilku dni. Jedno było pewne - jakakolwiek próba otwartej walki z góry skazana była na porażkę. Lubinianie mają nieziemski środek pola, który zneutralizować będzie piekielnie trudno. Musieliśmy ich zaskoczyć jakimś elementem, który w poprzednich spotkaniach nie był przez nas stosowany. Kontrataki? Nie, głupi pomysł. Byłbym głupcem, gdybym ustawił zespół w ten sposób. Mieliśmy dawać im się wyszumieć i czekać na błąd?
Ostatecznie zadecydowałem, by zagrać... ofensywnie. Zastosowałem zasadę otwartej piłki, choć początkowo byłem do niej uprzedzony. Już w siódmej minucie zaskoczyliśmy rywali! Trzy szybkie podania, piłka znalazła się pod nogami
Pucka. Strzał naszego napastnika został zablokowany, jednakże do futbolówki dopadł
Grzelo i niemalże z zerowego konta, po długim rogu, wpakował piłkę do siatki! W tym meczu gnietliśmy rywali, o czym świadczy posiadanie piłki! My 58%, rywale 42%. Co prawda bramki już nie strzeliliśmy, to udowodniliśmy, że stać nas na zwycięstwo z Mistrzem Polski! Szczególnie cieszy to, że było to spotkanie ligowe. Już nie mogę się doczekać, kiedy przyjdzie nam się mierzyć z Zagłębiem w Pucharze Polski.
Kilkunastodniowa przerwa w rozgrywkach miała pomóc w zgraniu się. Moim marzeniem było, aby piłkarze stali się jednością. Dlatego, mając na uwadze niecodzienne
metody moich kolegów po fachu, postanowiłem, że raz w tygodniu chłopaki będą urządzali turniej w rzucaniu lotkami. Liczę, że dzięki temu nie będą ciągle myśleć o futbolu i w efekcie w każdym meczu będą świeżsi.
Piłkarze CM zawsze z reprezentacyjnych wojaży wracają z urazami. Nie inaczej było i tym razem. Shadowm i Barton wypadli na maksymalnie dwa tygodni, natomiast Pavulon mocno się potłukł i będzie zmuszony odpocząć kilka dni od treningów. Prawdę mówiąc, powoli irytują mnie sytuacje, kiedy po meczach w biało-czerwonej koszulce wykruszają nam się zawodnicy. Sytuacja wydawała się bez wyjścia - nie mogę przecież zabronić swoim podopiecznym gry w reprezentacji...
Im bliżej spotkania z Legią, tym mniej piłkarzy mam do dyspozycji! Kolejnym zawodnikiem, który na pewno nie zagra z drużyną ze stolicy, jest Brudas. Na szczęście do treningów powrócił M8_PL i jest cień szansy, że będzie gotowy do gry.
Nadszedł wielki dzień! Na Łazienkowskiej zebrała się garstka kibiców (nie mylić z kibolami), dla których mecz z nami był tylko kroczkiem w kierunku zdobycia mistrzowskiego pasa. Oczywiście zamierzam zrobić wszystko, by uniemożliwić Legii zdobycie mistrzostwa. Zaczęliśmy doskonale! Kilkoma podaniami potrafiliśmy rozmontować żelazną defensywę Legii, przez co, co chwila atakowaliśmy ich bramkę. Efektem tego musiała być bramka i nie było inaczej! Poczułem odrobinę sytysfakcji, bowiem ładną bramkę dającą nam prowadzenie zdobył...
M8_PL. Rywale, wspomagani przez kibiców i sędziego starali się błyskawicznie odpowiedzieć. Tego dnia jednak cała obrona grała wybitne zawody, natomiast szybcy jak strzała
Mejt i
A. De Raph co chwila zagrażali bramce strzeżonej przez
Skabę. w 76. minucie Legia doprowadza do wyrównania! Rzut karny z kapelusza podyktowany przez sędziego
Podgórskiego, ze stoickim spokojem wykorzystał
Grzelak. Remis był dla nas wynikiem wielce niezasłużonym - w przebiegu całego meczu byliśmy drużyną lepszą i gdyby tylko zawody sędziował lepszy i sprawiedliwszy arbiter, moglibyśmy się cieszyć z sensacyjnie zdobytych trzech punktów.
