Fortuna I Liga
Ten manifest użytkownika Mlody_Trener przeczytało już 1191 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Zostały ostatnie trzy kolejki tego sezonu. Mój Piast Gliwice okazał się niesamowitym czarnym koniec tego sezonu w rozgrywkach młodzieżowych. Po dwudziestu siedmiu rozegranych kolejkach mieliśmy siedem punktów przewagi nad drugą Legią Warszawa, która w tym roku była naszpikowana młodymi gwiazdami nie tylko z Polski. Niespodziewane zwycięstwa z faworytami rozgrywek oraz bezproblemowe uporanie się z dołem tabeli sprawiło, że moi podopieczni wznieśli się na wyżyny tabeli i od paru kolejek dzielnie brną po pierwsze w historii Mistrzostwo Polski juniorów. Rewelacją rozgrywek został 16-letni Jakub Gawecki z mojego zespołu, który strzelił dwadzieścia pięć bramek i deklasował do tej pory wszystkich innych zawodników. Potrzebowaliśmy jednego wygranego meczu, by spokojnie do końca sezonu zasiąść na fotelu lidera i zdobyć upragnione mistrzostwo. Mieliśmy dość duże szczęście, że rywale w tych ostatnich trzech kolejkach nie byli zbyt wymagający. W pierwszym z kończących ten sezon meczów spotkaliśmy się się z juniorami Arki Gdyni, którzy okopywali miejsce w środkowej części tabeli.
-To może być nasz ostatni ważny mecz w tym sezonie. Wygrana daje nam Mistrzostwo Polski, a Wam renomę w całej Polsce oraz za jej granicami. Teraz przypomnijcie sobie te wszystkie wspólne treningi, które często wykrzesywały z Was więcej niż mogliście się spodziewać. Przypomnijcie sobie ten pot, kontuzje, przebiegane kilometry na sparingach i treningach. To właśnie te aspekty pozwoliły nam siedzieć teraz tutaj i nie myśleć o tym, by jak najszybciej opuścić miejsce spadkowe, ale o tym, by wygrać i cieszyć się już dziś, na dwie kolejki przed końcem sezonu, upragnionym „złotem”. Od początku musicie zaatakować. Oni nie grają już o nic, a my gramy o wszystko. Kuba, ty wchodzisz w środek i urywasz się tak jak to zawsze robiłeś. Musimy ich przycisnąć od zaraz. Nie mogą mieć kompletnie żadnego wolnego miejsca na boisku. To co robiliśmy na treningach, czyli zgranie spokojne do środka, spokojne wyczekanie na wbiegających skrzydłowych i bocznych obrońców i wtedy zmasowany atak, tak by nawet nie zdążyli zauważyć, gdzie stoi ich bramkarz. JAZDA! - krzyknąłem, a moi zdeterminowani zawodnicy wyszli na boisko.
Wszyscy spisywali się straszliwie dobrze. Już w drugiej minucie bramkę z rzutu wolnego strzelił nie kto inny jak Gawecki. Zawodnicy grali spokojnie, wszystkie taktyki i rozwiązania, które ćwiczyliśmy na treningu zostały użyte, a przeciwnik tak naprawdę nie miał nic do gadania. Prowadziliśmy grę przez całą pierwszą połowę, a gdy Gawecki po świetnym podaniu ze środka pola ominął bramkarza i posłał piłkę do siatki wiedziałem, że to już jest ich koniec. Od tego czasu mieliśmy chyba 80% posiadania piłki, a przed samym gwizdkiem kończącym to spotkanie trzecim golem popisał się Kuba demontując całą obronę rywali. Gdy sędzia zagwizdał po raz ostatni wszyscy wybiegliśmy na środek murawy razem z kibicami, których nie było zbyt wiele i zaczęliśmy świętować to niecodzienne zdarzenie. Oczy zawodników zamieniły się w szklane kulki, które chciałyby wystrzelić łzami.
