Ladbrokes Premiership
Ten manifest użytkownika Gilbert przeczytało już 2025 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Moja decyzja by opuścić Gwardię, przenieść się do Szkocji i objąć Aberdeen spotkała się w piłkarskim polskim świecie (chociaż co ciekawe nie tylko polskim) co najmniej ze zdziwieniem. Wróżono mi dominację z Harpagonami na krajowym podwórku oraz sukcesy w Lidze Mistrzów. Czułem jednak wewnątrz, że przyszedł czas na zmiany. Czemu akurat Aberdeen? A czemu nie? Zupełnie inny świat, zupełnie inny klimat, inne wyzwania. Chociaż... pogrążony w kryzysie klub, który Prezes chce postawić na nogi. Tym razem jednak nie zaczynałem od samego dna. Byłem wręcz zdziwiony, że zespół, którego kadra prezentowała się poprawnie nie potrafił swojego potencjału przełożyć na wyniki. Trochę wzmocnień, przemeblowanie ustawienia i już podczas pierwszych sparingów widziałem, że zmiany idą w dobrym kierunku. Wolałem dmuchać na zimne, więc ogłosiłem wszem i wobec, że celem jest awans do grupy mistrzowskiej, choć zdawałem sobie sprawę, że stać nas nawet na walkę o podium.
O ile w Polsce wyrobiłem już sobie pewną markę, z czego byłem dumny, to w Szkocji nie brano mnie na poważnie. Dwa Mistrzostwa Polski, udany występ w Lidze Mistrzów, a także prowadzenie reprezentacji Albanii spowodowało również lekkie zainteresowanie zagranicznych mediów, trenerów, działaczy. Dochodziły do mnie pewne słuchy, chociaż traktowałem to tylko i wyłącznie jako plotki, że ten czy inny prezes jakiegoś klubu zapisał sobie moje nazwisko jako kandydata na potencjalnego managera. Schlebiało mi to, bo znałem już wtedy swoją wartość i wiedziałem, że tylko i wyłącznie dzięki ciężkiej pracy i przemyślanym decyzjom udało mi się wyciągnąć Gwardię z otchłani piekieł. W Szkocji patrzono na to jednak bardziej przez pryzmat szczęścia oraz niskiego poziomu samej polskiej ligi, co miało uczynić moje zadanie łatwiejszym, więc i moje sukcesy nie jawiły się im jako coś nadzwyczajnego. Jak się miało okazać właśnie ta arogancja i brak szacunku okazały się dla mych rywali zgubne. Nie ma nic gorszego niż niedocenienie przeciwnika.
Pierwszy przejechał się na tym Krasimir Balakov, trener Celticu. Porażka mistrzów Szkocji w pierwszej kolejce 0:6 ze średniakiem (bo tak było postrzegane Aberdeen) odbiła się głośnym echem w całej Europie. Nigdy w swej pracy nie okazywałem rywalowi braku szacunku. Tak było i tym razem, gdy wbijaliśmy im kolejne bramki. Ale wewnątrz cały wrzałem. Taki debiut na ławce trenerskiej... nazajutrz wszystkie sportowe gazety w Polsce, Szkocji, Anglii, Niemczech, Hiszpanii i Bóg wie gdzie jeszcze rozpisywały się na pierwszych stronach o tym pojedynku. Liczba błędów jakie popełniali piłkarze „The Bhoys" oraz ich trener była zatrważająca. Po kilku kolejnych meczach zdałem sobie sprawę jak słaba jest szkocka piłka i jak źle przygotowywane są do sezonu tutejsze kluby. To był mój wielki plus. Odkąd zostałem managerem zawsze powtarzałem, że o tym czy nadchodzący rok będzie udany zadecyduje okres przygotowawczy. Nigdy nie miałem z tym problemów, dlatego zawsze Gwardia już od pierwszego meczu grała na 100% swych możliwości i z tego poziomu nie schodziła. A tutaj... „The Dons" osiągnęli już maksymalny pułap, podczas gdy cała reszta dobijała powoli do 60-70%. Najlepszym przykładem byli Rangersi, którzy długo okupowali ostatnie miejsce w tabeli już na starcie niwecząc wszelkie szanse na sukces w rozgrywkach. Dlatego nie dziwiło mnie, że pierwszą rundę zakończyliśmy z przewagą 8 punktów nad drugim zespołem. Dziwiło mnie natomiast zdumienie tą sytuacją Szkotów. Jeszcze nie byli świadomi, że to naprawdę moje umiejętności obnażają słabości moich rywali.