Od kiedy trenuję tę drużynę, nie przestaje zaskakiwać mnie BARTOSH! Co rusz przychodzi do mnie z kolejnymi, często abstrakcyjnymi pomysłami. Pogodziłem się już z faktem, że prezes CM Revolution oprócz całej drużyny, to również mnie przekonał do oddania swoich organów po śmierci, przy okazji inkasując ciekawą sumkę. Jednakże tego dnia B! przeszedł samego siebie, kiedy na zajęcia zaprosił... księdza!
- Bądźcie pozdrowieni! Grajcie tak, aby nie narażać się Waszemu szefowi. Oczywiście proszę o modlitwę za kościół, natomiast ja mogę Was zapewnić, że będę się modlił za grę Waszej drużyny. Wszystkiego najlepszego!
Obecność kapłana na naszych zajęciach, zmobilizowała niektórych do ostrzejszej gry. Po jednym z ostrych wślizgów Speeda, ksiądz Eustachiusz (tak się przedstawił), podniósł się z ławki i blady jak ściana, wycharczał:
- Nic się nie stało?
Przez jakiś czas, ksiądz prosił mnie, abym zdjął naszego podstawowego obrońcę, zanim stanie się coś złego. Zmienił zdanie dopiero wtedy, gdy "Szybki" zdobył dwie, bardzo ładne bramki. Eustachiuszowi nie pozostało nic innego, jak skoncentrować się na piciu malinowego soczku, z logiem CM na opakowaniu.
W 26. minucie meczu z ŁKS obejmujemy prowadzenie! Z rzutu rożnego dośrodkował piłkę Rem-8 wprost na głowę SZk, który zamiast strzelać strącił piłkę na długi słupek w kierunku Grzechoo, a ten bez problemu wpakował futbolówkę do siatki. W pełni kontrolowaliśmy przebieg meczu, czego efektem była druga bramka zdobyta przez... Arkadiusza Mysonę. Obrońca łódzkiej drużyny tak niefortunnie interweniował, że wpakował piłkę do własnej siatki. W wygraniu nie przeszkodziła nam nawet czerwona kartka dla SZk, który coraz częściej daje mi do zrozumienia, że będzie robił wszystko, bym zdecydował o sprzedaniu go do innej drużyny.
Ciekawą sytuację zaobserwowałem podczas podpisywania nowej umowy z Grzechoo. Okazało się, że po parafowaniu dokumentu, jego wartość wyniosła... milion euro. Niezłe przebicie jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że wcześniej był wart całe zero euro!
W meczu z Zagłębiem Lubin ponieśliśmy dotkliwą stratę. Udo stłukł sobie Mejt, stąd nie będę mógł brać jego osoby pod uwagę przez następne dwa tygodnie! Na szczęście M8_PL zdążył strzelić jedną bramkę, drugą dołożył A. De Raph i dzięki temu wyeliminowaliśmy lubinian z Pucharu Polski! Mimo, że puchary są drugoplanową sprawą, to cieszy mnie, że po raz kolejny zaprezentowaliśmy się wybornie na tle Mistrza Polski.
Oczywiście, jak to zazwyczaj bywa, los nas nie oszczędził i w ćwierćfinale Pucharu Polski zmierzymy się... z warszawską Legią.