Nie spałem kompletnie tej nocy. Z radości i myśli, które plątały mi się po głowie nie mogłem zasnąć, a deszczowe werble bijące o tej porze na pewno mi nie pomagały. Naciągnąłem na głowę starą, wyblakłą kołdrę, po chwili doszła do niej wielka, puchata poduszka, lecz nawet takie nakrycie głowy nie pozwoliło mi na spokojne zaśnięcie w tą noc. Dopiero około godziny 7.00, gdy pierwsze promienie słońca przedostawały się przez zasłonięte żaluzje, a mocny deszcz zamienił się w kapuśniak mogłem spokojnie zasnąć nie martwiąc się o nikogo. Dzisiejszy trening odpuściliśmy sobie ze względu na wczorajsze wydarzenia. Zawodnicy chcieli zrobić sobie dzień wolny. Pobyć z kolegami, żonami, czy dziewczynami. Zrozumiałem to, bowiem i ja chciałem mieć święty spokój w ten niesamowity dzień. Obudziłem się około 14.00, gdy słońce paliło niemiłosiernie, a w moim pokoju temperatura nie rozpieszczała. W tym wypadku zimne mleko wystarczyło mi do szczęścia. Kiedy już myślałem, że nic nie może zakłócić mojego spokoju, zadzwonił do mnie prezes Piasta Gliwice, Pan Jacek Krzyżanowski.
-Dzień dobry Mike – powiedział do mnie miłym głosem prezes. Bardzo lubił mnie i za to zawsze byłem mu wdzięczny. To on postawił na mnie, gdy dopiero skończyłem studia i zostawił mi wolną rękę przy kierowaniu zespołem juniorów. - Musimy się dzisiaj spotkać. Stało się coś czego się bardzo obawiałem, a dotyczy to Ciebie.
-To niech Pan mi to powie teraz – odezwałem się.
-Nie mogę. To nie jest kompletnie rozmowa na telefon. Bądź jak najszybciej w moim gabinecie – i odłożył słuchawkę.
Natychmiast zerwałem się z miejsca i pognałem do łazienki. Nic nie działa lepiej w tak dziwny i gorący dzień jak zimny prysznic. Po wyjściu z łazienki czym prędzej ubrałem się coś eleganckiego, ale luźnego i poszedłem do samochodu. Wsiadłem do ciemnoniebieskiego Audi A7. Czarna tapicerka wciąż lekko pachniała tytoniem, benzyną oraz gumą do żucia po tym jak niedawno wiozłem nim mojego młodszego brata oraz jego dwóch kolegów z imprezy. Po około dziesięciu minutach dotarłem przed bramę siedziby Piasta Gliwice, gdzie zasiadał Pan Jacek Krzyżanowski. Gabinet znajdował się na końcu drugiego piętra. Napis jednogłośnie mówił, że to właśnie tych drzwi szukam. Zapukałem i wszedłem. Na ścianach znajdowały się różnego rodzaju obrazy znanych artystów, a półki dekorowało kilka statuetek i pucharów, które rozświetlały gabinet. Pokój był stosunkowo niewielki, lecz prezes zawsze uważał, że jego gabinet nie musi być wielki, ważne by miał to coś, co niewątpliwie to miejsce posiadało.
-Dzień dobry – powiedziawszy to prezes wziął ostatni łyk swojej kawy
-Cześć Mike – przywitał mnie. - Na początek chciałbym Ci pogratulować wspaniałego zwycięstwa, bo wczoraj nie zdążyłem, tak szybko uciekłeś do domu.
-Chciałem mieć w tym szczególnym dniu trochę więcej swobody i spokoju – odpowiedziałem i usiadłem na jednym z skórzanych foteli.
-Nie o tym chciałem jednak porozmawiać Mike – jego miły głos zamienił się w tajemniczą mowę. - Dzisiaj rano dzwonił do mnie prezes Motoru Lublin, rozmawialiśmy przez dłuższy czas – trochę się zakłopotałem. - Są straszliwie zainteresowani Twoją osobą i chcieliby Cię mieć na stanowisku trenera pierwszej drużyny. Ponoć obserwują Cię już od początku sezonu – powiedział Pan Jacek.
