Ten manifest użytkownika MagnificoManager przeczytało już 1700 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
I
- Czy to, że przyszedłem tutaj po raz pierwszy od od śmierci Anny usprawiedliwia zachowanie księży, którzy usilnie przedłużają Mszę, abym tylko umarł w skutek zanudzenia...?
To zdanie najwyraźniej wymknęło się z najgłębszych zakamarków mego chorego umysłu i zupełnie przypadkiem ujrzało światło dzienne, bo zanim zdążyłem się obejrzeć usłyszałem nad uchem przeszywający głos mężczyzny:
- Ludzie są dziś bardzo zabiegani - to fakt. Wystarczy dwadzieścia pięć minut kazania, by wierni zaczęli gorączkowo zerkać w stronę zegarków, w poszukiwaniu przyczyn ich zatrzymania.
Po plecach przebiegły mi ciarki, a z czoła skapnęła spora kropla zimnego potu.
- O tak - jakimś cudem zdołałem wyrzucić z siebie kilka słów. - Chińczycy nie znają się na zegarkach.
- Do złudzenia przypomina oryginał.
- Bo to oryginał. Chińska podróbka Rolexa - 2.50 za sztukę. Nikt takiego nie ma.
- Ech... Zostawmy te przyziemne dyskusje... Wszak co znaczy ów zegarek przy nieskończoności wszechświata...?
- Ojciec widzę taki bardziej filozof, co? - Zapytałem lekceważąco.
- W Imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego...
- Oby nam się.
W tym momencie ksiądz podniósł wzrok w stronę sklepienia niebieskiego i, wodząc bezwiednie wzrokiem po bezmiarze pięknych fresków naściennych, udał się w stronę współbrata siedzącego nieopodal. Dla mnie to też był już koniec kazania. I choć ksiądz proboszcz starał się jeszcze przekonać mnie surowym wzrokiem, abym nie opuszczał świątyni, ja już myślami byłem gdzie indziej.
Chłodny powiew wiatru był mi w tym momencie jak najbardziej potrzebny. Paradoksalnie, był niczym zbawienie. Udałem się w kierunku domu. Miałem jeszcze trochę czasu, więc postanowiłem zajrzeć po drodze do Witolda.
Witek to mój wieloletni przyjaciel. Znamy się od czasów liceum, gdy pewnego razu trafiliśmy za karę na zajęcia teatralne. Zambrowski był wysokim młodzieńcem, miał długie kruczoczarne włosy i duże oczy tego samego koloru. Większość moich znajomych pytała mnie: "Jak możesz zadawać się z tym nieudacznikiem? Chcesz resztę życia spędzić w warsztacie jego ojca?". Zawsze starałem się nie zwracać uwagi na zdanie innych, lecz pamiętam, że wtedy odpowiadałem: "Spokojnie, ja się nie znam na samochodach. Nie ma szans żeby mnie tam przyjęli."
Kiedyś na studiach pokłóciliśmy się o to, kto ma kupić sobie pięknego, czerwonego forda po znacznej przecenie. Nie odzywaliśmy się do siebie przez kilka dni, a gdy już doszliśmy do porozumienia okazało się, że i tak nikogo z nas na niego nie stać.
Witek lubił hazard. Był nałogowym graczem. Zdarzało się, że wszystko co zarobił u ojca tracił w kasynie. Chadzał tam zawsze w piątkowe wieczory i wychodził dopiero, gdy nie miał już z kim przegrywać w karty. Zawsze w kilka dni po wypłacie nie miał już grosza przy duszy, więc nie zdziwiło mnie to, że i tym razem nie miał pieniędzy. U mnie też się nie przelewało, ale zawsze byłem jakoś bardziej oszczędny. Zdarzało się, że nawet przez kilka miesięcy nie trafiliśmy z chłopakami na żadną większą dostawę a ja i tak zawsze stawiałem. Kasę zdobywaliśmy bardzo szybko i bardzo szybko ją też traciliśmy. Dziewczyny, poker, wyścigi konne. Czasem urządzaliśmy większe imprezy, wtedy traciliśmy wszystko, na co pracowaliśmy cały tydzień.