Zmotywowani wyszliśmy na własny obiekt, by zmierzyć się z Wisłą Kraków. Spotkanie to w prasie zyskało miano "pojedynku bez napadu". Coś musiało być na rzeczy, bowiem do meczu nie przystąpiło dwóch najlepszych strzelców obu drużyn: M8_PL (u nas) i Pawła Brożka (w Wiśle). Wisła szybko pokazała, że jest drużyną klasową. Co chwila byliśmy bombardowani atomowymi strzałami wiślaków, lecz albo świetnie bronił Henkel, albo mieliśmy sporo szczęścia. W 55. minucie Zieńczuk rozerwał worek z bramkami. Szybko rzuciliśmy się do odrabiania strat, lecz nasze ataki były chaotyczne i nieudolne. Dopiero w 90. minucie nam to się udało! Wprowadzony trzy minuty wcześniej Pavulon zdobył bramkę i zapewnił nam cenny remis.
Feta na Graveyard trwała do późnych godzin nocnych. Nikt nie mógł się nadziwić, jak to możliwe, że beniaminek, drużyna bez żadnych sukcesów, leje polskie potęgi. Nam taki układ pasował - potencjalni faworyci grali pod presją, co wykorzystywaliśmy skwapliwie i w wielu przypadkach udawało się urwać punkty. Sącząc drinka, zauważyłem, że w pomieszczeniu zrobiła się smutna atmosfera.
- BARTOSH! stracił przytomność! Szybko, dzwońcie po karetkę! - usłyszałem za plecami kobiecy krzyk.
Któryś z piłkarzy CM Rev zniknął za drzwiami, a kilka minut później usłyszałem głos nadjeżdżającego pogotowia. Dopiero po chwili udało mi się dopchać, do leżącego pod ścianą B!. Wyglądał strasznie. Miał zamknięte oczy, przeraźliwie zbladł i był wygięty w nienaturalnej pozycji. Z jego ust wypływała dziwna substancja, której kolor na pierwszy rzut oka był trudny do określenia.
- Tutaj, proszę tutaj - chwilę później do sali bankietowej weszła nasza woźna w towarzystwie kilku sanitariuszy i lekarza.
Dalej szybko potoczyło się błyskawicznie. Prezes został zawieziony do znajdującego się w pobliżu szpitala, natomiast cała drużyna, będąc jeszcze w szoku, została z wyrazem osłupienia na twarzy.
- Nie wiem jak to się stało! Prezes wypił coś z kieliszka i nagle upadł. Zaczął się trząść, uderzał głową o podłogę... - opowiadał z przejęciem
Grzelo - jednego nie rozumiem. Przecież wszyscy piliśmy to samo, dlaczego więc
to coś dopadło tylko szefa?
- Nikt tego nie wie - wtrąciłem się do rozmowy - jedno jest pewne: za dwa dni mamy mecz z Legią i musimy zaprezentować się najlepiej, jak tylko potrafimy. Możecie mi wierzyć - ta sytuacja mnie zupełnie zaskoczyła, jednak pamiętajmy o jednym. Musimy się skupić na spotkaniu z piłkarzami ze stolicy. Damy radę?!
- Tak! - odparła drużyna, choć w ich głosie widoczna była nutka niepewności.
Cała sytuacja była przygnębiająca, dlatego robiłem wszystko, co w mojej mocy, aby przekonać zawodników, że powodem tego nagłego zasłabnięcia
BARTOSHA!, było zwykłe przemęczenie. Rzeczywistość była zupełnie inna. Prokurator, prowadzący to śledztwo, stwierdził, że mogło dojść do celowego otrucia prezesa CM Revolution! Byłem pewien, że taka wiadomość z pewnością zszokowałaby moich podopiecznych, dlatego oszczędziłem im zmartwień, a każde pytanie o stan zdrowia naszego przywódcy, skwitowałem "Wszystko w porządku, niedługo wraca do pracy".
