Ten manifest użytkownika MagnificoManager przeczytało już 1151 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Był mroźny, zimowy wieczór. Młody chłopak o ciemnobrązowych włosach szedł Beaumont Street, która jak zwykle o tej porze roku otulona była cienką warstwą śniegu. Wyglądał na spiętego. Gdy doszedł do skrzyżowania skręcił w ciemną, ponurą uliczkę. Przeszedł ją prawie całą, zatrzymując się dopiero przy równie mrocznym jak sama ulica pubie. W środku paliło się światło, choć przez brudne szyby było to ledwo dostrzegalne. Przystanął. Przez dłuższą chwilę sprawdzał, czy nikt go nie obserwuje. Podszedł do wejścia, mocno kopnął drzwi i oparł się plecami o brudną ścianę. Po chwili zrezygnował z tego pomysłu. Czekał. Po kilku chwilach drzwi uchyliły się, a stanęła w nich zaniedbana kobieta w średnim wieku.
Skinęła zachęcająco głową, po czym odsunęła się z przejścia. Chłopak wszedł za nią, zamknął drzwi. Kobieta zaprowadziła go do pomieszczenia znajdującego się na pierwszym piętrze. Wszedł ostrożnie.
- Witaj! - Przywitał go radosny okrzyk. - Nareszcie jesteś. Czekaliśmy na ciebie z Gilbertem. - Stary, siwowłosy mężczyzna spojrzał na siedzącą obok w klatce papugę. - Siadaj Garry.
- Oto jestem. - Rzekł niezbyt odkrywczo młodzieniec.
- Załatwiłeś, co miałeś załatwić? - Spytał niepewnie mężczyzna ani na chwilę nie odrywając głowy od klatki.
- Naturalnie.
- No, no... Wiedziałem, że będą z ciebie ludzie. - Przekręcił się na krześle, kiwając z zadowoleniem głową. - W tych mrocznych czasach - kontynuował - ani przez chwilę nie możemy czuć się bezpieczni. A z racji tego czym się zajmujemy - jego wskazujący palec powędrował w stronę chłopaka - musimy jeszcze bardziej uważać. - Teraz jego radosny głos przybrał dziwną, gardłową barwę.
Nastała niezręczna cisza, którą po dłuższej chwili przerwał Garry.
- Myślisz, że kiedyś będzie jeszcze tak jak dawniej?
- Jak dawniej? Co masz na myśli? - Zdziwił się starzec.
- No przecież wiesz... Mam na myśli czasy sprzed... no wiesz. - Odparł speszony Garry.
- Posłuchaj Garry... - Starzec wstał, podszedł do okna. - Nasza organizacja nie działa bezcelowo. - Głośno chrząknął i kontynuował ze zdecydowanie większym wigorem. - Przyszło nam żyć w świecie, w którym żyć niełatwo. Musimy jednak ponieść odpowiedzialność za czyny naszych ojców. Musimy walczyć o przyszłość naszych dzieci. Niczego nie pragnę bardziej, niż zakończenia tej wojny i powrotu do dawnego życia. Jest na to tylko jeden sposób... Rozumiesz mnie?
- Tak ojcze. - Westchnął Garry.
Starzec odwrócił się od okna, spojrzał Garry'emu w oczy i rzekł:
- Napijesz się kawy?
- Przepraszam, ale odmówię. Muszę się wyspać, jutro mam mecz.
Starzec wyraźnie posmutniał. Powoli usiadł za biurkiem.
- Synu. Ile razy mówiłem ci, że to niebezpieczne? - Żachnął się zrezygnowany.
- Posłuchaj mnie ojcze, choć raz. Kiedy decydowałem się na udział w tej wojnie... Zrobiłem to tylko z dwóch powodów: dla ciebie i dla futbolu...
- Rozumiem cię synu - przerwał mu ojciec - ale ty także musisz zrozumieć mnie. Martwię się o ciebie. A teraz idź już. Macie jutro ważne spotkanie.
Garry wyszedł na zewnątrz. Ruszył żwawym krokiem w stronę budynku po przeciwnej stronie ulicy. Nie wszedł jednak do środka, obszedł go ostrożnie dookoła, stanął pod murem i obserwował dość zapuszczony ogródek. Gdy przez dłuższą chwilę nikt się w nim nie pojawiał, podszedł powoli do dziwnego pojazdu, zaparkowanego pod budynkiem, ostrożnie wsiadł do środka i po chwili jechał już jak zwykle zatłoczoną Euston Road.