Jednak nigdy nie czuliśmy się jak przestępcy. Uważaliśmy, że każdy musi jakoś zarabiać, a kolejne transporty były tylko kolejnym interesem do ubicia. Napadaliśmy na ciężarówki, obrabialiśmy magazyny. Z czasem zaczęliśmy też brać udział w narkotykach. Chłopaki mocno się wkręcili, jednak ja uznałem, że to zbyt ryzykowne. Poznałem Annę, założyłem rodzinę i postanowiłem się wycofać. Nikt nie robił mi problemów, byliśmy zgraną paczką przyjaciół. Każdy zawsze mógł liczyć na resztę, więc wcale się nie obawiałem ich reakcji. Później, gdy nasz synek Krzyś trochę dorósł wziąłem udział w kilku akcjach, ale traktowałem to bardziej jako dorabianie do uczciwej pensji, niż jako sposób na życie. Od naszego ostatniego wspólnego skoku minęło już sporo czasu, więc nie spodziewałem się żadnych niespodzianek. Witek zadzwonił po prostu przed kilkoma godzinami i poprosił, żebym do niego wpadł. Miał podobno dla mnie jakąś propozycję.
Światła w domu Witka były zapalone. Pies jak zawsze wściekle ujadał. Pchnąłem bramę i wszedłem w słabo oświetlone podwórko. Nad garażem zawieszony był kosz, a w kącie leżała piłka do koszykówki. Buda Bary'ego stała w miarę blisko, więc nie narażając się na zbyt dużą opieszałość mogłem przywitać się z jedynym czworonogiem, jakiego tolerowałem. On chyba też mnie lubił, bo gdy mnie zobaczył momentalnie przestał skamleć. Chwilę się pobawiliśmy i dałem znać, że już wystarczy. Ruszyłem w stronę drzwi wejściowych. Zadzwoniłem. Po chwili usłyszałem kroki, a w drzwiach pojawił się barczysty mężczyzna.
- Witaj Marcinie! - Ucieszył się Witold Zambrowski. - Nawet nie wiesz, jak bardzo mi się teraz przydasz!
- Muszę przyznać, że już się boję. - Powiedziałem z uśmiechem. - Żona w domu?
- Nic z tych rzeczy kochany, nic z tych rzeczy. - Uspokoił mnie Witek. - Zapraszam.
Mężczyzna odsunął się w głąb izby, wszedłem więc. Zaprowadził mnie do przestronnego pomieszczenia na piętrze, podał coś w kieliszku i zaczął:
- Nie wytrzymam dłużej, więc przepraszam cię najmocniej, ale od razu przejdę do rzeczy.
Nastała chwila milczenia.
- Słucham Witku. - Ponagliłem.
- Najpierw wypijesz, co ci nalałem. Nie pozwolę, żeby mój przyjaciel siedział tu o suchej mordzie.
Trochę bardziej podejrzliwie spojrzałem teraz na zawartość kieliszka, podniosłem głowę i rzuciłem w stronę Witka:
- Zrobię to, ale tylko ze względu na naszą przyjaźń.
Chwilę później kieliszek był już pusty. Nigdy nie wylewałem za kołnierz, dlatego duże Martini nie stanowiło dla mnie jakiejkolwiek przeszkody. Ponagliłem więc gospodarza, a ten uznawszy, że może już przejść do sedna sprawy wykrztusił:
- Mam dla ciebie robotę!
- Przepraszam, ale chyba czegoś nie rozumiem. Z tego co pamiętam, od czasu kiedy prosiłem cię o pomoc w tej materii minęło kilkanaście lat a wtedy i tak nie byłeś zbyt pomocny. Nie sądzisz, że to już trochę za późno? Zwłaszcza, że nieźle zarabiam.