Mecz z Legią nadszedł niepostrzeżenie. Skupieni na przygotowaniu do tego spotkania, zupełnie straciliśmy rachubę czasu. Swego rodzaju gwiazdą, jeśli chodzi o rozgrywki Pucharu Ekstraklasy, jest
Grzelo - najskuteczniejszy napastnik naszej drużyny. Tuż przed wyjściem na plac gry, wzruszyła mnie wypowiedź
A. De Rapha, który zakomunikował, że drużyna zagra dla prezesa.
De Raph nie zwykł rzucać słów na wiatr, dlatego już po siedmiu minutach gry zdobył bramkę! Fenomenalnym podaniem popisał się
Grzelo, dzięki czemu kapitan CM stanął oko w oko z bramkarzem Legii i bez problemu trafił do siatki. Bramka na 2:0 była zwieńczeniem pięknej akcji.
Grzelo zagrał w pole karne do
Rem-8, który odegrał do młodego napastnika, natomiast ten silnym strzałem przy słupku zmusił bramkarza do kapitulacji! Coś niesamowitego. Młody
Grzelo w tym momencie był na ustach wszystkich kibiców! Humoru naszym kibicom nie popsuł honorowy gol zdobyty w 63. minucie przez
Rogera. To był nasz dzień!
- No, mój drogi, jest dobrze - to właśnie te słowa spowodowały, że perfekcyjnie zaplanowany trening, został błyskawicznie zakończony.
-
BARTOSH! - wydarło się dwadzieścia gardeł.
B! wyglądał przeraźliwie. Widoczna łysina, przeźroczysta cera i czerwone oczy powodowały, że w pierwszej chwili prezes CM Revolution przypominał zjawę, znaną wszystkim z horrorów. Po kilku chwilach, gdy drużyna przestała klepać po ramieniu i ściskać B!, ten ciężko usiadł na krześle i niczym bohater, opowiadał o swoich przeżyciach.
- Powiem Wam, że nie wiem co się stało. Wypiłem tego przeklętego drinka i poczułem, że odpływam. Zrobiło mi się gorąco, przed oczami widziałem mroczki...
- Musiało być z Tobą naprawdę źle, skoro Mroczków widziałeś... - odparował Rygil, z politowaniem kręcąc głową.
- Dobra! - szef powstał, choć jego poczynania nadal były niepewne. - Wracamy do zajęć moi drodzy. Słyszałem, że skopaliście Legię. Jestem z Was wszystkich dumny. Do końca rundy pozostało jeszcze kilka spotkań, ale nie ma taryfy ulgowej. Zajmujemy czwartą pozycję, lokatę idealną, jak na beniaminka. Ale chcę, abyście urywali punkty faworytom. Mogę na Was liczyć?
- T-A-K! - ryk tłumu spowodował zatrzęsienie się trybun.
Wyjazdowe spotkanie z Górnikiem Zabrze było trudne, nie tylko z powodu klasy drużyny, ale również ze statystyk. Drużyna z Zabrza jest w czołówce, jeśli chodzi o strzelone bramki. Zatrzymanie takich piłkarzy jak Jarka (8 goli) czy Zahorski (7 trafień) to klucz do końcowego sukcesu. Lecz to drużyna CM Revolution uważana była za faworyta w tym spotkaniu. Pierwsza połowa, może zostań uznana za "czekanie na błąd przeciwnika". Żadna ze stron nie chciała ruszyć do przodu, by się nie narazić na kontratak. Dopiero słowa, jakie użyłem w szatni, pomogły w obudzeniu w drużynie ducha walki. Zaczęło się w 57. minucie, kiedy Białek wyleciał z boiska po jednym z wielu faulów w tym spotkaniu. Grę w przewadze wykorzystaliśmy sześć minut później, kiedy A. De Raph błysnął swoim geniuszem i pokonał bramkarza gospodarzy. Sporo zdenerwowania wprowadziła sytuacja w 81. minucie, w której rzut karny wykorzystał Moskal. Zmusiło nas to do ostrzejszych ataków i zastosowania zasady "wszystko, albo nic". Trzy minuty później będący w znakomitej dyspozycji Grzelo, który wykorzystał dobre podanie De Rapha i pobijając rekord prędkościowy wyprzedził obrońcę i pewnym strzałem pokonał bramkarza. Wywozimy trzy punkty z bardzo trudnego terenu!