Następnego ranka Garry wstał kompletnie niewyspany. Całą noc myślał o tym, co stało się w biurze ojca. Dręczyły go wyrzuty sumienia, jednak wcale nie chciał rezygnować z futbolu. To było niemożliwe, zresztą dzisiaj miał mecz, który mógł wiele zmienić w jego życiu. Nie potrafił sobie odmówić przyjemności wyjścia na Valley Parade. Wyobrażał sobie te kilkanaście tysięcy gardeł skandujących jego nazwisko. Tak powinno być, jednak teraz było to niemożliwe. Garry kochał futbol, kochał ten stadion. Podniecał go zapach męskiej szatni, uwielbiał obskurny tunel prowadzący na murawę.
Wiedział, że nigdy nie opuści swojego ukochanego klubu, a udowodnił to ostatecznie tamtego ranka, gdy zdecydował się brać udział w wojnie. Było to w przeddzień meczu z Carlisle. Wiadomość o wybuchu wojny rozniosła się bardzo szybko. Ludzie uciekali zatłoczonymi uliczkami Bradford. Rząd zorganizował ewakuację. Siły zbrojne kraju miały utrzymać północno-zachodnią granicę jeszcze przez tydzień, co powinno pozwolić na całkowitą ewakuację zagrożonej ludności do Francji. Tak też się stało. Ponad 90% obywateli zostało ewakuowanych. Znaleźli się jednak ludzie, którzy postanowili zostać na Wyspie. Nie chcieli zostawiać swojego dobytku, miejsc, które pokochali. Na terenie Bradford zaczął formować się spory ruch oporu. W mieście pozostało kilkuset mężczyzn - wystarczyło ich jakoś zorganizować. Realizacji zadania podjął się ojciec Garry'ego - Liam. Stworzył coś na podobieństwo armii. Organizacja działała w ukryciu, zajmowała się przede wszystkim osłabianiem sił wroga. Zdarzały się spore potyczki, w których udział brały kilkunastoosobowe oddziały Organizacji. Napadały one na irlandzkie konwoje czy przemarsze wrogich wojsk. Akcje te odnosiły sukcesy, gdyż oddziały Organizacji działały szybko, korzystając z elementu zaskoczenia. Były mobilne i świetnie wyposażone. Taktykę opracowywał sam Liam, zazwyczaj akcje polegały na szybkim zaatakowaniu wroga w dwóch-trzech miejscach, zadaniu jak największych strat w jak najkrótszym czasie i ucieczce wyznaczoną wcześniej drogą, która najlepiej się do tego nadawała. Po drodze oddziały dzieliły się na mniejsze, kilkuosobowe grupy, które łatwo skrywały się we wcześniej przygotowanych miejscach. Zdarzały się także wpadki, dlatego po kilku miesiącach od wybuchu wojny Organizacja liczyła już tylko 562 członków. Większość grupy stanowili mężczyźni, ale było też kilkadziesiąt kobiet, a także kilkunastu młodych chłopaków. W całym kraju powstawały dziesiątki takich organizacji, jednak ta była wyjątkowa. Ponda połowa mężczyzn była bowiem w mniejszym lub większym stopniu związana z futbolem. Było ponad stu piłkarzy (na początku kilkunastu więcej), kilkunastu trenerów, menedżerów i działaczy (w czasie trwania wojny poległ tylko jeden menedżer, zastąpił go 35-letni Greg, który wcześniej grał w Luton Town), kilkadziesiąt osób znalazło zaś zatrudnienie jako fizjoterapeuci. Były wśród nich dwie kobiety, jedna z nich - Lisa - była kobietą Garry'ego.
Było grubo po dwunastej, gdy Garry dotarł na stadion. Kilka stopni na plusie dawały o sobie znać. Był przemęczony i zmarznięty, ale z podniecenia o tym wszystkim zapominał. Rozgrywanie meczów podczas wojny było wbrew pozorom bardzo bezpiecznym przedsięwzięciem. W promieniu kilkunastu kilometrów od Bradford nie stacjonował bowiem żaden wrogi oddział, dlatego akurat to miasto było najlepszym miejscem na siedzibę Organizacji. Wokół stadionu oraz ważniejszych obiektów znajdowało się wiele punktów obserwacyjnych - tak, żeby w razie niebezpieczeństwa możliwie jak najszybciej ewakuować ludzi. Dość powiedzieć, że jeszcze nie zdarzyło się, żeby ktoś zginął podczas meczu. Ani razu nie doszło nawet do walk w okolicy stadionu.
