Ten manifest użytkownika Kolazontha przeczytało już 1771 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Żyj tak, by niczego nie żałować. Wmordewind żałował. I to bardzo. Miał żal do siebie, że nie strzelał celniej, że nie wziął ze sobą więcej amunicji. Jeszcze kilkadziesiąt sekund wcześniej wydawało mu się, że jego plan jest doskonały. I jednocześnie idealnie prosty. Przyczaić się, w międzyczasie uzbierać stosowny arsenał – jakie szczęście, że szafeczka w stróżówce przetrwała ostrzał – poczekać aż wyprowadzą więźniów i wtedy zabawić się w Johna Rambo. Porucznik był dobry w te klocki. Robienie nadmiernej rozpierduchy należało do najczęściej pojawiającej się nagany w jego aktach. Krnąbrny, uparty, ale skuteczny – tak pod jedną z nich podpisał się kiedyś pierwszy dowódca. Ale tym razem coś poszło nie tak. Wybrał – jak mu się zdawało – najlepszy moment. Rzucił kilka flashbangów. Wojenna melodia popłynęła z lufy beryla. Pociski w srebrnych płaszczach, z własną naważką prochu, przechodziły przez kamizelki z niezwykłą łatwością. Porucznik parł do przodu. Po kilku chwilach beryl zamilkł. Wmordewind sięgnął po przewieszoną przez plecy ithacę. Żołdacy Viticulusa padali jeden za drugim. Szczęśliwcy znaleźli jakieś zasłony, ale Wmordewind zaskoczył ich tak samo, jak oni jego oddział. Krew jednego z wampirów obryzgała twarz porucznika. Po ośmiu strzałach pompka odpowiedziała ciszą. Zostały glocki. Załadowane zwykła, tylko posrebrzaną amunicją. Wmordewind zaczął strzelać hammerem. Dwa strzały w głowę. Pierwszy mierzony, drugi „z pamięci”. Nagle jakiś impuls kazał mu się zatrzymać. Chłodna stal dotknęła jego czoła. Przed nim stał Garlicus z szyderczym uśmiechem na ustach. Krótki błysk. I nastała ciemność.
*
- Celer, do kurwy nędzy, spinaj poślady – Salax poganiał swój oddział. A raczej złapaną w naprędce grupę Głębian i Skrzydlatych, którzy akurat byli w zasięgu jego dzikiego krzyku – za trzydzieści sekund odpalam portal. Nie zdążysz, to twoja dupa zostanie tutaj. Albo cię wciągnie i nie wypuści. Uważajcie, bo możemy trafić w sam środek bazy. A wtedy nie będzie czasu do namysłu.
Kapitan wiedział, że teleport to niezbyt dobre wyjście z sytuacji. Ale akurat nie miał pod ręką kawałka dywanu. A najlepiej całego. Trzy, dwa jeden. Poszło.
Otworzył oczy. Krzaki, drzewa. Budynków nie stwierdzono. To dobrze. I źle jednocześnie. Mogą nie zdążyć. Przed nimi, na jedenastej, coś się dymiło.
- Nie brać jeńców – rzucił krótko – oni też nie będą nas oszczędzać. Naprzód.
Ruszyli w bojowym szyku. Celer i dwóch Skrzydlatych na szpicy. Bondix z tyłu. Zapach dymu i spalenizny coraz bardziej drażnił nozdrza. Salax podszedł do prowadzącej trójki
- Coś tu za spokojnie – mruknął Celer.
- Tak, spokojnie jak na wojnie.
- Tutaj gruchnie, tam pierdolnie – Celerowi dopisywał humor. Kapitanowi tak jakoś nie do końca.
Przeszli kolejne dwieście metrów. W zaroślach zaczęły rysować się kontury budynków. Deszcz powoli odpuszczał.
- Sal, tu naprawdę jest za cicho. Nie słychać silników, żadnych rozmów. Wątpię żeby po wjeździe na pełnej piździe siedzieli tu cicho jak trusie. Może już ich tu nie ma?
- Muszą tu być. Nie mogli tak szybko się ulotnić. A może Chłopaki, zagęszczamy ruchy!
Po kilkudziesięciu krokach ukazał im się obraz nędzy i rozpaczy.
- Bondix, szukaj porucznika.
Salax przystanął i ukrył twarz w wytatuowanych dłoniach. Spóźnił się. Zawiódł. Nie posłuchał swojego wewnętrznego głosu, który mówił, że należało to załatwić inaczej. Nie pierdolić się z tymi upartymi ludźmi. Teraz misterny plan poszedł w pizdu.
- Kapitanie – głos Bondixa wyrwał go z zadumy – Wmordewinda nigdzie nie ma. Ale jeden z tych oszołomów, tam pod barakiem, jest taki w miarę półżywy. Mówiłeś, żeby nie brać jeńców, ale skoro...
Głębianin nie dokończył. Spojrzał w oczy Salaxa, które płonęły gniewem. Wiedział, że lepiej będzie jak już nic nie powie
- Zabieramy tego kutasa ze sobą. Dżiny Asmodeusza wyciągną z niego wszystko, co się tylko da.