Zwycięstwo pozwoliło nam kontynuować serię meczów bez porażki:
Seria ta, według niektórych dziennikarzy, miała się zakończyć w następnej kolejce, kiedy naprzeciwko nas stanie drużyna Lecha Poznań, ekipa, która w tabeli jest o jedno oczko przed nami.
Na trybunach zasiadło blisko osiem tysięcy kibiców, co znacznie zawyża średnią frekwencję. Trudno się jednak dziwić, bowiem Lech Poznań to drużyna grająca niezwykle ofensywny i ładny dla oka futbol, stąd wielu kibiców chciało wejść na obiekt i zobaczyć podopiecznych Franciszka
Smudy na żywo. W 18. minucie spotkania sędzia podyktował dla nas jedenastkę, lecz
Dezerter się okropnie pomylił. Niecałą godzinę później
Florian również stanął przed szansą pokonania bramkarza z jedenastego metra i... również nie trafił! Mecz, okrzyknięty jako pojedynek kolejki, zawiódł. Ja jestem jednak zadowolony ze zdobytego punktu, ponieważ zdobyć punkt z Lechem, to tak samo, jak wdrapać się na Mount Everest.
A tymczasem:
W grudniu mieliśmy do rozegrania tylko dwa spotkania ligowe. Cel, jaki sobie założyłem, to pełna pula. Byliśmy w stanie wygrać wyjazdowy mecz z Zagłębiem, dlaczego więc nie mielibyśmy u siebie pokonać lidera tabeli, Koronę?
I to właśnie dawny Kolporter był naszym następnym rywalem w walce o ligowe punkty. Dodatkowy smaczek temu spotkaniu dawał fakt, że to właśnie z zespołem z Kielc przegraliśmy na inaugurację sezonu, dlatego chcieliśmy ich ośmieszyć przed własną publicznością. Po raz pierwszy od bardzo dawna, mogłem skorzystać ze wszystkich zawodników! Oczywiście, żeby nie było zbyt łatwo
A. De Raph i
Speed byli zagrożeni zawieszeniem, dlatego jak ognia musieli unikać żółtych kartek. Nastawiłem zespół ofensywnie, bowiem grając u siebie, musimy walczyć.
Od pierwszych sekund mogła się podobać nasza gra. Do tego spotkania podeszliśmy bez żadnych kompleksów i respektu dla bardziej utytułowanego rywala. Nasze założenie było proste - nie chcieliśmy stracić bramki w pierwszych minutach meczu. Nie dość, że nie straciliśmy bramki, to jeszcze byliśmy bliżsi jej zdobycia! Szkoda tylko, że duet naszych napastników w kilku sytuacjach nie zachował zimnej krwi. Spotkanie powoli toczyło się do końca, kiedy na placu gry zameldował się
Grzelo. Kiedy podział punktów był nieunikniony zwycięską bramkę dla naszej ekipy zdobył...
Grzelo! To niesamowite, co ten dzieciak wyprawia.
Wystarczyło kilka dni, aby drużynę znów zdziesiątkowały kontuzje. Straciliśmy dwóch, bardzo ważnych zawodników. Zarówno
SZk, jak i
Rem-8 wypadli na miesiąc. Mogę się tylko cieszyć, że pozostał nam ostatni mecz w tym roku.