-Przecież to klub, który oprócz pewnej walki o utrzymanie się w Pierwszej lidze w następnym sezonie nie może mi nic zaoferować – powiedziałem z uśmiechem na ustach, nie wierzyłem bowiem, że coś pożytecznego może wyniknąć z takiej zmiany.
-I tu się mylisz – szybko poprawił mnie prezes. - Ostatnio jeden z najbogatszych mieszkańców Lublina, biznesmen operujący potężną firmą budowlaną, zadeklarował się do sponsorowania Motoru Lublin. Chce zainwestować w klub część swoich zysków – i w tym momencie poluzował krawat, nasz klub nie był bowiem zbyt zamożny, a każda rozmowa o pieniądzach przyprawiała Jacka Krzyżanowskiego o dreszcze. - Liczy, że zapewnisz klubowi walkę o baraże w przeciągu trzech sezonów, co z Twoimi umiejętnościami nie powinno stanowić wielkiego problem – znów na jego twarzy zawitał uśmiech.
-W sumie to chciałbym zostać trenerem drużyny seniorów, ale tyle zawdzięczam Panu i nie wiem, czy po takim sukcesie mógłbym opuścić zespół – powiedziałem to specjalnie, bowiem przywiązałem się do tego klubu, ale jednak chciałbym mieć większą władzę w klubie.
-Z tym, że ja też chcę byś został trenerem seniorów, tym bardziej po takim niespodziewanym sukcesie. Musisz się rozwijać, bo masz wielki talent – aż miło było usłyszeć od kogoś taki słowa. - Być może nie jesteś jeszcze gotowy na miejsce w Ekstraklasie, ale zaplecze ligi to wprost stworzone dla Ciebie miejsce.
-Cieszę się, że Pan tak o mnie myśli. Na razie nikt z ich strony się do mnie nie odezwał, dlatego nie ma o czym mówić.
-Pamiętaj – znowu chciał mi dać jakąś radę. - Zawsze pierwszy o wszystkim dowiaduje się właściciel klubu, w którym zawodnik lub trener pracuje.
-Na pewno, żeby przejść do innego klubu będę musiał wiedzieć, że nie ma Pan nic przeciwko temu.
-Jeżeli będziesz miał w zanadrzu dobrą ofertę to nie czekaj tylko przyjmij ją. Wiedz, że chcę dla Ciebie dobrze. Tymczasem muszę wracać do pracy. Trzymaj się i miej głowę na karku.
-Będę pamiętał. Do widzenia – podałem mu dłoń i wyszedłem.
Czułem się strasznie dziwnie. Przez następne parę godzin wszystko zamazywało mi się w pamięci, byłem strasznie roztrzęsiony. Nie przeszkadzała mi straszna pogoda, czy remont mieszkania sąsiadów i ich wieczne krzyki. Czułem się jak zamrożony, odcięty od świata. Dopiero wieczorem, gdy wiatr ucichł, a ja ułożony na łóżku czytając książkę wpiłem kilka łyków kawy dotarło do mnie, że otwierają się przede mną drzwi, których zamknięcie spowoduje nagłe cofnięcie rozwoju piłkarskiego. Teraz mogłem tylko czekać na telefon od prezesa Motoru Lublin.
Rankiem udałem się na przebieżkę po okolicznym lesie. Uwielbiałem tę rozrywkę. Wędrowanie przez tą piękną zieloną puszczę było dla mnie codziennością, lecz mimo tego zawsze z chęcią się na nią wybierałem. Wróciwszy do domu zjadłem spokojnie śniadanie, lecz ten ranny spokój przerwał mi niespodziewany telefon.
-Witam, czy dodzwoniłem się do Pana Mike'a? - odezwał się zachrypnięty głos.
-Tak, to ja – odpowiedziałem.
-Zapomniałem się przedstawić. Nazywam się Grzegorz Szkutnik i jestem prezesem Motoru Lublin – w tym momencie zakrztusiłem się i zrzuciłem szklankę na ziemię. - Nic się nie stało? - Zapytał prezes.