Oczywiście druga runda miała pokazać mojemu zespołowi miejsce w szeregu. Dosyć już bowiem miałem szczęścia, element zaskoczenia również minął. Tak to wyglądało m.in. w mniemaniu Sunday Mail. Pewnie przecierali oczy z niedowierzania. Rozpoczęło się oczywiście od meczu na Celtic Park. Wszyscy spodziewali się rewanżu za blamaż, zemsty, pogromu. Wszyscy wraz z piłkarzami i managerem „The Bhoys". Dlatego miałem ułatwione zadanie, bo zachowanie rywala stało się dla mnie przewidywalne. Mecz oczywiście był ciężki, w końcu to Mistrz Szkocji, ale skończyło się na wywiezieniu przez nas jednego punktu po remisie 2:2. O wiele trudniejsze okazały się jednak dwa kolejne pojedynki, które zagraliśmy na własnym stadionie. Najpierw po fantastycznym meczu pokonaliśmy 4:3 Kilmarnock, by zremisować potem 2:2 z Hibernian. Szalał w tych meczach Ilko Matev. Mogę spokojnie powiedzieć, że to najlepszy transfer w mojej krótkiej, póki co, historii managera. Takiego ciągu na bramkę, takiego instynktu snajpera nie widziałem jeszcze u nikogo, dlatego od razu wykupiłem go z Liverpoolu. Dodatkowo zmieniając Atienzę z głównego strzelca na pomocnika Bułgara stworzyłem atak, który miał okazać się nie do powstrzymania, jak zresztą cała drużyna. Przekonało się o tym kolejnych siedmiu przeciwników, którzy po kolei schodzili z boiska pokonani. Najpierw na wyjeździe gromimy 7:2 Inverness. Potem kolejne wyjazdowe zwycięstwo - 2:0 z St. Johnstone. Nie daje nam rady na Pittodrie Stadium Dundee Utd, pokonane 4:1. Rangers również u nas nie zdobyli punktu - 2:1. Wtedy zaczęły się moje kłopoty zdrowotne. Okazało się, że dla człowieka, w żyłach którego płynie trochę brazylijskiej krwi szkocki klimat to horror. Zapomniałem już jak wygląda słoneczny dzień, a moje gardło co raz częściej odmawiało posłuszeństwa. Nowy 2018 Rok zaczęliśmy od pokonania Hamilton 1:0 oraz Motherwell 3:1. Pasmo zwycięstw zakończyło się w czwartej rundzie Pucharu Szkocji, gdy odprawiliśmy z kwitkiem Dumbarton 2:0. Po tym spotkaniu rozchorowałem się na dobre, dopadło mnie zapalenie oskrzeli, które omal nie przeniosło się na płuca. Zacząłem się zastanawiać czy Szkocja to aby na pewno był dobry wybór. Sukcesy sukcesami, ale zdrowie jest przecież najważniejsze. Bijąc się z tymi myślami skończyliśmy drugą rundę rozgrywek szkockiej ligi remisem 0:0 z St. Mirren oraz pogromem 6:1 nad Falkirk. Trzynaście punktów przewagi nad drugim zespołem, którym był Celtic oznaczało tylko jedno - Aberdeen kroczy po mistrzostwo. Ja to wiedziałem patrząc na moją drużynę, ale nie chwaliłem się swoją wizją ze szkockimi mediami, po co ich dołować? Nadal bowiem niedowierzali temu, co widzieli w obecnym sezonie.