Spotkanie z Polonią Bytom było kluczowe. Perspektywa urlopu uderzała moim piłkarzom do głowy, dlatego chciałem wiedzieć, czy stać ich na pełną koncentrację. Wbrew pozorom poloniści to nie są amatorzy, którzy nie potrafią stworzyć żadnej składnej akcji. To drużyna grająca futbol nieprzewidywalny, oparty na filozofii młodego trenera, Michała
Probierza. Wyszliśmy z animuszem, chcąc w pięknym stylu zakończyć rundę jesienną. Niemalże bombardowaliśmy bramkę Michała
Peskovicia, lecz sposób na pokonanie Słowaka znalazł dopiero
M8_PL w 32. minucie. Poszliśmy za ciosem, czego efektem jest zdobywa osiem minut później bramka przez
Brudasa. W drugiej odsłonie oklapliśmy z sił, dzięki czemu Polonia grająca w Chorzowie zaliczyła honorowe trafienie za sprawą Jacka
Trzeciaka. To było za mało, by nas postraszyć. Zwyciężamy i... tracimy kontuzjowanego
Dezertera.
Nie chcąc zawieść
BARTOSHA! postanowiłem podsumować grę moich podopiecznych w rundzie jesiennej sezonu 2007/2008.
Bramkarze:
Pozycja Henkela jest niezagrożona. To, co ten 25-latek robi na bramce, jest nie do opisania. Niejednokrotnie ratował nam cztery litery, broniąc w sytuacjach beznadziejnych. Jest jedynym piłkarzem, który w każdym meczu pokazuje klasę. Sol jest mocnym rezerwowym. Co prawda nie dostał zbyt wielu szans, ale spowodowane jest to moim brakiem odwagi - wolę nie ryzykować na tak ważnej pozycji, jaką z pewnością jest pozycja bramkarza.
Obrońcy:
Prawą obronę zdominował
Speed. Jego umiejętności może nie są genialne, ale w drużynie nie ma nikogo, kto mógłby na prawej obronie pokazać coś sensownego. W środku dominował
SZk. Jego wybryki były co prawda irytujące, lecz w każdym meczu grał pewnie, był trudny do przejścia. Jego partnerem w środku defensywy był
Storm - człowiek, który mimo młodego wieku zachowuje się jak profesor. Lewa strona obrony była miejscem ciągłych rotacji w składzie. Grał praktycznie każdy:
Shadowm,
Grzechoo i najczęściej
Magic. Prawdziwym pechowcem można nazwać F
idela, który nie ma praktycznie żadnych szans na regularną grę w podstawowej jedenastce. Ogólnie mówiąc, obrona prezentuje się bardzo przyzwoicie.
Pomocnicy:
Najsilniejsza formacja CM Revolution. To właśnie dyspozycja drugiej linii często była decydująca. W środku pola prawdziwym liderem jest Rapechuck - człowiek orkiestra, który potrafi idealnie zagrać i huknąć z dystansu. Kiedy on [Rapechuck] był skoncentrowany na ataku, obronę asekurował Brudas, jeden z wielu ojców sukcesu. Gdy powrócił po kontuzji, z miejsca wskoczył do pierwszego składu i został tam do końca. Na Graveyard nazywany jest prawdziwym czyścicielem, ponieważ potrafi zatrzymać naprawdę każdego. Boki pomocy wiele zyskały, gdy przeniosłem tam A. De Rapha - nieskutecznego w ataku, fenomenalnego na skrzydle. Potrafi rozmontować każdą defensywę, podobnie jak najczęściej grający po lewej stronie pomocy - Grzechoo.
Napastnicy:
W pierwszej linii prawdziwym postrachem defensorów jest M8_PL. Wielka szkoda, że tego utalentowanego chłopaka tak często dosięgają urazy. Gdyby nie to, mógłby z powodzeniem walczyć o koronę króla strzelców. Początkowo jego partnerem był ADR, ale jego niesamowita nieskuteczność zmusiła mnie do postawienia na Grzela. Decyzji tej nie żałuję! Młody chłopak z meczu na mecz gra coraz lepiej, a na wiosnę może być prawdziwym postrachem defensorów.
