Po przygodzie z reprezentacją Polski nadszedł czas odpoczynku. Jednak nie trwał on zbyt długo, poprostu nie wytrzymałem. Leżeć bezczynnie na plaży podziwiając piekne widoki Wysp
Kanaryjskich? To nie dla mnie. Po krótkich 'wakacjach' wpadłem na pomyśł poprowadzenia klubu z jakiegoś odległego zakątka, gdzie jeszcze nie byłem. W związku z tym, że lubie
wyzwania, szukałem pracy w Bhutanie, Pakistanie, Beninie, Gujanie Francuskiej czy też na Wyspach Kokosowych. Jednak nic ciekawego nie znalazłem. Postanowiłem więc zadzwonić do
biura mojego dobrego przyjaciela - Dominika Kisiela. On miał rozeznanie w egzotycznych ligach. Wybrałem numer i oczekiwałem na połączenie..
- Tak słucham. - odparła kobieta siedząca w recepcji.
- Mówi Deivid de Souza, czy jest tam gdzieś w pobliżu Kisiel? Jak tak to czy mógłbym go prosić? - zapytałem.
- Aaa.. Tak tak oczywiście, w końcu ktoś się zgłosił - ciągnęła dialog w języku angielskim recepcjonistka.
- Yyy.. Czy aby napewno się dobrze zrozumieliśmy?
- Tak, już przekazuję słuchawkę.
Czekałem dobrych 5 minut, cały czas cisza.. Nagle ktoś podszedł do telefonu..
- Witaj Dominik, słuchaj.. - nie zdąrzyłem dokończyć zdania.
- Dominik? To chyba jakaś pomyłka. Nazywam się Yuji Sakamoto i jestem prezesem klubu Vissel Kobe.
- Upps.. Czyli dodzwoniłem się do Japonii?
- Owszem.
- Fuck! Pomyliłem kirunkowy, bardzo przepraszam.
- Ehh.. Szkoda, bo już myślałem, że dzwoni jakiś kandydat na trenera.
- Słucham?
- Szukamy trenera, ponieważ dotychczas nasz obecny szkoleniowiec Stuart Baxter pojechał do Szwecji 'zarabiać na chleb'.
- To dobrze się składa, bo ja jestem trenerem. Niedawno 'zaliczyłem' dość udaną przygodę z reprezentacją Polski, a obecnie pozostaje bez pracy i szukam 'wyzwań'.
- Twoja godność?
- Deivid de Souza.
- Czekaj, sprawdze w googlach, czy się nadajesz.
Po chwili dodaje..
- Słuchaj, w googlach Cię nie ma, czyli to znaczy, że jesteś słaby.
To już był cios poniżej pasa, dłużej nie wytrzymałem.
- Tyy gościu, Ty oceniasz kandydatów na trenera na podstawie informacji zawartych w internecie?! - wybuchłem.
- Spokojnie, nie denerwuj się tak. Sprawdzałem tylko czy masz odpowiednie poczucie humoru, wiesz, taki japoński żarcik. Słyszałem o Tobie. Przyjedź do Kobe to pogadamy o
szczegółach.
- Ehh.. No dobra, pakuję walizki i lecę do Kobe, bo interesuje mnie na praca.
- Świetnie, to do zobaczenia na miejscu. Bywaj..
- No, trzymaj się.
Nasza rozmowa się zakończyła. Z jednej strony to szczęście w nieszczęściu, ponieważ pomyliłem numer kierunkowy, ale wyszło mi to na dobre. Po 'ochłonięciu' postanowiłem na
spokojnie przemyśleć, czy ja naprawdę chcę tam jechać. Owszem, w Japonii jeszcze nie byłem, ale Ci ludzie i ich poczucie humoru.. Ehh.. Sam już nie wiedziałem. Wziąłem do ręki
laptota, wszedłem w internet i zacząłem szperać coś na temat klubu Vissiel Kobe..
Okazało się, że klub Vissiel ma swoją siedzibę w Kobe, na wyspie Honsiu i został założony w 1966 roku. Dwa lata temu spadli do Japanese J-League Divison 2, czyli na zaplecze
'ekstraklasy'. Po roku gry, wrócili do najwyższej klasy rozgrywkowej i obecnie ich celem jest utrzymanie się w lidze. Drużyna ta nigdy jednak nie walczyła o
mistrzostwo kraju z powodu braku wielkich sponsorów i inwestorów. Mimo to w klubie 'od czasu do czasu' pojawiali się ciekawi zawodnicy. Grali tam m.in. Michael Laudrup, Patrick
M'Boma czy İlhan Mansız.
Jak się później dowiedziałem, nazwa "Vissel" jest kombinacją angielskich słów "vessel" (okręt) i "victory" (zwycięstwo), co ma symbolizować portowy charakter miasta
Kobe.
Po zapoznaniu się z historią tego małego klubu wiedziałem, że to praca dla mnie. Czym prędzej się spakowałem i wyleciałem do Japonii. W końcu dotarłem na miejsce i udałem się w
kierunku siedziby klubu. Ku mojemu zdziwieniu, ujrzałem wielki klubowy budynek za którym stał wspaniały stadion. Nie mogłem wyjść z podziwu, że tak mały klub, który od lat
boryka się z problemami finansowymi ma takie zaplecze sportowe. Stojąc i rozglądając się w okół nagle poczułem rękę na barku..
- Witam, Ty pewnie jesteś Deivid de Souza? - zapytał nieznajomy.
- Tak. Kim jesteś? - odparłem.
- Yuji Sakamoto, prezes klubu. Rozmawialiśmy przez telefon. Chodź pokaże Ci nasze zaplecze oraz stadion, a później pogadamy co i jak.
A więc poszliśmy. Byłem pewien, że ujrzę drewniany budynek, który będzie służył jako budynek klubowy i stadion na 3 tysiące miejsc, na którym tylko miejscami będzie rosła trawa.
Szczerze mówiąc to 'opadła mi kopara' kiedy zobaczyłem stadion z rozsuwanym dachem na 34 tysiące widzów. Obiekty młodzieżowe były zadawalające, działała także akademia
piłkarska, który szkoliła młodych adeptów piłki. Po zobaczeniu tego wszystkiego krzyknąłem:
- Yuji, wchodzę w to!
Sam prezes był zdziwiony, bo przecież jeszcze nie przeszliśmy do konkretów, a ja już zadeklarowałem chęć pracy w klubie. Wiedziałem, że jest szansa stworzyć dobry zespół w tym
mieście. Yuji tylko się uśmiechnął i zaprowadził mnie do budynku klubowego po czym podsunął mi pod nos kontrakt. Złożyłem podpis i od tego momentu byłem trenerem Vissel
Kobe.
Już wkrótce dalsza część przygody z 'Krajem Kwitnącej Wiśni'!
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