-Nie, nic się nie stało. Po prostu nie spodziewałem się telefonu od Pana. - odpowiedziałem
-Dobrze w takim razie przejdźmy do sedna sprawy. Już uświadomiłem prezesowi Krzyżanowskiemu, że chciałbym Pana widzieć w moim Motorze Lublin na stanowisku trenera pierwszego zespołu. Musiałem się także dowiedzieć ile będzie wynosiła rekompensata, którą będę musiał zapłacić Piastowi Gliwice za pozyskanie Pana. Od dawna nasz sztab obserwuje Pana poczynania i jesteśmy w stanie wyłożyć sporą sumę po to, by tak dobry trener wstąpił pod nasze szeregi.
-Bardzo miło mi to słyszeć.
-Bardzo miło mi to mówić - odpowiedział Grzegorz. - Jeżeli jest Pan zainteresowany tym, a nie biorę innej opcji pod uwagę, to proszę się stawić do mnie, do biura w Lublinie, jutro o godzinie 13.00. Razem z całym sztabem uzgodnimy warunki i podpiszemy kontrakt. Bardzo chciałbym byś się zjawił. Chcemy zmienić klub na lepsze, a Pan zdecydowanie musi nam w tym pomóc.
-Będę na pewno – odpowiedziałem donośnym głosem.
Po odłożeniu słuchawki przez niemałą chwilę darłem się jak dziecko. Ten telefon był dla mnie magiczny. Teraz wiedziałem, że te drzwi, których wcześniej myślałem właśnie otworzyły się na oścież i nie mogę tego przegapić, bowiem taka szansa może się więcej nie powtórzyć. Z tej okazji zamówiłem pizze z pobliskiej włoskiej pizzerii, którą straszliwie uwielbiałem. Musiałem uczcić ten niesamowity telefon. Mimo tego, że spodziewałem się telefonu od prezesa Motoru, to fakt iż już jutro będę mógł podpisać kontrakt z klubem i zacząć swój nowy rozdział w karierze spowodował wielką radość. Jeszcze tego samego wieczoru przy gorącej herbacie i czytaniu książki przypomniało mi się jak to wszystko się zaczęło. Na początek szkoła podstawowa i pierwsze miłości oraz wielkie zamiłowanie do piłki. Chyba od piątego roku życia uprawiałem ten sport, kiedy to mój tata zabrał mnie do szkoły na mój pierwszy trening. Od tego czasu każdy trening odliczałem godzinami. Był to dla mnie niesamowity czas kiedy mogłem przez tą godzinę pokopać sobie piłkę. To były moje początki początków. Później gimnazjum i niesamowity wyjazd do Szwecji na Mistrzostwa Europy trampkarzy. Do dziś pamiętam finałowy mecz na Mistrzostwach Polski kiedy to strzeliłem na dwadzieścia sekund przed końcem meczu przepiękną bramkę zza pola karnego. Lecz coś się potem zmieniło. Zacząłem się interesować trenerstwem, a granie w piłkę przestało być pasją, a zostało tylko hobby, do którego zawsze powracałem w trudnych momentach mojego życia. To chyba nastąpiło zaraz po tym jak mój wujek odniósł sukces na arenie trenerskiej i opowiedział mi o tym wszystkim, co się dzieje w szatni, jak wygląda okres transferowy i jak przebiegają profesjonalne treningi. Wtedy zrozumiałem, że to może być moja droga do przyszłości. Po kapitalnym skończeniu gimnazjum z maksymalną ilością punktów na teście kompetencji mogłem wybrać dosłownie każdą szkołę w Polsce. Dostałem się do jednej z Gdańskich, renomowanych szkół. Tamte cztery lata przebiegły dość szybko. Dużo czytałem o piłce nożnej i nabywałem rad od trenerów. Później podjąłem ciężką, ale chyba dobrą, decyzję. Dostałem się bowiem do najlepszego uniwersytetu w całej Hiszpanii, do uniwersytetu w Madrycie, gdzie miałem się szkolić w trenerstwie z wielkimi gwiazdami. To był niezapomniany okres w moim życiu, chyba właśnie w tym momencie nauczyłem się najwięcej, ale nie tylko jak być dobrym trenerem, ale także jak być porządnym człowiekiem i jak o siebie zadbać w życiu. Po wzorowym skończeniu tejże szkoły znowu przybyłem do Polski. I tu miejsce dla mnie znalazł Pan Jacek Krzyżanowski. Te wszystkie przemyślenia zajęły mi sporo czasu. Jutro już miałem o tym zapomnieć, bowiem miało się zdarzyć to o czym marzyłem, miałem podpisać kontrakt, na mocy którego od dnia następnego miałem prowadzić seniorski zespół.