Zima na szkockiej ziemi to był istny koszmar. Modliłem się o to, by jak najszybciej się skończyła, chociaż wiosna nie wyglądała wcale lepiej. W lidze nie graliśmy już tak efektownie, ale sukcesywnie zbliżaliśmy się do celu. Trzecia runda otwarta została przez mecz z mistrzami kraju na naszym stadionie. Zwycięstwo 2:1 uświadomiło w końcu wszystkim, co się stanie w najbliższych miesiącach. Również 2:1 wygraliśmy z Kilmarnock. Następnie nie daliśmy rady Hibernian remisując 0:0. To był słaby okres naszej gry. W piątej rundzie Pucharu Szkocji wygrywamy zaledwie 1:0 z St. Mirren. Również 1:0 pokonaliśmy w lidze Inverness. Siedem bramek padło w meczu z Dundee Utd, który media opisały jako jeden z najlepszych meczów tego roku. Wygrywamy 4:3. W kolejnym meczu pada sześć goli. Wszystkie dla nas. Biedne St. Johnstone. Wreszcie w ćwierćfinale Pucharu Szkocji odprawiamy z kwitkiem 3:1 Queen of South. Był marzec. Najgorszy jak się okazało miesiąc dla Aberdeen. To właśnie 14 marca zanotowaliśmy pierwszą ligową porażkę. Na Ibrox Park bezapelacyjnie lepsi Rangersi pokonali nas 2:0. Niestety dla nich było już zdecydowanie za późno. Fatalnego początku, który doprowadził do zwolnienia ich managera nie dało się już nadrobić. Po tej porażce nie podłamaliśmy się i w następnej kolejce wygraliśmy 2:1 z Hamilton. Miesiąc zakończyliśmy jednak fatalnym występem w meczu z Motherwell. Po raz drugi musieliśmy uznać wyższość przeciwników - porażka 1:3 stała się faktem. Nadszedł kwiecień a wraz z nim nadzieja na poprawę pogody, a tym samym mojego zdrowia. Niestety nic takiego nie następowało. Ale za to Aberdeen grało dobrze kończąc sezon zasadniczy dwoma zwycięstwami - 2:1 nad St. Mirren oraz 3:1 nad Falkirk. Po trzydziestu trzech kolejkach podzielono tabelę na dwie grupy - mistrzowską i spadkową. Pozostało do rozegrania pięć spotkań. Oczywiście prowadziliśmy, drugi Celtic miał... 15 punktów straty. Każdy wiedział co to oznacza.
21 kwietnia 2018 roku sezon szkockiej Premier League wszedł w decydującą fazę. Mieliśmy wtedy okazję na Pittodrie Stadium gościć Rangersów. Nikogo nie zdziwiło, że sprzedane zostały wszystkie bilety. Wszędzie było słychać „wystarczy jeden punkt". Nie interesował nas jeden punkt. Ten mecz po prostu trzeba było wygrać. Dla kibiców. Minęły trzydzieści trzy lata odkąd po raz ostatni „The Dons" zdobyli tytuł. Zdobył go wielki sir Alex Ferguson. Nie chciałem... wręcz nienawidziłem, gdy mnie do niego porównywano. Po prostu daleko mi do niego, to jeszcze nie moja liga. Piłkarze zagrali fantastyczny mecz i zwycięstwo 3:1 dało klubowi upragnione mistrzostwo w pierwszym sezonie pod moją wodzą. Podkreślali to wszyscy. W niecałe dziesięć miesięcy dokonałem tego, czego nie potrafił nikt przez te trzy dekady. Była w tym oczywiście moja zasługa, ale niestety słabość szkockiej piłki również się do tego przyczyniła. Cieszyłem się z tego sukcesu, ale nie był on tak dla mnie ważny jak to, co osiągnąłem z Harpagonami. Problemy zdrowotne jeszcze bardziej tłumiły moją radość. Fakt był jednak taki, że Aberdeen zapewniło sobie udział w fazie grupowej Ligi Mistrzów, więc trzeba było zacząć szukać wzmocnień na nadchodzący sezon... mój drugi występ w Champions League...
