La Liga Santander
Ten manifest użytkownika Chod przeczytało już 672 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Ten cholerny morski klimat panujący na Islandii, czułem go nawet w przejściu pełnym piłkarzy. Na ścianach było mnóstwo tych logotypów Ligii Europejskiej; źle wyglądające pomarańczowo-czerwone futbolówki. Patrząc się na nie zrozumiałem gdzie zaszedłem w ciągu tego roku, pojąłęm też że to już koniec żartów i czas wytężonej pracy. Nie wiem kto wyglądał bardziej nerwowo, ja czy Sandro z Bellem, stojący w tym przejściu. Widziałem to po ich twarzach; bali się, nie tak bardzo jak stojący obok piłkarze w czarno-białych strojach, jednak byli wystraszeni. Sam czułem że zamiast nóg mam galaretę, a przejście dwóch metrów równe będzie z wyłożeniem się na ziemii. Słyszałem już tą wrzawę na zewnątrz, to głównie kibice Malagii gotowali się na pierwszy mecz w Lidze Europejskiej od dłuższego czasu.
W końcu organizator kazał nam wyjść na płytę boiska, wolnym krokiem wszedłem po schodkach. Od razu udałem się w stronę ławki, jednak ktoś zawołał mnie. No tak, zapomniałem o uściśnięciu ręki z tym islandzkim trenerem. On wyglądał na spokojnego, jakby był czegoś pewien. Może wiedział już co czeka jego ekipę z strony moich graczy? Nie wiem, nie czytam w ludzkich umysłach. Uścisnąłem jego dłoń, była śliska od potu - trochę mnie to zraziło. On uśmiechnął się niemrawo i pospiesznie ruszył w swoją stronę. Zyskałem przewagę psychologiczną, uśmiechnięty wróciłem na ławkę.
Pośród tej wrzawy ciężko było usłyszeć co miał mi do przekazania asystent, trochę brzmiało to jak bełkot pijanego człowieka. Mój wzrok skierowałem w stronę tablicy wyników - KR 0-0 Malaga. Dokładnie taki widniał tam komunikat, wiedziałem, byłem pewien że po meczu ten stan się zmieni. Do ławki podszedł Paloschi, chyba trochę niepewny i podłamany. Niezrozumiale zaczął mi coś mówić, jednak wrzawa wciąż go zagłuszała. Kibice byli genialni. Nie wiedząc co powiedzieć rzuciłem krótkie "Masz zapierdalać, Alberto, ZAPIERDALAĆ". Widocznie to zrozumiał, bo skinął głową i jakoś bardziej pewny siebie potruchtał w stronę środka boiska.
Ostatni raz w myślach przypomniałem sobie skład na ten mecz. W bramce Caballero, bo Kameni nie mógł wystąpić akurat dzisiaj przez mecze reprezentacji. Dalej na prawej stronie ten młody Bell, który zagrał tylko dlatego że Gamez nie był jeszcze w stuprocentach gotowy po kontuzji. Na środku Toby z Mathijsenem; zabrakło Demichelisa przez reprezentację. Lewa strona obrony standardowo obsadzona przez Monreala, cieszyłem się że nic go nie dopadło. Dalej w środku pola, jako defensywni pomocnicy grali Toulalan i niedawno zakupiony Sandro. Czułem że chłopak ma potencjał i idealnie się uzupełni z Jeremym. Na prawym skrzydle tak jak zwykle Affelay, w roli ofensywnego środkowego pomocnika pod nieobecość Buonanotte wystąpił Erick Torres. Na lewym skrzydle moja gwiazda - Santi Cazorla. W miejsce zwyczajowo grającego na szpicy Rondona, który przeszedł do Spurs za 10 milionów wystąpił Paloschi.
Usłyszałem gwizdek, zrozumiałem że zaczęło się już na dobre. KR spróbowało rozegrać piłkę w jakiś bardziej kreatywny sposób, jednak nie mieli pomysłu na przejście pary Toulalan - Sandro. Dobrze rozbijali ich ataki, ułatwiając przejście do kontrataku. Szybko, bo już w czwartej minucie groźnie uderzył Cazorla, jednak ten cały bramkarz z Islandii wyciągnął to bez zarzutów.
W momencie kiedy zobaczyłem że na trzydziestym metrze rajdu próbuje Paloschi była ósma minuta. Chciałem już krzyczeć by podał, zrobił cokolwiek tylko nie bawił się w drybling. Jednak on pobiegł, na pełnej prędkości minął obrońcę... Wpadł w pole karne, wyszedł bramkarz i uderzył...
Znowu to uczucie, jakby ktoś odpalił C4 w sektorze gości i na mojej ławce. Trafił, mój asystent, cały sztab - oni oszaleli, tak samo jak kibice. Do mnie to nie dochodziło, jak wryty siedziałem na ławce i chyba się na chwilę zawiesiłem. To pierwsza bramka mojego zespołu w Lidze Europejskiej, strzelił ten nieskuteczny Paloschi. To nie w jego stylu, przecierałem oczy kiedy on do mnie podbiegał i ściskał. Spojrzałem na tablicę wyników: KR 0-1 Malaga. Wówczas dopiero ryknąłem z zachwytu, prowadziliśmy i było łatwiej nam z bramką na wyjeździe.
Trochę zacząłem się obawiać o to jak potoczy się dalsza gra, niepotrzebnie zwolnili tempo rozgrywania i stali się bardziej czytelni. Oszczędzanie sił, oszczędzaniem sił jednak to już była przesada. Nagle coś się przełamało, do bardziej zdecydowanych ataków przeszli Ci islandzcy pomywacze.