- Ale stary! Daj mi dokończyć! Otóż spotkałem się wczoraj z Góralem, poprosił mnie o pomoc. Jakiś Skawiński wisiał mu kasę i Edek nie mógł sobie z nim poradzić. Chciał, żebym pomógł odzyskać jego należność. No więc wziąłem namiary na tego Skawińskiego i wieczorem złożyłem mu wizytę. Nasz dżentelmen stracił kilka zębów, ale obiecał, że gdy tylko dostanie dywidendę ureguluje wszystkie długi. Okazało się, że jest akcjonariuszem Jagiellonii Białystok! Pociągnąłem gościa za język i okazało się, że ma całkiem niezłe kontakty w centrali klubu...
- Czekaj, czekaj... Przecież w Białymstoku poszukują właśnie menedżera...
- No właśnie! Spytałem go więc grzecznie, czy nie dałoby się załatwić, żeby w zamian za darowanie długu, ów wakat zapełnił mój człowiek. Facet miał spore wątpliwości, ale dzisiaj rano dzwonił i stwierdził, że jeżeli masz wszystkie potrzebne papiery to pracę możesz zaczynać praktycznie od dziś.
- Kurwa, stary! Jesteś wielki! Jak mam ci dziękować? - Podnieciłem się.
- Oddaj mi mojego Cadillaca, kutasie...
- Przecież wiesz, że go skasowałem... Ile razy mam przepraszać?
- Spoko stary, żartowałem. Nie musisz mi dziękować. Dzisiaj jedziesz do Białegostoku. Prezes czeka.
II
Wychodząc od Witolda byłem szczęśliwy. Zdaje się, że czułem się tak po raz pierwszy, od kiedy zginęła moja żona. Do dziś nie mogę się z tym pogodzić. Zawsze uważałem, że to moja wina, choć nikt nie chciał mnie w tym utwierdzić. Prawda jest jednak taka, że to ja wtedy prowadziłem samochód. Powinienem był uciec. Nie powinienem był jej tam w ogóle zabierać. To nie była jej sprawa. To nasze interesy. Ja powinienem zginąć. Alek, Starski, Grabarz... oni powinni zginąć, nie ona. Zadręczałem się tak tygodniami. W końcu jednak postanowiłem coś zmienić. Wróciłem do roboty, zacząłem spotykać się z kumplami. Jednak te wspomnienia wracają. Wracają za każdym razem, gdy ktoś z nas proponuje mi robotę. ''To tylko jedna akcja'' - mówi. Ale ja nie mogę. Już nigdy nie wrócę. Nie dam się namówić.
Zadumę przerwał pisk opon. Biały Lanos sunął w moim kierunku i nie miał najwyraźniej zamiaru się zatrzymać.
-Trzask!
Poczułem coś ciepłego na twarzy. Odbiłem się od karoserii. Upadłem. Straciłem przytomność...
***
- Dobrzycki wciąż śpi.
- Długo już?
- Kilka godzin. Musimy zdążyć. - Stwierdził niski głos dobiegający zza uchylonych drzwi. Jego właściciel był mocno spięty. Sprawiał wrażenie rozdrażnionego.
- Kurwa... Zaplanowałem wszystko. Wszystko!
- Ciszej...! - Szepnął ostro towarzysz.
- Tobie się nie śpieszy, rozumiem. Ale od powodzenia tej akcji zależy moje życie, kumasz? A doskonale wiesz, że skoro moje to i także twoje.
- Spokojnie. Wszystko będzie jak należy.
Dopiero teraz rozpoznałem głos. To Witek Zambrowski. Mało zrozumiałem z tej rozmowy. Stwierdziłem, że panowie muszą być wielkimi fanami Jagi, skoro tak się tym wszystkim przejmują.
Wstałem z łóżka. Zdałem sobie sprawę, że mam złamaną rękę. Bolało niesamowicie.
- Panowie! Może jakieś śniadanie do łóżka? Albo chociaż pielęgniarkę? W końcu jestem chory czy nie?
Usłyszałem czyjeś kroki.
- Już wstałeś?
- Coś ty Witek, przecież nadal śpię. Nie widać?
- Żarty się ciebie trzymają. Jak zawsze. Ale nie czas na pierdolenie. Mamy robotę do odwalenia, zapomniałeś?