Końcówkę ligi grałem rezerwowymi zawodnikami chcąc im dać się nacieszyć tym mistrzostwem. Pomimo tego nikt do końca sezonu już nas nie pokonał w Premier League. Na wyjeździe wygraliśmy z Hibernian 2:1, zremisowaliśmy u siebie 1:1 z Motherwell, pokonaliśmy na terenie rywala Kilmarnock 2:0, by w kolejce kończącej ligowy sezon na Celtic Park zremisować 1:1. Co ciekawe po raz pierwszy od 1986 roku zespół z Ibrox Stadium nie znalazł się na podium tabeli ligowej. Dodatkowo w międzyczasie w półfinale Pucharu Szkocji rozgromiliśmy 5:1 właśnie Rangers. Mecz przypominał pamiętne 6:0 z "The Bhoys" z pierwszej kolejki ligi. Dziecinne błędy rywali i czerwona kartka.
Ostatni pojedynek sezonu, czyli finał Pucharu Szkocji odbył się na Hampden Park w Glasgow. 19 maja 2018 roku doszło do meczu Celtic - Aberdeen. Na stadionie nie było wolnych miejsc, zjawił się komplet 52500 widzów. Pogoda była piękna, 32 stopnie i praktycznie bezchmurne niebo. Nie potrafiłem się tym jednak cieszyć, bo od kilku dni znów gorączkowałem. Faworytem tego meczu był co ciekawe Celtic. Była to dla nich ostatnia szansa na rehabilitację za fatalny występ w lidze. Tym razem nie popełnili błędów z poprzednich spotkań i grali mądrze i rozważnie. Do przerwy było jednak 1:1. W drugiej połowie dał się nam we znaki sędzia, który za dwa niewielkie przewinienia wyrzucił z boiska Marcone, podczas gdy non-stop faulujący bezczelnie Crosas dostał zaledwie jedno „żółtko". Naszym rywalom dopisało dodatkowo szczęście, gdy w doliczonym czasie gry Signorelli zza pola karnego zdobył bramkę na wagę zwycięstwa. Niestety więc do mistrzostwa nie udało mi się dołożyć Pucharu Szkocji. Przyznam szczerze, że jakoś bardzo mnie to nie zmartwiło. Ledwo wróciłem do domu i przez kolejny tydzień nie wychodziłem z łóżka mocno gorączkując.
Sezon oczywiście musiałem uznać za udany pod względem piłkarskim. Od razu po przyjściu do klubu wywalczyłem mistrzostwo kraju, a także doszedłem do finału krajowego pucharu. To osiągnięcie nie przeszło bez echa zarówno w Polsce jak i całej Europie. Przyczyniły się do tego sukcesy indywidualne moich piłkarzy. Gwiazdą klubu został oczywiście Bułgar Ilko Matev. Nie dość, że został królem strzelców z 38 (!) bramkami, to jeszcze w wieku zaledwie 20 lat zdobył Złoty But! Nie wspomnę już o wybraniu go do jedenastki sezonu Premier League. Do annałów ligi wpisał się również Miguel Atienza ustanawiając rekord asyst - zaliczył ich 21. No tak, zapomniałem jeszcze dodać, że Matev ustanowił dwa inne rekordy ligowe: najlepsza średnia (7,94) oraz najwięcej nagród dla gracza meczu (12). Nic więc dziwnego, że moje nazwisko zaczęło być łączone z przeróżnymi klubami na całym kontynencie. Niektóre z tych artykułów były totalną abstrakcją, jak chociażby wymienianie mnie na następcę Guardioli w Barcelonie, który ponoć nie chciał przedłużyć kontraktu. Ale nawet taka absurdalna plotka poprawiała mi nastrój - byłem już bowiem znany w Europie. Pojawiały się również takie nazwy jak West Ham, który wywalczył awans do Premiership czy WBA nie bardzo radzące sobie na najwyższym angielskim szczeblu rozgrywek. Informacje nadchodziły też z kierunku niemieckiego. A to VfB Stuttgart miał na dniach zostać bez managera, ponoć prowadzący