Garry wszedł do szatni. Czekało tam na niego szesnastu podnieconych mężczyzn, których kobiety dla bezpieczeństwa przewiezione zostały do Francji. Czuł się jednak na tyle bezpiecznie, by zdjąć marynarkę, usiąść obok Bena Davies'a - kapitana drużyny, poklepać go po ramieniu i wypowiedzieć płomienną przemowę o tym, jak ważny dla drużyny jest to mecz. Z kilkoma chłopakami był bardzo blisko. Z Markiem Bowerem wychowywał się na jednym podwórku. W zasadzie nie musiał nic im mówić przed meczem, wystarczyło wejść i posiedzieć w milczeniu, skupić się.
Rozległo się pukanie, ktoś dobijał się do drzwi szatni. Chwilę później stanął w nich sędzia.
- Zapraszam, macie panowie pięć minut.
- No, chłopaki. Do boju! - Krzyknął Garry wstając.
- Panowie, czas pokazać kto tutaj rządzi! - Zachęcił Davies.
Wszyscy zawodnicy wyszli z szatni, kierując się w stronę boiska. Tunel prowadzący na murawę był ciemny i wiecznie zatłoczony. Tak dawno nie był remontowany, że przy pogodzie, jaka właśnie panowała w Bradford z sufitu kapały krople wody. Tynk był tak namoknięty, że gdy kiedyś bardzo przemoczony kawałek spadł tuż obok Garry'ego, ten tak się wystraszył, że poparzył się kawą.
Weszli na stadion. Trybuny były przeraźliwie puste. Na środku boiska czekał już sędzia główny spotkania, którym miał być George Grangeford - kiedyś bankowiec z Luton, dziś doglądał handlu ładunkami wybuchowymi, głównie z ruchem oporu działającym na terenie wschodniego Liverpoolu.
- No więc tak, panowie: nie chcemy żadnych nieczystych zagrań, gramy fair i...
W tym momencie Mark uścisnął dłoń kapitanowi Colchester United, Johnnie'mu Jacksonowi.
Dźwięk gwizdka zagłuszył przeraźliwy huk. Zanim Garry zdążył się rozejrzeć, wokół zrobił się straszny zgiełk. Ludzie uciekali we wszystkie strony, nie wiedząc kto i skąd atakuje. Garry odnalazł spojrzeniem stojącego na trybunach ojca, który krzyczał coś do głośnika swojej krótkofalówki. Gdy syn stanął z nim twarzą w twarz, ten odłożył aparat.
- Słuchaj, Garry, nie mamy czasu!
- Co się dzieje, ojcze?!
- Mieliśmy atak na czternaste stanowisko! Wszyscy zginęli... - Liam przerwał wpół zdania. - Musimy uciekać! Te moździerze zaraz zrobią z nas...
W tym momencie musiał przerwać, bo na murawę wjechał ogromny wojskowy Hummer z kilkunastoma uzbrojonymi ludźmi na pokładzie. Liam wszedł do środka, samochód odjechał. Garry rzucił się pędem w stronę tunelu, który już nieco opustoszał. Tynku, który wcześniej odpadał powoli z sufitu, już w ogóle nie było. Kilku ludzi w pośpiechu gramoliło się jeszcze z pomieszczenia dla sędziów. W połowie drogi do wyjścia Garry przewrócił się. Upadając uderzył głową o twardą posadzkę. Jego ciało spadło bezwładnie na zimne podłoże. Przerażająca ciemność zaczęła zewsząd ogarniać umysł Garry'ego, aż w końcu przestał cokolwiek czuć...
***
- Co się stało?! - Wykrzyknął spocony chłopiec, dotykając ręką oblanego zimnym potem czoła. - Gdzie ja jestem?!
- Spokojnie synku, miałeś zły koszmar... - Uspokajała go kobieta w średnim wieku. - To tylko koszmar... Dlaczego wstajesz? - Zdziwiła się.
- Muszę coś z-z-zrobić - wymamrotał przerażony chłopiec - j-j-jak najszybciej.
- Ale jest środek nocy, synku! - Strofowała chłopaka jego matka.
Chłopak nie bez trudu podniósł się z łóżka, usiadł przed komputerem. Włączył go, po czym kliknął dwukrotnie na ikonkę z napisem "Football Manager 2010".
- Mam ważny mecz, mamo... Z Colchesterem, walczymy o awans...
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Rozbudowa bazy treningowej |
---|
Rozbudowa bazy treningowej nie trwa zwykle dłużej niż kilka miesięcy (ok. pięciu), pozwala jednak wskoczyć na wyższy poziom standardów szkolenia w naszym klubie. Jedna rozbudowa równa się jednemu poziomowi wyżej. Najwyższe standardy określane są jako Doskonałe i Najnowocześniejsze. |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