Pochłonięty tymi statystykami, co chwila zerkałem w tabelę, by z zadowoleniem szczycić się wysoką lokatą swoich piłkarzy:
Gdyby przed rozpoczęciem sezonu ktoś powiedział mi, że zajmiemy drugą lokatę po rundzie jesiennej, wyśmiałbym go i zapytał o opinię psychologa. Teraz jednak nasza wspaniała gra i bardzo wysoka pozycja w tabeli jest faktem. Pierwsza trójka, to drużyny, które są faworytami do mistrzowskiego pasa. Korona otwiera ligową tabelę z jednym punktem przewagi nad nami. My z kolei, utrzymujemy bezpieczną, dwupunktową przewagę nad Wisłą. Walka po "śnie zimowym" zapowiada się ekscytująco.
Tabela Pucharu Ekstraklasy wygląda następująco:
Wielokrotnie powtarzałem, że z tak wąskim zapleczem nie będziemy się starać walczyć na kilku frontach. Dlatego postanowiłem, że do meczów w Pucharze Ekstraklasy podejdziemy bez żadnych szczegółowych analiz. Wyszliśmy bez żadnego przygotowania i to się powiodło! W tabeli wyprzedziliśmy Wisłę Kraków, a jedyną porażkę Legia poniosła w konfrontacji właśnie z nami!
A w Pucharze Polski...:
... znów zagramy z Legią! Może się wydawać, że losujący polskie puchary uparli się, abyśmy niemal we wszystkich rozgrywkach podejmowali stołeczny klub. Rywal jest wymagający jak na ćwierćfinał, aczkolwiek nie da się ukryć, że Legioniści są zespołem, który nam po prostu leży. Lubimy i umiemy z nimi grać.
Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. W klubie czekało mnie ostatnie zadanie, jakim było dostarczenie dokumentacji, w której zawarte zostało podsumowanie gry CM Revolution. Każde zdanie starałem się dopracować, by szefostwo miało do czynienia z naprawdę szczegółową analizą.
Wychodząc z domu, udałem się do siedziby klubu. Przechadzając się zatłoczonymi ulicami miasta, snułem plany na moją trenerską przyszłość. Byłem z siebie dumny - z drużyny, którą wszyscy wskazywali na pożarcie, udało się zbudować silny team, który może walczyć nawet o Mistrzostwo Polski. Chciałem tu zostać i pracować. Nie przeszkadzał mi nawet fakt, że nie mogłem przeprowadzać żadnych transferów do klubu. Po prostu zżyłem się z tymi ludźmi, wspaniale mi się z nimi współpracowało.
Będąc około sto metrów od celu mojej wycieczki, byłem świadkiem dziwnej sceny. Młoda i zgrabna kobieta, zanosząc się szlochem uciekała w moim kierunku przed dobrze zbudowanym, wygolonym na łyso mężczyzną. Rozejrzałem się na bok, lecz oprócz nas, nikogo tam nie było.
Nagle kobieta skręciła i, błagając mnie o pomoc, schowała się za moimi plecami. Zszokowany całym zamieszaniem, próbowałem jakoś zareagować, lecz nie miałem bladego pojęcia jak.
- Proszę pana, to nie jest wyjście!
- Ty k***o, chodź tutaj! - usłyszałem w odpowiedzi.
Nagle ów mężczyzna podszedł do mnie i dosięgając metalowy kastet, dostałem dwa ciosy w brzuch. Zwijając się z bólu, upadłem na ziemię. Jedyne co słyszałem, to nieustanny szloch kobiety i niekończące się obelgi ze strony tego faceta. Chwilę później, kątem oka zauważyłem, że wyciągnął coś, co niezwykle przypominało pistolet. Wątpliwości znikły, gdy dwa razy strzelił w powietrze, następnie wymierzył we mnie i nacisnął spust.
Poczułem ogromny ból w sercu, lecz nie miałem sił, by to jakkolwiek wyrazić. Nagle z siłą uderzyłem głową o posadzkę. W ten sposób zakończyłem swój żywot...
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