- My? Jaką robotę? - Zdziwiłem się.
- E... To znaczy ty masz. Do Białegostoku jedziesz. Za godzinę.
- Chyba żartujesz? Moja ręka... i nos...
- Nie bądź cipka. Wstajesz, wskakujesz w garniturek i jedziemy. To twoja życiowa szansa... Aha - w drodze będzie nam towarzyszyć Edek, mój kumpel z wojska. Zaraz się poznacie.
- To ty byłeś w wojsku?
- A skąd wytrzasnąłbym broń dla Saszy? Z dupy nie wyciągnąłem.
- Nie wnikam stary.
- Ubieraj się.
***
- Długo jeszcze? - Spytałem.
Jechaliśmy od kilku godzin. Dziury co chwila dawały o sobie znać a ja coraz bardziej się niecierpliwiłem.
- Mamy kabanosy, bułkę, piwo i hot-doga. Ale piwo to dla mnie. - Odpowiedział Edek. Otworzył puszkę, spił piankę i dokończył:
- Reflektujesz?
- Daj kabanosa.
- Daj to chiński sprzedawca jaj...
W tym momencie do akcji wkroczył zniecierpliwiony Witek. Wyrwał Dąbrowskiemu kabanosa i wsadził mi go do ręki.
- Masz i się udław. A ty, palancie, gaz do dechy bo nam Wojtuś spierdoli.
- Wojciech Strzałkowski? Prezes?
- Nie wiem czy prezes, grunt że przyniesie kontrakt. Przeżuj, połknij, potem otwieraj mordę. Jak pies je to nie szczeka. - Warknął Witek.
- Wituś, coś ty taki niespokojny? - Zdziwiłem się.
- Daj spokój, szkoda gadać. Rób swoje.
Dojechaliśmy. Wysiedliśmy z samochodu, udaliśmy się w stronę sporego budynku naprzeciwko. Edek szedł pierwszy, ja na końcu. Siedziba klubu nie wyglądała najokazalej. W środku panował dziwny nastrój. Skórzane obicia siedzeń śmierdziały, a to co z sufitu spadło mi pod nogi... wstało i uciekło. Postanowiłem zostawić pajączka w spokoju, więc udałem się bezpośrednio do gabinetu, w którym mieliśmy podpisać kontrakt. Oczywiście cały proceder miał trwać nie więcej niż piętnaście minut, a to za sprawą mojego nowego agenta Witka, który już załatwił wszystkie formalności i ustalił szczegóły kontraktu. Ufałem mu, zresztą nie obchodziły mnie pieniądze. Chciałem po prostu zaistnieć, a ten klub miał zapewnić mi taką szansę.
Trafiliśmy do gabinetu numer 15, pchnąłem drzwi, weszliśmy do środka. Przy mahoniowym biurku siedział niski facet w średnim wieku. Kazał nam usiąść. Usiedliśmy. Spod biurka wyciągnął jakiś papier, podetknął mi go pod nos. ''Nie za szybko?'' - Pomyślałem.
Rzeczywiście, było za szybko.
- Panie Marcinie... jak panu...? Dobrzycki... Tak, Panie Marcinie Dobrzycki - proszę zapoznać się z warunkami kontraktu... tylko szybko. Pana kolega załatwił już wszystkie szczegóły... W porządku?
- Oczywiście, panie Wojciechu. Kontrakt wygląda w porządku...
Wziąłem długopis. Podpisałem.
Rozmowa trwała jeszcze kilka minut, prezes był bardzo miły. Gdy wychodziliśmy z siedziby prezesa było już grubo po osiemnastej. Kilka godzin później byliśmy już w domu.
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Śledź przeciwnika |
---|
W analizie pomeczowej zwracaj uwagę na sektory, w których najczęściej tracisz piłkę. Jeżeli odbierają ją boczni obrońcy, nacieraj środkiem, jeżeli środkowi pomocnicy, atakuj skrzydłami. Śledź konkretnych piłkarzy przeciwnika. |
Dowiedz się więcej |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