Salax dalej nie mógł pojąć, dlaczego Kamael od razu nie poprosił o pomoc Zgniłego Chłopca.
- Celer, kreśl portal zwrotny. Wracamy.
*
Gdy zobaczysz długi tunel, to nie idź w stronę światła. Tak mówią. To podobno skuteczna recepta na powrót do świata żywych. Porucznik widział jakieś światło. I to był chyba jedyne co mógł zrobić. Nie czuł w ogóle swojego ciała. Tylko światło. Nic więcej. Próbował wyciągnąć rękę w jego stronę. Bezskutecznie. Chyba się budzi, daj mu jeszcze setkę – nagle zaświdrowało mu w uszach. Świat zaczął wirować. Po chwili przestał. Otworzył oczy. Zobaczył nad sobą sześciopunktową lampę. Taką jaką można spotkać na każdej sali operacyjnej.
- Witaj poruczniku – znajomy głos rozniósł się po pomieszczeniu – jednak nie umarłeś. To dobrze.
- Ciekawe tylko dla kogo – z ledwością wydusił. Każde słowo było dla niego wysiłkiem. Krtań i płuca pracowały z wyraźnym wysiłkiem. Widać chłopaki Viticulusa go nie oszczędzali.
- Tak, tak, słusznie się domyślasz. Ci, którzy po twojej prawie samobójczej akcji, zostali przy życiu, chcieli ci odpłacić od razu, na miejscu. Garlicus i ja mieliśmy problem żeby ich powstrzymać. Jak widzisz, udało się.
- Szkoda. Straszyłbym cię teraz w nocnych koszmarach.
- Oczywiście. Koszmar, niestety, mój drogi przyjacielu przeżyjesz ty. I to na jawie. Flex!
Uchyliły się drzwi i do środka wszedł nieznany Wmordewindowi wampir.
- Zostawię cię teraz w troskliwych rękach majora Fleksa. Mam nadzieję, że zadba o to, abyś mógł rozkoszować się moją zemstą jak najdłużej. Niedługo wpadnę sprawdzić efekty waszej owocnej współpracy.
Flex podszedł do łóżka i wyjął z kieszeni strzykawkę. Wbił igłę w przedramię porucznika. Po chwili świat znowu zaczął wirować.
*
- Nie, nie i jeszcze raz, kurwa, nie! - Michała nosiło jak nigdy – Po prostu nie ma takiej opcji!
- Misiu, ale my nie pytamy o zgodę – Kamael, w przeciwieństwie do archanioła, był spokojny i opanowany – tylko grzecznie informujemy o zaistniałym fakcie. A w zasadzie fakcie dokonanym.
- Popierdoliło was? Salax zawsze miał nasrane we łbie, jemu wybaczam? Ale ty? Zawsze byłeś głosem rozsądku, nie podejmowałeś pochopnych decyzji. Kam, co ci do łba strzeliło.
- Mi? - z szelmowskim uśmieszkiem zapytał demon – Nic. Twoje delikatnie metody nie przyniosły rezultatu, więc sięgnąłem po sprawdzone środki.
- Po brutalne, piekielne i pozbawione jakiegokolwiek pierwiastka dobra środki!
- Możliwe. Ale przynajmniej są skuteczne. Nie martw się, o wszystkim dowiesz się ostatni. Postaram się o to osobiście – Kamael wygasił Oko Dnia.
Niech się Michaś powkurwia. Niech poleci do Gabriela na skargę. Skarga dotrze do Lucyfera. A takie pierdoły Lampka z reguły ma w głębokim poważaniu. Były Anioł Zagłady sam się sobie trochę dziwił. Rzeczywiście, rzadko kiedy decydował się na tak radykalne metody. Ale czasami sytuacja właśnie takiego działania wymagała. Michał był za miękki, za grzeczny. A tu trzeba było działać szybko i zdecydowanie. Wyniki sekcji znał tylko on, Salax i Asmodeusz. I lepiej, żeby nikt inny się o nich nie dowiedział. Zwłaszcza Michał. Bo mogło się to dla niego skończyć tragicznie.
*
Salax stał na tarasie i wpatrywał się w malujące się na horyzoncie Jezioro Lodowych Płomieni. Jego widok zawsze go uspokajał. Niestety, nie tym razem. To wszystko potoczyło się za szybko i nie we właściwą stronę. Kapitan miał wrażenie, że zrobił błąd godząc się na udział w tym całym syfie. Asmodeusz obraziłby się, pogderał i popierdział w stołek. I by mu przeszło. A on, Salax, dalej rozbijałby się po knajpach, raz na ruski rok, przypominając sobie, że jest dowódcą siódmej kompanii. Ale żołnierski, skrzywiony rozum kazał mu postąpić inaczej. Wlazł w to gówno po same uszy. A najgorsze w tym wszystkim było to, że jakimś dziwnym trafem polubił tego uparciucha, porucznika Wmordewinda. Ale polubił go za późno. Jak zwykle. Mądry demon po szkodzie. Ale wciąż istniała szansa. Nikła, ale jednak. Jeśli to, co wycharczało to jebane wampirzysko, jest prawdą, to czeka ich ostra rozpierducha. Taka, której nie toczył nawet z Szeolitami. Salax, panuj nad emocjami. Twoi podwładni nie mogą zobaczyć twojej obawy i lęku przed nieznanym – kapitan powoli wyrównywał oddech. Bezwiednie sięgnął po oparty o balustradę szamszir. Zakręcił nim parę młyńców. Półpiruet, zasłona, drugi półpiruet i szybkie cięcie kończące marny żywot wyimaginowanego rywala. Nawet nie zauważył jak, że obserwuje go Kamael, oparty o marmurowy filar.
