Ten manifest użytkownika nesete przeczytało już 902 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Od autora: Tak, moi drodzy. Jak widać długo nie wytrzymałem, postanowiłem znowu pisać. Głównie dzięki Wam, bo wasze miłe komentarze mnie do tego zachęciły. Niestety, tutaj dla Was rozczarowanie: to będzie całkowicie inna forma.
Postanowiłem 'karierować z fabułą' co samo w sobie złe nie jest, w moim przypadku ma to jednak swe konsekwencje. Po pierwsze, nie wiem jak długo, ile i czy będę pisał dalej, z tego względu, że wyrażenie 'słomiany zapał' powstało dzięki mnie. Na pewno pozytynwe komentarze będą mnie motywować, ale uwaga, nie oznacza to, że takich oczekuję. Chcę poznać prawdę.
Po drugie, tekst może być kiepskiej jakości, nudny i beznadziejny, piszę go bo lubię, nie na konkurs. Więc, jeżeli nie masz w zanadrzu konstruktywnej krytyki, a chcesz tylko napisać, że 'żal', to nie pisz. Ale to szczegół. Ogólnie może być kiepsko, więc Was ostrzegam.
Po trzecie, jak pisałem, nie wiadomo, czy będę pisał dalej, czy nie. Nie wiadomo, czy ktoś to będzie czytał i nie wiem jak długo potrwa prolog. Nie wiem też, jaką drużyną będę grać, bowiem wszytko opisuję na żywo.
Dodatkowo ostrzegam wrażliwszych oraz bojowników o poprawność językową, błędów i prekleństw będzie co nie miara. Także onomatopeji nie zabraknie.
To chyba tyle, chciałem jasno sprawę postawić, by nikt się nie zawiódł. Co dalej, zobaczymy.
Dziękuję za przeczytanie tego nudnego i nic nie wnoszącego początku, dalej będzie inaczej. Lepiej? Nie wiem.
Dzisiejszy początek prologu, bo to czeka przed Wami, sponsoruje Just 5 i ich przebój "Kolorowe sny", w kórym dowiadujemy się, że narrator prosi: "Pozwól mi świecić, kiedy słońca brak" oraz stwierdza: "Pokaż mi niebo a ja będę tęczą". Dziękujemy i zapraszam:
Prolog numer jeden. Akt pierwszy, scena też pierwsza, ogólnie początek.
Gdyby porównać ten pokój do jakiegoś innego, to wystarczyć by musiała informacja, że żadnego pokoju nie przypomina. Mały, jakiś taki nieforemny, każda ściana krzywa, sufit wygięty i pofalowany, niczym szalony obraz sadystycznego robotnika, co szał morza chciał oddać. Podłoga, z bitych desek, niczym pokład statku, pochylona o kilka stopni, zmuszała do przybicia mebli gwoździami. Zresztą mebli, powiedzmy, że tak nazwiemy stół z dykty, dwa taboreciki, którym sprężyny już dawno powiedziały cześć, no i nie zapominajmy o dużej szafie bez drzwi, w której walały się papiery i puste butelki. Jednym słowem, klitka, w której syf i brud dominował. Jedynym oświetleniem były dwie świeczuszki, prawie całe wypalone, które mocno dymiły, a ich światło, jedyne co robiło, to tworzyło przedziwne formy z cieni. W takich warunkach przyszło żyć dwóm starcom. Tak, tak, dwóm. Jeden, chudziutki jak wiór, malutki i zgarbiony sypiał na stole. Drugi pod nim, wielki brzuch chowając za, kiedyś białe teraz szare, podkoszulki.
Ten chudszy to Jake Makomato, Szkot z korzeniami azjatyckimi. Sam mówił, że japońskie, inni twierdzili, że singapurskie, a jego matka mówiła, że Chińczyk czy Wietnamczyk, bez różnicy, i tak był słaby w łóżku.
Drugi, grubas spasiony, któremu tłuszcz zakrywał kaprawe oczy, to Liam Ferbuen, narodowości trudnej do określenia, sam uważał się za obywatela Anglii.
Znali się dość długo, prawie od dzieciństwa, razem wszystko robiąc i razem wszystko czyniąc. Pierwszą dziewczynę, i ostatnią zarazem, mieli tą samą, pierwszego papierosa wypalili na pół, pierwszą wódką także się podzielili.
Ich historia, niezmiernie ciekawa, nas jednak nie mogła interesować. Dlaczego? Bo ci dwaj starcy nie byli związani z futbolem. Nas interesuje ten pokój. To w nim bowiem, jeszcze za czasów, gdy nie zamienił się w melinę, kryjącą dwóch życiowych nieudaczników, doszło do zdarzenia, które zapętla naszą historię równocześnie ją rozpoczynając.
Druga część prologu pierwszgo, akt pierwszy sena ta sama, lecz już druga. Ogólnie druga część początku.
Pokój ten umieszczony był w niewysokim, czteropiętrowym budynku, godnie noszącym miano bloku. Dziwny wygląd zawdzięczał faktowi, ze był dobudówką, przelotką zmajstrowaną przez jakiegoś cwanego inżyniera. Żadna rodzina nie mogła tam długo wytrzymać, tak że często te cztery, nierówne ściany stały puste.