Następnego dnia wstałem dużo wcześniej niż zazwyczaj. Poranna przebieżka dobrze zrobiła mi na spięty organizm. Po powrocie szybko zjadłem pożywne śniadanie i wyruszyłem w długą, prawie czterystu kilometrową podróż z Gliwic do Lublina, który miał stać się moim nowym domem. Po paru godzinach dotarłem w końcu do miasta. Bardzo mnie ono zaskoczyło, bowiem było naprawdę wielkie. Spodziewałem się także, że będzie brudno i niepoukładanie jak to bywa w dużych miastach. Tutaj jednak było inaczej. Zadbane budynki, ładny rynek i uśmiechnięci ludzie chodzący po chodnikach naprawdę robiły wrażenie. Dotarłem po paru minutach do siedziby klubu. Wjechałem w bramę i podszedłem do głównych drzwi, gdzie był naklejony wielki herb Motoru Lublin. Otworzyłem drzwi, naprzeciwko drzwi znajdowało się duże biurko, a przy nim sekretarka. Spytałem ją gdzie można znaleźć gabinet prezesa. Dokładnie wyjaśniła mi drogę do tegoż miejsca i udałem się w tą małą podróż. Gabinet znajdował się na drugim piętrze siedziby klubu. Po lewej stronie korytarza widniały medale i dyplomy juniorów i trampkarzy Motoru Lublin. Po prawej zaś stronie znajdowały się trofea zdobyte przez seniorski klub. Nie było ich zbyt dużo, dlatego od połowy korytarza rozciągała się masa zdjęć prezesów, wiceprezesów i dyrektorów, którzy przez wiele lat urzędowali w tym klubie. Po paru sekundach byłem już przy drzwiach z numerem „11”, gdzie było napisane „Gabinet prezesa – Pan Grzegorz Szkutnik”. Zapukałem i wszedłem do środka. Od początku było widać, że prezes nie szczędził pieniędzy na swój gabinet lub po prostu dostał od tajemniczego inwestora pieniądze na remont. Od razu uwagę przykuwały kanapa oraz trzy fotele z naturalnej skóry. Na fotelach siedział Pan wice-prezes, Pan dyrektor sportowy oraz na środku Pan Grzgorz Szkutnik, czyli prezes. Meble były najprawdopodobniej nowe, a wielki proporczyk Motoru Lublin wysadzany rubinami naprawdę robił wrażenie. Przywitałem się z każdym z zarządu i usiadłem w celu rozpoczęcia rozmowy.
_______________________________________________________________________
Chciałem bardzo wydać pierwszą część mojego opowiadania właśnie w ten dzień, bowiem jest to jedno z moich życzeń noworocznych. Chciałbym od pierwszego dnia 2010 roku częściej pisać na tej stronie. To jest pierwsza część prologu. Będzie jeszcze jedna.
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Zasada ograniczonego zaufania |
---|
Jeżeli nie jesteś przekonany co do umiejętności swojego asystenta, nie pozostawiaj mu przedłużania kontraktów. Może sprawić, że zwiążesz się z niechcianym zawodnikiem na dłużej lub możesz przeoczyć koniec kontraktu kluczowego gracza. |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