Do tej pory nie rozumiem... Rzut rożny, piłka wybita i ten cholerny Hauksonn czy jak mu tam. Uderzył sprzed pola karnego, zamieszanie a nagle znowu ten wybuch. Tym razem na ławce gospodarzy - ich trener, ta wystraszona łamaga wyskoczył prawie na środek boiska. Dostał potem ostrzeżenie od technicznego, trochę się opamiętał a ja dalej stałem zamurowany. Nie wiedziałem jak mogło się stać coś takiego; bramka stracona w meczu z mistrzem Islandii boli.
Dalej nie było wiele lepiej, obrona co prawda funkcjonowała już lepiej, a Caballero nie popełnił żadnych następnych rażących błędów, jednak ofensywa zawodziła. Brakowało pomysłu, czasami też wykończenia i już na chwilę przed przerwą wiedziałem co muszę zmienić. Krótko mówiąc - motywację. Na minutę przed końcowym gwizdkiem już zszedłem do szatni, wyjątkowo nerwowy i z przygotowaną mową. Nie minęły dwie minuty a szatnię zapełnili spoceni faceci w różowych koszulkach, aż prosiło się o małe porównanie.
Kilka słów na temat tego że remisowanie z mistrzem Islandii przystaje frajerom, a różowe koszulki pokazują że grają dzisiaj jak panienki. Dosadnie powiedziałem co nie podoba mi się w grze każdego z zawodników. Gdy wychodzili z szatni wyglądali na osłupiałych... Widocznie jeszcze nigdy nie słyszeli tylu wulgrayzmów w tak małej ilości zdań. Trudno, zawsze zdarza się ten pierwszy raz.
Wychodząc na drugą połowę już nie było wrzawy, słyszałem jedynie gwizdy. Właściwie nie wiem który zespół został bardziej wygwizdany, bo wyraźnie nasi kibice postarali się i nie oszczędzali swoich płuc na obraźliwe okrzyki. Na stadionie gotowało się, policja musiała wzywać posiłki bo mogło dojść do starć. Powolnym krokiem udałem się w stronę swojej ławki, widząc że ten pajac z przeciwnej drużyny wozi się jak paw po farmie. Chciałem mu dopiec, cholernie chciałem mu dopiec.
Zaczęło się, druga połowa meczu w którym malaga grała z islandzkim KR. Widziałem po ich twarzach że chcieli wygrać, a remis nie był im przeznaczony. Ruszyli do zdecydowanych ataków; świetnie pozycjami wymieniali się Affelay z Cazorlą, Torres doskonale operował w środku. W końcu coś ruszyło do przodu, ucieszyli się chyba też kibice bo atmosfera nagle jakby ostygła.
Była 55 minuta meczu, na prawej stronie kilkoma dryblingami popisał się Santi. Zawsze wierzyłem że jak nie on to nikt nie mógł już nam pomóc, wówczas posłał piłkę na aferę w pole karne. Rozmineli się z nią defensorzy KR, a ich błąd bezbłędnie wykorzystał Erick Torres. Dopadł do niej, nie namyślał się długo i z siódmego metra...
Znowu ten wybuch, wybuch radości na mojej ławce i w sektorze gości. Od razu zacząłem krzyczeć by się uspokoili, bo to tylko bramka. Doskonale rozumiałem że potrzeba nam było jeszcze jednej, by na La Rosaledzie czuć się pewnie. Widziałem to po twarzy Ericka który biegł do mnie że czuje się zbyt pewnie, że musi dostać kubeł lodu na łeb.
Kiedy tylko podbiegł momentalnie rzuciłem do niego że trzeba nam jeszcze jednej bramki i że narazie to nic wielkiego. Widocznie przez chwilę posmutniał, wówczas poklepałem go po plecach i kazałem biec na boisko. Pierwsze co mi przyszło na myśl to nieopierzony kurczak. Torres to zwyczajny żółtodziób, ale nauczy się.
W pewnym momencie uświadomiłem sobie że jednak potrzeba zmiany, trochę podmęczony Sandro z żółtym kartonikiem musiał zejść. Podszedłem do Camacho, od razu kazałem mu się solidnie przygotować do wejścia. W 65 minucie kiedy Sandro schodził z boiska widocznie był zadowolony, bo zmęczenie dało mu już w kość. Pełen werwy Hiszpan wbiegł w jego miejsce na boisko, trochę się uspokoiłem.
Gra wyglądała coraz lepiej, płynniej i szybciej przeprowadzano akcje a każda próba zagrania piłki w obręb naszego pola karnego ze strony KR kończyła się przerwaniem ich akcji. Jednak znowu widziałem potrzebę zmiany, bo Cazorla słaniał się na nogach. Duda, dla którego to prawdopodobnie ostatni sezon w moim zespole wszedł za niego w 78 minucie. Oczywiście kibice pożegnali Santiego gromkimi brawami, bo przecież to ktoś wyjątkowy.
Dalej wynik nie zmieniał się, jednak gra była dalej płynna. Zerkałem kątem oka na tego islandzkiego pajaca na ławce obok, już się nie uśmiechał. Świnia zrozumiała że nie odpuścimy tego. Wówczas znowu coś wybuchło, po raz czwarty tego dnia. Była 81 minuta a do mnie biegł uradowany Paloschi z Affelayem, asystent rzucił mi że Włoch się chyba odblokował. Wówczas podniosłem rękę w geście tryumfu - awans był nasz.
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Aerobik - męska rzecz? |
---|
Trening aerobiczny jest ważny, kiedy zależy nam na doskonaleniu dynamiki piłkarzy. Rozwija umiejętności takie jak Zwinność, Przyspieszenie, Szybkość. Przydaje się szczególnie przy szkoleniu skrzydłowych i obrońców. |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