*
Obrazy zmieniały się w kalejdoskopie. Malwina, rodzinny dom w Bieszczadach, przebłyski z poligonu jednostki 2305. A po chwili ciemność. A potem od początku. Pierwszy medal, śmierć ojca i znów Malwina. Chciał to zatrzymać, ale nie był w stanie. Specyfiki Fleksa mieliły jego wspomnienia bezustannie. Fikcyjny pogrzeb, strzelanina w „Koślawym Kuternodze”. I wszędzie widział twarz. Pełną nienawiści i pogardy. Twarz, którą już skądś znał. Jego umysł był na tyle wycieńczony, że nie mógł sobie tego przypomnieć. Znów Malwina. Odrzuć zbędne wspomnienia, skoncentruj się na tym parszywym ryju. Trybiki chyba zaczęły wskakiwać na właściwe miejsce. Nagle zrozumiał. Nie, to nie mogła być prawda. Wmordewind znów odpłynął. Zrozumiał bowiem, dlaczego Viticulus tak bardzo pragnie zemsty.
*
Salax spojrzał przed siebie. Trzy tuziny śmiałków, którzy zaraz mieli stoczyć bój, o jakim wielu z nich się nigdy nie śniło. Bój, z którego mogło nie być powrotu. Dla nikogo.
- Chłopaki, chcę być z wami szczery. Każdy, kto ma jakiekolwiek wątpliwości może się jeszcze wycofać. Teraz. Za pięć minut będzie już za późno. Nikt? Rozumiem. I dziękuję. Czeka nas niezwykle trudne zadanie. I zajebiście śmiercionośne. Ci z was, którzy walczyli z Komandem Szeol, wiedzą co to znaczy zdeterminowany przeciwnik, który nie ma zamiaru odpuszczać. Szeolici, to przy tych skurwysynach niewinne dziewice. Dziełem przypadku, albo i planowego działania, weszli w posiadanie czegoś, co może w ich rękach spowodować nieprzewidywalny chaos. Nie wiem, co nas czeka w starciu z nimi. Czy nadal nikt nie rezygnuje?
- Sal, nie pierdol – odezwał się Celer – widzieliśmy dobrze, że są raczej śmiertelni. Więc ja nie widzę problemu.
- To były tylko pionki. Nas czeka starcie z grubymi rybami.
- I dobrze. Grubą rybę łatwiej złowić. Zwycięstwo albo śmierć, kapitanie – Celer stanął na baczność i przeładował broń.
- Zwycięstwo albo śmierć! – zawtórowali mu pozostali.
- A więc do dzieła!
- Stój, kutasie – zza pleców kapitana dobiegł znienawidzony głos.
Parens, tylko tego tępego młota tu brakowało.
- Czego? - Salaksa wkurwiał sam widok Skrzydlatego.
- Kapitanie, nie przepadasz za mną, a ja za tobą. Ale nie pozwolę na to, żebyś pchał się sam w paszczę lwa. Jeśli mam zginać, to razem z tobą. Inaczej nie będę miał już kogo wkurwiać.
- Zawsze się zastanawiałem nad zawartością twojej kopułki. Ale to nie czas i miejsce na takie rozmyślania. Skoro chcesz się przyłączyć, to proszę bardzo. Ale pamiętaj, że nie mam zamiaru pilnować twojej dupy. Gotowi?
Tylko to im pozostało. Zwycięstwo albo śmierć.
W tym miejscu kończy się szkic i luźne notatki tegoż potworka literackiego. Trudno wraca się do czegoś, czego zamysł powstał trzy lata wstecz. Być może powstaną kolejne wpisy opisujące losy Salaksa i spółki. Od jakiegoś czasu tworzy się w mojej zwichrowanej kopułce plan czegoś większego niż te prawie dziewięć i pół tysiąca słów "bazgrolnika". Czegoś bardziej ograniętego, bardziej złożonego. Pozostawiam więc Was, drodzy czytelnicy jak również i siebie w delikatnej niepewności.
Wypatrujcie mnie piątego dnia o świcie, o brzasku patrzcie na wschód. Chociaż może lepiej na blog. I raczej nie za pięć dni. Choć, kto wie...
Do przeczytania.
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Śledź przeciwnika |
---|
W analizie pomeczowej zwracaj uwagę na sektory, w których najczęściej tracisz piłkę. Jeżeli odbierają ją boczni obrońcy, nacieraj środkiem, jeżeli środkowi pomocnicy, atakuj skrzydłami. Śledź konkretnych piłkarzy przeciwnika. |
Dowiedz się więcej |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