Swego czasu próbował tam żyć pewien Polak, Teodor, niski, korpulentny mężczyzna o czarnych, długich lokach. Próbował w swym życiu wiele rzeczy, niektóre nie były dobre. Nie powinien więc się zdziwić, że pewnej nocy odwiedziła go grupka młodych mężczyzn, ubranych w ortalionowe stroje. Nie powinien, lecz się zdziwił.
Gwoli wyjaśnienia, młodzieńcy odwiedzający Teodora, to nie byli jacyś sobie przypadkowi ludzie z ulicy. To była bojówka pewnych biznesmenów, którzy pomagali finansowo Polakowi. Z tym, że ta pomoc nie była darmowa. Gdy chłopak nie wypełnił zadania, biznesmeni musieli z nim poważnie porozmawiać. A kto lepiej się do tego nadaje niż Buła, Malina, Wrona i inni, dziwnie nazwani, łysole.
Siadając na kanapie (tak, wtedy w pokoju tym była kanapa) zapytali chórem:
- Gdzie kasa!
Teodor zadrżał, choć starał się to ukryć. Jak łatwo się domyśleć, nie miał kasy. No bo skąd, gdyby miał, nie brał by jej od biznesmenów.
- No cóż - powoli zaczął mówić, starał się zyskać na czasie, choć sam nie wiedział czemu. Nikt nie mógł mu pomóc - miałem kasę, ale wiecie, życie no i już jej nie mam. Ale mieć będę, więc spokojnie, dogadamy się.
- Nie! - wrzasnęli intruzi a Buła strzelił z pięści w twarz Teodora. Buchnęła krew, nos wydał dziwny dźwięk.
- Albo kasa albo wpierdol. Czy jest to proste do skapowania? - rzucił Malina. Jego łysa głowa odbijała światło lampki (tak, wtedy i lampka tutaj była).
- Pa-aa-nowie, spoko-oo-jni-eee - jąkał się Polak, starając się nie połykać własnej krwi, zalewającej jego twarz. Czuł się jak w jakiejś głupiej komedii.
- Spokojnie to możemy ci przyfrancolić, jak się rzucać będziesz. Szefy chcą kasy, jasne. Masz coś w tej ruderze? Coś cennego, złota figurka, kurwa, kaktus argentyński.
Teodor już gdzieś to słyszał, ale pokręcił głową. Nie miał cennych rzeczy, wszystko co miał przeznaczał na jedzenie (pizza i kebaby trochę kosztują) i alkohol (cytrynówka wszak po 3.50 stoi)
- Główką machasz? - spytał głupio Wrona, przecież widział, że macha - to ci się zaraz odechce machać albo cię tak machnę, że,kurwa, nie będziesz już więcej machać tą pieprzoną łepetyną.
Nie za dużo tego machania w jednym zdaniu?, zastanawiał się Teodor. Jego rozmyślania nad poprawnością językową przerwało uderzenie otwartej dłoni w jego policzek. To Buła go trzepnął:
- Słuchaj, kasa jest nam potrzebna, bez niej jesteś chuja wart, chcesz być chuja wart? - spytał dresiarz
Teodor pokręcił energicznie głową. Nie chciał.
- To słuchaj, szefy nam mówiły, że kasy mieć nie będziesz, mamy wpuścić ci wpierdol, nie za mocno, ot tak, żebyś z godzinkę rzygał i zawieźć cie do fabryki szefów. Tam, to albo się wybronisz albo oni zrobią z ciebie kotleta, bo, kurwa, oni tak robią. Wtedy mięso się lepiej sprzedaje, kapujesz?
Przytaknął, kapował.
- To do chuja, znajdź szybko oszczędności, młody jesteś to, do wafla, żyć chcesz. Ja tam bić mogę ale zabijać nie lubię, szukaj więc, kurwa, w ziemi kop.
Malina wstał, złapał za koszulę Teodora, podniósł go wręcz. Chłopak trochę zdziwiony, chwiał się na nogach.
- Skacz, kurwa, skacz - warknął osiłek. No to Polak skoczył.
- Skacz, kurwa- nie przestawał Malina - zobaczymy czy drobnych w kieszeniach nie masz, skacz!
To i skakał, Drobnych nie miał, dresiarzowi się znudziło, pozwolono mu więc usiąść.
- To jak, jedziemy z nim do szefów? - spytał Wrona. Buła zmrużył oczy, zatopił się w myślach:
- Chuj- rzucił - jedziemy, lać będziemy później.
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Rozbudowa bazy treningowej |
---|
Rozbudowa bazy treningowej nie trwa zwykle dłużej niż kilka miesięcy (ok. pięciu), pozwala jednak wskoczyć na wyższy poziom standardów szkolenia w naszym klubie. Jedna rozbudowa równa się jednemu poziomowi wyżej. Najwyższe standardy określane są jako Doskonałe i Najnowocześniejsze. |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