Wolfsburg trener odchodził na emeryturę, a to Hertha Berlin chętnie widziałaby mnie na tym stanowisku. Nie wiedziałem ile w tym prawdy, ale Bundesliga zawsze była moją ulubioną europejską areną zmagań. Moim marzeniem było poprowadzenie niemieckiego, perfekcyjnie zorganizowanego klubu. To właśnie ta liga, obok angielskiej i hiszpańskiej jest uważana za najlepszą na świecie. Musiałem jednak skupić się na własnych zadaniach. Sezon się skończył, nadszedł szybko czas na rozpoczęcie przygotowań do kolejnego. Pomimo wywalczenia mistrzostwa w Aberdeen nie mogłem liczyć na wielkie pieniądze na transfery, więc skupiłem się na sprowadzaniu piłkarzy, którym kończy się kontrakt. Powoli klarował się terminarz gier sparingowych. 28 lipca miało dojść do oczekiwanego przez wielu pojedynku Gwardia - Aberdeen na Pittodrie Stadium. Poczytny Aberdeen Citizen nazwał ten mecz „Gilbert vs. Gilbert". Piłkarze powoli zaczęli wracać z urlopów, pojawiały się nowe twarze. 7 lipca mieliśmy oficjalnie rozpocząć okres przygotowawczy meczem u siebie z Herthą Berlin. Był 25 czerwca 2018 roku.
Miałem ten dzień spokojnie przeleżeć w łóżku. Nie gorączkowałem, ale nie czułem się najlepiej. Taka była cena szkockiego sukcesu. Musiałem się z tym pogodzić. Tak mi się przynajmniej zdawało. Jak się miało okazać, w tym dniu musiałem podjąć bardzo ważną decyzję. I dostałem na to 10... minut. Tyle bowiem czasu do namysłu dał mi mój niespodziewany gość. Stary znajomy mój i mojego świętej pamięci dziadka - Mário Silva - obecnie Prezes jednego z klubów Bundesligi krótko i treściwie zaprezentował mi swoją ofertę... stanąłem na rozdrożu... nie wiedziałem co mam robić. W Aberdeen byłem zaledwie rok, po prostu głupio mi by było opuszczać klub, gdy ledwo co z nim zacząłem pracę. Perspektywa gry w Champions League z nowicjuszami, jakimi pod tym względem byli moi piłkarze również robiła swoje, to przecież było nie lada wyzwanie, czyli coś co w tej pracy po prostu kocham. Z drugiej jednak strony wymarzona Bundesliga, mistrz Niemiec sprzed czterech lat, półfinalista Ligi Mistrzów z 2010 roku, ćwierćfinalista Ligi Europejskiej sprzed roku, finalista Pucharu Niemiec z 2016 roku... dodatkowo w tym roku czekałaby mnie właśnie Liga Europejska i start od ostatniej rundy eliminacyjnej. Targały mną takie emocje, że moją głowę opanował potworny ból.
- No więc słucham - odezwał się Mário. 10 minut minęło, a wiesz, że ja nie rzucam słów na wiatr. Jaka jest Twoja decyzja Gilbert? Pamiętaj, jeśli się zgodzisz to wykupuję Twój kontrakt z Aberdeen, rezygnujesz z prowadzenia Albanii i jutro zaczynasz.
Stałem przy otwartym na całą szerokość oknie, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza, którego tak bardzo w tym momencie potrzebowałem. Spojrzałem na niego... z mojego wyrazu twarzy domyślił się decyzji, jaką podjąłem... wstał i podał mi rękę...
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Śledź przeciwnika |
---|
W analizie pomeczowej zwracaj uwagę na sektory, w których najczęściej tracisz piłkę. Jeżeli odbierają ją boczni obrońcy, nacieraj środkiem, jeżeli środkowi pomocnicy, atakuj skrzydłami. Śledź konkretnych piłkarzy przeciwnika. |
Dowiedz się więcej |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